Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 08-11-2015, 15:06   #14
Aveane
 
Aveane's Avatar
 
Reputacja: 1 Aveane ma z czego być dumnyAveane ma z czego być dumnyAveane ma z czego być dumnyAveane ma z czego być dumnyAveane ma z czego być dumnyAveane ma z czego być dumnyAveane ma z czego być dumnyAveane ma z czego być dumnyAveane ma z czego być dumnyAveane ma z czego być dumnyAveane ma z czego być dumny
Z niewzruszonym wyrazem twarzy wszedł do windy. Z takim samym wyrazem twarzy wyszedł z budynku. I z takim samym wyrazem twarzy przemierzał kolejne ulice w drodze do swojego mieszkania. Dopiero po przekroczeniu jego progu pozwolił sobie na uśmiech. Tak! Nareszcie! Kurwa, nareszcie! Koniec siedzenia w tym przeklętym, nudnym mieście! Zaśmiał się i rzucił się plecami na kanapę. Z szerokim uśmiechem patrzył w sufit, zastanawiając się, co ma ze sobą wziąć. Tyle możliwości, musiał dokładnie przemyśleć sytuację. Najważniejsze, broń. W myślach dokonał szybkiego przeglądu listy jego własności pozostawionej w magazynie. Dobrą godzinę zajęło mu odpowiednie dobranie broni, ale wiedział, że nie pożałuje poświęcenia tego czasu.

Następnie zabrał się za pakowanie bagażu. Wyjął z dna szafy plecak w kamuflażu pustynnym, po czym zaczął przyglądać się wiszącym na wieszakach mundurom. Kurwa, gdybym wiedział, którędy będziemy jechać… W dobraniu munduru na tę misję gorsza od nieznajomości trasy była jedynie świadomość, że niezależnie od drogi teren i tak będzie się zmieniał. Z ciężkim westchnięciem wybrał kamuflaż MTP. Zaraz za tym w plecaku wylądowały wszystkie niezbędniki, w tym apteczka. Co prawda większość zawartości musiał wyrzucić ze względu na termin ważności, ale wciąż coś w niej pozostało.

Dodatkowe wyposażenie. Cholera. na pewno nóż. Z szuflady wyjął pudełko, po otwarciu którego pokój wypełnił się zapachem oleju konserwującego. Wyjął na wierzch owinięty nasączonymi szmatami nóż, który na szczęście nie posmakował nigdy ludzkiej krwi. Zakupił go już po odejściu z armii, na tak zwany wszelki wypadek. Odwinął materiał, wyrzucił do śmieci i poświęcił pół godziny, by dokładnie zetrzeć konserwant z metalu. Po tym czasie Cold Steel Chaos Double Edge 80NTP był już gotowy do działania. Przełożył pas przez szlufki w pokrowcu i odłożył ten zestaw na bok. Po jakimś czasie dołączyła do tego wszystkiego mała saszetka z kilkoma kieszeniami. W jednej z nich była busola, w drugiej piła strunowa, w trzeciej podręczny zestaw do szycia, a w ostatniej krzesiwo magnezowe.

Skończył pakować się po około trzech godzinach. Nie miał bliskich, z którymi powinien się pożegnać. Nie miał nawet przyjaciół, których obchodziłoby to, że wyjeżdża i może nie wrócić. W jego żyłach buzowała adrenalina, nie pozwalając mu zasnąć. Nie rób tego, Wolf. To głupie! Zostań tu i idź spać!

Nie został…

* * *

Nie miał daleko, niestety. Wiedział, gdzie mieszka Lucky, chociaż nigdy tu nie był. W tej okolicy można było dowiedzieć się wielu rzeczy. Stanął przed drzwiami, uniósł pięść, żeby zapukać i stał tak dobrą minutę. Z jednej strony wiedział, że powinien być gdziekolwiek, byle nie tutaj i sam zakłada sobie pętlę na szyję. Z drugiej strony… Co miał co stracenia? W końcu przełamał niepewność, a na korytarzu rozległ się odgłos kostek zderzających się z drewnem. Na odpowiedź musiał trochę poczekać. W głębi duszy odczuł ulgę, mógł z czystym sercem wracać do siebie. Już miał się odwracać i odejść, gdy drzwi stanęły otworem, ukazując Lucky w krótkim podkoszulku, z mokrymi włosami i niezbyt przyjaznym wyrazem na twarzy. Ten ostatni uległ jednak szybkiej zmianie, gdy dostrzegła, kim jest intruz. Intruz, któremu dość szybko rozszerzały się źrenice.
- Nie możesz spać? - zapytała z uśmiechem.
Wolf wstrzymał na chwilę oddech i zamrugał kilka razy, po czym na jego twarzy pojawił się uśmiech, a on sam zmusił się do patrzenia jej w oczy.
- Szybko śpię, wiec jeszcze nie muszę się kłaść - wzruszył ramionami, rozkładając ręce. - Czemu cię nie było na spotkaniu?
- Musiałam nadzorować prace załadunkowe i powstrzymać niektórych przed zbytnim zdemolowaniem pojazdów - odparła, odstępując na bok i wskazując dłonią wnętrze mieszkania. - Wejdź - zaprosiła. Mężczyzna skinął głową i przekroczył próg mieszkania. Pokój, do którego wszedł przypominał wyglądem salon połączony z kuchnią. Była w nim sofa, w dość dobrym stanie, stół z dwoma krzesłami i nawet niewielkich rozmiarów stolik do kawy. Na ścianach brakowało jednak jakichkolwiek ozdób, przez co miejsce to wyglądało chłodno i obco, zupełnie jak pokój hotelowy do którego wpada się na jedną noc. Na stoliku do kawy stała butelka szkockiej, obok której znajdowała się na wpół wypełniona szklaneczka. Jedynym elementem wystroju, który psuł względną bezosobowość tego miejsca była broń, która towarzyszyła butelce z trunkiem.


- Dobra jesteś, żadna inna nie zaciągnęła mnie do mieszkania tak szybko - zaśmiał się cicho, w myślach przeklinając swoją głupotę. Po jasną cholerę tu wszedłem?. - Już ci się znudziło trenowanie?
- Skądże znowu… Takie pasjonujące zajęcie? - odparła Lucky, zamykając drzwi. - Napijesz się?
- Próbujesz mnie upić i wykorzystać? - trener uśmiechnął się szelmowsko. Więcej, idioto. Więcej dziwnych sugestii, a na pewno twoje życie będzie prostsze. Obyś padł tam w Alabamie.
- To aż tak oczywiste? - Odparła kobieta, odpowiadając uśmiechem i kierując się ku szafkom kuchennym. - Więc co cię sprowadza? Bo jakoś nie wierzę żeby chodziło tylko o moje wymigiwanie się od nudnych spotkań organizacyjnych…
Intruz, usiadł na sofie i rozłożył ręce na jej oparciu.
- Chciałem wiedzieć, kim ty właściwie jesteś.
Nawet jeżeli zaskoczyło ją to pytanie, nie dała tego po sobie poznać. Wciąż się uśmiechając, wyjęła szklaneczkę - bliźniaczą siostrę tej, która stała na stoliku - po czym otwarła drzwiczki lodówki i zapytała:
- Lodu?
- Nie rozwadniam, dziękuję. Lód jest dla cywili.
- Dobra decyzja - pochwaliła, zamykając lodówkę. Powoli zbliżając się do sofy nie spuszczała czujnego spojrzenia ze swojego gościa. Także pochylając się po butelkę, jej skupienie w pełni skierowane było na jego osobę. - Jesteś pewien, że chcesz wiedzieć? - Zapytała, podając mu trunek. Mężczyzna wytrzymał jej spojrzenie, usilnie starając się patrzeć na jej twarz.
- Skoro jesteśmy na siebie skazani, wolałbym wiedzieć - chwycił szklankę i uniósł ją do ust. Musiał wiedzieć, czego może spodziewać się po człowieku, którego będzie miał u swojego boku na misji. Gospodyni odłożyła butelkę i sięgnęła po własną szklaneczkę. Przez chwilę obracała ją w dłoniach, wprawiając tym samym w ruch bursztynowy trunek.
- Pracuję dla wywiadu - odpowiedziała upijając drobny łyk szkockiej. - Czasami także dla Romanowa i jego Cieni.
Wolf wybuchnął śmiechem. Głośnym, choć krótkim.
- Poważnie? Byłaś na strzelnicy, żeby mnie obserwować?
- Zakwestionowano twoją kandydaturę. Uznałam, że się mylą. Na papierze wyglądałeś na idealnego kandydata. Decyzję pozostawiono w moich rękach więc uznałam, że sama sprawdzę czy się nadajesz. Strzelnica była najlepszym ku temu miejscem - odpowiedziała, przysiadając na oparciu sofy. - Miałam rację.
Mężczyzna zapatrzył się w zawartość szklanki. Zakwestionowano. Nikt wcześniej nie zakwestionował jego umiejętności. Wiedzieli, że nie nadaje się na oficera, ewentualnie na dowódcę plutonu, jednak nikt nigdy nie poddawał w wątpliwość jego umiejętności na polu walki.
- Skąd takie wnioski?
- Dobrze radzisz sobie z bronią. Jesteś odpowiedzialny. Nie masz problemów z pracą w grupie - wymieniała odchylając po kolei palce, do tej pory otulające szkło. - Poza tym… powiedzmy że przypadłeś mi do gustu - dodała, unosząc szklaneczkę do ust. Harvey nie uniósł wzroku, dalej wpatrywał się w płyn obijający się o boki szklanki. Po raz kolejny tego dnia zacisnął zęby. Po chwili zacmokał i pokręcił głową.
- Chyba nie powinnaś pozwolić na to, żeby osobiste sympatie wpływały na Twoją pracę.
“Trenerka” roześmiała się w odpowiedzi.
- Lubię, gdy praca sprawia mi też przyjemność - odparła. - Zwykle też nie mylę się w swej ocenie.
- Żadna przyjemność w słuchaniu mojego krzyku - stwierdził niechętnie. - Nieważne. Masz prawo do jednego pytania - dopiero teraz uniósł wzrok, jednak powoli, ciesząc oczy widokiem jej nagich nóg. Przez chwilę poczuł się jak lata temu, gdy siedział na kanapie i cieszył się obecnością major Marghareth Wolf. Sekundy upływały niemiłosiernie powoli. W końcu padło pytanie, które go trochę zaskoczyło.
- Dlaczego Sycamore?
Pokręcił głową.
- Przy obiedzie miałaś ciekawsze pytania - uśmiechnął się, patrząc jej w oczy. - Popularne drzewo w moim rejonie. Jak pluton dowiedział się, skąd jestem i że w młodości często ćwiczyłem w klonowym lesie, nazwali mnie tak.
- Uroczo - skomentowała. Harvey tylko poszerzył nieznacznie uśmiech i dalej się w nią wpatrywał. Cisza przedłużała się. Lucky nie spuszczała z niego oczu, oboje od czasu do czasu upijali kolejne łyki trunku. Gdy obie szklanki były puste, Luckyprzymknęła na chwilę oczy, po czym odstawiła szkło na stolik.
- Marghareth… Czy to z tego powodu szkolisz te dzieciaki by zabijały? - Pytanie zadane zostało cichym, łagodnym głosem.
- Wolałbym, żebyś o niej nie wiedziała - odparł cicho zapytany. Minęły prawie trzy lata od jej śmierci, a nadal dźwięk jej imienia sprawiał mu ból. - Niemniej jednak to jest już drugie pytanie.
- Informacje o niej znajdują się w twoich aktach - wyjaśniła Lucy. - Czyżbym musiała czekać aż będziemy mieć za sobą owe pięć randek nim usłyszę odpowiedź?
Żołnierz odpowiedział po długiej chwili ciszy.
- Kogo wolałabyś winić, gdyby zginął Twój mąż? Kogoś obcego czy jego samego? Rzecz jasna, jak już będziesz miała męża.
Lakis drgnęła. Z jej ust zniknął uśmiech, a w oczach pojawił się lód.
- Siebie - odpowiedziała, sięgając po butelkę i wstając. - Znasz drogę do wyjścia - rzuciła, kierując się w stronę drzwi, które prowadziły do sypialni. Przekroczyła próg, jednak drzwi zostawiła otwarte.

* * *

Siedział na kanapie w pustym pokoju, nie ruszając się z miejsca. Próbował nie myśleć o tym, co się przed chwilą tu stało. Znalazł słaby punkt tej kobiety i miał nadzieję, że nigdy nie będzie musiał go wykorzystać. Odsunął od siebie te myśli i zajął się wpatrywaniem w leżącą przed nim broń. Tariq. Całkiem niezły wybór. Ciekaw jestem, ilu Głodnych będziemy musieli zabić. I ilu z nas przeżyje.

Po około piętnastu minutach podszedł do drzwi sypialni i oparł się o framugę, rozglądając się po wnętrzu. To zaś było niemal tak samo bezosobowe jak poprzednie. Łóżko, szafa, mała szafka przy łóżku i drzwi do łazienki. Jedyną ozdobą sugerującą, iż miejsce to posiada lokatora, była ramka na zdjęcia, obecnie leżąca frontem ku blatowi szafki.
- Pomyliłeś drzwi - rzuciła Lucky, przyglądając mu się niezbyt przychylnym spojrzeniem brązowych oczu. Siedziała na łóżku, oparta plecami o ścianę, obracając butelką trzymaną w dłoni. On tylko lekko rozciągnął usta w uśmiechu.
- Wydaje mi się, że trafiłem dokładnie tam, gdzie się kierowałem - powiedział spokojnie. Obrócił się tak, by móc lepiej widzieć kobietę. Tak na wszelki wypadek. - Mam pustą szklankę i pomyślałem, że mógłbym Ci jeszcze potowarzyszyć w opróżnianiu tej butelki.
- Myślenie nie zawsze wychodzi na dobre - odparła, jednak wyciągnęła rękę, która trzymała butelkę, w jego stronę. Podszedł i bez pytania usiadł na łóżku, podstawiając szklankę pod butelkę.
- Więc nie myśl. Podobno to jest szkodliwe.
Jedna z głównych zasad w wojsku. Żołnierz nie ma myśleć, ma wykonywać rozkazy. Lakis roześmiała się gorzko nalewając mu trunku.
- Gdyby to było takie łatwe - rzuciła, trącając przy tym dnem butelki o jego szklankę. - Za niemyślenie.
Trener uniósł szklankę w geście toastu, po czym bez słowa upił łyk. W milczeniu wpatrywał się w ścianę i po długiej chwili zapytał:
- Wyrzucamy z siebie wszystko czy zostawiamy to na następną randkę?
- Biorąc pod uwagę to gdzie się wybieramy jutro, następnych raczej nie będzie - odparła Lucy. - Czy jednak jest sens babrania się w gównie tuż przed tym co na nas czeka?
Harvey przewrócił oczyma, uśmiechając się szeroko.
- Nie masz zbytniej wiary w nasze szanse, prawda?
Dokładnie te same słowa, które usłyszał dzisiejszego dnia. Ludzie tak łatwo zmieniają zdanie pod wpływem emocji...
- Mam podstawy do owej niewiary - odpowiedziała, lekko unosząc kąciki ust.
- Przeżyłem Irak i Afganistan, przeżyję też Głód - uśmiech byłego Legionisty przygasł, a on sam wzruszył ramionami. - Postaraj się, to może jednak zdarzy się następna randka. Kto wie, co się stanie, skoro już teraz wylądowaliśmy w łóżku - wolną ręką przetarł twarz, kończąc ruch ściśnięciem nasady nosa.
- Powinieneś odpocząć - zwróciła mu uwagę, nie komentując jego słów.
Alkohol powoli zaczął odwalać swoją robotę. Odwrócił się do kobiety i chciał spojrzeć w jej oczy, ale chyba skupił się bardziej na jej ustach. Uśmiechnął się mimowolnie.
- Chyba masz rację, chociaż i tak nie usnę tak szybko.
Wesołe ogniki zatańczyły w oczach agentki.
- Są na to sposoby - oznajmiła, pogłębiając nieco uśmiech. Wolf przyjrzał się jej z uprzejmym zainteresowaniem, tym razem prawidłowo celując spojrzeniem. Ona zaś odłożyła butelkę na szafkę i przysunęła się nieco bliżej.
- Tego nie będziesz potrzebował - mówiąc, wyjęła szklaneczkę z jego dłoni ignorując zdziwione spojrzenie. - Tego także - wskazała na koszulę. Po jej ostatnim zdaniu mężczyzna uśmiechnął się lekko i przymknął na chwilę oczy.
- Jeśli tak bardzo ci się podoba - powiedział spokojnie, przerywając na chwilę - weź ją.
- Nie ułatwiasz - rzuciła, wstając z łóżka i odłożywszy wcześniej szklaneczkę, przystanęła przed nim i pochyliła się, by chwycić brzegi koszuli i przełożyć ją przez głowę Wolfa. Ten przez cały czas nie spuszczał z niej wzroku. Wiedział, że się nim bawi. Postanowił jednak zagrać w tę grę. A może się mylę? Może faktycznie przypadłem jej do gustu? Gdy chwyciła koszulę, uniósł ręce, by umożliwić kobiecie jej zdjęcie. Gdy tylko odzyskał swobodę ruchu, opuścił dłonie na jej biodra i trzymając je pewnie, rzucił się w tył na łóżko, ciągnąc ją za sobą. Lucky opadła z nim na łóżko przy wtórze krótkiego, wesołego śmiechu.
- Lubię cię, Wolf - powiedziała, unosząc się na rękach, tak że jej włosy muskały jego twarz. Czuł zapach jej szamponu, na szczęście zupełnie inny niż ten, z którego korzystała jego żona. - Nie to jednak miałam na myśli - dodała, uśmiechając się słodko i czule. Bingo. Spodziewał się tego, choć i tak te słowa sprawiły mu zawód. Ciągle trzymając ją za biodra przetoczył się tak, by być nad nią. Dopiero wtedy cofnął ręce i siedząc na niej okrakiem spojrzał na nią wzrokiem zbitego psa.
- Szkoda - stwierdził smutnym głosem. - Zawsze jak ktoś w izbie nie mógł zasnąć, ćwiczyliśmy walkę w parterze. Jak się zmęczył, szybko zasypiał - westchnął, a w jego oczach pojawił się delikatny błysk. - Ale jak masz jakiś inny pomysł, to słucham.
- Możemy walczyć, jeżeli masz ochotę - odparła Lucy, unosząc się na łokciach. - Ja jednak myślałam o czymś przyjemniejszym - dodała, wyciągając dłoń i delikatnie muskając opuszkami palców policzek mężczyzny. Zadrżał, gdy tylko go dotknęła. Nie miał wątpliwości, musiała to poczuć… Starał się ogarnąć chaos, który miał w głowie, ale bez skutku. Bawiła się nim, to pewne, ale po co?
- Ty jesteś gospodarzem, ty organizujesz rozrywki - starał się uśmiechnąć, ale obawiał się, że na jego twarzy pojawił się dziwny, bliżej nieokreślony grymas. Nie wiedząc, co zrobić z rękoma, położył je na swoich udach.
- Dobrze, że się rozumiemy - odparła kobieta, jeszcze przez chwilę bawiąc się pieszczotą. - Wypuścisz mnie czy mam się sama uwolnić? - Zapytała z błyskiem w oczach. Wolf westchnął teatralnie i bezwładnie upadł na bok. Jego towarzyszka jeszcze przez chwilę pozostała w pozycji leżącej i obróciwszy głowę przyglądała się Wolfowi. Chwila jednak minęła. Podniosła się do pozycji siedzącej, a następnie obróciła do niego.
- Na brzuchu - poinstruowała go, wyciągając dłoń i kładąc ją na jego boku, w miejscu, w którym koszulka wchodziła w spodnie. - Ufasz mi? - zapytała, przesuwając się i pochylając nad jego twarzą.
- Nie - pokręcił głową, ale posłusznie położył się tak, jak mu kazała. Nie mógł jej zaufać, przynajmniej w tym względzie. Nie teraz. Może nigdy.
- To dobrze - odparła, unosząc się i sadowiąc na jego pośladkach. - Pożyjesz ciut dłużej - dodała, pochylając się nad jego uchem.
- A może trochę krócej, nigdy nic nie wiadomo - powiedział z uśmiechem. - Zacznę ufać ci od jutra.
- Od jutra tym bardziej nie powinieneś ufać nikomu - wyszeptała, nim uniosła się do pozycji siedzącej. Wysunięcie podkoszulka ze spodni Wolfa nie zajęło jej wiele czasu. Od tej jednak chwili jej ruchy spowolniły się znacznie. Delikatnie przesuwała po skórze mężczyzny swymi palcami, od czasu do czasu ugniatając napięte mięśnie. Jej dłonie sprawnie pokonywały drogę ku górze, to znów wycofywały się ku dołowi, zbaczając nieco na boki gdy ich właścicielka uznawała za potrzebne. Podkoszulek, który Wolf miał na sobie, z czasem powędrował ku górze, niespiesznie będąc ściąganym przez Lucky. Tym samym odsłoniła emblemat Legii Cudzoziemskiej wytatuowany na całym plecach mężczyzny. Jej włosy sporadycznie muskały nagą skórę, gdy pochylała się niżej nad jego plecami. Wolf rozkoszował się jej dotykiem, nie pozwolił jednak sobie na całkowite uśpienie czujności. Nie znał ostatecznego celu jej gry, jednak był prawie pewien, że nie spodobałby mu się.
- Są różne rodzaje zaufania - odparł po długim czasie. - Jeśli nie ufasz towarzyszom broni, narażasz zadanie na porażkę.
Przez cały czas milcząc, Lucky odezwała się dopiero, gdy jej dłonie znalazły się na jego ramionach, poświęcając im nieco więcej czasu.
- Powinieneś trzymać się ode mnie z daleka, Wolfie - powiedziała cicho, pochylona nad jego głową. Wspomniany przez cały czas starał się zwracać uwagę na wszystkie niepokojące gesty, jednak alkohol i masaż robiły swoje. Nawet te słowa, tak bardzo alarmujące, nie wzbudziły wystarczających podejrzeń, by w jakikolwiek sposób zareagował. Zaczął powoli odpływać. Lucky nie przerywała masażu pozwalając, by kolejne chwile mijały w milczeniu.

* * *

Obudził go tak dobrze znany mu dźwięk. Nie zdążył nawet otworzyć oczu, a już poczuł, że nie jest w swoim łóżku. I nie jest sam. I nie ma butów, w których zasnął. Podniósł się lekko i zobaczył obok siebie Lucky. Kurwa mać! Jak to się stało? Jak mogłem do tego dopuścić? Dobra, wdech, wydech, działaj. Spojrzał na nią lekko zakłopotany.
- Dzień dobry - powiedział cicho. - Ja… znaczy się… muszę chyba iść się spakować.
Zacinaj się bardziej, debilu. W głowie szalał jego własny głos, jednak dzisiejszego ranka był wyjątkowo irytujący.
- Która godzina? - zapytała Lucy, unosząc się na posłaniu i przeciągając zaspane mięśnie. Harvey przez siedem lat budził się w podobny sposób. Przy podobnej kobiecie.
- 0530 - mruknął zły na siebie. - Nie chciałem cię budzić.
- Nie przejmuj się - odpowiedziała Lakis, wstając z łóżka. - Nie licz jednak na łazienkę, za pół godziny muszę być w magazynie.
Gość wskazał kciukiem za plecy, w stronę drzwi.
- To siebie pójdę, nie? Znaczy… do zobaczenia o 0800.
Nie podniósł się jednak z miejsca, chociaż chciał jak najszybciej się stąd ulotnić.
- O ósmej - potwierdziła agentka, obdarzając go pierwszym tego dnia uśmiechem. - Zaproponowałabym wspólny prysznic ale… - nie dokończywszy, ruszyła w stronę łazienki.
Odprowadził ją wzrokiem, nie mówiąc nic. Starał się nie wizualizować sobie tej sceny, jednak na próżno. Po dwóch minutach potrząsnął głową, ubrał się i wyszedł, kierując się do swojego mieszkania. Po chwili przystanął i zmienił trasę, kierując się w stronę magazynu. Miał niecałe pół godziny, żeby załatwić sprawę swojej broni.

Gdy dotarł do zbrojowni, natknął się na osoby wynoszące broń. Skierował się do tego, który najmniej robił.
- Wolf - skinął mu głową. - Kto tu dowodzi?
- Lakis - odpowiedział mu mężczyzna. Miał ciemne włosy, surowe rysy twarzy i ewidentnie był wkurzony. - A o co chodzi?
- Tyle to wiem - odparł Harvey. - Ale jej nie ma. Po broń przyszedłem.
- Kurwa, kolejny - rozmówca spojrzał na trenera z niechęcią. - Wcześniej się nie dało przyjść?
- Dopiero teraz dorwałem Lucky - Harvey odpowiedział przez zaciśnięte zęby. - Zapytaj jej, jak przyjdzie - odwrócił się od niego i skierował się do rogu pomieszczenia, w którym przechowywał niewielką część tego, co przywiózł z Ameryki. Resztę sprzedał władzom i miejscowej armii, a oni nie gardzili żadną sztuką broni. Biorąc pod uwagę fakt, że przywiózł większą część wyposażenia swojej dawnej strzelnicy, armia powinna być mu wdzięczna. Szybko przygotował bronie do załadunku, dokładając do nich odpowiednie wyposażenie.
- Załaduj to zamiast broni, które Lucky wybrała - rzucił do mężczyzny, z którym wcześniej rozmawiał i skierował się do wyjścia.
- Co ty sobie wyobrażasz?!
Po chwili Wolf poczuł szarpnięcie za ramię. Poddał mu się, odwracając się razem z ręką, która go trzymała, jednocześnie wyprowadzając prawy prosty w twarz agresora. Poczuł ostry ból w dłoni, gdy skóra na jego pięści została rozcięta przez zęby napastnika. Na jego dłoniach krew z rozbitego nosa mieszała się z jego własną. Nie minęło pięć sekund, a w pomieszczeniu rozległy się odgłosy odbezpieczanej i przeładowywanej broni. Osiem wylotów luf zostało skierowanych w stronę trenera.
- Pożałujesz tego, psie - wysyczał przez zęby mężczyzna ze złamanym nosem. Twardy był, trzeba mu to przyznać. Stanął twarzą w twarz z Wolfem. - Jeszcze się przekonasz.
Harvey uśmiechnął się bezczelnie.
- Rozliczymy się, jak wrócę, chłopcze. A tymczasem zrób to, o co cię prosiłem.
Odwrócił się i minął dwóch celujących w niego mężczyzn. Wiedział jednak zbyt dobrze o tym, że nie mogą mu nic zrobić.
- Dobra reakcja, chłopaki - mruknął, nie podnosząc nawet wzroku. Wyszedł z magazynu, goniony przekleństwami faceta, którego nawet nie znał.

* * *

Wszedł do siebie, trzaskając drzwiami. Nie było tak jednak nikogo, kto mógłby go zapytać, co się stało. Nagie ściany obcesowo obnosiły się swoją obojętnością. Nie mogę zostawać z nią sam na sam. Gdyby to jednak było takie proste. Znał swoje szczęście. Wiedział, że wyląduje z nią w jednym samochodzie. Na pewno o to zadbała. Skierował się do łazienki, po drodze zrzucając z siebie ciuchy.

Zimny prysznic przywrócił mu zdolność logicznego myślenia. Przydałby się taki w pigułce. Wiedział, że nie może poświęcić się prywatnemu życiu. Nie podczas misji. Jeśli uda mu się wrócić, to owszem. Teraz prywatne sprawy musiały zostać w tym mieszkaniu. Ubrał się w świeże “cywilki”, po czym dołożył do plecaka gogle termowizyjne i noktowizyjne. Przytroczył do przygotowanego wcześniej pasa składaną saperkę, założył cały komplet, chwycił plecak i wyszedł z mieszkania. Możliwe, że zamykam je po raz ostatni.

Na miejsce przybył pięć minut przed ósmą, tuż po Meggie. Przywitał się ze zebranymi, po czym usiadł na ziemi, czekając na resztę.
 
Aveane jest offline