Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 08-11-2015, 12:13   #25
Armiel
 
Armiel's Avatar
 
Reputacja: 1 Armiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputację
WSZYSCY

Wieczór powoli przeszedł w zmrok, a zmrok w noc i ani się obejrzeli, a nad morzem Śródziemnym zapadły ciemności. Większość spośród spadkobierców Castora żyła zwykłym, uregulowanym życiem, nic więc dziwnego, że powoli czy to jednej, czy drugiej osobie, zaczęły zdarzać się nieeleganckie towarzysko ziewnięcia. Nadszedł wiec czas pożegnań i udawania się na spoczynek.

Mimo wystarczającej ilości pokojów gościnnych były tez osoby, które zdecydowały się nie zostawać na noc w domostwie po zmarłym. Do nich należał pan Claude Levi - Strauss mieszkający dość niedaleko w sanatorium, który postanowił zażyć nocnej przechadzki, pan Bertrand Prunier – który wynajął hotel w mieście i (czego nie przyznał przed nikim) wolał na razie nie spędzać nocy w towarzystwie osób, z których która mogła okazać się szalonym mordercą. A pani Sophie L’Anglais musiała wrócić do pokoju zaoferowanego jej na stancji przez mecenasa ponieważ pozostawanie na noc w towarzystwie trzech nieznanych mężczyzn godziło w dobre imię samotnej kobiety i – zwyczajnie nie licowało z wrodzoną jej moralnością, jeśli miała jakikolwiek wybór w tym zakresie.

Ottone Lemmi mieszkał w mieście i był rozdarty pomiędzy spaniem samotnie w małym, doskonale sobie znanym pokoju, lub w nowym miejscu. W końcu jednak wybrał drugą alternatywę, na co głownie zaważyła chęć towarzystwa. Obawiał się, że po tym co zobaczył w mieszkaniu przy La Fontaine pozostawanie samemu nie było najlepszym rozwiązaniem.

Tak więc na noc w pustym domostwie przy Rue Plersance pozostali jedynie Marc Vernier, który postanowił poczytać jeszcze przed snem odnaleziony skarb, Luis za to poobserwować gwiazdy i lepiej poznać miejsce, w którym kilkukrotnie zdarzyło mu się przebywać jako dziecko.

Przed pożegnaniem umówili się jeszcze, że spotkają się wszyscy po śniadaniu w domu po Castorze by zająć się sprawami związanymi z tajemniczym spadkiem.

NOC


Sophie L’Anglais

Sophie poszła spać szybko, po wieczornej kąpieli i rozpakowaniu zabranych rzeczy. Pokój w pensjonacie nie był duży, ze wspólną łazienką, ale za towarzystwo miała inne kobiety – głównie związane z prawniczą palestrą stenotypistki, maszynistki i asystentki, których wiek i zamożność nie pozwalała na własne mieszkanie, a które nie zostały jeszcze mężatkami.
Łóżko okazało się wygodne, posłanie czyste i pachnące lawendą. Sophie zasnęła bardzo szybko, zważywszy na fakt, że wczorajszej nocy jechała do Marsylii pociągiem z Paryża.

Śnił się jej jakiś niepokojący sen. Niemal koszmar, nie na tyle jednak przerażający, by wyrwać ją ze snu z krzykiem, an tyle jednak nieprzyjemny, że kiedy obudziła się rankiem nadal czuła potrzebę odpoczynku.

W blasku dnia z trudem przypominała sobie szczegóły snu, lecz pamiętała niewiele. Tylko tyle, że były w nim muchy, że coś goniło ją w jakimś ciemnym miejscu, że słyszała jakieś dziwaczne porykiwania nie kojarzące się jej jednak z niczym i widziała pokraczne cienie tańczące pośród skał lub pokruszonych kamieni w miejscu oświetlonym przez dwa księżyce! Te dwa księżyce jakoś najbardziej wryły się w jej pamięć. Były, niczym ślepia gigantycznej bestii, której rozmiarów ludzki umysł nie był w stanie ogarnąć ni pojąć. Bestii przypatrującej się zajętym pląsającym cieniom z bezmiaru kosmicznej pustki.

Śniadanie zjadła lekkie, śródziemnomorskie. Potem zamówioną dorożką pojechała na spotkanie z resztą spadkobierców.


Bertrand Prunier

Bertrand wrócił do swojego hotelu. Przed snem wypił jeszcze odrobinę wyśmienitego, miejscowego koniaku i sprawdził w spisie telefonów nabytym w recepcji firmę Voltair i syn, nie znalazł jej jednak. Znalazł czterech Voltairów: Louisa, Bernarda, Fiacre’a i Normanda.

Spisał ich telefony, adresy i odniósł spis na recepcję, jak obiecał przy okazji na wszelki wypadek przedłużając swój pobyt na kolejną noc. Na razie. Potem, gdyby okazało się, ze sprawa zagadkowego spadku zatrzyma go w mieście na dłużej, Bertrand rozważy propozycję noclegu w domu Castora.

Zmęczony odświeżył się i poszedł spać.

Nie mógł za bardzo zasnąć, bo co i rusz wracały we wspomnieniach koszmarne obrazy z mieszkania nieszczęsnej Carrolyn de Euge. Much łażących po jej okrwawionych, okaleczonych zwłokach – wyłażących jej z ust, rany na gardle, dziury wyszarpniętej w piersi.

Zasnął dopiero po dwóch kolejnych, dużych dawkach alkoholu. Nie spał jednak zbyt dobrze, dręczony przez jakieś majaki. Nie pamiętał ich zbyt dobrze, gdy obudził się rano z lekkim bólem głowy. Był przekonany, że w dręczących jego umysł majakach sporo było much, lecz coś jeszcze… Coś czającego się poza granicami percepcji. Szepczącego z daleka.

Wpatrzonego weń pełnym głodu wzrokiem. I byli jacyś ludzie o bladych, trupich twarzach, z których ust… wysuwały się długie jęzory otwierające się, niczym paszcze.

Rankiem niewyspany Bertrand zjadł śniadanie i pomaszerował przez miasto do domu przy Rue Plersance. Spacer prze niemal całą Marsylię pozwolił mu zapomnieć o dręczących go snach.


Marc Vernier

Marc pozostał na noc w domostwie Castora znajdując sobie bez trudu łóżko w jednym z pustych pokoi. Podjął stosowne środki ostrożności na wszelki wypadek zamykając drzwi na klucz i podpierając klamkę krzesłem.

Nie potrzebował zbyt wiele, bo i tak miał zamiar większą część nocy spędzić nad lekturą.

Opisy morderczych sekt zawierały w sobie tyle bezcennej dla niego wiedzy. Marc miał wrażenie, że każda kolejna strona, każdy kolejny wers zbliża go do poznania tej odrobiny prawdy o funkcjonowaniu wszechświata, której tak bardzo pożądał jego chłonny umysł. Prawdy ukrytej w legendach rozsianych po całym świecie, ukrytej w pradawnych budowlach, w niewyjaśnionych zjawiskach czy niezrozumiałych artefaktach odnajdywanych w najodleglejszych zakamarkach świata przez kryptozoologów, etnografów, historyków i teologów.

Poza niewątpliwą wartością poznawczą księgi Marc liczył też na to, że znajdzie coś, co pomoże mu zrozumieć sens tego, co skrywał przed ludźmi Castor.

Cierpliwość opłaciła się. Zmęczony lekturą Marc miał już się położyć kiedy zauważył, że jeden z rogów księgi, poświęconej jakiemuś bractwu składającemu krwawe ofiary nienazwanemu bóstwu za pomocą rytualnego skrwawiana nad podziemnymi jeziorami, ktoś zagiął róg strony. Po jego odgięciu bez trudu dało się rozpoznać drobny dopisek wyraźnie wykonany charakterem pisma Castora.

Dwa obce słowa: Chachur Fughurru i znak zapytania na końcu.

Jakby zmarły zastanawiał się nad czymś. Rozważał jakąś opcję.
Nazwa miejsca, słowa, imię? Marc nie miał pojęcia. Ale czuł się już zbyt zmęczony, aby nad tym rozmyślać. Położył się spać i bardzo szybko zasnął.

W nocy kilkakrotnie budził się jednak, niepokojony dziwnymi hałasami dochodzącymi z głębi domu. Jakieś szurania. Skrzypienia. Echa.

W końcu jednak przyszedł upragniony sen i Marc Vernier przespał resztę nocy względnie dobrze.


Ottone Lemmi


Antykwariusz szybko pożałował decyzji, że nie wrócił do domu. Marc i Luis okazali się mniej towarzyscy, niż sądził i około północy udali się na spoczynek do wybranych przez siebie sypialni pozostawiając Ottone samego w obcym pokoju, w domostwie wypełnionym dziwnymi, obcymi dźwiękami – skrzypieniem, trzeszczeniem, szumem a nawet jakimiś jękami.
Nie dość, że kiedy Ottone przymykał oczy i widział okaleczone ciało zamordowanej kobiety to jednocześnie słyszał te wszystkie odgłosy.
Przewracał się więc z boku na bok, zawieszony w czymś pomiędzy jawą a snem, nie bardzo wiedząc czy właśnie śpi, czy usiłuje zasnąć.

Kilkukrotnie budził się z przekonaniem, że ktoś jest w jego pokoju. Raz nawet miał wrażenie że coś zaczajonego pod łóżkiem obwąchuje jego buty niczym pies. Nie miał jednak odwagi by zajrzeć pod nie, a może to też był sen.

W końcu jednak nadszedł moment, gdy zmęczenie wzięło gorę nad innymi rzeczami i Ottone zasnął.

Zasnął snem sprawiedliwego śniąc jednak dziwaczny sen.

W tym śnie rozmawiał z Castorem o sprawach zawodowych. O poszukiwanym przez niego dokumencie, który nazywał „Tryptykiem z Dang Cai Ma”. W tej rozmowie jednak Castor był jakiś dziwny, odmieniony, zimy i ponury. Jakby skrywał coś przed Ottone, a kiedy ten odwrócił się by poszukać dokumentu Castor zaatakował go próbując sięgnąć długim, zębatym jęzorem, który wystrzelił z jego rozwartych ust niczym macka jakiegoś podwodnego drapieżnika.

Na szczęście, kiedy obudził się rankiem, lekko spocony, senne majaki znikły niczym… no, niczym zły sen.


Luis Deullin

Gwiazdy widoczne przez teleskop niewiele mu powiedziały. Nie znał się na astronomii tak dobrze, jakby chciał traktując ją bardziej jako narzędzie służące nawigacji. Owszem, potrafił nazwać najważniejsze konstelacje i gwiazdy oraz określić położenie najważniejszych ciał niebieskich, ale na tym jego wiedza się kończyła.

Pomocne okazały się jednak zapiski i notatki Catora, które znalazł w planetarium. Dzięki nim udało się Luisowi określić, że Castora interesował gwiazdozbiór Ryb i znajdująca się w nim gwiazda Eta Piscium.

Znalazł też notatki, które odnosiły się do innych nazw tej gwiazdy w obcych cywilizacjach i kulturach. Castro zanotował, że Chińczycy nazywali ją Yòu Gèng, a Babilończycy Kullat Nūnu lub po prostu Kullat. Ta ostatnia nazwa została podkreślona przez Castora i opatrzona wykrzyknikiem. Obok niego zanotowano zdanie;

Cytat:
„gdy jeden , który okaże się czterema, przejdzie obok oka Kullat, nastąpi pora przebudzenie tego, co uśpione czeka” sprawdzić jeszcze zapiski E. E.Barnard! Może napisać do Rufinno Zetticci, do Genui
To było coś! Ten tajemniczy zapisek straszliwie pasował do sekretu, jakim Castor otoczył całą sprawę spadku. Niemniej nadal Luis nie wiedział, o co mogło chodzić lekko szalonemu krewniakowi.

Czuł się jednak tak, jak w pracy, gdy był o krok od odkrycia ważnego trybiku, elementu, który popchnie cały projekt do przodu.

Spojrzał raz jeszcze w migoczące punkciki gwiazd wyraźnie widoczne w okularze teleskopu.

Potem poszedł spać.

Zasnął dość szybko, chociaż wydawało mu się, że słyszy hałasy w ścianach i jakieś popiskiwania.

Szczury. Stary, nieco zaniedbany dom musiał mieć szczury. To było oczywiste. Jeszcze przed zaśnięciem jego wcześniejsze lęki ze strychu wydawały się być dziecinnie śmieszne.

W nocy obudził się jednak, mając wrażenie, ze ktoś stoi obok niego przy łóżku i wpatruje się weń złowrogim, nienawistnym wzrokiem. Kiedy jednak zdołał zebrać się w sobie i zapalić światło nikogo nie ujrzał. Wydawało mu się jednak, że hałasy w ścianie stały się na moment głośniejsze, jakby jakiś wyjątkowo duży szczur czmychnął właśnie spłoszony światłem.

Resztę nocy Luis spędził w płytkim, niezbyt odprężającym śnie. Rankiem, podobnie jak inni, nie był do końca wyspany.


Claude Levi – Strauss

Spacer do sanatorium nie był zbyt wymagający, ani długi, i pozwolił Calude’owi zebrać myśli. Ulice o tej porze były dość ciemne, ale nie napawały go lękiem. Szedł przez taką część Marsylii, że raczej nie spodziewał się problemów.

W swoim pokoju poczuł się zdecydowanie pewniej. Dom Castora, czego nie chciał przyznać przed innymi spadkobiercami, przerażał go odrobinę. Było w nim coś, co powodowało, że cierpła mu skora. Wrażenie, ze jest się obserwowanym nie opuszczało go ani na chwilę. Przeczucie, że coś złowrogiego czai się gdzieś, sprytnie ukryte przed wzrokiem domownikow było … przytłaczające.

No i zatęchła pościel w domostwie Castora nie mogła się porównywać z wypachnioną, dobrze upraną pościel z sanatorium. Podobnie, jak widoki z okien.

Przed zaśnięciem cowieczorne „rytuały” pomogły Claude znaleźć się w normalniejszym świecie. Bez tajemniczych spadków wartych fortunę, morderstw niewinnych kobiet i sekretów w piwnicach.

W nocy przyśnił mu się Castor. Spacerowali razem po plaży rozmawiając o tajemnicach wszechświata i chociaż z samej rozmowy Claude nic nie pamiętał, to jednak pamiętał, jak de Overneyes wskazuje mu palcem jakiś punkt na rozgwieżdżonym niebie mówiąc do niego kilka słów, które kołatały mu się pod czaszką nawet wtedy, gdy się obudził.

- Czterech stanie się jednym, jak jeden kiedyś stał się czterema. Zapamiętaj! Od tego zależy los ludzkości!

Czterech stanie się jednym!

Cóż na Boga miało to znaczyć. I dlaczego dręczył Claude’a taki sen. Tak realny, że nadal czuł chłodne powiewy znad wzburzonej powierzchni i …

Przypomniał sobie jeszcze jeden szczegół. Dwa księżyce na niebie. Wpatrzone w spacerujących po kamienistej plaży mężczyzn niczym ślepia ogromnej, bezdusznej i amoralnej bestii.

DZIEŃ DRUGI

WSZYSCY

Zgodnie z umową z wieczora spotkali się o godzinie dziesiątej w domu Castora przy Rue Plersance. Po większości znać było, że noc nie należała do najbardziej relaksujących.

Kiedy już zasiedli przy dużym stole w jadalni – przy kawie i jedzenia przygotowanego przez czującego się gospodarzem Luisa Marc rzucił do zebranych:

- Proponuję sprawdzić tą firmę, która kręciła się koło domu. Voltair i syn.

- Już to zrobiłem – powiedział Bertrand. - Nie ma takiej firmy przewozowej w Marsylii. Albo sąsiedzi pokręcili nazwę, albo ciężarówka nie pochodziła z tego miasta, albo ... – zawiesił głos na chwilę - … celowo wprowadzili nas w błąd.

Zaczynał się nowy dzień. A spadkobiercy czuli, że rozpoczął się jakiś wyścig, w którym ukryty przeciwnik miał przewagę, nie wahał się odbierać życia. Była ich szóstka plus wymienieni w testamencie członkowie rodziny.

Czuli się, przynajmniej na ten moment, zdecydowani poznać sekret Castora. Dowiedzieć się, co za skarb skrywał w piwnicach swego domostwa i czemu ktoś miałby mordować, by go posiąść.

Jak na razie mieli sporo domysłów, poszlak, hipotez i przypuszczeń i ani jednego dowodu. Było oczywiste, że aby dowiedzieć się czegoś więcej, muszą dostać się do piwnicy. Upewnić się, czy ich obawy, że cokolwiek było strzeżone przez Castora już zostało wykradzione przez zabójcę nieszczęsnej panny de Euge.
Dla niektórych chociażby pomoc w złapaniu zabójcy byłaby zadośćuczynieniem i sprawiedliwością. Być może wiedzieli najwięcej o przestępcy. Znali jego motywację. Pozostawało pytanie, czy powinna ja poznać policja. Bo jeżeli sekret de Overneyes wiązał się jakoś z tym aktem okropieństwa, to działania służb mogły narazić na jego ujawnienie. Z drugiej strony czy ukrywanie przez ich istotnych dla śledztwa faktów, nie zostałoby uznane przez śledczych za współudział w nim?

To były trudne kwestie i równie trudne do rozstrzygnięcia jak to, od czego powinni zacząć swoje śledztwo. Bo to, że muszą je zacząć, jeśli chcą wypełnić ostatnią wolę Castora, nie pozostawało wątpliwości.
 
Armiel jest offline