Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 07-11-2015, 16:46   #23
Anonim
 
Reputacja: 1 Anonim ma wspaniałą reputacjęAnonim ma wspaniałą reputacjęAnonim ma wspaniałą reputacjęAnonim ma wspaniałą reputacjęAnonim ma wspaniałą reputacjęAnonim ma wspaniałą reputacjęAnonim ma wspaniałą reputacjęAnonim ma wspaniałą reputacjęAnonim ma wspaniałą reputacjęAnonim ma wspaniałą reputacjęAnonim ma wspaniałą reputację
Posiadłość Castora, Rue Plersance:
Marc uważał całe te odkrywanie "tajemnic" strychu przez Luisa za stratę czasu, a naleganie i Luisa i Clauda o rzekomych dźwiękach wskazujących jednoznacznie na obecność osoby trzeciej za wymysły. Oczywistym było, że należało cały dom przejrzeć i zinwentaryzować dobytek, ale sposób działania Luisa i Clauda w sposób jednoznaczny wskazywał, że nigdy w życiu nie mieli do czynienia z kryminalistycznymi zasadami przeszukiwania pomieszczeń. Verniera w sumie to nie dziwiło - Castor miał specyficzne zainteresowania i równie specyficznych znajomych (i krewnych), a niewiele osób powiązanych z organami ścigania w ogóle przyjęłoby do wiadomości grozę sytuacji związanej z przedmiotem z piwnicy.

Po pewnym czasie do posiadłości Castora przyszli Sophie L'Anglais, Bertrand Prunier i Ottone Lèmmi. Wyglądali okropnie ponuro, a wyraz twarzy i rozbiegany wzrok Lèmmiego sugerował, że przeżył ostry szok. Marc nie czekając na przywitania, czy inne uprzejmości natychmiast zadał im pytanie:
- Nie żyje, prawda? - pytanie zaskoczyło całą piątkę pozostałych osób.
- Słucham? - Ottone zerknął na Verniera nieprzytomnym wzrokiem i rozejrzał się dookoła. - Skąd… Niech to, ma pan rację, dziewczyna nie żyje. - deklaracja ta wzbudziła niepokój w Luisie Deullinie i Claudzie Lévi-Straussie, drugi z mężczyzn zaproponował z resztą, aby dalsza część rozmowy odbyła się w salonie. Nikt nie protestował, a w szczególności na twarzy Ottona Lèmmiego odmalowało się poczucie ulgi. Ottone czuł się słabo. Cała szóstka przeszła do salonu.

Salon był przestronnym pomieszczeniem na parterze podobnym do biblioteczki, choć tu oczywiście nie było żadnych regałów z książkami, a jedyne szafki jakie znajdowały się w tym pomieszczeniu były opakowane zastawą stołową, sztućcami, a gdzie niegdzie znajdowały się pamiątki i obrazy o nieznacznej wartości materialnej. W centrum tego pomieszczenia spoczywał ciężki, dębowy stół - bliźniaczy do tego, który znajdował się w biblioteczce, ale ten był o wiele większy zdolny pomieścić przy nim i dwudziestu kilku gości. Równocześnie salon był miejscem o wiele bardziej zakurzonym niż pozostałe pomieszczenia - Castor de Overneyes niespecjalnie lubił to pomieszczenie i przebywał w nim rzadko. Marc Vernier niegdyś nawet zapytał de Overneyesa czemu tak rzadko spożywają posiłek w pomieszczeniu do tego najlepiej dostosowanym na co właściciel budynku odparł, że ilekroć je przy stole tylekroć widzi oczyma wyobraźni swojego wnuka i to powoduje u niego migreny i depresję.

Claude Lévi-Strauss zabrał się za ścieranie warstwy kurzu z wielkiego stołu, ale Marc Vernier powstrzymał go. Jeszcze chwila i salon przypominałby popielne ziemie, a pył dostałby się do ich nozdrzy i ust grożąc ich życiu i zdrowiu. Marc Vernier nie znosił pyłu, nie znosił kurzu, bo kojarzył mu się z ostatecznym losem jaki czekał każdego. Jak wtedy, jak w tamtą noc, gdy jego dzieciństwo obróciło się w pył. Woda powstrzymywała ogień i pył. Zetrzeć kurz należało mokrą ścierką, a takowej oczywiście nikt z nich nie miał. Po prowizorycznym otrzepaniu krzeseł wszyscy usiedli z wyjątkiem Clauda, który podszedł do okna, otworzył je, a następnie stanął przy parapecie ćmiąc fajeczkę. Aromatyczny dym zaczął mieszać się z wszędobylskim kurzem.

Przez kilka chwil w salonie zapadła grobowa cisza. Marc, Claude i Luis oczekiwali z lekkim zniecierpliwieniem na dalszy ciąg wiadomości dotyczących wizyty u zmarłej dziewczyny, Sophie i Bertrand mieli zwieszone wzroki na zakurzonym blacie, a Ottone Lèmmi miał jednak nadzieję, że uniknie wspominania tych straszliwych wydarzeń. Ciszę przerwał Marc Vernier prosząc Ottona, aby ten kontynuował. Lèmmi westchnął i ciągnął przerwaną wcześniej wypowiedź:
- Ktoś ją zamordował. Jak żyję nie widziałem czegoś tak odpychającego. To musiało być kilka dni temu. Morderca… nie wyobrażam sobie, jakim szaleńcem trzeba być, być dokonać czegoś tak sterylnie brutalnego. Zresztą, panna Sophie jak wywnioskowałem może powiedzieć na temat tego zabójstwa więcej niż ja. - Zerknął pytająco na L'Anglais. Był wykończony. Przerażającym odkryciem, okrutnym widokiem, świadomością własnej słabości i przesłuchaniem. Ten przeklęty oficer zdawał się być pewien, że to oni zamordowali Carrolyn de Euge. Czuł się zbrukany i pozbawiony resztek człowieczeństwa. Ottone odetchnął głęboko przy okazji wdychając trochę kurzu wciąż krążącego w powietrzu pomimo otwartego okna, odkaszlnął i zapytał:
- Mam nadzieję, że nie zabrzmię jak ktoś nieokrzesany do cna, ale czy pan Castor pozostawił po sobie jakiś alkohol? Wątpię, bym zdołał usnąć, nie napiwszy się wcześniej. - nikt nie miał za złe Ottonowi tych słów, a w szczególności Claude, który przychylnie spojrzał na młodego człowieka i odpowiedział mu:
- Sam nie odmówiłbym un verre de cognac. - po tych słowach Lévi-Straussa Lèmmi wstał od stołu przy okazji pozostawiając ślady swoich palców w kurzu stołu. Ottone miał ochotę odejść, nie słuchać nic o tym wstrętnym morderstwie i równie wstrętnym przesłuchania przez organy ścigania, ale coś jednak go powstrzymało. Wydaje się, że po prostu nie chciał obrazić Sophie L'Anglais, choć ta z pewnością przecież nie obraziłaby się.

Mina L’Anglais mówiła wiele na temat jej podejścia do konieczności ponownego wracania myślami do obrazu rozkładającej się na krześle, pokiereszowanej ofiary. Nikłe kolory, które odzyskała podczas podróży do rezydencji ponowie ustąpiły chorobliwej bieli skóry, wzrok stał się nieobecny
- Ja również poproszę o szklaneczkę. - zaczęła cicho, mechanicznym tonem bez zbędnych emocji, nie miała już na nie siły. Raz jeszcze dokładnie streściła co widziała w przeklętym mieszkaniu i podzieliła się wszystkimi zapamiętanymi szczegółami, wysuwając na koniec te same wnioski co wcześniej - Carrolin musiała znać owego psychopatę. Inaczej tego… człowieka... nie potrafię nazwać. Ma nad nami dwa-trzy dni przewagi. Pozwoliliśmy sobie zabrać jej notes z adresami, jeżeli porównany go z czymś podobnym, należącym wcześniej do Castora, uda się nam ustalić ich wspólnych znajomych, ale jak już mówiłam - to nikły trop, niepewny. Oparty bardziej na domysłach, niż faktach… lecz co nam innego pozostało? Za dużo niewiadomych, niebezpiecznych niewiadomych, jak na własnej skórze przekonała się panna de Euge, niech jej ziemia lekką będzie.- westchnęła ciężko na koniec. Marc Vernier otworzył usta, żeby coś powiedzieć, ale nagle zadzwonił dzwonek do drzwi. Marc zdecydował się jednak nic nie mówić, choć w szczególności zainteresował go notesik, o którym wspomniała Sophie. Zastanawiał się, czy nie ma tam danych osobowych, którejś z piątki osób, z którą miał aktualnie do czynienia... zastanawiał się, czy nie ma tam i jego danych osobowych, bo i tego nie wykluczał. Miał tylko nadzieję, że jeżeli tam rzeczywiście figurował to pozostali nie dojdą do pochopnych i nielogicznych wniosków.

Dla Ottona Lèmmiego dzwonek do drzwi zabrzmiał jak najpiękniejsze dźwięki harfy, jak sygnał dla więźnia, że może opuścić zakład karny - że to koniec wyrażanych na głos wspomnień sytuacji, którą należało jak najszybciej zapomnieć. Cała szóstka udała się do drzwi, a gdy je otworzyli spostrzegli mężczyznę około pięćdziesiątki, schludnie ubranego i kobietę w zbliżonym wieku i o zbliżonym poziomie schludności. Marc (ze względu na swoją niemalże chorobliwą ciekawość przeobrażającą się czasem we wścibstwo) i Ottone (próbujący za wszelką cenę zająć się czymś nowym) wysunęli się na przód grupy. Pierwszy przemówił przybysz:
- Witam państwa serdecznie. Jestem Melvill Jodoil, a to moja szacowna małżonka, Villette. Mieszkamy dom obok. Strasznie nam smutno z powodu śmierci pana Castora. Widzieliśmy ciężarówkę a teraz świecące się światło wiec pomyśleliśmy, że powitamy nowych sąsiadów. Chyba, że dom zmarłego będzie licytowany i jego majątek również. Wtedy chętnie kupilibyśmy kilka drobiazgów do naszego domostwa. Prosilibyśmy tylko o jakieś informacje.- Uśmiechnął się lekko, sztucznie i szturchnięty przez żonę postawił sporej wielkości kosz na ziemi, przy schodach. W koszyku była butelka wina, ser i ciasto.- Ah. I oczywiście to dla państwa. Na dobry początek relacji sąsiedzkich. No nic, na nas już pora. Zrobiło się dość późno. Dobrego wieczoru.- To mówiąc państwo Jodoil zamierzali odejść.
- Witamy serdecznie i bardzo dziękujemy za kosz powitalny. - powiedział Marc na moment powstrzymując małżeństwo przed oddaleniem się, mówił przyjaźnie i miał nadzieję, że reszta choć na moment też się rozchmurzyła - Państwo muszą nam wybaczyć, że nie zaprosimy dziś na kawę, ale dopiero co zaczynamy urzędować w tym miejscu. Oczywiście w momencie, gdy podejmiemy decyzję zostaną państwo poinformowani i w przypadku licytacji budynku myślę, że nie będzie żadnego problemu ze sprzedażą państwu kilku drobiazgów. Wszakże nasz drogi Castor zawsze ciepło wyrażał się o państwu. Zanim państwo odejdziecie proszę jeszcze tylko powiedzieć, czy dawno widzieliście tutaj ciężarówkę? Umawialiśmy się z nimi na dzisiejszy wieczór, już zorientowaliśmy się, że zabrali rzeczy z listy, którą im przedstawiliśmy, ale myśleliśmy, że jeszcze wskażemy parę drobiazgów na miejscu. Pewnie to wina kierowcy - firma transportowa zatrudnia ich wielu, więc jakbyście mogli państwo opisać wygląd ciężarówki, kierowcy i czas przyjazdu to łatwiej nam będzie reklamować tą usługę. - Uprzedzony przez Verniera Ottone tylko z uznaniem przyjrzał się adwokatowi. Bez wątpienia ten człowiek potrafił szybko zadziałać. Lèmmi przyjrzał się uważniej małżeństwu, korzystając z tego, że ich uwaga skupia się na kimś innym. Oboje byli sztuczni aż do bólu, ale może kryli też coś innego. Kto wie? Po wydarzeniach ostatniego dnia będzie miał chyba problemy z zaufaniem komukolwiek.
- To było przedwczoraj wieczorem. Dość późno bo już było ciemno. Taka duża ciężarówka. - powiedział mężczyzna, a kobieta weszła mu zdanie wymawiając nazwę - Voltair i syn. - po czym kontynuował jej mąż - Na tej całej... no na tej ... na górze... na deskach mieli taki napis... - i jakby jednogłosem zakończyli - W sumie jeden kurs. - zakończenie wypowiedziane niemal idealnie równo przez dwie osoby skojarzyło się natychmiast Lèmmiemu z opowieściami o automatach jakie w przyszłości miały zastąpić ludzi przy manualnych pracach.
- A widzieli może państwo kierowcę? Pan Voltair posiada cztery takie ciężarówki z gotowym napisem, więc bardzo by nam to pomogło, gdyby państwo jeszcze opisali kierowcę i tragarzy (bo ciężary jakie były dla nich przygotowane raczej nie mogły być przenoszone przez jedną osobę). - Marc uśmiechnął się do małżeństwa - Pytam, bo odrobinę inaczej wypada składać skargę na pracowników panów Voltair, a inaczej na jednego z nich i nie chcielibyśmy obrazić, któregoś z panów właścicieli.
- Niestety nie. Było już ciemno i nie wychodziliśmy na zewnątrz. - odparł Melvill Jodoil, a Marc Vernier postanowił ostatecznie pożegnać tych jakże miłych i pomocnych sąsiadów jakich zdołał poznać w ten niezwykły dzień.
- Ach, w porządku. I tak bardzo dziękuję za te informacje. Tak jak wcześniej obiecałem: z pewnością odezwiemy się do państwa, gdy tylko uzgodnimy nasze dalsze plany co do tego miejsca. Raz jeszcze dziękuję za wizytę. - po czym Marc ich pożegnał, a ci odpowiedzieli uprzejmościami życząc dobrego wieczoru i oddalając się.

Marc zabrał kosz pozostawiony przez małżeństwo do wnętrza budynku, a następnie zamknął drzwi. Odwrócił się do pozostałych i powiedział poważnie:
- No dobra, to by było na tyle z pilnowaniem rzeczy z piwnicy. Mówiliście, że mniej więcej kiedy zabili pannę de Euge? Wygląda na to, że złoczyńcy nie próżnowali. - powiedział Vernier do zebranych, po czym zaprowadził ich do biblioteczki, gdzie była ława i dość miejsc siedzących, żeby wszyscy zmieścili się. Po drodze oczywiście nie zapomniał, że przed snem będzie musiał iść i zamknąć okno w salonie. Niewiadomo jacy jeszcze goście mogą przyjść do tej starej rezydencji. Idąc w kierunku biblioteczki, gdy już skręcili w kierunku, który wykluczał powrót do salonu poinformował pozostałych - Chodźmy do biblioteczki, usiądźmy, pogadajmy o wszystkim na spokojnie. - Marc podjął już wtedy decyzję, że im powie o tym co zabrano z piwnicy.
 
Anonim jest offline