Przeciwnik się rozdzielił, a Abigal czekała cierpliwie aż trójka zwiadowców zniknie za zakrętem, zabierając ze sobą karabiny, obrzyna i swoją uwagę. Nie podobali się jej, nic a nic. Nie wyglądali na kogoś, kto znajdował się w obsadzie kompleksu badawczego - raczej na najemników, albo innych trepów. Znaleziona pod trupem notatka, imiennie zaadresowana do zagubionej blondynki, jasno wskazywała, aby nie ufać nikomu z zewnątrz.
Z zewnątrz, spoza kompleksu? A może chodziło o coś kompletnie innego?
Nie miała pojęcia kogo uznać za wroga, kogo za przyjaciela. Wszyscy mogli grać w drużynie przeciwnej i tylko sprawiać pozory koleżeństwa, usypiając tym czujność reszty. Chciała wierzyć, że William nadal jest kimś, do kogo odróci się plecami bez strachu o własne życie i nie zginie. Człowiek w chwilach stresu wyprawiał niesłychane głupoty, skupiając uwagę na własnej skórze i niczym poza tym. Nikt nie chciał przedwcześnie umierać, rzecz wiadoma.
Kurwa… umieranie samo w sobie było chujową opcją.
Przy nieznacznym puknięciu w ramię o mały włos nie podskoczyła i nie wydarła się jak zarzynane prosię. Napięte do granic możliwości nerwy udało się Ryan jednak jakimś niebywałym cudem okiełznać. Ograniczyła się do podskoczenia i wciśnięcia się w kąt.
- Eee...tak, jasne. Bierz - szepnęła, wciskając Sandersowi pochodnię i rzutując krótkie - Tylko uważaj na siebie i nie narób hałasu.
Kobieta poczekała aż ich oddziałowy tropiciel zniknie na dole, wzięła głęboki oddech i nim rozsądek zdążył zareagować, podniosła się z kolan.
- Słyszeliście? Mają mapę, wiedzą gdzie jesteśmy. I nie są tu sami. Wole do nich wyjść teraz kiedy są w mniejszej grupie i jest cicho, niż wylecieć im pod lufy gdzieś na piętrze. Przywitam się z ich dowódcą, najwyżej mnie zabije. Poczekajcie na Sandersa i… życzcie mi szczęścia. - zakończyła bez specjalnego optymizmu, wychodząc na korytarz.
Widziała że i Czart się podniósł, nie zatrzymywała go. Miał swój rozum, a ona za nikogo nie odpowiadała.
Zresztą zawsze lepiej umierać w towarzystwie.