Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 14-11-2015, 21:18   #7
TomaszJ
 
TomaszJ's Avatar
 
Reputacja: 1 TomaszJ ma wspaniałą reputacjęTomaszJ ma wspaniałą reputacjęTomaszJ ma wspaniałą reputacjęTomaszJ ma wspaniałą reputacjęTomaszJ ma wspaniałą reputacjęTomaszJ ma wspaniałą reputacjęTomaszJ ma wspaniałą reputacjęTomaszJ ma wspaniałą reputacjęTomaszJ ma wspaniałą reputacjęTomaszJ ma wspaniałą reputacjęTomaszJ ma wspaniałą reputację



Na wschodnim krańcu wioski stał dom. Był niewielki, ale całkiem nowy, z niedużym podwórzem i ogrodem, otoczony i nieco zaśmiecony walającymi się tu i ówdzie witkami. W jego ścianie była zaś nieduża kapliczka, a w niej rzeźba przedstawiającą korpulentną kobietę ze snopkiem zboża. Dom należał do młodego kapłana Chautei, Bogini Zbóż i lokalnego wyplatacza w jednym, który wkrótce miał opuścić to miejsce by szukać przygody i oświecenia na niepewnych szlakach Torilu.

Historia, którą zamierzam opowiedzieć wam na tych zwojach nie zaczęła się jednak w tym miejscu. Orilon, ludzka wioska nie była bowiem domem Liliusa Dwukwiata, a stała się nim. To tutaj młody półelf znalazł schronienie, strawę i życzliwość, odpłacając tym samym. Nie dziwnym więc jest że mówiąc bardzo starannie unika elfich zwrotów, a akcent wspólnego ma zbliżony do rodowitych orilończyków.

Wspomnienie o wygnaniu

Twoja mądrość jest fałszywa, a słowa obraźliwe dla każdego, kto mieni się sługą natury. Idź lepiej do ludzi, gdzie Twoje miejsce. Odejdź, Dwukwiacie i nie wracaj. Nie chcemy Cię tutaj.
Seahillian Willowwind, elfi druid w mowie wykluczającej Liliusa z kręgu.

I tak był ledwie tolerowany przez elfów gdyż był półkrwi człowiekiem, teraz, gdy stał się dla druidów pariasem stał się pogardzanym wyrzutkiem. Nie było dla niego miejsca wśród krewnych jego matki. Odszedł nic jej nie mówiąc i tułał się po lesie, brudny i głodny, odarty z godności i zasobnego życia, do którego był przyzwyczajony. Wszystko przez to, że mówił otwarcie, że ludzie są taką samą częścią natury jak inne zwierzęta. Że wyrąb lasów pod uprawy, budowa tam i mostów niczym nie różni się od tego co robią bobry czy termity.
Taaak, widząc tego wychudzonego, zarośniętego ostroucha, obrażonego na wszystko co elfie i druidzkie, wyraźnie zmierzającego ku samozagładzie, rzeczywiście można by odnieść wrażenie, że to koniec jego historii.


Tak różny, a jednocześnie tak podobny do miejscowych Lilius Dwukwiat siedział przed miedzianym lustrem starannie układając włosy i brodę. Jego palce, grube palce człowieka zręcznie śmigały po fryzurze nadając jej właściwy kształt. Złośliwi twierdzili, że jego głowa wygląda jak dożynkowy wieniec, przypominając go zarówno kolorem, jak i starannym splotem. I w rzeczy samej Lilius wplatał weń czasem dary ziemi - kłosy, kwiaty, by przypominać wszystkim kim jest.
Święty symbol Chauntei, Krążek z drewna gruszy na którym wyrzeźbiono krąg kłosów z rozkwitłą różą w centrum leżał obok na stole. Lilius dotknął go by zaczerpnąć siły Bogini Matki i zamknął oczy, wspominając jego pierwsze spotkanie z Nią... a właściwie jej służką, a nauczycielką i przyjaciółką Dwukwiata.

Wspomnienie o przybyciu do wsi


Kobieta była zupełnie inna od smukłych elfich dam. Niższa, wyraźnie naznaczona wiekiem i ciężką pracą, oraz rozłożysta w biodrach. Wydała mu się niemal okrągła, gdy pochylona nad leśną ściółką co chwila rozgrzebywała ją metalowym narzędziem i wąchała ziemię, sprawdzając palcami jej konsystencję.
Gałązka trzasnęła pod stopą półelfa i nieznajoma wyprostowała się dostrzegając intruza. W pierwszej chwili złapała za kij, który oparła o drzewo, ale gdy tylko Lilius podniósł puste dłonie okazując, że nie ma złych zamiarów, odłożyła go.
- Łaska Bogini z Tobą, nieznajomy! - powiedziała ciepłym, łagodnym głosem, który skojarzył się Dwukwiatowi z ciepłym łóżkiem, pyszną zupą i radością, rzeczami których nie miał już od dłuższego czasu - Co sprowadza cię w okolice Orilonu?
Lilius nie do końca wiedział co powiedzieć. W końcu co go tu sprowadzało? W końcu wzruszył ramionami.
- Wyglądasz na wychudzonego, młody człowieku, mam tu coś co rozwiąże Ci język - powiedziała kobieta i wyciągnęła z torby ćwiartkę chleba, cebulę i kiełbasę. Wygłodzonemu na korzonkach i poziomkach byłemu druidowi wyglądało to na królewską ucztę. Nawet nie zauważył, kiedy podszedł i zaczął jeść, łapczywie pochłaniając kolejne kęsy.
Gdy nasycił głód, a żołądek zaprotestował, nieprzezwyczajony do tego rodzaju jadła od razu po poście, przyjrzał się swojemu darczyńcy. Była młodsza niż się spodziewał, dałby jej koło czterech ludzkich dziesięcioleci.
- Uciekłem - zdołał wyjąkać - Nie chcieli mnie. Co robiłaś? Widziałem cię wąchającą ziemię, sprawdzającą ją. Nie jesteś druidem... i dlaczego mnie nakarmiłaś? To było Twoje.
- Jestem Bohinna, kapłanka Chauntei. Muszę karmić głodnych, tak nakazuje Bogini. Poza tym wyglądasz jak cień Myrkula - było coś dziwnego w tej kobiecie, wyglądającej na prostą wieśniaczkę, a jednak zuchwałej na tyle, by wzywać imię Pana Zmarłych ot tak sobie - Sprawdzam ziemię, gdyż wieś się rozrasta. Przybywa rodzin, potrzeba domów i miejsc pod uprawy. Sprawdzam gdzie najlepiej zrobić wyrąb. Ale skończyłam i wracam. Możesz odwdzięczyć się zabierając mój kosz i narzędzia do wioski. Jak cię zwą?
- Lilius - odpowiedział, a po chwili zawahania dodał - Lilius Dwukwiat.
Dwukwiat. Jakkolwiek poetycko nie nazwano tego, że był dwojga krwi, wymowa była ta sama. Bękart. Elfy często nazywały go nazwiskiem, używając go jak obelgi.
- Choć więc Liliusie Dwukwiacie i nie ociagaj się - zdawała się nie rozpoznawać przydomka, lub też go ignorować - Może nie wyglądam, ale wciąż mam nogi z żelaza i będziesz musiał się naprzebierać tymi chudymi kulasami by dotrzymać mi kroku.
Miała rację.


Wyświęcono go w ostatnie Święto Traw i zgodnie z regułami - powinien albo odejść do innej wsi, gdzie nie ma kapłana-opiekuna, albo wybrać życie wędrownego kleryka, niosąc słowo Bogini Zbóż wszędzie, gdzie go los rzuci. Lilius był szczęśliwy w Orilonie, nie chciał go opuszczać. Najchętniej zostałby tutaj, w swojej chatce i żył z kapłaństwa i wyplatania koszy do końca życia. Osiadłe życie w innym miejscu, wśród ludzi którym nie zawdzięcza aż tyle nie kusiło go. Postanowił więc zostać wędrownym klerykiem.
Miejscowi nie chcieli się z nim rozstawać, ale przyjęli to do wiadomości. Dwukwiat pogładził błyszczącą, nowiutką zbroję z utwardzanej skóry, którą wykonał Marcek, miejscowy rymarz, zaś skóra na nią pochodziła z tutejszych świń. Podobnie jak plecak, płaszcz - wszystko przygotowano tutaj. Niemal każdy mieszkaniec dorzucił coś od siebie. "Wróć", można było usłyszeć. I Lilius wiedział, że gdy nieuniknione upomni się o Bohinnę, wróci.

Założył pachnącą czystą skórą brązową zbroję, która czasem jeszcze nieco skrzypiała i obcierała, na wierzch nałożył święty symbol i zielony płaszcz haftowany w żółte kłosy. Zapiął pas, przy którym był przypięty nóż i sierp, oba mające zarówno znaczenie praktyczne, jak i rytualne. Obejrzał swoje odbicie jeszcze raz i uznał że swoim wyglądem nie przynosi hańby ni sobie, ni Wielkiej Matce i ruszył do drzwi.
Zatrzymał się przez chwilę przy drzwiach, dotykając kosy. Postawiona na sztorc przez orilońskiego kowala miała dębowy trzon, który Lilius własnoręcznie pokrył barwnym splotem, takim samym jakim elfi wojownicy pokrywają drzewca włóczni. Była ostra, jak tuż przed żniwami. Narzędzie mające żywić przerobione na okrutną broń przypomniało Dwukwiatowi o przyszłości która go czeka. Życie na szlaku i zapewne nie raz i nie dwa konieczność użyźnienia gleby cudzą i własną krwią. Nie podobało mu się to do końca, ale nawet Pani Zbóż w razie potrzeby broniła się, kosą właśnie zwaną Snopkiem Zboża. Ale jeszcze nie teraz, postanowił kapłan. Kosa została.
Widząc zbliżającego się do wyjścia Liliusa, z koszyka stojącego na piecu jak zielony pocisk wystrzeliła jaszczura kapłana wygodnie usadowiła się na utwardzonym nabarczniku, po czym otworzyła pyszczek i syknęła tonem posiadacza.


- Pewnie Gałązko że nie zapomniałbym o Tobie. Mamy spotkać się w karczmie z przyjaciółmi. Będzie Nagietek i Liska, i Colin, i Edrick. Gnorst też piwa nie przegapi. To będzie ważne spotkanie, jaszczuro. To z Nimi będę wyruszał na szlak.
Dwukwiat poczuł na plecach jaszczurzy ogon stukający go ponaglająco.
- I na pewno ktoś przyniesie Ci dżdżownice...
Trzasnęły drzwi i dom pełen koszy i innych plecionek, witek i noży opustoszał, zapewne nie pierwszy raz w nadchodzących latach. Lilius ruszał na spotkanie przygody.



Ciąg dalszy, czyli co Lilius zrobił i powiedział w gospodzie - w kolejnym poście.
 
__________________
Bez podpisu.

Ostatnio edytowane przez TomaszJ : 14-11-2015 o 21:20.
TomaszJ jest offline