Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 23-11-2015, 06:46   #102
Pipboy79
Majster Cziter
 
Pipboy79's Avatar
 
Reputacja: 1 Pipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputację
Tura 12

Pustkowia; droga z Cheb; karawana Szczoty; Dzień 3 - zmrok; pochmurnie





Whitney Winchester




- Cieć? Idę o zakład, że nie nazwie go tak stojąc przed nim twarzą w twarz. - usłyszała za sobą głos tego jeźdźca który do niej zagadną gdy myszkowała wokół motocykla i radia. Z tonu wyczytywała ironię pomieszanę z szyderstwem i była pewna, że mówił celowo tak głośno by go usłyszała.

- Ee, daj spokój, nie ma o co się zakładać. Za plecami to każdy jest odważny. - usłyszała równie kpiącą odpowiedź z kozła wozu od kogoś z jego obsady. Jednak nie zależało im chyba a dyskusji z nią tak samo jak i jej z nimi więc zostali z tyłu przy ostatnim wozie a ona mogła wrócić na ten z Hildą i resztą dobytku ich obu.

W międzyczasie awantura z przodu się uspokoiła. Ale niedługo potem doszły jej nieco jakieś chichoty i żarciki niezbyt wybredne z tego co słyszała. Gdy podniosła głowę tam gdzie i patrzyła reszta podróżnych dostrzegła biegnącą siostrę. Biegła wzdłuż drogi na tą farmę za jeźdźcami którzy już byli właściwie na miejscu. Mrok co raz bardziej zwyciężał nad światłem i teraz już widzieli co raz mniej szczegułów a co raz bardziej kontury i sylwetki zwiadowców. Nie miała szans ich dogonić nawet biegnąc ale na ile ją znała chyba powinna dobiec do samego obejścia. Coś jej się zdawało, że chyba robili zakłady czy jej się uda czy nie.

- Hej Whitney a dałabyś radę zrobić nowe baterie? - z obserwacji rezultatów tych wieczorowych zakładów wyrwało ją pytanie Hugh'a. Spytał spoglądając na nią wyczekująco. - Bo wiesz, jakbyś zrobiła te baterie i tą krótkofalówkę to w wozie Szczoty jest drugie radio. Tylko takie większe. - rzekł chłopak przy okazji nakreślając gestami rozmiar wspomnianego urządzenia. Wskazywał coś wielkości przedwojennej mikrofali. Więc na standardowe radio było zdecydowanie za duże. Chyba, że był to jakiś przedpotopowy antyk na lampy próżniowe. Bo jak nie to albo nie było to w ogóle radio albo mogła być nawet radiostacja. W oby wypadkach raczej by sobie poradziła z przerobieniem drugiego ustrojstwa nie tylko na odbiór. Obie zabawki same z siebie były ciekawym gadżetem nawet jeśli byłyby sprawne ale gdyby je przerobić na krótkofale można by zyskać jakąś łączność zdatną do rozmowy.



Szuter i Tina Whinchester



Tina biegła najpierw po głównej drodze, potem odbiła w tą boczną i wreszcie na koniec zaczęła się zbliżać do rozwalonej bramy i samego budynku. W klacie ściskanej przez pancerz i pod jego ciężarem oraz karabinem tłukącym się o plery wcale nie było tak łatwo biec nawet po całkiem równej, asfaltowej powierzchni. Odległość była bez porblemu do przejścia czy przejechania ale do przebiegnięcia robiło się już całkiem daleko. Ale mimo to dała radę. Wpadła zźiajana i mokra z wysiłku przez bramę ale dała radę. Musiała dobre pare chwil przystanąć i złapać oddech, dobiegła na miejsce gdy już pozostali byli na miejscu no i tylko ona dyszała jak koń po westernie ale jednak dała radę.

- Kurwa i leci tu... - Tod mruknął cicho strzykając sliną prze zęby posyłając stróżkę gdzieś w trawę poniżej. Cała trójka widziała jak ta bliźniaczka nadbiega po drodze którą właśnie i oni przed chwilą przebyli tyle, że konno byli i prędzej i wygodniej. Nie dało się jednak nie zauważyć, że dziewczyna musi być chyba miłośniczką biegów bo przebiegła cały kawałek bez zatrzymywania się. Na oko Szutera to on sam mógłby dać radę powtórzyć taki wyczyn albo nie. W każdym razie jakby dał radę to pewnie by wyglądał tak samo jak ta zdyszana i zmachana brunetka w bramie.

- Dobra ja nie mam ochoty się z nią użerać. Ty ją weź i sprawdźcie dom. Ja z Sedną sprawdzimy obejście. - mruknął Tod odwracając niechętne spojrzenie od łapiącej oddech dziewczyny. Sedna kiwnęła głową i para jeźdźców ruszyła wolno i ostrożnie objeżdżając budynek. Oboje zerkali co chwila to na budynki i różne potencjalne kryjówki przeciwnika to na ślady opon na trawie. Te jednak w rzedniejącym świetle dziennym były co raz słabiej widoczne. Tod wydobył z olstra swoją strzelbę a Sedna kierowała koniem samymi nogami mając ręce zajętę łukiem i przygotowaną strzałą.

Szuter przez swoje szkiełka z bramy niewiele zobaczył bo wgląd na głębie terenu blokował mu ten budynek niegdyś chyba mieszkalny. Po bokach zaraz za drogą zaczynał się las wiec i tu ciemna kurtyna zasłaniała widok. Musiał przejść się albo na róg od strony podwórza za który pojechali zwiadowcy albo przeciwległy od strony płotu. Od strony płotu zauważył otwartą choć dość waską przestrzeń bo przerwa pomiędzy ścianą budynku a a płotem sięgała może z kilkunastu metrów. W niej w oddali po jakichś kilkuset metrach dostrzegł drugą bramę. Prowadziła pewnie na tą drogę którą tu przyjechali tylko od strony podwórza a nie domu. Te przez które wjechali wyglądalo na główny podjazd pod budynek mieszkalny i chyba na całą farmę. Ta druga brama była chyba przynajmniej w połowie otwarta bowiem widział przechyloną ale wciąż stojącą połówkę bramy. Była frontem do niego czyli pod kątem prostym w stosunku do drogi i płotu. I na tyle szeroka, że nawet na tej połówce pojazd czy to konny czy mechaniczny powinien się chyba zmieścić. A koń, pieszy czy motor na pewno.

Wrócił do frontu budynku. Jeśli coś było ciekawego za drugim rogiem to konni powinni chyba to znaleźć. Na razie znikli mu z pola widzenia ale nie dochodziły go żadne podejrzane odgłosy zza budynku. W budynku zaś dostrzegł jasniejszą plamę. Widać w ścianach musiała być dziura a może okna czy drzwi tworzyły pustą przestrzeń czy po prostu być jakiś większy przelotowy pokój. Parter pasował jak ulał na jakiś saloon czy cos takiego. Więc w tej dziurze dostrzegł po drugiej stronie jakiś metaliczny odblask. Coś stało nieruchomo po drugiej stronie budynku. Przez lornetkę widział, że to prawie na pewno dach samochodu. Choc widział tylko fragment i nie był w stanie stwierdzić czy to jakiś porzucony wrak czy może ten co zostawił te ślady na trawie. Jeśli nie kierowca nie chciał być widoczny z drogi to ten prosty manewr mu to skutecznie umożliwiał. Z drogi nawet przez lornetkę by był ciężki do zauważenia nawet gdyby wiedzieć czego i gdzie szukać.

W tym czasie Tina doszła do siebie po tych wieczornych maratonach. Widziała jak Tod i Sedna ostrożnie pojechali chyba na podwórze znikając jej z oczu zabierając ze sobą te cholerne konie. Przed budynkiem został tylko ten facet od motoru. Lustrował teren przez lornetkę i łaził z karabinem w łapie. Sprawiał wrażenie ostrożnego i nieskorego do ryzykowania w ciemno ze sprawdzaniem Ruin.




Detroit; dzielnica Schultz'ów; klub "Grzesznik"; Dzień 3 - zmierzch; pochmurno.




Julia "Blue" Faust



- No dokładnie! Tak właśnie ma być! Kapelusznikowi się nie odmawia! - zakrzyknął raźniej Rosjanin podchwytując myśl swojego blondwłosego gościa. - Lambardziara... Dobre sobie... Druciara - lambadziara.... Pieprzona lafirynda... Pasuje jej ta lambadziara... - dodał nieco nieskładnie ale z uznaniem opierając się wygodnie o fotel. Wraz z obietnicą pomocy w sprawie czy po prostu miłemu podejściu i humorowi jego nastrój się chyba też polepszył bo patrzył na nią nieco mętnym ale już innym wzrokiem bez wcześniejszej słowiańskiej alkoholowej smuty. Przedstawiał też typową rosyjską odporność na alkohol jakby ten wchodził jakoś niezależnie w ciało a niekoniecznie w umysł a przynajmniej nie w takim samym tempie.

- Nie no chcesz wysłać na Steve'a tego debila? - prychnął nagle z wyraźną irytacją. Była prawie pewna, że mówi o Troy'u bo machnął przy tym łapą w kierunku gdzie ten stał ostatnio. Poza tym niechęc w głosie pasowała do tonu w jakim wyrażał się zazwyczaj o jej osobistym ochroniarzu.

- No ja bym ci to doradzał. Nasz kochany Steve to psychopata. Jak zobaczy takiego mięśniaka to zaraz mu pikawa piknie a jak jemu skacze ciśnienie to ludziom spadają głowy. Czy ten twój goryl jest tak dyskretny by to skumać na czas to sama sobie odpowiedz. Na moje oko to nie. - rzekł z wyraźną niechęcią wyrażając się o jej ochroniarzu. Ile było w tym prawdy, ile zwykłej złośliwości i niechęci czy zakrzywionej alkoholem oceny tego nie była w stanie w tej chwili ocenić.

- Ze Stevem Clandey'em trzeba z wyczuciem i ostrożnie. I z konkretem. Nie ma czasu na pierdoły. W końcu to główny egzekutor starego mimo, że w tym swoim białym garniturku, czarnym płaszczu i pedalskim wąsikiem wygląda jak chłopaczek na telefon sprzed wojny. Ale to jebany psychol. I uwielbia swoją pracę. Skapnie się, że ktoś za nim czy wokół niego łazi to pewnie się kimś takim zainteresuje osobiście. A wiesz, jak on się kimś interuje osobiście no to potem ten ktoś zazwyczaj bardzo szybko przestaje się interesować czymkolwiek na tym ziemskim padole łez. Tego twojego mięśniaka w ogóle mi nie szkoda jakby wpadł w jego łapy ale widzisz White Hand raczej z niego wyciśnie kto go nasłał a wówczas następna wizyta może być już tutaj i będzie szukał ciebie i pewnie mnie. Szczerze mówiąc nie jara mnie taki scenariusz kompletnie ale to ty lepiej znasz tego swojego profesjonalistę. - przedstawił nieco mamrotliwym głosem ale poważnym tonem swój pogląd na tą sprawę. Dopiero pod koniec jak rozważał wizytę służbową tutaj white Handa był całkiem poważny i skupiony i widać było, że w ogóle nie podoba mu się ten pomysł.

- I wiesz Steve jest bardzo zajęty ale i sporo wie. Wykonuje wszystkie mokre roboty dla szefa a przynajmniej te najważniejsze. Więc mógł zlecić rąbnięcie tej fury choć nie jego profil więc sama widzisz jak to załatwił. Podbnie jak z tymi prochami co taki jeden co myślał, że jest supersprytny rąbnął wraz ze swoim gangiem i zwiali z miasta. Też Steve organizował pościg choć został na miejscu o ile mi wiadomo. No cały czas coś się tu dzieje więc jest facet zajęty w tej swojej katowskiej robocie. Więc trzeba z nim gadać konkretnie, przykuć uwagę, zaciekawić i Armio Czerwona broń nie wkurzać czy irytować bo i tak jest mało cierpliwy. - rzekł rozwijając temat wspomnianego schultz'owego ważniaka. Rozgadał się na dobre to widocznie zaschło mu w gardle bo przerwał, nachylił się do biurka i tym razem on rozlał wódkę do obu kieliszków. Stuknął się szkłem i wrócił do swojej rozwalonej pozycji na fotelu siostry który ostatnio całkiem często okupował.

- A znaleźć go można w Ambasadorze ale spotkać ciężko. Można próbować za to się umówić. Albo próbować szczęścia z rana w cukierni Fong na Bidget Street. Samego Ted'a można tam z rana spotkać na kawie i ciachu to i sporo ważniaków się tam kręci i z rana i potem. Poza tym naprawdę dobre ciasta tam dają to polecam nawet tak turystycznie miejsce ciekawe do odwiedzenia. - dodał unosząc palec i sprawiał wrażenie, że jest przekonany o tym co mówi jakby sam próbował tych wyrobów. Ale był w mieście tak długo i miał zamiłowanie do starych czasów i stylu tak jej znane, że było mao prawdopodobne by nie zawitał tam ani razu. Było to w końcu jedno z najbardziej znanych i rozpoznawalnych miejsc w Downtown znane właśnie z tego, że chodzi tam sam Ted Schultz właśnie na poranna kawę i ciastka.

- Jak nie znajdziesz mimo wszystko zawsze możesz spróbować z MacNeil'em. Jest zarządcą Starego. Wiesz Ted nie jest stworzony do naprawiania kranów i szukania winnych awantur o poranku. No i tym się zajmuje właśnie Rob. Powinien wiedzieć jak znaleźć Hand'a ale też jest zajęty facet i też z rańca bywa u Fong. Jak nie to możesz spróbować u Chromeboy'a bo często tam wpada i wypada. - pokiwał głową jakby zgadzając się z własnymi myślami. Chromeboy'a zaś nigdy nie spotkała ale był w końcu najlepszym a chyba najbardziej znanym blacharzem w mieście a jego sława sięgała daleko poza jego granice. Uznawany za mistrza swego fachu i już za życia będącego żywą legendą i jedną z ikon tego miasta. Na mieście powiadano, że jak już Chromeboy nie przywróci bryce porządanego kształtu to znaczy, że nawet Moloch w swoich fabrykach by tego nie zrobił.




Detroit; dzielnica Runnerów; klinika "Brzytewki"; Dzień 3 - zmierzch; pochmurno.




Alice "Brzytewka" Savage



Marcus stał gdzieś w połowie drogi pomiędzy jej biurkiem, skitranym za nim Drzazgą i siedzącą na siedzisku Alice. Każdy krok w stronę mebla przerażająco zwiększał szansę na wykrycie porywacza. Ale jakby zatrzymany niewidzialną scianą zatrzymał się jednak o krok czy dwa przed nim. Stał tak i patrzył na rudowłosą rozmówczynię a ta widziała jak główkuje nad jej słowami. Widziała jak waha się czy skoro zmiękła i ustąpiła drążyć temat i wykazać swoją dominację czy sobie odpuścić. Ona sama wiele dla niego chyba nie znaczyła na tyle by uszło jej na sucho takie numery jak na dole właśnie odstawiła. Ale powołanie się na szefa gangu i niejasna sytuacja powodowały, że właśnie była niejasna i Marcus postanowił najwyraźniej nie ryzykować eskalacji konfliktu. Zwłaszcza jak kobieta przyjęła teraz ugodową postawę i nie zaogniała sytuacji zmuszając go do desperackich kroków.

- Dobra pójdę po tego grubasa. - powiedział w końcu niechętnie odwrócił się do niej plecami by wyjść z jej gabinetu. A jeszcze wczoraj się jej po prostu słuchał. Co prawda zgłaszał jakieś obiekcje czy wątpliwości, czasem coż zażartował czy nawet rzucił jakąś złosliwostkę ale raczej robił co chciała. Tak jak widziała, że chętnie sklepałby tego Spider'a albo wywalił chociaż dosłownie na zbity pysk no ale jak go poprosiła by tego nie robił to jednak jej ustąpił. Teraz zaś drzwi zasłoniły już jego sylwetkę a po korytarzu jeszcze słychać było jego kroki nim umilkły gdy wszedł na schody. Wówczas ożywił się jej porywacz.

- Ocipiałaś?! - syknął na nią wściekle puszczając żurawia w stronę drzwi i zaraz wracając spojrzeniem wprost na nią. Wciąż trzymał ją na muszce choć już nie stał tak blisko jak wcześniej. Teraz miała okazję przyjrzeć mu się bliżej. Nie miał karabinu na plecach jaki widziała u niego wcześniej. A przy pasie widziała pochwę z nożem. Najwyraźniej nie przekazał swoim pobratyńcom ostatniego noża. Miał też kaburę która akurat była pusta a z tej broni właśnie mierzył do niej.


- Po chuja kazałaś ściągnąć tu tego starego dewotę! Miałaś go spławić i tego palanta i wszystkich! - syczał piekląc się na nią. Widziała, że jest zdenerwowany. Wciąż miał spocone czoło, przyspieszony oddech i nieświadomie pewnie wycierał spocona dłoń o spodnie. Wszystko to wskazywało na silny stres ale w takiej sytuacji wcale nie było to dziwne ani niezwykłe. Wiedziała jednak w przeciwieństwie do niego, że Marcus wróci z Benem za kilka minut. To znaczy powinien. Jeśli nic nie odwali, nie strzeli focha czy nie będzie chciał jej udowadniać kto tu naprawdę rządzi i to co on nie może. Nie wiedziała też czy wróci sam czy z kimś do pomocy. I Ben zdając sobie sprawę, że jest liderem jeńców i musi się jakoś zachowywać by dodać im otuchy zazwyczaj był głosem rozwagi i powagi z wiary jaka dawała mu niespotykaną zazwyczaj siłę. Był też zwyczajnie starszy od większości swoich ludzi jak i tych którzy ich uwięzili co jakoś w naturalny sposób dodawało mu powagi. Ale doprowadzony do desperacji tak jak widziałą jeszcze zimą w Cheb mógł przelać tą siłę na zdecydowanie bardziej desperacki czyn. Tak jak wówczas gdy w roztrzeliwanym przez Runnerów kościele zorganizował w pare minut ewakuację wszystkich tak jak zaproponowała a reszta Chebańczyków posłuchałą go od razu. Przy nim Drzazga sprawiał wrażenie szczura zagonionego w róg od którego tylko na chwilę odeszedł pies na szczury.

- Zamknij się i nie ruszaj się! - syknął do niej traper podejmując w końcu jakąs decyzję. Widziała, że schylił się nieco by wyjąc coś z bocznych kieszeni spodni. Zorientowała się, że musiał być w gabinecie jakiś czas choć nie wiedziała jak długi. Widziała na biurku swoje papiery które dała wczoraj Ridley'owi. Sprawiały wrażenie bezwładnie rzuconych jakby faktycznie któryś z chłopaków Marcusa wpadł, rzucił na biurko i wypadł z powrotem. W końcu w gangerowej hierarchii zajmowanie się papierami było nudne i głupie w porównaniu do atrakcji jakie czekały na chłopaków na dole. W międzyczasie Drzazga wydobył coś co błysnęło w nadchodzącym zmroku. A zmrok nadchodził, niedługo będzie zupełnie ciemno. Już teraz ciemniejsze kąty pomieszczenia tonęły w mroku a nawet papiery robiły się nie do odcyfrowania, może jeszcze przy oknie ale nie w głębi pomieszczenia. Ale widziała po błysku i charakterystycznych odwijających ruchach, że wyjął chyba żyłkę. Żyłka była zazwyczaj dość łatwa do przecięcia nawet ostrzejszą blachą czy nożem ale praktycznie nie do rozerwania nawet przez siłacza. I praktycznie przezroczysta więc bardzo trudna do zauważenia. Sądząc po spojrzeniu trapera miał zamiar użyć tej żyłki na niej.




Topek; główna ulica; zajazd "U Doug'a"; Dzień 3 - zmierzch; pochmurnie




Will z Vegas



Zajazd pod jakim i potem w jakim się zatrzymali raczej ustępował pod względem ilości gwiazdek chebańskiemu "Łosiowi". Ale przy korzystnym dla chbańskiego lokalu zporównaniu, że sprawdzałoby się stan sprzed zimy a nie taki jak zostawili go dzisiaj. Bowiem z postrzelanymi ścianami, zniszczonymi sprzętami, ziejącymi kontrastem jasnych plam, swieżym drewnem i zalepionymi czym-się-da oknami obecnie ciężko by mu było konkurować z lokalem Douglasa. A ceny i menu w obu lokalach przesądzały sprawę. Gdy Will w końcu usiadł zmęczony przy barze i zapłacił zaledwie jednym nabojem za szklanke miejscowego pewnie piwa od razu wiedział różnicę w porównaniu z tym miejscem a Cheb.

- Ooo... Kupiec? A czym handlujesz? -
zagadną zaciekawiony barman i chyba była to życzliwa ciekawość. Pobudzona tym jak we trójkę wnosili towar z wozu do pokoi. To wzbudzało ciekawskie spojrzenia i barmana i obsługi i reszty co raz liczniejszych gości. W końcu był już wieczór i ludzie mając ochotę spotkać się z innymi ludźmi po robocie wpadali właśnie do baru na ploty, pogaduchy i coś do zapicia słów. Większość gości sprawiała wrażenie miejscowych farmerów i fizjonomia i ubiorem przypominała to co zazwyczaj można było spotkać i w Cheb i u Rudego Jack'a.

Wcześniej jeszcze jednak wejście mieli całkiem niezłe. Głównie o dziwo dzięki Kelly. Ruda weszła do środka razem z Will'em i o ile on wyglądał dość przeciętnie i nawet z karabinem przewieszonym na plecach nadal wyglądał doścspokojnie i przyjaźnie to ona już w swoim wojskowo - rangerskim ekwipunku sprawiała wrażenie profesjonalnej wojownczki. Zwłaszcza z tym czujnym czy wręcz wyzywajacym spojrzeniem jaki omiotła wnętrze baru. W efekcie pasowali do standardowego wizerunku kupca i jego ochroniarza. Ale czy z tego czy innego względu nikt do nich jakoś krzywo się nie odnosił. Zwłaszcza jak potem do kompletu pokazał się jeszcze Harry podobnie wyposażony jak jego szefowa. Wtedy już w ogóle wyglądali jak handlarz z dwójką ochroniarzy. Zwłaszcza, że z całkiem innych powodów ale pomiędzy Will'em a pozostałą dwójką była od zimowych wydarzeń w trzewiach bunkra poważna rezerwa granicząca z oschłością we wzajemnych relacjach. Tym razem jednak pasowało do zachowania takiego wizerunku.

Z pokoi były tylko dwójki. Zwłaszcza jak musieli zawalić wszystkie rzeczy z wozu to się robiło całkiem ciasno. Musieli wynająć dwa bo w jednym nie pomieściliby się za nic w świecie. Do baru wkórtce dosiadła się też sama rudowłosa i jej podwładny siadając po lewej stronie chłopaka z Vegas. Też zamówili po szklanicy bo przy tym dźwiganiu szło się zmachać. Musiała słyszeć pytanie barmana do Will'a choć nie reagowała i nie sprawiała wrażenia zainteresowanej.




Pustkowia; pd od Mac; las; Dzień 3 - zmierzch; pochmurnie




Bosede "Baba" Kafu




Aaron okazał się bardzo trudnym obiektem do schwytania. Póki polowanie odbywało się na Wyspie to miałby mizerne szanse umykac tak długo przed łowcą klasy nadczłowieka dopkowanego cybewszczepami i modyfikacjami w bazowym ludzkim modelu ciała. Ale udało mu się zdobyć łódź i czmychnąć z Wyspy a na stałym lądzie już nie było tak łatwo go wytropić. Dlatego nie zaszli z Kelly zbyt daleko od rogatek Cheb gdy najemniczka musiała zawrócić by mieć szansę załapać się na serum o poranku jeśli Barney zdoła je opracować. Z wraz opuszczeniem Wyspy i powrocie Kelly Bodese stracił wszelką łączność z Bunkrem. Więc nie miał pojęcia co się tam dzieje ani oni nie wiedzieli jak jemu się wiedzie. Nie mogli sobie pomóc nawzajem.

Sam Aaron też potwierdził tylko reputację, że jest świetnym rangerem co niejako było wpisane w profesję snajpera jaką się parał. Mutant tropił i szukał go całymi gdzinami i mimo, że człowiek w zwykłym marszu czy biegu nie mógł się z nim równać to jednak teraz obydwaj się nawzajem skradali, tropili, gubili i szukali, odnajdywali i gubili ponownie.

Snajper musiał mieć jakieś ubranie maskujące nie tylko zwykłe promieniowanie. Jeśli już go widywał gdzieś pomiędzy drzewami widział bardzo słaby obraz cieplny, nie pasujący do sylwetki zwykłego człowieka. Czy to było pomyślane z myślą o nim czy na przykład o robocich czujnikach tego nie wiedział ale w połączeniu z umiejętnościami snajpera i nieograniczonym terenem oraz trasą jaki tamten jako uciekinier wybierał pościg był bardzo trudny i wymagał czujności na każdym kroku.

Zastanawiające było czemu snajper nie srrzelał. Byłoby mu dość łatwo zasadzić się na mutanta, w wybranym przez siebie meijscu i pozbyć się prześladowcy na dobre jednym, celnym strzałem. Wówczas miałby spokój z pościgiem. Przez te trzy doby musiał mieć okazję lub chociaż pomyśleć o tym. A jednak nie strzelał ani razu tylko wciąż uciekał. Gonili się tak już trzecią dobę. Co więcej o dziwo Aaron wybrał trasę nie wprost na południe ale na zachód mniej więcej wzdłuż jeziora choć nie przy samym brzegu. Pierwszego dnia podąali po terenie który Baba choć ogólnie kojarzył jako najpierw bliższe a potem dalsze okolice i peryferia Cheb. Drugiego dnia z oddali minęli Mac gdzie w zimie przezył walkę z potworem zwanym przez Claytona trollem i ocalił z jego leża Monikę oraz przywiózł zdarta do kości połowę twarzy którą Barney zastąpił mu metalową płytką. Teraz z tą płutką to już w ogóle wyglądał jak klasyczny mutant Molocha.

Ale dzisiaj wkroczyli na tereny w ogóle mu już obce i nieznane. Nie wiedział czego się tu spodziewać poza tym, że leśno - wodny teren nadal przypominał ten z okolic Cheb i Wyspy. W końcu też chyba zaczęło dopisywać mu szczęście. Aaron w maskującym ubiorze mignął mu parę razy pod koniec dnia. Albo w końcu zaczął ie wytrzymywać tempa, albo natrafił na jakąś przeszkodę która zmusiła go do obejścia albo działo się cos jeszcze innego.

Snajper zniknął mu w kepie jakiś drzew. Gdy się do nich zbliżał usłszał odgłos silnika. Było to charakterystyczne pyrkotanie motocyklowego silnika. Gdy zamarł w swojej kryjówce przez drogę jaka przechodziła w pobliżu kryjówki nadjechała trójka motocyklistów. Po chwili zwolnili i zatrzymali się. Jeden z nich zsiadł z motocykla by najwyraźniej oddać cześć naturze. Pozostała dówójka pokrzykiwała na niego i śmiała się pokazując coś na wzgórzu. Wrzeszczeli coś a po chwili na wzgórzu pojawiła się jakas ludzka, cieplna sygnatura i zaczęła im machać i też cos odwrzaskiwać. Zachowywali sięcałkiemswobodnie najwyraźniej nieświadomi, że mają dwójkę widzów z czego jednego pomiędzy obiema grupkami.
 
__________________
MG pomaga chętniej tym Graczom którzy radzą sobie sami

Jeśli czytasz jakąś moją sesję i uważasz, że to coś dla Ciebie to daj znać na pw, zobaczymy co da się zrobić
Pipboy79 jest offline