Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 14-11-2015, 08:04   #19
cyjanek
 
cyjanek's Avatar
 
Reputacja: 1 cyjanek ma wspaniałą reputacjęcyjanek ma wspaniałą reputacjęcyjanek ma wspaniałą reputacjęcyjanek ma wspaniałą reputacjęcyjanek ma wspaniałą reputacjęcyjanek ma wspaniałą reputacjęcyjanek ma wspaniałą reputacjęcyjanek ma wspaniałą reputacjęcyjanek ma wspaniałą reputacjęcyjanek ma wspaniałą reputacjęcyjanek ma wspaniałą reputację
“Rodzice się kłócą” - takie wrażenie odniósł gdy gwałtowna wymiana zdań nagle została ucięta na ich widok. Przez moment przyglądał się Beri i Sanderowi próbując rozgryźć o co im mogło chodzić, lecz zaraz się poddał. Wczoraj jedno spotkanie, dziś drugie, to za mało, by się porywać na interpretacje ich zachowania. Skupił się więc na słowach Beri, mając nadzieję, że uspokoją drażniące wrażenie w tej części umysłu, która odpowiada za zdrowy rozsądek. Niestety wpierw musiało być gorzej. “Anchorage wzięte?” obracał te dwa słowa w myślach próbując dopasować do sytuacji. Czy mogło z nich wynikać, że poza granicami Arkadii dzieje się dużo więcej niż można było usłyszeć w oficjalnych komunikatach. “Wzięcie” miasta to nie złupienie, czy nawet zniszczenie, lecz zawłaszczenie. Kto mógł to zrobić? Czy była jakaś siła, która mogła wziąć sobie nie tak znowu małe miasto? Czy to znaczyło, że niemal pod nosem Arkadii operuje mniej lub bardziej zorganizowane coś, zdolne do przeprowadzania skutecznych operacji militarnych? “Chińczycy? Rosjanie? Głodni? Chyba nie Kanadyjczycy?” - markotnie przyglądał się pozostałym, którym nawet nie drgnęła powieka. Najwidoczniej tylko on był nieświadom tego, że ktoś przejmuje amerykańskie miasta.
Na szczęście zaraz pojawiły się zabawki. O ile motocykle nie rozpaliły jego wyobraźni, to opancerzony MPV go zachwycił. Potężny, szybki i zwinny, idealny do gwałtownych działań w każdym, nawet najdzikszym terenie. Oczy mu się zaświeciły, a serce szybciej zabiło, lecz niestety tylko po to by zostać złamanym. “...na końcu pojadę ja, wraz z Ruger’em, Johnson i Popkins’em, w transporterze.” - Thane bez litości zabił żarliwą miłość ledwie się zaczęła. Rzucił zazdrosne spojrzenie w kierunku Wolfa i Rohowa, a następnie starając wzbudzić w sobie cieplejsze uczucia ruszył w stronę pancernego transportera. “Skrzyżowanie krowy z żółwiem” - myśl krzywdząca dla pojazdu, któremu być może kiedyś będzie zawdzięczał życie, uczepiła się go niczym rzep krowiego… znaczy się psiego ogona.
- Jeszcze nigdy nie jeździłem bunkrem - obszedł ciężki pojazd dookoła - Wygląda, jakby nic nie było w stanie go zatrzymać. Szybko to jeździ? Jaki ma zasięg?
- Wystarczająco szybko i wystarczająco daleki, stul pysk i wsiadaj - padła odpowiedź ze strony Sander’a.
"Dobrze wiedzieć" tej myśli nie zwerbalizował, ot tak z ostrożności i nie zwlekając wszedł do wozu.
Okazało się, że transporter może i niepozorny z wyglądu, ma skomplikowane i bogate wnętrze. Na jego pokładzie ciasno upakowano taką ilość broni, amunicji i medykamentów, że wystarczyłoby do przeprowadzenia zwycięsko małej wojny. Mark, wciąż tęskniący za Gurkhą, szybko zaczął się odnajdywać w nowej relacji. “Dwulufowy karabin? Nigdy w życiu!” egzotyczność tej konstrukcji nie przemawiała do jego poczucia bezpieczeństwa. Wybrał więc wyglądający bardziej znajomo, choć wciąż odlotowy karabin oraz mniejszy, a przez to wydający się poręczniejszym pistolet. Gdy miał już przy sobie podstawowe środki bezpieczeństwa zabrał się za te niezbędne. Zapas medykamentów był równie interesujący co broni. Zarówno zwykłe środki opatrunkowe i antybiotyki, jak i sztuczna skóra i biożele do wypełniania ran. Część, tak na wszelki wypadek wrzucił do plecaka, tak jak i parę paczek amunicji. Wrócił do karabinu i westchnął. Te wszystkie przełączniki, szyny, dźwignie… jak to obsługiwać? “Na pewno będzie jeszcze niejedna okazja by się dowiedzieć” i odłożył karabin z nadzieją, że przypadkiem go nie odbezpieczył. Sztucer myśliwski, którego używał do tej pory, był zdecydowanie bardziej intuicyjny w użyciu.

Pierwszy raz, gdy monotonny szum silnika opadł, wzbudził w Marku niepokój. Uniósł głowę i nasłuchiwał próbując wyłapać z tła inne odgłosy. Gdy nie uzyskał w ten sposób odpowiedzi, podniósł się by sięgnąć świetlika. Niestety, pole widzenia było ograniczone i nie dawało mu możliwości zobaczenia tego, co dzieje się z przodu. Spojrzał na pozostałych, którzy pozostawali spokojni, tak jakby nic się nie działo. Czarna kreska na policzku Johnson przypomniała mu o czymś. Rozejrzał się i odnalazł odłożoną wcześniej słuchawkę. Umieścił ją w uchu i się uśmiechnął słysząc ostatnie słowa rozmowy “...uważajcie na siebie, do zobaczenia”. Wszystko ok, spotkanie z patrolem. Odetchnął z ulgą ale od tej pory pamiętał, żeby słuchawkę trzymać zawsze przy sobie.
Przyjemnie było wyjść na świeże powietrze. W końcu, po tylu miesiącach zimy czuć było w nim wilgoć i lekki powiew nadchodzącej wiosny. Odetchnął pełną piersią i przeciągnął się czując, jak sprawia tym drobnym gestem przyjemność mięśniom. Z rękami założonymi za głową rozejrzał się oceniając miejsce, w którym się znaleźli. Wyglądało na spokojne i bezpieczne. “Ciekawe, czy to już nie ostatnie takie na naszej drodze” - westchnął i zawrócił po swój ekwipunek, gdyż zauważył, że nikt inny nie opuścił pojazdów z pustymi rękami. Przerzucił plecak przez ramię, do kieszeni kurtki udało mu się wcisnąć pistolet i z karabinem w ręku ruszył by dogonić resztę.
Kiedy po raz ostatni jadł mięso? Na pewno nie w Arkadii, gdyż tam czegoś takiego nie serwowano. Przynajmniej nie w miejscach, w których on jadał. Przypomniał sobie wychudzonego królika, który tak szczęśliwie pojawił się w chwili największej potrzeby. Pół godziny zamarzał w bezruchu, by nie spłoszyć tego ostrożnie kicającego po śniegu drobiazgu. Bał się nacisnąć spust, jak jeszcze nigdy w życiu, bo czuł że niepewny strzał może kosztować go życie. To był pierwszy królik, tak jak i pierwsza okazja na to by zjeść, już od tygodnia. Wcześniej też przecież przesadnie się nie objadał. W końcu musiał strzelić. Palec, który uparcie trzymał na spuście tracił już czucie, a królik wciąż nie chciał się wystawić na pewny strzał. Oczy otworzył dopiero gdy echo przestało obijać się między drzewami. Wtedy z radosnym niedowierzaniem dostrzegł martwe ciałko na czerwonym śniegu i zalała go euforia. Taak, nigdy wcześniej, ani później, w części spalone, w części niedopieczone mięso nie smakowało tak dobrze. Teraz proszę, serwują jak w restauracji jakiejś. W sumie… też nieźle smakowało - wyszczerzył radośnie zęby do pustego już talerza.
Wiedział, że popełnia błąd, że powinien się spiąć i przycisnąć kogoś, by w końcu się dowiedzieć jak działa ta cudowna spluwa. Niestety uległ swojej słabości i wybrał sen, czego miał okazję bardzo pożałować, gdy tylko zawyła syrena alarmu. Rozbudził się błyskawicznie i jeszcze zanim narzucił spodnie, to wcisnął słuchawkę w ucho.
- Będzie okazja przestrzelać nową broń. Chyba nie jest za późno, żeby ktoś mi pokazał jak to działa? - dorzucił do usłyszanej rozmowy. Wcisnął się w ubranie, zarzucił plecak z opatrunkami i amunicją, i ruszył na drugie piętro wiedząc, że odnajdzie tam Johnson.
 

Ostatnio edytowane przez cyjanek : 14-11-2015 o 11:37.
cyjanek jest offline