Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 26-11-2015, 19:19   #470
pppp
 
Reputacja: 1 pppp jest jak klejnot wśród skałpppp jest jak klejnot wśród skałpppp jest jak klejnot wśród skałpppp jest jak klejnot wśród skałpppp jest jak klejnot wśród skałpppp jest jak klejnot wśród skałpppp jest jak klejnot wśród skałpppp jest jak klejnot wśród skałpppp jest jak klejnot wśród skałpppp jest jak klejnot wśród skałpppp jest jak klejnot wśród skał
Marcus doszedł wreszcie do baru, pierwsze swe kroki skierował rzeczywiście do łazienki. Opłukał twarz w umywalce żeby ochłonąć, popatrzył w odbicie w lustrze. “Tak po prostu zajebać Billa? Od tak? I za co? Za porażkę w Umbrze? Chore, to wszystko jest chore i popieprzone. Fuck!” Zbił lustro pięścią, nie patrzył się nawet na nie, spuścił głowę i obserwował powoli kapiącą krew z rozcięć na dłoni. “Muszę się napić.” Owinął papierem rękę żeby nie poplamić podłogę i wyszedł. Podszedł do baru.
- Lustro się stłukło, spokojnie, zapłacę za nie. Piwo proszę.
Po odebraniu zamówienia usiadł przy wolnym stoliku pogrążając się w ciszy w myślach.
Po kilkunastu minutach do baru wtarabaniła się kruczyca, rozglądając za Marcusem. Bez słowa dosiadła się. Pociągnęła trzy razy nosem. Obłupała zębami lakier na paznokciach.
- Daj fajka. - mruknęła, wyciągając do Fianny łapkę i unikając spojrzeń. Siąpiąc nosem, czekała na fajkę. Czuła się otępiała. Bezsensowna śmierć Billa, walnęła ją w sam splot słoneczny. Nałożyła się na śmierć Jacoba. Obie zaś na utratę rodziców i dwójki rodzeństwa. Równie bezsensownej utraty. Co jakiś czas kręciła nerwowo głową, po ptasiemu przekrzywiając ją to w lewo to w prawo, próbując ogarnąć przeraźliwy smutek i poczucie bezsilności. - Co rozwaliłeś? - spytała cicho wskazując na skaleczoną dłoń Marcusa.
- Lustro w łazience się pękło - wyciągnał rękę z paczką fajek w stronę Cas - Coli? Może piwa?
- Może być piwo a … mają tu coś do żarcia? - kruczyca wyciągnęła papierosa i odpaliła drżącymi dłońmi, zaciągnęła się i rozkaszlała szaleńczo. W oczach stanęły jej świeczki, a na buzi wykwitło obrzydzenie - Fu… - mruknęła.
- Heh. Dobre, co? - uśmiechnął się na dławiącą się kruczycę - Coś mieć muszą, chociaż by chipsy. Nie no napewno coś dostaniesz do żarcia. - mówił klepiąc ja po plecach - Poczekaj, skoczę zamówić. Co chcesz?.
- Obojętne, cokolwiek byle bez glutenu.
Wstał od stolika i skierował się w stronę baru, przy którym stał kotołak, który wszedł niezauważony, najwidoczniej gdy Marcus był w łazience.
Chris rozmawiał ze starym wilkołakiem obsługującym bar.
Obok siedział Stevie, który wydawał się zajęty swoimi ponurymi myślami. W przeciwieństwie do zmiennokształtnych, którzy zapewne byli nawykli do tego typu krwawych rozwiązań, Wypłosz być zdecydowanie wstrząśnięty widzianą sytuacją.
- Zaraz do was podejdę - Chris rzucił do Marcusa. Cas pomachała z dala do kotołaka.
Po chwili wrócił z kuflem piwa. Postawił go na stole przy Cas. - Zaraz sobie podjesz. - znów zamilkł.
- Dzięki - mruknęła i zanurzyła usta w piwie. Wypiła duszkiem parę łyków i rękawem
bluzy starła wąsy z piany. Niewprawnie zaciągnęła się fajką, kaszląc nieco już mniej. - Kurwa… - powiedziała rzeczowo. - kurwa i chuj… - dodała jakby smakując przekleństwa. Łypnęła okiem na Marcusa. - Po chuj on go zabił?- spojrzała szukając u Marcusa jakiegokolwiek wyjaśnienia.
Wzruszył ramiona. Nie wiedział, naprawdę nie wiedział, nie rozumiał tego. Chociaż nie, część jego wilczej natury podpowiadała mu że chodzi tu o honor, siłę i władzę. Po chwili ciszy odezwał się:
- I jak tam u Ciebie? Jak w szkole? - starał się być obojętny, ale za bardzo się starał.
Cas popatrzyła na Marcusa bardzo uważnie.
-Nie musimy gadać o nim. Jeśli nie chcesz. - pomyślała, że szuka tematu zastępczego -
W szkole spoko
- wzruszyła ramionami - wiesz jak jest. Wujek się wkurwił, że nie nocowałam w domu. Mam szlaban. - gadanie o rzeczywistości w tej chwili jakoś jej nie pomagało. - A co z Tobą? Dalej się spotykasz z tą rudą?
- To prehistoria. Nudna była, zresztą, po przeprowadzce do Caernu nie miałem tyle czasu, wiesz, szkołą nauka, caern nauka, noc polowania i krótki sen. - wypił łyka i zawiesił wzrok w płynie - Nie rozumiem co tu się dzieję, naprawdę tego nie ogarniam. Co ktoś taki jak ja, ledwo wypuszczony na swoje, może wnieść do tej sprawy? Co jest kurwa? Oddział na odstrzał?
- Ja też nie wiem. Jednego dnia Guerrero kończy szkolenie, drugiego przydzielają mnie tutaj. I tego samego dnia ginie Jacob, później Bill. Nie wiem jak to wszystko się ze sobą wiąże, Pentex, fomory, dzieciaki, instytut, elfy, cyganie i wampiry. No i jeszcze Furie… - Cas nagle zagryzła wargę i szybko zmieniła temat, niby to wcale nie patrząc na Marcusa. Sprawdzała jednak czy zauważył - Jak dla mnie to jedna wielka Utopia. I za chwile się rypnie ten pakt jak domek z kart.
Marcus nawet nie obserwował Cas wciąż wpatrujac się w kufel.
- Taki pakt żeby utrzymać to albo żelazną ręka, albo powoli wprowadzać, nie da się tego wypośrodkować. - odchylił się do tyłu opierając krzesło na tylnich nogach “Trzeba wziąć się w garść, musisz być silny żeby inni mogli być słabi” - Aahh, trzeba ułożyć jakąś pieśń pochwalną dla Billa. Szkoda że nie jestem najlepszy w komponowaniu, dużo łatwiej wychodzi mi granie czy śpiewanie. - przejechał rękoma po twarzy.
Chris podszedł do siedzącej przy stole dwójki z kuflem bursztynowego trunku.
Wkrótce po nim podeszła kelnerka. Cas żarłocznie rzuciła się na podane przez nią żarcie. Jakby od dawna nic nie jadła. Frytki i smażony kurczak znikały szybko a kruczyca łakomie oblizywała zatłuszczone palce. Z pełną buzią mięcha i ziemniaków popiła piwa i z trudem przełknęła wielgachną porcję.
- To co… Za Billa? - bastet usiadł ciężko i uniósł lekko kufel.
- Za Billa - uniósł kufel do góry, nawet podniósł się z krzesła - Dobry był z niego chłop.
- Za Billa - Cas dulnęła piwo - A Ty, Chris co o tym myślisz, co? - spytała robiąc mu miejsce i patrząc na Marcusa z lekkim zastanowieniem. Nie znała go od tej strony.
- To co i na początku. - Spojrzał wymownie na Marcusa ale bez żaru w oczach, bez zaczepki. - Udział w tych rozjemcach to samobójstwo.
Marcus upił łyk piwa.
- Na pewno jeśli będziemy rzucać się na tak grube ryby jak to by chciał Jay. Zresztą zrobiliśmy co mieliśmy zrobić. Młodzi najprawdopodobniej są tam, albo tam jest ich ślad gdzie ich trzymają.
- Nie wiem co dalej… Co złożymy raport i co? Ten raport się łączy jakoś jak dla was? Znaczy, wiecie - Cassey pociągnęła piwa ponownie, cichutko bekając. Zasłoniła usta spłoszona - sorry… no jak to wszystko się weźmie do kupy to nadal jest kupa...nie? Znaczy ja nie wiem jak to wszystko się łączy ze soba.
- A to już nie ważne jak się łączy, Mała. - Chris podrapał się po brodzie w zamyśleniu. - Widzisz Cass podejrzenia były od strony Ady i Mastersa, że za porwaniem stoi Sookie. Mieliśmy zbadać trop. Zbadaliśmy. Wiemy, że za porwaniem stoi (najpewniej) Electronics. Że to zapewne Pentex i że oni również Kingstone śledzą. - wzruszył ramionami.
- Nie da się prześledzić czy to oni? Wiecie, jakby pójść za tymi nićmi pająka, może dzięki nim przesyła info? - popatrzył się na dwójkę - Nie jestem szamanem, nie znam się na tym, ledwo liznąłem podstawy.
- Mogę polecieć w umbrze i posprawdzać. Ale to może zająć sporo czasu. Co do Mastersa… to… - Cas zawahała się i umilkła.
- Na pewno nie puszczę cię tam samej, zapomnij o tym. Wystarczy ryzykanctwa na jedną noc. A co tam o nim chciałaś powiedzieć?
Kotołak wbił zaciekawione kocie, zielone spojrzenie w kruczycę.
- Co do Mastersa? - spytał niewinnym głosem. - Cass?
Cas skurczyła się i zrobiła się całkiem, całkiem malutka. Wsadziła buzię w kufel i spod rzęs sprawdzała czy nadal jest pod ostrzałem kociego spojrzenia.
-Znowu próbujesz mną rządzić? - spróbowała zaczepki na Marcusie dla odwrócenia
uwagi. Nie była pewna, czy powinna mówić im pierwszym czy lepiej poczekać na Adriana.
- Nie rządzić. Uznaj to za dbanie o członków stada. Ale nie zmieniaj już tematu. Ja się może na politycę nie wyznaję, ale może Wy wyjaśnicie mi to i owo. No to co tam chciałaś powiedzieć?
Chris nie rzekł ani słowa. Uśmiechnął się jedynie zachęcająco.
Cas westchnęła i uklękła na barowej kanapie. Podparła się na łokciach na stole przysuwając się bliziutko do obu towarzyszy.
- Coś się dowiedziałam. Ale to gruba sprawa. - wyglądała na zmartwioną - ale to jeszcze
zanim dołączyłam do Rozjemców. Ale …
- popukała palcem w paczkę fajek i zrobiła dziwny ryjek z ust - … jakoś mi się wydaje, że to może być związane z tym co mówiła ta wampirzyca.
- Wampirzyca? - Bastet uniósł brew.
- A, no tak. Zanim cokolwiek udało się komukolwiek powiedzieć to się pokłociliście. Ehh - Marcus westchnął i pokręcił głową - Czy uda się z tego kiedyś zrobić normalną w miarę watahę? A więc tak, po średnio udanej akcji w Umbrze, Cas i Bill - nawet nie zająknął się przy imieniu martwego kumpla, chociaż było dziwnie o nim teraz mówić - Natrafili na wampirzycę, ponoć nowa w mieście, jako że nie długo miało świtać nie zdążyli tego potwierdzić, tym bardziej że widziałeś w jakim był stanie Bill. Wypytywała o nastroje i takie tam. Nie wiem czy to z ciekawości, czy przeszpiegi. Jak dla mnie to mogła zostać wysłana żeby podburzać nam ludzi.
- No… - Cas pokiwała głową - … albo odwracać uwagę od na przykład cyganów. Ale… wracając do Mastersa. Nie dziwi was, że i on i Ada tak równo wskazywali na Instytut? Bo mi to się wpasowuje w to co się dowiedziałam.
- Nie, nie dziwi. - Chris nawet nie mrugnął okiem. - To nawet mi pasuje. Ada dała się nabrac na fałszywe logi, a Masters… polityka.
- Ale Masters kombinuje z Furiami … z Grecji… a tutaj nagle przyjeżdzają wróżki z kontynentu… - walnęła z grubej rury Cas i potoczyła wzrokiem po Marcusie i Chrisie.
- Zaraz. Że co kurwa? Zaczynam się gubić powoli, sorki ale do tej pory nie interesowałem się polityką. Czyli że co? Że skoro Masters chciałby być szefem, to kumpluje się z Europą, a Europa przysyła mu posiłki? Ale to nie ma sensu jeśli te posiłki nie zaatakują, samo siedzenie na dupie nic im nie da.
- Wiemy o tych wróżkach Cass. - Kotołak upił łyk piwa. Zamyślił się mocno jak ubrać w słowa to co chciał ppowiedzieć dwójce młodych zmiennokształtnych.
- Widzicie…- zaczął ostrożnie po chwili. - Polityka to spore bagienko. Jak chcecie się w to pobawić - to ja wam nawet moge zdradzić pare sekretów. Sęk w tym, że sam myślałem iż porwanie szczeniaka i Laury ma związek z walką o władzę w Miami. Wszystko wskazuje na to, że zamieszany jest jednak w to Pentex. Masters… to inna, bardzo zła i smutna bajka.
Cas podskakiwała niecierpliwie na miejscu w trakcie wypowiedzi Chrisa.
- No ja wiem, ale on kontaktował się z Furiami z Grecji już kilka razy. - walnęła wciąż
pochylona do dwójki - I zawarł z nimi pakt. Że pomoże ograniczy...
- Cass - przerwał kotołak. - W Caernie jesteśmy… Masters tu drugi po Adrianie. - powiedział cicho nie zmieniając wyrazu twarzy ani uśmiechu.
- Noooo dlatego chciałam ostrzec Adriana! - syknęła kruczyca - a kto jest jego ochroniarzem? I kto wskazywał na Kingstone? No?! - kruczyca rozglądnęła się wokół niby to przeciągając się.
Młody Fianna do tej pory przysłuchiwał się co mówi dwójka jego towarzyszy.
- Nieee, polityka nie jest ewidentnie dla mnie. Za dużo machlojek. Ja jestem prostym człowiekiem. Chcę się zabawić, chcę się najeść, pograć na gitarce. - znów pokręcił głową - To myślisz że Ada będzie coś chciała, teges?
- Nie wiem, możliwe, albo możliwe, że się dogadała z M. Nie znam jej. Ale dziwne by było, gdyby nie orientowała się w sprawach swego bagienka, co nie? - Cassey popatrzyła na Chrisa.
- Wczoraj rozmawiałem z Adrianem ostrzegając go przed czymś, to mnie opieprzył. Ale uroczemu młodemu dziewczęciu będzie to pewnie oszczędzone. - Chris zapalił papierosa. - Tak, to może być znaczące, tak Adriana trzeba ostrzec. Tyle w sprawie Mastersa, moim zdaniem. W kwestii raportu jednak… to się ma nijak niestety. Może idźmy do Adiego i powiedzmy jak jest. I w sprawie porwanych i (Cass) w sprawie Mastersa. Może da nam tą fuchę i nie każe szturmować Pentexu?
- Ja do Pentexu nie wchodzę. Nie mam takich nóg żeby chociaż na pierwszy schodek wejść.
- Z tego co widzę masz niezłe nogi, na schodek dadzą radę. - mruknęła Cass, wzruszając ramionami i siadając normalnie na kanapie.
- A Chris, tylko błagam cię. Nie prowokuj więcej Godzilli, to nie ma sensu. To chodząca kupa mięśni, jak sam chce iść na szturmy, to niech idzie. Może jak dostanie po głowie będzie mu się lepiej myśleć.
- Mnie ten kutas nie interesuje. - Chris wzruszył ramionami - Za przeproszeniem - Mrugnął do Cass.
Cassey wyszczerzyła się w uśmiechu i dała kotołakowi sójkę w bok.
- Spoko, Marcus gorzej przeklinał - zachichotała i spoważniała. - Ale… jak robimy z tym
raportem? Sami jak pójdziemy to Adrian znowu kogoś zabije?
- posmutniała.
- Zaraz wracam - Chris wstał i skierował się w kierunku baru.
- Ok - kiwnęła głową do Chrisa i wpatrzyła się w Marcusa przewiercając go oczkami błyskającymi spod grzywki - Ej… - rzuciła w wilka frytką - ej… przepraszam. - powiedziała poważnie.
- Ale za co? - widać było że nie wiedział o co jej chodzi.
- Za kłótnię na miejscówce…
- Spoko. Wszyscy byliśmy poddenerwowani. - Wziął łyk piwa - Słuchaj….. Ja chciałbym żeby ta wataha przetrwała więcej niż kolejną noc. Może tego nie widać, ale naprawdę. Bycie samotnym wilkiem…… - odwrócił się w stronę okna - no nie leży w naszej naturze.
Cassey rzuciła w jego profil kolejną niedojedzoną frytką:
- Wiem, że nie leży. Pamiętasz? Obserwowałam Cię - uśmiechnęła się.
-Ta, wkurzająca byłaś. Ale jeszcze raz rzucisz we mnie jedzeniem, to ci rękę złamię. Znasz powiedzenie “Nie drażnij Wilka”?
Chris podszedł z kilkoma kartkami papieru i długopisem.
- Nie złamiesz… - kolejna frytka poleciała przez stół - … obiecanki….
- Ludwik się wkurwi tymi ziemniakami na podłodze ale co tam - zakpił kotołak - Mam tylko
przekazać, że jak nieletniej jeszcze piwo jedno kupisz, to was wywali stąd na pysk. Hm, o mnie niby nic nie mówił że nie mogę...
- Podrapał się w brode zamyślony.
- Ja już nie chcę piwa. Ale papierosa mogę - sięgnęła po paczkę leżącą przed Chrisem.
- Dobra, raport musi być zwięzły. Fakty. - popukał długopisem w papier leżący na stoliku i położył go przed kruczycą.
- Tak, Tato - pokazała kotu język i zapaliła fajkę. Ciągle pokasłując zaczęła szybko smarować raport. - A wy co? Pisać.
- Co ja mogę raportować. Nic nie zrobiłem, niczego się nie dowiedziałem.
- A podobno …. - Cassey zamknęła paszczękę na fajku mrużąc oczy przed szczypiącym dymem. Spojrzała na kotołaka i zmałpowała jego chwyt na fajku.
- Co? Pająk? Tylko potwierdziłem to co już było wiadomo.
- A Marv? A wróżki? Chris, Ty też skrobaj. - Cassey przez dłuższą chwilę skrobała na kartce. Od czasu do czasu przyglądała się milczącemu i też skrobiącemu Chrisowi.
- Ok, gotowe.
Marcus chwilę tylko pisał na papierze, nie miał tego dużo więc i czasu mu to nie zajęło.
- Skończone.
- Marcus… - zaczęła Cas cicho, żeby nie przeszkadzać kotołakowi - ty w tej swojej melinie… pardons…. mieszkaniu to mieszkasz jeszcze?
- Jak mam czas, czyli od dwóch dni mi go brak. Ale tak. A co?
- To nie raport… Po prostu nie wiem czy macie wszystkie info. Wszedłem w posiadanie tego czym dysponuje Brygada KITTa, trzecia część danych dotyczyła mnie, będziecie chcieli to sam opowiem. Część to mniej związane ze sprawą, podejrzenia… ale macie to co zostaje po odsianiu powyższych.
- Ja jak mam coś do kogoś, i chcę się dowiedzieć coś to się pytam się bezpośrednio, nie ma co owijać w bawełnę.
- A to nic - Cassey machnęła dłonią i zaczęła czytać dane od Chrisa. - Hm… okkkk - powiedziała po sprawdzeniu. - Ja jak chcę się dowiedzieć to łażę za ogonem - uśmiechnęła się szeroko. - A co o Tobie szukali? I czemu? … Albo czekaj, idę po colę zaraz wracam - przecisnęła się przez kotołaka i pobiegła do baru.
Chris skinął głowa i czytał co wysmarowała nastolatka.
Cas wróciła z dużym dzbankiem coli z lodem i trzema szklaneczkami. Siadła na kanapie i pomachując nogami zwróciła się do Chrisa:
- No to mów. - Nalała coli do szklanek i gestem spytała kumpli czy też chcą.
- Czego? Wszystkiego, trzepali nawet umbrę wokół mojego klubu. To czy mam kasę, moją dziewczynę. Słowem - wszystko. Uważali, że jestem szpiegiem lub wręcz to ja porwałem Szczeniaka i wilczkę. Powiedzieli mi to wioząc mnie gdzieś na bagna, nie chcieli mnie wypuścić. Już chciałem z drzwiami samochodu wyskakiwać. - Kotołak machnął ręką - Ale mniejsza. To już poza nami chyba, z tego co Wypłosz twierdził to już mnie chyba nie podejrzewają. A to równy gość raczej. Skupmy się na danych i tym co wiemy.
- Ale… czemu zaczęli Cię aż tak podejrzewać? - Cas zmarszczyła brwi.
[i]- Cass, Marcus [i]- Chris ścisnął palcami nasadę nosa. - Zróbmy tak, daje wam moje słowo. Jak przeżyjemy wizytę u Adriana, to możemy gdzies pojechać i wam poopowiadam, ale zróbmy ten raport, proszę. Nie chce skończyć jak Bill.
-Noooo ok. Ale co? Chcemy spisywać też to co KITTowcy mówili? Bo znaczy ja pamiętam, ale nie wiem czy tak znowu wszystko.
- Jest sens dwa razy podawać te ich info? Ponoć Angie przygotowała wszystko na pendrive, dla Adriana co znaleźli. Ja nie mam wiele do dodania. To co o pająku wiemy tylko potwierdziłem, Wróżki nie były zbyt rozmownę nawet po zaimponowaniu im, ponoć przyjechały załatwić jakąś sprawę której nawet nie poczujemy i wyjadą, jakoś im nie wierzę. No i wiem że Marv wie o zaginionych.
Kruczołaczka wzruszyła ramionami:
- No to to skoro mają na pendrivie. Ale z drugiej strony Adrian chce raport, nie wiem czy
będzie czytał przy nas co na pendrivie? Może czytanie to też za dużo i zabije internet
- Cass wykrzywiła się na kiepski żart.
- Zerknijcie na to - Chris podsunął kartkę. - To punkt pierwszy raportu, tak bym to rozpisywał…
Cass zaczęła chichotać spoglądając na Chrisa.
- Guerrero miał rację. Bastety lubią interpretować zebrane informacje. - chichotała cicho,
a Chris zrobił głupią minę. - No co? Tutaj chyba “wniosek” napisane i podkreślone? Strasznie bazgrasz… jak kura pazurem - puknęła Chrisa łokciem.
- To pisz sama - Chris sprawiał wrażenie jakby miał się obrazić, sięgnął po papierosa. Z
miny wynikało jednak że raczej mu głupio niż jest zły.
- Nie fochaj - Cass ze śmiechem podrapała go za uchem - pisz, pisz. Dobrze jest - i
cofnęła się w głąb kanapy na wypadek, gdyby chciał ją walnąć czy coś. Z kotami nigdy nic nie wiadomo. Nastukała też smsa do Angie i Wypłosza:
“Przychodzicie? Czekamy w barze Ludwika. Cas”.
- Zerknijcie - Chris podał im kartkę papieru, był bardzo wnerwiony ale raczej potrzebą pisania tekstu, a nie wcześniejszymi uwagami kruczycy.
Cassey sprawdziła bazgraninę Chrisa i kiwnęła głową:
- Spoko. Ale o Mastersie to już mu sama powiem. Chyba, że nie będzie chciał słuchać to
będę musiała wymyślić jakieś coś. Chris podwieziesz mnie potem do domu?
- spytała patrząc na zegarek w komórce, przy okazji sprawdzając czy KITTowcy nie odpowiedzieli na smsa.
Marcus spojrzał się na papier.
- No i zajebiście. My swoje zrobili, teraz czekać na werdykt.
- Oczywiście ten Twój raport z Umbry też bym mu dał. Jako załącznik z akcji. - Kotołak wskazał na kartkę papieru z równiejszym pismem - A podwieźć do domu? Z chęcią. Tylko przydałoby się skonsultować ten raport z tamtymi. - Machnął lekko głową w kierunku skąd przyszli, a gdzie Bill zakończył swoją ścieżkę.
- Dzięki, Chris. No to nie wiem, wracamy? Wysłałam im eske ale jakoś cisza.
- Zawsze tak się dzieje? - zapytał Wypłosz pojawiając się przy stole i patrząc pytająco na Marcusa - Dlaczego Adrian rozerwał Billa na strzępy? Wiem, że określenie “nieludzkie” jest tu na miejscu, bo nie mam do czynienia z ludźmi… Ale to było przerażające. Czy Bill naruszył jakieś tabu?
Cas widząc wzburzenie Steve’a wylazła zza stołu i stojąc na siedzisku kanapy przytuliła go. Bez słowa. Sama nie miała wesołej miny, mimo, że przez chwilę udało jej się odepchnąć wspomnienia o Billu.
- Ja nie wiem Stevie, naprawdę nie wiem - wilkołak westchnął - Widzisz, kultura Garou dla osób z zewnątrz jest dziwna, do tego jest cholernie archaiczna. Bill uważał, sądząc po jego zachowaniu, że splamił swój honor pozwalając zginąć Jacobowi, i że jedynym rozwiązniem w tej sytuacji było albo poddanie się Adrianowi, albo pójście odzyskać ciało lub zginąć próbując.
[i]- Szkoda, że nie wiedziałem o tym. Mogliśmy udać się wszyscy po ciało Jacoba - Stevie stwierdził ponuro i potarł nerwowo skronie - Wtedy Bill nie musiałby zginąć. Fatalna, fatalna pomyłka.
- Nie wiem czy tam jest co odzyskiwać - mruknęła Cass odsuwając się od Steve’a.
- Nikt nie wiedział że był tak zafascynowany przestarzałymi tradycjami. Ale jak sam mówił, nasłuchał się opowieści od duchów przodków, to mogło wpłynąć na niego. Swoją drogą to ja też bym z chęcią tego pająkowatego rozszarpał.
- Droga wolna - powiedział Wypłosz - Nie widzę przeszkód.
- Nie jestem na tyle głupi żeby iść w pojedynkę na takie coś.
- Nie mam na myśli tego, że masz iść w pojedynkę - powiedział pojednawczo Wypłosz - Po prostu wydaje mi się, że nikt, przynajmniej otwarcie, nie ujmie się za pająkiem i nie ma przeszkód, aby go usunąć. Ale pamiętaj, że to jest tylko narzędzie. Sądzę, że bardziej godny twoich pazurów jest ten ktoś, kto tego pajęczaka wysłał.
Cass podsunęła Wypłoszowi kartki papieru:
- Tutaj jest raport, który do tej pory spisaliśmy, zobacz czy chcesz coś dodać.
-Wszystko co zebrałem ja, KITT, Jay i Angie przekazałem Chrisowi - powiedział Stevie -
Nie mam już nic do dodania. Nie zgadzam się z pewnymi wnioskami, ale nie wydaje mi się, aby moje spekulacje były więcej warte. Zrobiliście kawał dobrej roboty.

- Ktoś musi przedstawić ten raport Adrianowi. - powiedziała Cass spoglądając wymownie
na Wypłosza.
- Niestety, KITT nie może tu wjechać - powiedział smutno Wypłosz - A nie chcę eksperymentować z połączeniem przez telefon, skoro tutaj tak bardzo przestrzega się tradycji. Przyznam, że mam trochę miękkie kolana na myśl o rozmowie z Adrianem, zwłaszcza po tym, co się stało, ale mogę mu zdać raport, jeśli nikt z was nie ma nic przeciw.
- Mogę iść z Tobą. Muszę z nim pomówić i tak. Myślę, że nie ma co się pchać grupowo. Nie w jego stanie. Miał dość tłumów na jeden dzień.- kruczyca poczochrała włosy i podrapała się po nosie.
- A ja uważam wręcz przeciwnie. Trzeba pokazać że jest się watahą, chociaż że się dogadujemy. Skoro raport składamy wszyscy, to i przedstawić i wysłuchać Adriana powinni wszyscy. - Marcus popatrzył na pusty już kufel piwa.
Kruczyca wzruszyła ramionami i sięgnęła przez Chrisa po plecak. Wsadziła do buzi ostatnią, zimną już frytkę.
-To chodźmy.
- Poczekaj. Skoro jest tu też Stevie, chciałbym wyjasnić też podstawową sprawę. - popatrzył się na nijakiego blondyna. Blondyna? Wydawało mu się że był brunetem…. - Sprawa jest prosta. Adrian był zestresowany nocnym napadem, a tu mu jeszcze grupa wyskakuje z kłotniami. Widziałeś czym to się też może skończyć. Trzeba ten cały konflikt zakończyć już teraz, zdusić w zarodku zanim się wszyscy pozabijają. Nie możesz przemówić jakoś do Jay’a? Wolałbym dożyć jutra, nawet z tą watahą.
- Jay jest dorosły - powiedział Stevie - Chris również. Nie mogę im rozkazywać, podobnie jak nie mogę rozkazywać tobie, Marcus. Sytuacja jest napięta, ale Adrian wskazał ten krąg sporów, czy coś takiego. Nie znam waszych tradycji, w ogóle nie wyobrażam sobie zabijania z premedytacją, ale może to jest sposób na rozwiązanie tego konfliktu. Jak uważasz, znając zwyczaje swojego ludu?
- A może właśnie powinniśmy mieć kogoś kto rozkaże - nachylił się do Steve’a - Może jest nam potrzebny samiec, czy samica Alfa? Tyle wieków, tyle pokoleń to się sprawdzało, dlaczego tutaj miało by zawieść? No nie wiem, jak uważasz. Ale ostrzegam że to może się źle skończyć. - zaczął już mówić normalnie - Do kręgu wchodzi dwoje, i dwoje wychodzi, przeważnie. Można to nazwać bójką przyjaciół o to który ma rację. Tak w skórcie.
- Samiec lub samica alfa? - zapytał zafascynowany Stevie - Nie wyobrażam sobie tak mocnego przywództwa w tak zróżnicowanej grupie. Problemem są raczej nasze pochodzenia. Mamy różne priorytety, różne cele. I różnie je realizujemy. Chciałbym umieć jasno opowiedzieć co mam na myśli… - Stevie chwilę milczał - Po prostu trudno połączyć wodę z ogniem. A tu mamy mieszankę najróżniejszych żywiołów. Sądzę, że jesteśmy w stanie dojść ze sobą do porozumienia, ale to wymaga czasu, zwyczajnie dotarcia się ze sobą. Ja Jaya i Angie znam już bardzo długo. Stąd dobrze się dogadujemy ze sobą i łatwo nam idzie współpraca. Was znam bardzo krótko i jeszcze nie wiem dokładnie jakie mamy wspólne mianowniki. Jestem pewien, że jest ich dużo, trzeba tylko nieco ze sobą poprzebywać, żeby je poznać. A niestety, sytuacja jest tak napięta, że mamy bardzo mało czasu na integrację. Tak czy owak, przywódca prędzej czy później sam się wyłoni. I nie wiem jak przyśpieszyć ten proces.
- A wogóle na jak długo ten cały oddział Rozjemców? Bo na przykład co, jakbym chciała iść na studia? To jest od zadania do zadania czy jak? - spytała kruczyca.
- Oddział to pomysł Adriana, więc dopóki on nie zmieni zdania… - Stevie wzruszył ramionami - Dla mnie ten oddział to jakiś awans i szansa, cieszę się z tego.
Cas nie odpowiedziała nic tylko znowu wysępiła fajka od Marcusa. Postanowiła dopytać Adriana przy okazji. Na temat statusu Rozjemców miała własne zdanie, zdecydowanie odmienne od zdania Wypłosza.

Wypłosz milczał posępnie. Być może miał swoje zdanie na jakiś temat, ale ciężko było powiedzieć na jaki. Po chwili jednak zdecydował się przemówić:
- A co ty myślisz o Rozjemcach, Marcus? Dlaczego w zasadzie dołączyłeś? - Stevie zapytał milczącego wilkołaka. W zasadzie nie miał jeszcze okazji porozmawiać z wilkołakiem, znał go głównie z jego występów i z krótkiej współpracy w Rozjemcach.
- Co? A. W zasadzie - młody garou wyrwał sie z zamyślenia - to nie dołączyłem, to był że tak powiem pobór. Jak dla mnie to wrzód na dupie. Ale jakby się głębiej zastanowić, to może i miało by to sens. W końcu nawet u ludzi gliny do czegoś się przydają.
- Pobór? - Wypłosz nie mógł uwierzyć swoim uszom - Wydawało mi się, że takiego buntownika jak ty nie sposób przymusić do czegokolwiek. Nie mówię tego z przekąsem… Po prostu robisz wrażenie kogoś, kto żyje według swoich zasad, a nie cudzych.
- A ty byś wolał stać na własnych nogach czy na kulach? Bo ja wolałem mieć nogi całe. Z “nożem na gardle” - zrobił cudzysłów w powietrzu - każdy by się zgodził, widziałeś na zebraniu dwa dni temu Adriana, był zbyt poważny żeby mu odmówić. Ale tak, wolałem się nie wtracać, obawiam się że teraz te dni muszą odejść do przeszłości.
- Sądzę, że na kulach - powiedział Wypłosz - Ale nigdy nie byłem w takiej sytuacji, więc nie mogę powiedzieć na pewno. Jestem zaskoczony, że nie miałeś wyboru. Myślałem, że tu wszyscy są ochotnikami.
- Wszyscy poza Chrisem? - uśmiechnął się Marcus patrząc na basteta, ale ten był zbyt zajęty kartką papieru i jej poprawianiem.
- Mnie poprosił Guerrero, bo z kruków jesteśmy tylko my dwoje. - pisnęła Cas.
- Ehh. Wiesz, społeczność garou jest bardzo, wręcz cholernie shierarchizowana, ja jednak wciąż byłem, jestem, jej częścią, nie da się tak łatwo od niej uciec, chyba że sami cię z niej wykopią. U nas jak alfa ci każe, w tym przypadku Adrian, to masz tylko dwa wybory, albo go obalasz i sam zostajesz alfa, albo się go słuchasz. Nie wiem czemu akurat mnie wybrał, ale nie mi to kwestionować, nie otwarcie. Jak mówiłem, z zewnątrz może się nasza kultura dziwną wydawać.
-U nas relacje między uczniem i mistrzem są podobne, też bardzo… Hierarchiczne. Ale raczej nie walczymy ze sobą i nie ma możliwości zajęcia pozycji mistrza. A zatem twoim samcem alfa jest Adrian, tak? - Wypłosz pytał zafascynowany - I wypełnisz każdy jego rozkaz?
Wiedza jako Marcusa była dość obszerna, może nie znał wszystkich niuansów jako że był młody, ale mógł poopowiadać to i owo. A zafascynowanie Steve’a nasuwało mu wspomnienie o pewnym “kujonie” który mniej więcej w tym samym czasie dołączył do caernu.
- Adrian jest samcem afla szczepu. U nas dzieli się społęczeństwo na Plemiona, szczep, watahy i jednostki, mniej więcej w takiej kolejnośći. Także tak, Adrian jest samcem alfa nade mną, ale może być, a nawet najczęściej jest, że ma się nad sobą co najmniej dwójkę alf. No i trzeba wykonywać ich rozkazy, tak długo jak sam nie jesteś alfą. Popatrz na wilki, czy choćby psy, u nich jest podobnie, jest jeden samiec który rządzi pozostałymi.
- Naprawdę? - zapytał zaskoczony Wypłosz - Wydawało mi się, że w przypadku wilków terminologia samiec alfa jest co najmniej od kilkudziesięciu lat przestarzała. Wprowadzono ją tylko dlatego, że złapane przez etologów stada najczęściej składały się z przypadkowych osobników. Obecnie uważa się, że stada zazwyczaj składają się z pary i jej młodych z poprzednich kilku lat, a dowodzenie grupą jest bardziej rozproszone niż się uważało. Naprawdę, wasza kultura jest bardzo interesująca.
Fianna zastanawiał się co też chłopak…. a to nie była dziewczyna?..... do niego mówił.
- Eeee. No. Znaczy się. Chcesz piwa? - zagadał niby zmieniając temat - Mają dobre.
- Chcę być w formie przed rozmową z Adrianem, a nie metabolizuję tak szybko alkoholu - wytłumaczył się Wypłosz - Wracając, rozumiem, że jesteś dość ograniczony więzami ze swoimi samcami alfa. A czy ty jesteś samcem alfa dla kogoś? Czy chciałbyś być samcem alfa?
- Nie, nie jestem. I nie chcę być, to nie dla mnie. Dopóki nie będzie lepszego wyboru będę się od tego trzymał z daleka. Poza tym nie da się być “na tak niskim szczeblu” - znów zrobił cudzysłów - alfą kogoś na dystans, takie coś spisuje się tylko przy prowadzeniu całego szczepu. Tak jak Adrian. Porównaj sobie szczep do rodu…. nie, nie tak, do…. firmy, Adrian jest szefem firmy, ale nie musi zajmować się każdym posłańcem i byle biurowym. Alfa watahy już tak, jego traktój jak szefa działu.
Kotołak przez dłuższą wymianę zdań między Marcuem i Wypłoszem kreslił cos i poprawiał na kartce papieru. Choć korciło go i miejscami rozmowa była o nim - nie odzywał się zerkając jedynie i dając znak, że słucha. Byl niesamowicie ciekaw gdzie maga i wilkołaka zaprowadzi ta rozmowa. Cass zaglądała mu co chwilę przez ramię, machając nogami, wiercąc się wciąż i popijając colę.
-To bardzo sztywno określona społeczność i bardzo wyraźnie zakreślone relacje między jej członkami - wyraził swoją opinię Stevie - A czy są zmiennokształtni, którym coś takiego nie odpowiada?
- Widzicie - Chris odezwal sie w koncu. - Problem w tym, że szukacie samca alfa. Do czego. Do stada? Lubie was ale hej! Znamy sie poltora dnia i stado chcemy zakladac? Ok, szanuje wasze podejscie… ale ja musze stadu zaufac. U nas kotow to niełatwe, my u siebie nieczęsto jak to nazywacie ”watachy?” zakladamy. Adrianowi sluze bo mamy interes. Cos za cos. Ale Rada Miami patrzy nam na rece. Rozjemcy spieprzą - Slade i Masters mnie rozwalą. Mój wyskok w Suicide wzieliście za brak dobrej woli, a tu idzie o moje życie. - odwrócił się do Wypłosza. - A Twój kumpel kurewsko tego nie ułatwia.
-Skąd mieliśmy wiedzieć, że idzie o twoje życie? - zapytał z ciekawością Wypłosz - Powiedzmy, że uważam się za kogoś utalentowanego, ale nie umiem czytać myśli, zwłaszcza skrytych kotołaków. Jeśli nie grasz w otwarte karty, to możesz oczekiwać nieporozumień.
- A z kim miałem grać w otwarte karty? Dwa wampiry wyslane od Slade’a, dwa Wilkołaki z czego wiedziałem, że przynajmniej jeden od Mastersa, pewnie Bill. Drużyna KITTa co się alienuje, a potem szpera wokół mnie. - rozłożył ręce. - A ja mam swoje za uszami Steve, oj mam. Wie to pół Miami, tylko ciężko znaleźć, a moja dziewucha mówi mi, że grzebie ekspert wysokiej klasy. Z kim ja tu miałem grać w otwarte karty?
- Odwracasz kota ogonem. - Chris tylko umiechnął się na to porównanie Steviego, a Wypłosz mrugnął porozumiewawczo - Po pierwsze, nie alienowałem się. Angie i Jay także. Zawsze chętnie pomagaliśmy reszcie. Po prostu podzieliliśmy się zadaniami i nimi zajęliśmy. I jeśli o to chodzi - nie zaczęliśmy cię sprawdzać zanim nie wykonałeś próby odejścia z zespołu. Chcieliśmy współpracować. To ty byłeś nieufny i to ty zacząłeś wykonywać podejrzane ruchy. Uwierz, byłoby o wiele prościej, gdybyśmy na początku powiedzieli sobie to, co teraz. Ja chcę współpracować. Nie wiem na jakiej zasadzie odmawiasz mi zaufania. Jeśli powiem, że wyszedłem do ciebie z otwartymi rękami, to zabrzmi to śmiesznie i przesadnie, ale nikt nie zaprzeczy, że od początku ja i KITT byliśmy bardzo za współpracą z grupą. I dalej jesteśmy. Jeśli uważasz, że nie możesz zaufać komuś z nas, KITTowi, mnie, Jay’owi, Angie, Cas lub Marcusowi, to powiedz dlaczego.
- Znowu zaczynacie? Tylko proszę nie pokłoćcie się i nie skaczcie sobie do gardeł. Bez obrazy Chris, ale w walce nie będę polegał że staniesz mi osłaniać plecy, poza tym spoko. Co do mnie, tak jak mówiłem reszcie dwie noce temu w twoim klubie, jak trzeba będzie oddam życie w obronie watahy. I czy tego chcesz czy nie, skoro musimy pracować razem, ergo być ze sobą, będę tą grupę traktował jak watahę, chociaż pod pewnym względami.
- Nie zamierzam się kłócić, Marcus - powiedział pojednawczo Stevie i rozłożył ręce w geście bezradności - Nie zrozum mnie źle, nie skaczę tutaj Chrisowi do gardła. Chciałbym tylko, żeby jednak trochę mi zaufał. Nie dał mi tego kredytu zaufania na początku, staram się jak mogę, ale nie mam jak udowodnić, że nie jestem wielbłądem (wielbłądołakiem?) i nie poluję na niego.
 
pppp jest offline