Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 27-11-2015, 13:47   #16
Ryo
 
Ryo's Avatar
 
Reputacja: 1 Ryo ma wspaniałą reputacjęRyo ma wspaniałą reputacjęRyo ma wspaniałą reputacjęRyo ma wspaniałą reputacjęRyo ma wspaniałą reputacjęRyo ma wspaniałą reputacjęRyo ma wspaniałą reputacjęRyo ma wspaniałą reputacjęRyo ma wspaniałą reputacjęRyo ma wspaniałą reputacjęRyo ma wspaniałą reputację
Tańcowały nożyce z popierdołą


Kto by pomyślał, że ten jeden wielki śmierdzący trupidołek okaże się schronieniem, a nie drogą do zagłady? Sanders wolał jednak nie krzyczeć “hop”. Przy odrobinie pecha tamci mogliby stwierdzić, że zbiorą się i zbadają piwnicę. Albo pewna paskuda dowiedziałaby się, że ma obiad. Trzeba było wiać na górę, ASAP. Acz samo ASAP mogło poczekać parę minut. Pożyczył od Abigail przyduszoną pochodnię.
- Pożyczam. Idę coś sprawdzić - zasygnalizował grzecznie do Abigail, po czym rzucił. - Jakby co, idę na górę za parę minut.
I poszedł w cholerę i po cholerę na dół.
Chuchnięcie wskrzesiło ogniki, które dawały dostateczną ilość światła by ruszyć na spotkanie z nieznanym.

Każdy stopień schodów, w drodze na dół, lepił się nieprzyjemnie, a było to na tyle odczuwalne, że Sanders nie miał butów. Zejście kończyło się identyczną klatką schodową, a za wyjściem wypatrzył sporą salę.
Światło wyłapało raptem zarys podłogi przed nim i ściany po bokach. Gdzieś przed nim majaczyły wielkie, stare skrzynie różnej wielkości - od takiej gabarytów dorosłej krowy, po zbliżone wielkością do człowieka. Podłużne, szerokie. Jedna beczka sięgała mu na oko do nosa - tej nie dałby rady objąć ramionami. Wszystko było skorodowane, obtłuczone i powgniatane, jakby komuś przyszło na myśl wyładowywać złość na obiektach nie mogących się z racji oczywistej bronić. Po podłodze walała się też masa najróżniejszej drobnicy, od starych podkładek do pisania, potłuczonych okularów, porwanych w strzępki ubrań, przyklejonych pewno permanentnie do podłoża. Ale na jednej ze skrzyń dostrzegł porzuconą, co prawda nie pierwszej świeżości, lecz jednak nadającą się do użytku, szmatę. Po bliższym zapoznaniu, okazała się być ona lekarskim kitlem, lub czymś takim. Nie była to co prawda kamizelka kevlarowa, lecz z pewnością znalezisko pozwalało ochronić ciało przed coraz dokuczliwszym chłodem starej piwnicy. Uznał, że woli się ogrzać czymkolwiek, więc zarekwirował starocia.

Wśród tych wszystkich śmieci dostrzegł wyraźne oznaki przesuwania czy ciągnięcia czegoś ciężkiego. Niektóre przedmioty były nadgryzione przez coś, co posiadało szczęki tak duże jak te u psa lub szczura. Sporo syfu. W dodatku gdy ledwo pochylił się nad tym bałaganem, znowu dopadły go ciary i wrażenie, że jest obserwowany z dalszej części korytarza. Stawało się to już powoli denerwujące. Sanders chciał się wydostać z tego miejsca, a nie brać udział w jakimś tajnym Big Brotherze. Z drugiej strony miał dziwną chęć dowiedzieć się, co się podziało na dole.
Widział już w życiu niejedno. Dużo przeżył, co w tym pokręconym, zniszczonym świecie samo w sobie stanowiło już spore osiągnięcie. Lata na Pustkowiach wyrobiły w nim nawyk ciągłego skupienia i szósty zmysł nakazujący stałą czujność, poruszający mięśniami nawet bez udziału woli. Zakodowane w tkankach sekwencje nie raz uratowały mu życie. Odruch jest rzeczą bezwarunkową.
Tak było i tym razem.

Bliskośc wroga wyczuł w ostatniej chwili, zanim ten spadł mu na kark gdzieś z góry. Nie dał się zaskoczyć. Nim ostre szpony zagłębiły się w jego ciele, Sanders rzucił się do przodu. Upadając na podłogę poczuł ostry ból, niczym smagnięcie biczem. Nie był jednak tak silny, by utrudnić mu działanie. Rana nie była na tyle dotkliwa, by przeszkadzała w działaniu.
Ból rozlewał się z lewego barku na całe ramię przez co wypuścił pochodnię, która z sykiem spadła na podłogę. Płonące szmaty zasyczały w proteście, światło przygasło, lecz nie do końca. Ciągle widział co się dzieje dookoła niego. Skrzynia, ta obok niego - coś czaił się tam na niego i spadło gdy przechodził obok.

Sanders wyciągnął prowizoryczną broń - nożyce - i przygotował się na atak. Zdążył pewniej stanąć na nogi i rozłożyć ciężar ciała, zanim przeciwnik na niego skoczył. Teraz widział go wyraźnie.
Niewielki skurwysyn, jak wyrośnięty kot lub jamnik, pokryty czymś w rodzaju czarnej, absorbującej światło łuski. Jak oksydowana stal. Cztery kończyny z pazurami, podłużny gadzi pysk ze szczękami pełnymi niewielkich, ale wyglądających na piekielnie ostre zębów. Miał też ogon, długi jak reszta ciała, zakończony kościanymi guzami. Stwór syczał i prychał jak kot, no i śmierdziało od niego acetonem.
Sanders wiedział, że nie będzie chciał takiego gada na kandydata na domowe zwierzątko ani tym bardziej na swojego pupilka.

Pierwszy cios nożyc dopadł dziada w locie, rozpruwając mu nieznacznie skórę na lewym boku. Syk nasilił się, a wraz z nim w stronę człowieka wystrzeliły przednie łapy. Zakrzywione szpony wbiły się w jego przedramię, do kompletu z ogonem. Piekło i bolało jak skurwysyn. Sanders zdał sobie doskonale sprawę z tego, że to co zagłębiło się w jego ciele nie jest czyste.
Argument drugi, że nie będzie chciał tego zwierza hodować - było łażącą, gryzącą, w dodatku jadowitą cholerą.

Nożyce kolejny raz poszły w ruch - jeden raz chybił celu, bo stwór się wił, a tropiciel próbował zrzucić go z siebie. Bezskutecznie. Do pazurów i ogona dołączały zęby szarpiące biceps. Co z tego, że wcześniej za drugim razem potwór dostał kosę między żebra, jak nie puścił, tylko się zatrząsł. Wtedy czarna jucha buchnęła z obrażenia, a smród się nasilił.
Sandersa zapiekły palce. Nie, to nie palce; teraz odezwała się poprzez nie wkurwiona ambicja… nie, wola przetrwania. Sanders nie cierpiał na brak ambicji.
To miejsce zwalczyło ją w nim porządnie.

- Koniec potańcówki, wypierdalaj - Sanders wycedził niemal bezgłośnie, w bólu tańcząc z czarną popierdołą, kiedy w akcie desperacji wystrzelił w kierunku najbliższej stalowej skrzyni, żeby przydzwonić gadzinie w ryj.

Zrobiło się głośno, kiedy Sanders z impetem wpakował się na najbliższą skrzynię - na górze na bank to usłyszeli. Ale podziałało. Zakleszczone między ciałem człowieka, a chłodną stalą olbrzymiego pudła gadzina straciła odrobinę rezonu, przy zderzeniu zwolniła nawet odrobinę uścisk, nieznacznie, ale jednak. Ogon rozplątał się i zaczął siekać na oślep tropiciela po twarzy i ramionach.
Sanders raz po raz wbijał jedyną posiadaną przez siebie broń w cielsko oponenta, w powietrzu zatańczyły ciemne krople krwi oraz odprysnęło kilka łusek. Posoka mutanta mieszała się z tą ludzką - czerwoną, o intensywnym metalicznym zapachu. Coraz cięższy oddech wydobywał się z pomiędzy zaciśniętych zębów, na czole wystąpiły kropelki potu. Bolało jak jasna cholera. Każdy ruch, każde szarpnięcie pruło mięso ramienia, jeden z pazurów chyba nawet zazgrzytał o kość. Sanders był jednak kawałem twardego skurwysyna. Nie krzyczał, jedynie jeszcze bardziej się wkurwił.
Ka-boom, kurwa!

Sanders jak w berserku przeszywał cielsko pokraki nożycami. Na oślep, jak popadło - szyja, bok, żebra, parę razy dostała w ryło. Po dwunastu ciosach łuskowaty jamnik w końcu padł Śmierć zabiła przy dwunastym wpierdolu - przy razie w czaszkę, przebijając się do mózgu gada przez oczodół. Stwór zatrząsł się po raz ostatni i znieruchomiał na wieczność. Puścił chwyt, a jego martwe truchło z plaskiem upadło na podłogę.

Wynik potyczki: dwie rany lekkie lewego ramienia. Sanders miał pokaźną kolekcję szram i sznyt. Większość była głęboka i krwawiła jak jasny chuj. Trzeba było zatamować, inaczej albo dostanie zakażenia i padnie, albo się wykrwawi i też zdechnie. Ramię lekko drętwiało, skóra piekła tam, gdzie naznaczyła ją czarna posoka. Najbardziej - tam, gdzie dostała się do ran.

Nie zdążył dojść do siebie i odsapnąć, gdzieś z otaczającej go ciemności pobiegły syki, jakże podobne do tych wydawanych przez leżące u jego stóp ścierwo. Za życia, oczywiście. Pochodnia świeciła coraz słabiej, krąg rzucanego przez nią blasku malał w oczach, ustępując pola kotłującej się ciemności i skrytych w niej istotom.
Mężczyzna schował nożyce, zacisnął zęby, żeby jakoś tam przetrwać męki, porwał się do biegu, zabierając ze sobą zdechłe ścierwo, lekarski kitel i pochodnię.
Koniec zwiadu.
Wynik: Znaleziono śmieci, gadzinę, dużo śmieci, mnóstwo gadzin.
Zwierzę nie nadawało się do tresury i na obiad. Ścierwo okazało się jadowitym ciulem, który nie spierdala na drzewo, tylko na ofiarę, żeby przeszyć jej kark ostrymi pazurami. A potem ją zjeść.
Potem nastąpiła przewaga liczebna wroga - najpewniej wkurwiona rodzinka, krewni i znajomi krwiożerczego królika gada.
Trzeba było wiać na górę.
 
__________________
Every time you abuse Schroedinger cat thought's experiment, God kills a kitten. And doesn't.

Na emeryturze od grania.

Ostatnio edytowane przez Ryo : 27-11-2015 o 13:57.
Ryo jest offline