Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 10-11-2015, 12:58   #13
Zombianna
Elitarystyczny Nowotwór
 
Zombianna's Avatar
 
Reputacja: 1 Zombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputację



“Potem ujrzałem inną Bestię, wychodzącą z ziemi: miała dwa rogi podobne do rogów Baranka, a mówiła jak Smok. I całą władzę pierwszej Bestii przed nią wykonuje, i sprawia, że ziemia i jej mieszkańcy oddają pokłon pierwszej Bestii, której rana śmiertelna została uleczona. I czyni wielkie znaki, tak iż nawet każe ogniowi zstępować z nieba na ziemię na oczach ludzi. I zwodzi mieszkańców ziemi znakami, które jej dano uczynić przed Bestią, mówiąc mieszkańcom ziemi, by wykonali obraz Bestii, która otrzymała cios mieczem, a ożyła. I dano jej, by duchem obdarzyła obraz Bestii, tak iż nawet przemówił obraz Bestii i by sprawił, że wszyscy zostaną zabici, którzy nie oddadzą pokłonu obrazowi Bestii. I sprawia, że wszyscy: mali i wielcy, bogaci i biedni, wolni i niewolnicy otrzymują znamię na prawą rękę lub na czoło i że nikt nie może kupić ni sprzedać, kto nie ma znamienia - imienia Bestii lub liczby jej imienia. Tu jest mądrość. Kto ma rozum, niech liczbę Bestii przeliczy: liczba to bowiem człowieka. A liczba jego: sześćset sześćdziesiąt sześć.”
AP 13. 11-18





Życie wewnątrz sarkofagu powoli zamierało, odłączone dłonią Sandersa od aparatury podtrzymującej. Jedni nazwaliby ów czyn aktem miłosierdzia, inni zimnym, bezdusznym morderstwem, lecz nikogo to teraz nie obchodziło. Czy dało się coś pomóc bezimiennej, okaleczonej kobiecie w inny sposób? Może… ale czwórka ludzi nie miała na tą chwilę pojęcia jak to uczynić. Wybrali więc rozwiązanie najbezpieczniejsze dla nich: postanowili nie zostawiać za sobą niewiadomych, potencjalnie niebezpiecznych czynników. Zlikwidować zagrożenie, uwięzione pomiędzy sześcioma szklanymi ścianami i iść do przodu, nie oglądając się za plecy. Łaska, wyższa konieczność, instynkt przetrwania, wola przeżycia za wszelką cenę, nieistotny drobiazg lub błaha moralna rozterka - każde z nich odbierało to odrobinę inaczej, chłonąc teatrum przedstawiające końcowe chwile chorego ludzkiego eksperymentu.


Wpierw nic się nie działo, zdeformowana klatka unosiła się i opadała w tym samym rytmie, dłoń drapała wewnętrzną stronę szyby. Przekrwione, pozbawione tęczówek oczy rozglądały się panicznie dookoła, szukając w twarzach otaczających ludzi odpowiedzi na swoje własne, nieme pytania. Pozbawione warg usta poruszały się nieznacznie, powtarzając w kółko tą samą krótką frazę, równie niezrozumiałą co cichą.
Naraz skacząca po niewielkim monitorze zielona kreska wychyliła się ku górze po raz ostatni i zmieniła w jednostajną, prostą linię, przecinającą systematycznie ekran od lewej do prawej, zanikając nim jej początek zdążył dojść do kresu swej podróży. Dłoń opadła na posłanie, płuca zamarły w bezruchu, zaś wyszczerzone zęby rozchyliły się po raz ostatni i choć stojący najbliżej Czart ich nie słyszał, mógłby przysiąc, że wydobyło się z nich jedno, przedśmiertne słowo.
”Mamo…”

Pozbywszy się problemu, trzech mężczyzn i kobieta wspólnie zabrali się za przeszukiwanie. Roztrącali w pośpiechu wszelkie zalegające na maszynach bezużyteczne śmieci, kurz, gruz i odłamki szkieł. Te ostatnie zostawiły na wewnętrznej części dłoni Abigail spore, krwawiące obficie rozcięcie. Kłopot się opłacił, pośrodku całego bajzlu znaleźli spory, chropowaty walec z pokrytego zielonkawą farbą plastiku, z zagięciem z jednej strony, zwieńczonym kryjącą się za szybką żarówką. Latarkę - porządną, wojskową, z możliwością zaczepienia na pasku plecaka. Gdyby tylko jakiś mieli...

Nikt nie chciał zostawać w podziemiach dłużej, niz to absolutnie konieczne. Nie z łuskowatym paskudztwem czającym się w okolicy. Odciśnięty w padlinie ślad i rozbite trumny działały na wyobraźnię niczym rozżarzony do czerwoności pręt. Nie byli tu sami, nie mieli broni, o pojęciu gdzie dokładnie się znajdują nie wspominając.
Har-Magedon, wedle słów blondynki, ośrodek jajogłowych umieszczony w trzewiach silosu rakietowego… ale w którym do cholery rejonie Zasranych Stanów?! Mogli być gdziekolwiek, chociażby pod zdewastowanymi ruinami Nowego Jorku albo Detroit… cywilizacji - w tej najbardziej optymistycznej wersji. W mniej optymistycznej najbliższą ludzką osadę mieli o parę dni drogi. O ile wydostaną się już na powierzchnię.
Iść do góry… trzeba iść do góry.

Ustalili szyk, zajęli swoje miejsca. Chwycili w dłonie pochodnie i te parę przedmiotów, mogące posłużyć za broń. Nie posiadali wiele, lecz determinacji nikt im odmówić nie mógł. Byle do przodu, byle znaleźć wejście na wyższe piętro. Za cel obrali poziom drugi o którym wiedzieli tylko tyle, że ma się na nim znajdować komputer - puszka Pandory zawierająca nieszczęścia odpowiedzi na pytania, być może równie niewygodne, co niewiedza. Po spotkaniu torturowanej mutantki część z obudzonych poczęła się zastanawiać nad pochodzeniem nowych blizn, szpecących ich ciała. Obawiali się… przemiany, czymkolwiek by ona nie była. Po coś zostali tu zwabieni i zamknięci, a konieczność przyjmowania tajemniczego serum również nie nastrajała optymistycznie. Sytuacja wyglądała poważnie, nikomu prócz Czarta nie było do śmiechu. On jeden się uśmiechał, ale ile w grymas ten zawierał szczerości wiedział tylko on.

Na razie poruszali się w pionie, zostawiając za plecami znajomy teren i wkraczając w kotłującą się przed nimi ciemność. Światło pochodni i strumień światła latarki wydobywały z mroku kolejne fragmenty korytarza, pozwalając na wyminięcie uszkodzonych fragmentów posadzki, ostrych okruchów potłuczonych retory bądź podobnego sprzętu laboratoryjnego, oraz porozrzucanego w nieładzie metalowego szpeju, przypominającego ten, jaki podłączono do ich łóżek, tyle że ten był cichy, ciemny i równie martwy, co rozwleczone po podłodze wspólnej sali hibernacyjnej przegniłe szczątki. Z sufitu nad ich głowami zwisały czarne wstęgi kabli, podobne wyprutym wnętrznościom wielkiego stwora, które czyjaś ręka udrapowała u powały w parodii świątecznych girland. Stąpali ostrożnie, zachowując milczenie i pełne skupienie, pozwalające na wykrycie zagrożenia, nim te dostrzeże ich. Otoczeni blaskiem ognia czuli się spokojniejsi, niż w przypadku gdyby musieli pokonywać ten odcinek na ślepo, wodząc po omacku rękami wśród atramentowego mroku. Z drugiej strony wystawiali się wrogowi jak na widelcu, podczas gdy on przemykać mógł niepostrzeżony tuż za granicą jasnej łuny, tworzonej przez tańczący na końcu wyłamanej nogi od krzesła płomień. Po kilkunastu metrach dostrzegli pierwsze oznaki czyjejś obecności - drobne zabrudzenia, pozornie nie różniące się od błota i pokrywającego pęknięcia w ścianach grzyba. William i Sanders bezbłędnie zidentyfikowali jako krew. Pojawiała się cyklicznie, co kilka metrów, wpierw jako drobne krople na obrzydliwie zimnych i śliskich płytkach, a im dalej szli, tym częściej napotykali rude wstęgi. Znaczyły one ściany, podłogę, a nawet sufit szerokimi rozbryzgami. Było ich całkiem sporo, więcej niż dałoby radę wytoczyć z jednego człowieka. Część smug pokrywała się ze śladami jakie wygryzły w ścianach kule, inne powstały jako wyraźny znak ciągnięcia po ziemi czegoś ciężkiego, niekoniecznie wyrażającego chęć do współpracy - świadczyły o tym chociażby odciski rąk i wyryte w tynku bruzdy po paznokciach. Żadnego ciała jednak nie zauważyli, nawet pojedynczej kosteczki. Wszystko uprzątnięto, a ten kto to uczynił wykazał wyjątkową skrupulatność.

Po dwudziestu metrach korytarz gwałtownie zakręcił, a gdy wyjrzeli za róg dostrzegli elektryczne światło w dalszej jego części. Umieszczone pod sufitem jarzeniówki co raz to gasły, by znów rozjarzyć się na krótką chwilę ostrym zimnym światłem o błękitnym zabarwieniu. Prąd. Doszli do miejsca, gdzie nie padła elektryka. Szwankowała co prawda, ale dawała nadzieję, wlewając w wyziębione ciała pokłady życiodajnej energii.




Przyspieszyli kroku, echo uderzających o płytki bosych stóp przybrało na sile. Spieszyli się, rozglądali przed i za siebie, zaś promień latarki skakał od ściany do ściany, wyłapując podejrzane załamania czy skupiska cieni, mogące kryć nieznane bestie. Mrok nigdy nie należał do ludzkich sprzymierzeńców - utrudniał orientację i ukrywał to co nieznane. William traktował go jak dawno niewidzianego przyjaciele, Sanders wolał się skupiać na tym co widzi i słyszy. Czart z nonszalancją i ciekawością dziecka śledził wzrokiem promień latarki, a Abigail starała nie potknąć o własne nogi, co przy wciąż łapiących mięśnie skurczach do prostych zadań nie należało.

Pierwszy drogę na górę dostrzegł Lennox, zaraz za nim uwagę na nią zwrócił Sanders. Drzwi klatki schodowej zniszczono. Połamane drewniano-metalowe skrzydło wisiało smętnie na jednym zawiasie, całe pogięte i postrzelane. W ich okolicy walało się zdecydowanie więcej łusek, niż we fragmencie który minęli - te jednak wypluł z siebie karabin. 5,56mm NATO wszyscy prócz Ryan rozpoznali bezbłędnie puste pestki. W oddali korytarz znowu zakręcał, niknąc za rogiem, oświetlanym przez syczącą pod sufitem jarzeniówkę.
Kobieta nie patrzyła pod nogi, tylko na ścianę za framugą. Światło pochodni lizało leniwie znajdujące się nad prowadzącymi w górę schodami czarne litery.

SEKTOR BADAWCZY
PIĘTRO C


Identyczny napis umieszczono przeciwlegle, nad zejściem na dół. Przejście należało do wąskich, miało w przybliżeniu szerokość korytarza jakim podążali do tej pory. Gdzieś w wyższej partii, za zasięgiem wzroku dostrzegli sztuczny poblask. Dół pozostawał ciemny i niezachęcający do eksploracji. Zalatywało od niego jeszcze gorszą zgnilizną i zaduchem, niż z “ich” poziomu.
Walić szczegóły, w końcu dotarli do wyjścia z chłodni!

Euforia nie trwała jednak długo. Kiedy pierwsze z nich skierowało się ku drodze na wyższe piętro Sanders uniósł zaciśniętą pięść, nakazując reszcie zatrzymanie się. W tym samym momencie Czart przyłożył palec do ust w geście zachowania ciszy. Zza swoich pleców, z części którą opuszczali doleciała do ich uszu ludzka mowa. Z początku zlewała się z pierdzącą świetlówką, stawała się wyraźniejsza z sekundy na sekundę. Przecież sprawdzali każdy załom, kąt i nierówność w części którą nadeszli. Nie pominęli nikogo i niczego.
Prócz dalszej części piętra.

-... twoju mać! Nosz kurestwo! Nu przec... - męski, zaciągający po rosyjsku głos trząsł się od tłumionej złości, jakby jego właściciel ledwie nad sobą panował. Słowom towarzyszył głośny huk, z jakim coś ciężkiego i twardego zderzyło się z jakąś blachą. Odgłos rozszedł się niespodziewanie po korytarzu sprawiając, że czająca się przy schodach czwórka ludzi zamarła w bezruchu, przestając nawet oddychać.

-Morda w kubeł i oczy dookoła dupy. - drugi głos jedną, zirytowaną komendą uciął dalsze narzekania.
Zapanowała cisza.




 
__________________
Jeśli w sesji strony tematu sesji przybywają w postępie arytmetycznym a strony komentarzy w postępie geometrycznym, prawdopodobieństwo że sesja spadnie z rowerka wynosi ponad 99% - I prawo PBFowania Leminkainena

Ostatnio edytowane przez Zombianna : 10-11-2015 o 15:21.
Zombianna jest offline