Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 21-11-2015, 10:59   #30
Cattus
 
Cattus's Avatar
 
Reputacja: 1 Cattus ma wspaniałą reputacjęCattus ma wspaniałą reputacjęCattus ma wspaniałą reputacjęCattus ma wspaniałą reputacjęCattus ma wspaniałą reputacjęCattus ma wspaniałą reputacjęCattus ma wspaniałą reputacjęCattus ma wspaniałą reputacjęCattus ma wspaniałą reputacjęCattus ma wspaniałą reputacjęCattus ma wspaniałą reputację
- Witam. Niestety pan dobrodziej wyjechał na pewien czas, ale proszę wprowadzić kozy tam gdzie zawsze. - Marc miał niewzruszony wyraz twarzy jak gdyby zupełnie spodziewał się tej wizyty. Odnośnie ceny nic powiedział dopóki przybysze nie wprowadzą kóz. Vernier był ciekaw, czy zaprowadzą je na strych, czy do piwnicy, czy właściwie gdzie - gdziekolwiek powinno wiele wytłumaczyć.

- No, ale pan dobrodziej zawsze zabierał je sprzed wejścia i płacił.
Mężczyzna miał nieco zagubioną minę.

Marc nie pokazał po sobie swojego niewielkiego zawodu. Castor nie ułatwił zadania. Vernier przyjął kozy od chłopów i przekazał je Bertrandowi (jako, zdaję się, jedynej osobie, której skłonny był powierzyć trzy kozy, może z wyjątkiem Luisa którego jednak chciał mieć w pobliżu) i powiedział do niego - Proszę zaprowadzić je do kuchni. - po czym swoją uwagę znów skupił na chłopach
- Pan de Overneyes umawiał się z wami, że kolejna dostawa za tydzień, czy nie było to ustalone jeszcze? - Marc miał nadzieję, że chłopi wspomną kiedy miała być kolejna dostawa dzięki czemu można byłoby ustalić częstotliwość dostaw kóz. Wiele spodziewał się po działaniach Castora de Overneyesa i sprawa z kozami wcale nie zawiodła jego podejrzeń. Po tamtej nocy Castor najwyraźniej starał się popychać doświadczeń dalej i dalej. Przynajmniej to były kozy, a nie zwłoki ludzkie.

- No ni. za misionc, ponie dobrodzieju. Zawsze kazali noc przed nowym ksienżycem.

- No dobrze, to by było na tyle. Dziękujemy za kozy. - Marc spróbował spławić chłopków bez zapłaty, ale oni zaprotestowali, co było z resztą do przewidzenia, słowami
- Nu a piniondze. trzydzieści dziwieńć franów, jako zawsze? - powiedział chłop z lekkim przestrachem, że zabrano od niego towar, a odmawiano wydania pieniędzy. Marc spojrzał na niego ze zdziwieniem i odpowiedział pytaniem: - To pan de Overneyes z góry nie zapłacił za tą dostawę? - po czym spojrzał podejrzliwie na przybyszy, czy nie próbują go oszukać. Chłop jednak kategorycznie zaprzeczył i co raz bardziej był zagubiony, ale i nieustępliwy. Marc odetchnął głęboko i wyciągnął pieniądze - No dobrze, wierzę. - z posiadanych przy sobie pieniędzy odliczył 50 franków i wręczył chłopu wskazując, że reszty nie trzeba i podniósł, że ma nadzieję, że z kolejną dostawą nie będzie żadnych problemów i że będzie dokładnie po tygodniu o tej samej porze.

- Tydzień. Może być i za tydzień, czymu nie. jak zawsze czy? - zapytał chłop, a Marc odpowiedział:

- Za tydzień będzie potrzebna jedna koza. Za 13 franków. Później znów noc przed nowym księżycem i już tak jak zawsze, zresztą wtedy już pan de Overneyes powinien wrócić. - po tych słowach Marc Vernier pożegnał chłopów i oddali się do kuchni przyjrzeć się kozom. Marc nie zamknie drzwi jakby ktoś z jego towarzyszy (w tym Bertrand) chciał porozmawiać z chłopami. Vernier osobiście uznałby to za stratę czasu, ale cóż. Marc domyślił się, że są to kozy ofiarne - postanowił jednak zabrać jakieś źródło światła i wyjść do ogrodu (najlepiej w towarzystwie jednej czy dwóch osób) sprawdzić czy nie ma tam śladów bytności kóz. Vernier absolutnie nie zgodzi się na robienie czegokolwiek z kozami bez jego zgody wskazując, że zapłacił za nie i są bardzo ważne dla wypełnienia woli Castora de Overneyesa.

Luis szedł za Vernierem zachowując kamienną twarz. Dopiero w kuchni można było poznać po nim zdziwienie.

- Kozy...? Powiedział unosząc brew i zamilkł na chwilę. - W jakim celu kupił pan te zwierzęta? Castor mógł je jeść, ale po co nam one? Do rzeźnika trzeba by je zabrać, bo co z nimi robić? Zapytał Deullin i ruszył za Marc’iem do ogrodu. - Czegoś konkretnego szukamy na zewnątrz? Nie lepiej zaczekać do rana, kiedy będzie wystarczająco światła?

- Chciałem zobaczyć, czy w ogrodzie nie ma oczywistych i trwałych śladów bytności zwierząt. Właściwie to upewnić się, że takowych tutaj nie ma. Czas niestety nas odrobinę nagli. Jakkolwiek nie mam jednej odpowiedzi na pytanie “czemu Castor kupował trzy kozy na noc przed nowym księżycem” to zdecydowanie wykluczam “mógł je jeść” z tej prostej przyczyny, że po pierwsze zamówiłby mięso już przerobione od rzeźnika, a po drugie Castor nie był aż tak towarzyską osobą, żeby jego goście w jedną noc co miesiąc zjadali trzy kozy. - wytłumaczył Luisowi swoje zachowanie Marc i dodał - Może pan mi wierzyć lub nie, ale najbardziej prawdopodobnymi odpowiedziami na postawione wyżej pytanie było: złożyć je w ofierze albo nakarmić nimi coś. Mam nadzieję, że jest pan przygotowany na takie, wydawałoby się zupełnie szalone, okoliczności. Proszę mi też wybaczyć moje zachowanie - pomimo, że jestem otwarty na wiele sytuacji i doświadczeń to jednak jestem racjonalny i gdyby kiedyś miał pan powody przypuszczać, że nie to proszę śmiało zapytać mnie o pobudki mną kierujące. *

Złożyć w ofierze, albo nakarmić… Powtórzył zamyślony Luis. - Sam nie wiem co gorsze. Co do mojej gotowości to niech się pan nie martwi. Wygląda na to że od teraz trzeba będzie być gotowym na wszystko. Ciekawe jakież to jeszcze sekrety skrywał mój drogi krewniak. Ciekawe...

Gdy temat kóz się wyczerpał, głos zabrał milczący dotąd Claude.

- Powinniśmy zdecydować, czy zgłaszamy temat na policję - podsumował w końcu swoje wątpliwości, gdy opowiedział incydent z kamieniem. - Jeśli o mnie chodzi - przygładził brodę, - to jestem za tym, żeby policji w to n i e mieszać, póki są to tylko nie spełnione groźby.

Czarnowłosa kobieta przerwóciła oczami. Zagnana do kuchni przez głod, stała przy oknie z filiżanką herbaty w prawej i plikiem zapisanych odręcznie kartek w lewej dłoni, przysłuchując się uważnie rozmowie.
- W takim razie zachowajmy czujność i uważajmy na plecy, o ile nie chcemy aby ktoś zdarł nam z nich żywcem skórę. - uśmiechnęła się dość gorzko. Widmo zamordowanej, torturowanej ludzkiej istoty wciąż jej towarzyszyło i ilekroć zamknęła oczy, widziała pod powiekami opuchniętą, pozieleniałą twarz obsypaną żywą, czarną wysypką much. Dawno już nie najadła się tylu nerwów, co od przyjazdu do Marsylii. Może stąd brało się wrażenie bycia obserwowaną, oraz dziwny niepokój, nakazujący szukać czyjejś obecności za swoimi plecami kiedy była sama? Wzdrygnęła się nieznacznie na samo wspomnienie incydentu na schodach. Dom Castora ją niepokoił, napędzając podświadomośc do tworzenia fantastycznych widziadeł. Zmęczenie, stres - racjonalnych wytłumaczeń nie brakowało. -Przejrzałam księgi z planterium i główny zbiór Castora. Mam pewną teorię, ale żeby ją potwierdzić potrzebuję dodatkowych informacji, których tutaj niestety nie znajdę. Edward Emerson Bernard, jego prace na temat komet… możliwe, że nasz drogi zmarły interesował się tym tematem. Po co? Jeszcze nie wiem. Ale się dowiem. - prychnęła z dziwną determinacją w głosie. - Czy któryś z panów orientuje się gdzie w tym mieście jest biblioteka? Dobrze, że mamy pod nosem zaprzyjaźniony antykwariat.- zakończyła odstawiając filiżankę na szafkę.

Bertrand nie miał pojęcia co zrobić z trzema kozami, ale zaprowadził je do kuchni i tam przywiązał nalewając każdej do miski trochę wody.
- Może wystawimy je na wabia? Jeśli coś się szwenda po posiadłości może się skusi na kózkę. - powiedział poklepując jedno ze zwierząt po rogatym łbie.
- Tak, czy siak potrzebuję kogoś do odwiedzin w sklepie Voltairów. Lepiej nie wchodzić tam samemu. Wyglądają mi na przemytników. W ogóle nie powinniśmy się już wypuszczać pojedynczo do miasta. O siedemnastej mam rozmowę z Genuą, ale potem moglibyśmy wyskoczyć do portu. Któryś z Panów reflektuje?
Spytał zaparzając sobie kawę.
- Wiecie co? Ciekawi mnie ten domek w lesie. Wygląda jakoś tak tajemniczo. Warto mieć go w pamięci i przy okazji odwiedzić.

- Kozy do ogrodu trzeba zaprowadzić. Będą miały tam co jeść, a i nie widzę powodu aby kuchnię na oborę zamieniać. Zaproponował Luis.

- Zostaw te kozy Luis. Powiedz mi lepiej, czy porozmawiasz z tym całym Zetticci. Lepiej niż ja orientujesz się o co chodzi z tym gwiazdozbiorem Ryb. - Prunier dość bezceremonialnie przeszedł na “ty”.

- Nie widzę problemu. Rozmowa telefoniczna? Jednak odnoszę wrażenie że większą wiedzę w tej dziedzinie ma pani Sophie. Odpowiedział Luis.
- Co do tej wiadomości i zgłaszania tego odpowiednim służbom to w sumie i tak nie zapobiegną oni ewentualnej zbrodni. Choć radze od teraz mieć się na baczności. Szczególnie ci, którzy mieszkają sami i w nocy wracają do domów. Luis spojrzał po wszystkich poważnie, by po chwili wyciągnąć z kieszeni rewolwer. Otworzył bębenek, sprawdził obecność pocisków i ponownie go zatrzasnął. Chowając broń uśmiechnął się niewinnie.

- Sophie, a może te zapiski Bernarda i Tryptyk z Dang Cai Ma Castor ukrył w domku w Mejan? Warto sprawdzić, czy jest tam jakaś biblioteczka. - spytał Bertrand. - Chcesz porozmawiać z Zetticcim? Poszlibyśmy z Louisem. We trójkę nikt nas nie ruszy.

- Jedyny problem z tym domkiem to taki że znajduje się jakieś dwieście kilometrów stąd. Wtrącił Deullin. - A do Voltairów moge się przejść. W grupie z pewnością będzie bezpieczniej.

- Dziękuję, schlebia mi wiara panów w moje możliwości zarówno poznawcze, jak i ochroniarskie. - L’Anglais odpowiedziała poważnie, choć efekt psuły odrobinę drgające kąciki ust, wykrzywione nieznacznie ku górze. Obróciła się w kierunku Deullin’a - Sophie. Wystarczy Sophie. Skoro wisimy wspólnie na tej pajęczynie, możemy chyba mówić sobie po imieniu. Co do zapisków, hm. To ogólnodostępna wiedza, jeśli wie się gdzie szukać. Biblioteka powinna wystarczyć, mogę też zadzwonić z prośbą o pomoc do kogoś z Uniwersytetu, aby sprawdził w tamtejszych zbiorach. Tyle, że na odpowiedź przyjdzie nam trochę poczekać. Nie wiem czy moja obecność przy rozmowie z Zetticcim w czymkolwiek pomoże. Poza tym wolę towarzystwo książek niż podejrzanego elementu.

- Oczywiście. Odprowadzimy cię do biblioteki i sami pójdziemy do tych Voltairów. Lius uśmiechnął się do Sophie. - W drodze powrotnej zobaczymy czy udało Ci się coś ustalić. No i przez dzisiejszy dzień zbierałaś informacje o tych gwiazdach, więc posiadasz największą wiedzę do rozmowy z astronomem.

- Jeśli chodzi o biblioteki i księgi - wtrącił się Claude - chętnie pomogę pani, panno L’Anglais. A z panem Luisem nie sposób się nie zgodzić. Powinniśmy być ostrożni i w miarę możliwości pozostawać w grupie. Ja… noce spędzam w sanatorium i jeśli ktoś z państwa zechce… - odchrząknął - w drugim pokoju jest kanapa… Kwestię kosztów biorę na siebie.

- Ja po Voltaire’ach muszę pojechać do zakładu szklarskiego - wtrącił się Ottone. - Zamówię nową szybkę, każę ją wmontować. Spać… zaryzykuję jeszcze jedną noc tutaj, za propozycję dziękuję Claude. Ale na policję bym zadzwonił.

- Zgłosić można. Z pewnością nie zaszkodzi. Pewnie poradzą żeby posłuchać i trzymać się od całej tej sprawy tak daleko jak to tylko możliwe. Odnośnie noclegu to zawsze można przenieść się tutaj. Sypialni jest dużo i z pewnością są one wygodniejsze od kanapy. Powiedział Luis.

-Będzie mi bardzo miło. W końcu co dwie głowy to nie jedna. - Sophie z chęcią przystała na propozycję towarzystwa podczas szperania w papierzyskach, lecz opcji nocowania w domu Castora nie powitała już z takim entuzjazmem. Zmilczała cisnący się na usta komentarz i tylko pokręciła głową.
 
__________________
Our sugar is Yours, friend.
Cattus jest offline