Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 05-12-2015, 04:40   #110
Pipboy79
Majster Cziter
 
Pipboy79's Avatar
 
Reputacja: 1 Pipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputację
Tura 13

Cheb; płd. bagna; farma Fergusona; Dzień 3 - późny wieczór; mżawka




Gordon Walker



Okazało się, że człowiek nie jest szybszy od maszyny. Walker zdołał wymacać prawie po ciemku obłą rurę wyrzutni na roboty którą upuścił przy upadku gdy przez powietrze przeszedł świst i poczuł jak coś momentalnie go oplata i krepuje ruchy. Sieć. Impet uderzenia był tak duży, ze powalił z powrotem wojownika do wody. Do tego zadziałały zamontowane w sieci obezwładniacze i spec od walk z maszynami odczuł obezwładniające działanie prądu. Był wewnątrz pomieszczenia opanowanego prze roboty, obezwładniony, skrepowany, otłuczony po upadku ale skoro oddychał wciąż nie był bezbronny.

Maszyna z siecią była wielkości sporwego psa. I bardziej słyszał niż widział jak oddala się. Potwierdzaoby to plotki, że tego typu maszyny posiadają tylko jedną sieć. Po następną musiały lecieć do jakiegoś robota - bazy w chwili obecnej więc pewnie tego "kloca w środku". Wiedział też, że z sieci jest szansa siewyplątać jeśli ma się odpowiednio dużo czasu. Oraz, że prąd z sieciowych zasobników nie starcza na zbyt długo. Kwestią zasadniczą było więc ile czasu będzie mu dane.

Z wnętrza dobiegł go jednak miarowy chlupot. Gdzieś zza hałdy przy której był ten kloc. Zupełnie jakby coś kroczyło czy przeskakiwało przez wodę. I niepokojąco zbliżało sięw jego stronę. Nie mógł to być ani ten kloc ani ten od sieci tylko coś jeszcze. Na ścianach zaś zauważył migotliwe błyski ostrego stroboskopowego światła. Takie same jak widzieli podczas pierwszej nocy. Tym razem z bliska doszedł go charaktrystyczny odgłos spawania. O ile ten kloc nie miał jakiś programów i mechanizmów naprawczych to musiał mieć jakiegoś naprawczego robota który go poskłada do kupy.



Nataniel "Lynx" Wood i Nico DuClare



Lynx widział już tylko dzięki swojemu cyberoku. Była może dopiero wczesny wieczór dobry by zacząć spotkanie w knajpie ale na zewnątrz nocna ciemność dominowała już całkowicie. Do tego pochmurne niebo zaowocowało męczącą mżawką dodając kolejne porcje wilgoci do tych skąpanych w niej bagien i zalewisk. Niemniej oznaczało to na polu walki w jakim się znajdowali, że zapadła ciemność zdecydowanie nie sprzyjająca większości ludzkich wojowników czy po prostu ludziom zmuszonym do walki w takich warunkach. Ale nie jemu. Cyberproteza zamontowana wiele lat temu gdy służył w Posterunku po raz kolejny udowadniała swoją przydatność.

Wycelował uważnie i zdążył strzelić raz. Trafił oczywiście bo widział jak fragment poszycia z obranej na cel wieżyczki odpada i znika z pola widzenia lunety. Trafiona wieżyczka nie poruszyła się, nie wrzasnęła z bólu czy nie złpapała się za trafione miejsce. Okazała typową robocią bezduszność i obojętność dalej mając wycelowaną lufę gdzieś w bok stodoły. Czy oznaczało to jej wyłączenie z walki czy po prostu inne priorytety blaszanego móżdżku tego jednak nie wiedział. Druga cała wieżyczka jednak też wciąż była nieruchoma. Sam "kloc" już nosił wyraźne ślady ostrzału. Dymił, sypał iskrami, widać było kratery, rysy oderzeń czy odstrzelone fragmenty poszycia. Wciąż jednak był nieruchomy i niemy i nie wiadomo było czy jak bardzo uszkodzenia wpływają na jego zdolność bojową.

Nim zdecydował sięczy strzelić ponownie czy wracać na górę wewnątrz roboty zaczęły nagle swoje robocie sztachetparty. Jakaś maszyna podobna trochę do owadziego łowcy zeskoczyła czy spłynęła gdzieś w głębi budynku i na przemian pojawiała się i znikała pomiędzy hałdami gruzu i złomu. Miała korpus wielkości dorodnego psa czy wilka choć rozpięte, owadzie nogi na jakich kicała optycznie powiększały jej sylwetkę. Strzał musiałby być szybki by zdążyć trafić w tych urwanych momentach gdy była widoczna.

Drugi robot objawił się trochę bliżej. W pierwszej chwili wyglądało na to, że jakiś większy fragment odpadł od kloca. Dopiero gdy nie zniknął w wodzie tylko zaczął kierować się w stronę pobocza budynku okazało się, że to jakiś robot. Ten wyglądał na bardzo trudny do trafienia. Nie dość, że był w ruchu, choć znacznie spowolnionym przez opór wody jaką musiał pokonać to jednak korpus był bardzo mały. Może wielkości korpusu przedwojennego odkurzacza, może trochę większy id ludzkiej głowy. Za to mielił powietrze i wodę patykowatymi onóżami i sprawiał mimo tamującego wpływu wody dość żywiołowe i zwinne wrażenie. Mógłby go zdjąć póki był widoczny. A był widoczny póki przedzierał się przez wodę i przez połowę hałdowego nasypu. Potem jeśli by nie zaczął poruszać się po jego koronie zniknąłby z jego pola widzenia.

Trzeci robot pojawił się wkrótce w polu widzenia. Ale dla odmiany dotarł do kloca i zaczął go chyba spawać co znów objawiło się znanym z poprzedniej nocy stroboskopowymi błyskami. Ten był największy, najwolniejszy i prawie nieruchomy jak tak gmerał swoimi licznymi odnóżami w uszkodoznym największym robocie. Swoją pracą jednak generował serię błysków które drażniły ludzkie oko na przemian zalewając ostrym swiatłem i pogrązając wnętrze budynku w ciemności. W efekcie cały ruch zdawał się być poklatkowo poszatkowanym filmem.

Nico z David'em mieli obecnie znaczne utrudnione pole obserwacji. Na świat nastała ciemność która okryła cale pole walki uniemożliwiając im włączenie się do dalszej walki. Z piętra jednak widzieli, że w pewnym momencie widać znane z poprzednie nocy stroboskopowe błyski. Widzieli nawet kawałek robota przycupniętego do burty "kloca" który je generował. Widzieli też sam kloc i kicającego od kloca w stronę bocznej ściany maszyny mniejszego robota. Jednak włączenie się do walki byłoby bardzo trudne bo mieli tyle światła ile zapewniał błyskający naprawami robot. Trzeba było strzelać szybko i celnie zaś cele wydawały się dość odległe i przynajmniej w tego oddalającego się robota bardzo ruchome.




Detroit; dzielnica Schultz'ów; klub "Grzesznik"; Dzień 3 - późny wieczór; mżawka.




Julia "Blue" Faust



Po przebraniu się w dziwkarskie ciuchy rola nowej dziwki okazała się dla długonogiej blondynki bardzo prosta. Przynajmniej takie miała wrażenie po zwyczajowej reakcji otoczenia które przychodziło do lokalu Anny by się zabawić. Czyli pośmiać, poszpanować, napić się, nawciągać, popalić i właśnie skonsumować to wszystko w chętnych, gładkich, kobiecych ramionach. Do tego zdaje się co wytrwalsi bywalcy "Grzesznika" zdawali się rozpoznawać w niej nową "dziewczynkę" więc propozycji na wspólne balowanie miała całkiem sporo.

Co innego ze słuchem. Ludzie przychodzili się tu zabawić a jak gadać to o czymś dla nich zabawnym, pozłorzeczyć wspólnemu wrogowi póki go nie ma w zasięgu słuchu czy mawrzucać sobie nawzajem to czy tamto. Przez większą część wieczoru nasłuchała się więć, z jakim to megakozakiem właśnie nie gada, co to ile może i komu, jaką jest gwiazdą Ligii co w tym mieście zdawało się być przepustką do wielu drzwi, łóżek i ramion no albo o co kto ma żal do kogo i jak go oczywiście załatwi.

Sam jednak motyw "bryki Guido" pojawiał się od czasu do czasu. Głównie jednak jako motyw złośliwej radości krzywdy jaka się stała jednemu z bossów sąsiedniego gangu. Wywoływało to raczej falę rozbawienia niż powagi i miała wrażenie, że raczej mało kto widzi powiązania ze Steve'm Cladley'em, starym czy w ogóle z gangiem Schultz'ów. Traktowano to po prostu jak kolejny numer który ktoś, komuś wyciął w tym mieście. Póki sprawa nie dotyczyła ich osobiście i nie uderzała w ich interesy był świetnym motywem do plotek, żartów i po prostu zabawny.

Drugim równie popularnym motywem była jakaś blond "superlaska" którą powinęły na dzielnie jakieś czarnuchy. Temat Xaviera i jego aukcji zdaje się już wyciekł tu czy tam choć podobnie jak w sprawie bryki Guido bez szczegółów. Miała wrażenie, że ploty o "superlasce" rozbudzały zazwyczaj męskie fantazję zwłaszcza w kontekście, że materiału na dziewczynkę. I w zdecydowanej większości oczywiście byli przekonani, że zrobiliby w owego blonddziewczęscia dużo większy użytek niez jakieś brudasy z dzielni kolorowych. Wszystko to jednak mówione było tonem najnowszych plotek, w oparach alkoholu, trawkowego i tytoniowego dymu polanych gangerowym swobodnym przechwałkowym sosem po części by zrobić wrażenie na sobie nawzajem czy przed otaczającymi ich płatnymi czy nie dziewczynami.

Z bryka Guido pojawiły się oczywiście spekulacje kto mógł mu zajumać brykę sprzed nosa. Miała wrażenie, że sama bryka i on są kojarzeni jako jedność i chyba wzbudzała zazdrość i nawet zawiść ta jego bejca. Chyba nikt nie był zdziwiony, że ktoś się w końcu na nią połasił i powinął. Cenne gamble zawsze miały wielu amatorów. Dumania kto to mógł zrobić były popularne ale mało konkretne. Większość rozmawiających była zdania, że jeśli Runnerzy balowali po meczu jak to mieli w zwyczaju to właściwie powinąć brykę mógł każdy. Nawet jakiś szczur dla zarobku, jakiś dzieciak dla kawału, małolat dla szpanu czy może jakiś Huron z zemsty za mecz. Jeśli tak było to sprawa była zbyt rozległa by zgadywać czy obstawiać. Co innego jeśli bryka była pilnowana. Ale wówczas wystarczyłby klasyczny złodziej samochodów. Kwestia była kto by się połasił czy odważył to zrobić. W końcu Guido może nie miał chodów jak Stary albo ten ich Hollyfield ale przecież płotką nie był i swoje roszczenia i pretensje miał jak wyegzekwować. Nie byłoby dziwne gdyby brykę powinął jakiś przyjezdny albo ktoś kto się i tak szykował opuścić miasto. Bo Guido do takich co puszczą płazem i odpuszczą na pewno nie należał. Właściwie nawet byli robić gotowi zakłady kiedy odnajdzie delikwenta i co mu wówczas zrobi.




Detroit; dzielnica Runnerów; klinika "Brzytewki"; Dzień 3 - późny wieczór; mżawka.




Alice "Brzytewka" Savage



Zostawiła obu Chebańczyków w swoim gabinecie z dusza na ramieniu. Mogła się tylko modlić by nic się nie stało ani nie wydało. Wystarczyłoby by Marcusowi strzeliło do łba zgarnąć Bena z powrotem na dół, Drzazdze puściły nerwy czy zaczęli się obaj z Benem sprzeczać a wyglądali na jaskrawo sprzeczne charaktery i światopoglądy i zaraz zacząłby się dym. A ona związana ze swoimi obowiązkami medyka na dole nic by nie mogła poradzić. Skorzy do przemocy Runnerzy byliby pewnie za definitywnym rozwiązaniem sprawy od reki. Tak samo jak zdesperowany traper który czuł się pewnie jak szczur zagnany w róg. Zresztą mógł nawet decydować się zwiać korzystając z zamieszania i też nie miała na to wpływu. Ale obecnie miała wpływ na co innego.

Dół czyli jedna z sal na razie sporo na wyrost nazywana przez nią"Salą Operacyjna" przywitała ją ponaglającym spojrzeniem uwalanaego krwią pacjenat Chrisa. Już po krwi i jej rozbryzgach widziała, że sprawa jest poważna, zdecydowanie przerastająca umiejętności jej pomocnika. Posałał jej krótkie i pełne ulgi spojrzenie choć sam pozostał czujny i spięty. Pacjent dla odmiany ubrany w skórzano - wojskowa modłę preferowaną przez Runnerów słabo kontaktował i współgrał z otoczeniem. Coś słabo jęczał i nemrawo mówił, że go boli, poruszając równie anemicznie kończynami. Słabł w oczach.

- Wypadek samochodowy... - zaczął szybko Chris patrząc na szykująca się do operacji szefową. Tom stał z boku trochę przestraszony chyba nie bardzo wiedząc co robić lub po prostu czekając na polecenia.

- Sam nie umiesz jeździć ciulu! Zasadzili się kurwa na nas! Widziałeś jak wyglądają nasze fury?! - wydarł się z progu jeden z nowych gangerów. Rozpoznała w nim Krogulca. Wygladał na wkurzonego. Tak samo rzpoznała faceta na łożu boleści. To był jego człowiek, ten wielgachny Bert z którym pare miesięcy temu Drzazga mocował się na kościelnej wieży póki ona nie wkroczyła do akcji po jednej ze stron. Jak zwykle w tym mieście posadzenie prawilnego Detroitczyka, że nie umie jeździć czy prowadzić było grzechem smiertelnym i najlepszym powodem do starcia czy pyskówki chociaż. A tak było gdy ktoś komuś mówił, że miał wypadek. Zwłaszcza elicie z Ligii czy większych gangów. Prawilny Detroitczyk nie miewał wypadków. Nawet po czołówce, dachowaniu czy eksplozji nadal nie miał wypadków. Po prostu "Wyścig mu nie poszedł" ale nie miał wypadków.

- Kurwa Marcus, zabierz tych debili! - wrzasnął asystent dając choć trochę uputu swoim nerwom. Nowi faktycznie zaczęli się burzyć na te wyzwiska ale wszystko ucichło wraz z trzaśnieciem drzwi gdy Marcus wkroczył do akcji wyegzekwować swoją pozycję głównego ochroniarza lokalu. Dalsze odgłosy zostały tłumione ale skoro nie doszło do strzelaniny to chyba obie strony doszły do obupólnego porozumienia.

- Noo too... Wypadek nie? - zaczął ponownie Chris wycierając rękawem czoło. Na dłoniach miał już założone lateksowe rękawiczki a gangerski pacjent został już rozebrany do samego podkoszulka. Miał na niej i ramionach oraz spodniach na udach sporo krwi ale rany jakie były widać nie były zbyt poważne. Nie na tyle by doprowadzić do takiego osłabienia jakie obserwowała. - I on był kierowcą... - kontynuował asystent medyczny swój raport.

- Jestem kierowcą... Najlepszym kierowcą... Wyjadę ze wszystkiego... - wysapał z trudem powalony ganger nagle odżywając i kurczowo chwytając Chrisa za chabet. Z trudem ogniskował spojrzenie a chwyt przypominał topielca. Zaskoczony Chris przerwał ponownie próbując odruchowo się wyzwolić z uścisku.

- No i kurwa się tam wbił i zakleszyczył kurwa i jak go wyciągali tam na miejscu to mu pewnie coś jeszcze rozjebali w chuj i kurwa go wrzucili z tyłu i kurwa przyjechali tutaj i on już taki kurwa był i mu do chuja nic nie mogśy zrobić a tam sa jeszcze inni też poszatkowani ale kurwa nie zdechnął od tego. - nie wytrzymał nerwowo Tom i wywalił całą litanię jak z akrabinu maszynowego kompletnie nie siląc się na profesjonalny slang jaki chyba póbował się zdobyć Chris. W końcu nie wytrzymał i ruszył by pomóc kumplowi wydobyc się z chwytu. Sam pacjent ponownie zapadł w otępienie tylko ten chwyt na chrosowym ubraniu mu pozostał niewzruszony. Anioł z Cheb zaś kojarzył objawy. Jak się z czymś zderzyli na drodze kierownica mogła mu pogruchotać to i owo wewnątrz. Wówczas na zewnątrz poważnie by to nie wyglądało a w środku mgół mieć kostno - krawy kogiel mogiel. Pasowało też do słabego oddechu i piany na ustach jaką widziała. Reszta obrażeń mogła powstać albo przy upadku albo przy tym wyciąganiu z auta. Chyba szybkiemu i brutalnemu co sugerowała jedyna rana postrzałowa na bicepsie jaką zauważyła u niego na barku. W każdym razie szykowała się długa i poważna operacja, zdecydowanie przerastająca możliwości jej obu pomocników.


---



Operacja się udała. Bezimienny facet przeżył. Czy przeżyje dalej było po części tylko kwestią pomocy medycznej i opieki a po części jak silny miał ogranizm. Widziała, podczas operacji, że z Chris'a zaczyna już być praktyczny pożytek. Nie był nadal w stanie samodzielnie robić nieczego poważnego ale już w roli jej trzeciej ręki sprawdzał się całkiem nieźle. Nadal za cholerę nie kumał przedwojennego medycznego żargonu czy specjalistycznej łaciny medyczno - anatomicznym i wówczas patrzył na nią baranim wzrokiem tak samo jak przeciętny ganger na dzielni. Ale gdy mówiła już uproszczonym językiem z gamgerskiego słownika życia cidziennego co już przerabiali tu czy tam podczas prac już łapał o co jej chodzi. Niektóre rzeczy aś po prostu już umiał i wiedział co w danej chwili trzeba robić. Tom zaś chyba nawet niezbyt starał się mu dorównać i chyba był zadowlony ze swojej pomocniczej roli pomocnika dla pomocnika ale jako trzecia ręka trzeciej reki też już sprawdzał się nieźle. Choć na razie raczej mógłby pełnić obowiązku góra na poziomie przedwojennej salowej w szpitalu.

W końcu gdy obaj asystenci powieźli pacjenta na znów nazwany na wyrost "blok pooperacyjny" mogła wreszcie wyjść na korytarz i zobaczyć co się tam dzieje. Wcześniej jedynie miała czas rzucić okiem w przelocie gdy prawie biegła na salę. Teraz zaś i na korytarzu panowało zdecydowanie mniej chaosu i hałasu.

- Kurwa no mówię wam! To na pewno byli Huroni! Trzeba powiedzieć Guido i zrobić im kurwa wjazd na dzielnię! Przecież nie możemy się tak dać pomiatać na naszej kurwa dzielni! Wyjdzie, że jesteśmy słabi i przestaną nas szanować! Trzeba im zrobić wjazd szmaciarzom! - pieklił się jakiś młody Rinner którego jednak nie rozpoznawała.

- Zamknij się. Coś masz do powiedzenia Guido to bierz brykę i zapierdalaj do kręgielni i mu powiedz. A tu się zamknij teraz. - odrzeł wyraźnie zniecierpliwionym głosem Marcus. Nie sprawiał wrażenie cierpliwego faceta a po całym dniu nerwów z jeńcami, Drzazgą i szefową tego przybytku na pewno miał tej cierpliwości jeszcze mniej. Miała wrażenie, że zaraz zdzieli w pysk młodeszego kolegę.

- Zabieraj brykę?! Jaja se robisz?! Widziałeś kurwa jak wyglądają nasze bryki!? - rozsierdził się na dobre młody wksazując z pretensją gdzieś w głąb korytarza w stronę dzrzwi wesciowych gdzie pewnie stały zaparkowane bryki.

- Zamknij się Youngblood. - odewał się Krogulec wstając z krzesła gdy zauwązył wychodzącą z sali operacyjną lekarkę. - Co z nim? - spytał podchodząc do niedużego rudzielca. Teraz zauważyła ją i reszta i też zamilkła czekając na to co powie. Widział, że ma przez czoło założone coś co chyba miało być opaską uciskową czy coś w ten deseń sądząc po czerowanwym zacieku jaki się przesączał przez nią. Pozostali z nowych też wyglądali na takich co oberwali choć nie tak jak Bert. Właściwie to miała wrażenie, że skorzystali z zasobów jej szpitala za wiedzą czy zgodą Marcusa lub nie i po gangersku się opatrzyli.

- Oo! Viper jedzie! - rozległ się ucieszony głos spod okna. Faktycznie przez hol wejściowy zamieciony został promień reflektorów samochodów i słychać było odgłos zbliżających się silników. Najwyraźniej wezwanie o pomoc czy jakieś inne dotarło i sama szefowa bandy przybywała zobaczyć co się dzieje. A może po prostu znów Guido posłał ją po coś czy kogoś. Obecność Krogulca była o tyle ciekawa, że szef traktował jego i jego grupę jako taką do ciężkich zadań, wymagających finezji i dyskrecji a przerastające fizycznymi możliwościami bliźniaków. Oni byli niejako egzekutorami jego poleceń ale działali na pojedyncze cele jak wówczas gdy przydzielił ich do jej eskorty/ochrony w zimie. Zaś Krogulcowi polecił przeniknięcie i wdarcie się do wieży przeciwnika co wzięłoby go w kleszcze. Właściwie gdyby nie jej interwncja i mistrzowski gambit zaminowaniem wieży pewnie by im się udało. Krogulec, Viper byli szefami pomniejszych band i mieli porównywalną pozycję w hierarchii. Ona zaś była szefową tego miejsca i miała nieokreślony status jako doradca do spraw dziwnych czy osobisty medyk szefa no i główny całej grupy. Ale bez własnej bandy jej pozycja w negocjacjach była dużo słabsza. Marcus w każdym razie na pewno był skory bardziej do egzekwowania poleceń Viper a nie Alice. Jego ludzie zresztą też traktując przydział do ochrony szpitala jako czasowy.




Topek; główna ulica; zajazd "U Doug'a"; Dzień 3 - wczesny wieczor; mżawka





Will z Vegas



Mimo, że chłopak z Vegas położył się do łózka o mało vegasowej porze spać w spokoju nie było mu dane. Chyba też nikt nie brał na poważnie, że tak wcześnie może ktoś chodzić spać. Więc najpierw przez leniwy poszum mżawki uderzającej o szyby rozległo się pukanie. Tak samo jak do drzwi w reszcie korytarza. Jakaś dziewczyna z obsługi chodziła pytając czy goście życzą sobie kąpiel i czy mają coś do prania. Cwaniak z Vegas dość szybko odkrył, że właściwie zbiera pranie teraz ale robić je będzie z rana czyli podobnie jak to się działo w Cheb u Rudego Jack'a. Ale dała do zrozumienia, że za parę naboi więcej te jedne pranie może zrobić jeszcze dzisiaj. Choć wówczas rano wciąż będzie mokre to jednak z rana i tak przecież planował handel wymienny. A na południe czy taką środkowodniową okolicę miało szansę już wyschnąć. Sama dziewczyna dość ciekawie zerkała przez ramię handlarza na rozwalone po całym pokoju rzeczy na wymianę.

Drugi prawie gość był zdecydowanie mniej sympatyczny. Jakis pijus chyba pomylił pokoje bo wściekle dobijał się do drzwi Will'a drąc się na pijacką modłę, że Will "zajefał mu kurwa pohuj" i ma go wpuścić i wypierdalać. Uspokoiła go dopiero interwencja Kelly i Henry'ego. Usłyszał jak drzwi od sąsiedniego pokoju się otwierają i ostry, kobiecy głos każe temu komuś dać sobie siana.

- D-do mnie mófisz ruda ziwko?! Jusz ja się nauszę szacunku szmato! - zapiał rozwścieczony pijany głos po czym z korytarza dobiegła krótka seria łomotów jakby cos upadło czy uderzyło o ścianę czy podłogę. - Henry, wywal go na zewnątrz. - padło krótkie polecenie z korytarza. Sądząc po odgłosach chyba faktycznie człowiek kumpeli Baby ruszył wykonać polecenie. Will zaś usłyszał pukanie do swoich drzwi i najemniczka pytała się czy wszystko w porządku.

Trzeci goście również zapukali choć zdecydowanie subtelniej niż ich poprzednik. - Hej kolego jesteś tam? - pierwsze pytanie było chyba rtoryczno - grzecznościowe. - Słuchaj wyglądasz na faceta z jajami. I takiego co ma gest i klasę. Może zagrasz z nami partyjkę? Twoje fanty przeciwko naszym co? Bo ci miejscowi to same gołodupce awidzieliśmy, że masz parę fajnych rzeczy. - głos mówił jakby należał do cwaniaka takiego samego jak on sam. Sądząc ze stylu wypowiedzi nie należeli do miejscowych a fanty na wymianę mogli sobie obejrzeć gdy Schroniarze przenosili towar z wozu na pokoje. Tego typu ludzi garnki raczej nie intersowały, lekarstwa w pudłach mogły im umknąć więc pewnie mówili o broni jaką widzieli.

- Właśnie a ta twoja ruda foczka to droga jest? Dużo byś wziął za nockę z nią? Wygląda na ostrą. Lubię ostre. - dorzucił drugi głos zainteresowany nieco innymi zasobami jakie najwyraźniej wpadły mu w oko podczas oględzin przy ich przybyciu tutaj.




Pustkowia; droga z Cheb; karawana Szczoty; Dzień 3 - wczesny wieczór; mżawka





Szuter i siostry Winchester



No i się rozpadało. A przynajmniej mżawka uderzyła w ten pogrążony we wczesnym etapie nocy ziemski padół. Drobne krople wilgoci uderzały w każdy fragment materii ożywionej i nieożywionej. Okazało się, że przepowiednia Sedny względem pogody była trafna jeśli uznać, tą mżawkę za opad o którym mówiła. Z drugiej strony było pochmurnie cały dzień więc wiosenna pora na dalekich przedpolach Detroit i Wielkich Jezior to wcale nie było takie dziwne. Może poza Szuterem który w ciągu ostatnich paru dni przezył więcej błota i opadó deszczu niż w jego rodzimej krainie przez cały rok można było spotkać. Może poza południowymi fragmentami pożeranymi nieustannie przez Zielone Piekło.

Obecnie jednak byli bezpiecznie chronieni przed większością kaprysów pogody przez ściany budynku. Po sprawdzeniu farmy przez zwiadowców Szczota zdecydował się na noclego w tym miejscu. Wyszedł z założenia, że skoro nic nie zaatakowało i nie próbowało zeżreć czwórki zwiadowców to i nie powinni się odważyć całej karawany.

Obóz jednak rozbił wewnątrz chyba stodoły czy czegoś podobnego. Tylko ten budynek był na tyle duży by pomieścić wszystkie wozy na raz. A gdy zaczęło mżyć nawet niezbyt wiele przeciekał. A tam gdzie wozy tam i ich załoga. Budynek był na tyle duży, że był zdolny pomieścić również ludzi i konie. Zaś gdy rozpalono ogniska, przez powietrze rozszedł się zapach gotowanego jedzenia, konie i wozy zostały rozprzężone to się zrobiło nawet całkiem przyjemnie. Można było mieć wrażenie, że te wszystkie spotkania z gangerami z Detroit były dawno temu. Zaś miejsce do obrony nadawało się dużo bardziej przed jakimiś psami niż tam gdzie obozowali poprzedniej nocy.

Przejeżdząjąc przez podwórze właściwi wszyscy zwracali uwagę na porzuconą osobówkę. Właściwie od strony podwórza czy nawet stodoły nie dało się jej nie zauważyć. Jednak Szef bezlitośnie wszystkich pognał łącznie ze zwiadowcami do rozbijania obozu co w ciemnościach jakie panowały póki nie zapłonęły ogniska dało każdemu zajęcie. Odetchnięto dopiero gdy obóz był już gotowy. Szczota zdawał się być zadowolony z pracy zwiadowców co było oznają, że Szuterowi i Sednie przydzielił drugą wartę czyli tę w okolicach północy. Była to najbardziej lubiana w nocnych wart bo po wieczornej krzątaninie człowiek najczęściej zbyt zmeczony jeszcze nie był, zaczynał stóżować gdy się wszyscy kładli a kończył na tyle wcześnie by jeszcze w nocy swoje pospać. Tod dostał pierwszą wartę ale obie siostry Winchester trzecią. Trzecia dla odmiany była jedną z najmniej lubianych bo przedzielała noc prawie na połowę więc ani przed ani po niej za wiele pospać się nie dało i człowiek najczęściej wstawał po niej niedospany. Towarzystwo w karawanie zdawało się odbierać to jako jawną karę dla Tiny za jej pyskowanie a Whitney najwyraźniej załapała się przy okazji.

Whitney gdy już dostała wolne od pracy podczas rozbijania obozu mogła się rozejrzeć po stodole. Stwierdziła, że byłoby trochę kabli do wymontowania, może jakieś żarówki ale przydałoby się jej jakieś światło a po drugie to z częściami do zmontowania baterii było niezbyt dobrze a przynajmniej oznaczałoby pewnie żmudne knucie jak cośtam zastąpić czymś tam. Ale budynek z założenia gospodarczy, nawet za przedwojennych czasów był uboższy w tego typu części i zamienniki. Pod tym względem dużo ciekawsze pole do popisu stanowił ten domek mieszkalny co go mijali. Z takiej przecętnej kuchni i pokoi prawie na pewno znalazłaby coś ciekawego nie tylko do zrobienia tej prościackiej baterii do radia. No i był jeszcze ten samochód.

Obie siostry nie miały jeszcze okazji go obejrzeć z bliska a obecnie po nocy nie był widoczny w ogóle po drugiej stronie podwórza zlewając się całkowicie z ciemną bryłą domu przy jakim był zaparkowany. Niemniej poza rzeczami zauważonymi w domu przez Tinę był to jedyny przedmiot nie pasujący do tego porzuconego otoczenia farmy. W zapadającym zmroku w jakim go mijali wyglądał całkiem przyzwoicie. Dwudrzwiowy sedan z kratkami zamiast bocznych okien i takąż kratą i żaluzjami na miejscu kierowcy i pasażera. Spokojnie mógł pewnie pomieścić cztery osoby a nawet i pięć choć to już mało detroidzkie by było tak się wieśniacko ściskać. Choć jedynie jedna para drzwi nie dawała komfortowego dostępu do tylnych siedzeń. Ale na jedną czy dwie osoby to się robiła niezła limuzyna. Pojazd nie miał runnerowych kolców, latynoskich akcentów kolorowych z Camino, nie był wyglancowany jak maszyny Schultz'ów ani nie miał wszedobylskich kotów i indiańskich motywów Huronów. Ósma Mila raczej też embelmatowała ósemkami swoje pojazdy. Słowem pojazd raczej nie nalezał do zadnego ze znanych i silnych w mieście gangów. O ile w ogóle był z tamtąd. Wyglądał na ochlapanego błotem jak po dalekiej podróży i z grubsza na cały choć bez bliższych oględzin stan jego silnika, baku czy tego co miał w sobie można było tylko zgadywać. Raczej nie sprawiała wrażenia godnej porzucenia przez właściciela chyba, że miała jakiś ukryty defekt niewidoczny na pierwszy rzut oka.

Okiem zaś Szutera miejsce na obozowisko było całkiem niezłe do obrony jak na możliwości jakimi dysponowali. Oba wrota były już dawno wywalone na ziemię więc zamknąć się ich nie dało. Wnętrze stodoły było więc jak najbadziej przelotowe co udowadniał wiejący, mokry wiatr. Wszyscy miescili się wewnątrz więc "w razie czego" o ile ktoś nie polazł wiadomo było, że coś czy ktoś na zewnątrz to nikt swój.

Noc znacznie ograniczyła pole widzenia choć nadal było jak na taka porę doby całkiem przywoicie. Z trzeszczącego przegniłymi i spróchniałymi dechami piętra nad wjazdem do stodoły w dzień ładnie by było widać całe podwórze a z drugiej strony nieco gorzej bo zarośnięty płot przesłaniał pole widzenia. Pozwalał się skryć przed wzrokiem obserwatora z budynku. Jednak by do niego dotrzeć musiałby wyjść z lasu co byłoby raczej do zauważenia. Ale w dzień. W nocy widać było niższą, bliższą ścianę przerośniętego żywopłotu i wyższą i ciemniejszą sciane lasu za nim. Obecnie prześlizgnięcie się pod płot nie byłoby raczej większym problemem. Na szczęście od płotu do stodoły nadal znajdował się tuzin czy dwa kroków raczej pustej przestrzeni. Dużo lepiej wyglądało to od podwórza gdzie właściwie z bliźniaczego posterunku widać było otwartą przestrzeń póki wzrok sięgał. A sięgał prawie na połowę podwórza choć w mroku pozostawał samochód, sam dom jawił się jako ciemna bryła a wjazd i droga wjazdowa w ogóle nie były wioczne nawet w dzień pewnie zasłonięte przez ten budynek. Co prawda możnaby się pokusić o posterunek w samym budynku, zwłaszcza na piętrze ale wówczas taki "farciarz" byłby skazany na samodzielne akcje bez wsparcia grupy bo od stodoły dzieliłoby go z kilkadziesiąt metrów. Może gdyby wrzeszczał byłby usłyszany przez tych w drugim budynku. Wówczas jednak pewnie byłby usłyszany przez to przed czym chciał ostrzec. Moznaby pobiec ale z latarką można było biec ale było ryzyko, że światło zostanie zauważone a możnaby i po ciemku ale bieganie po ciemku po Ruinach rzadko okazywało się mądrym pomysłem. Można było też zaryzykować walkę i strzelić. Wówczas jednak nie było wiadomo jak zareaguje ten do kogo się strzela jak i reszta karawany. Ryzyko było więc całkiem spore. Z drugiej strony dzięki decyzji Szczoty sam domek i samochód zostały nie rozdziwiczone poza wstępnym rozpoznaniem jakiego dokonali wcześniej z Tiną więc była szansa się obłowić. Domek zachęcająco nie wyglądał ale kto wie co tam mogło się kryć w środku.

Tina poszła w krzaki za potrzebą. Okazało się, że ledwo odwróciła się na ten głupi patrol na pięć minut i jej siostra już przygruchała sobie jakiegoś wieśniackiego lowelasa. Znaczy ściema była, że o biznes z baterią ale właściwie jakiej finezji możnaby się spodziewać po kimś z takiej wiochy? Na dziewczynie z Det trzeba było już trochę fantazji by zrobić wrażenia i najpewniej coś z Wyścigami a nie jakimś głupim radiem. Z drugiej strony jednak chyba się i tak wysilił, że przyszedł z radiem a nie widłami albo jakąś durną chabetą.

Z irytacją obserwowała jak zbliża się sylwetki dwóch kolesi kierując się w te same krzaki co ona. Perspektywa przyłapania z opuszczonymi spodniami wkrótce naszczęscie się rozwiała choć okazało się, że wybrali te krzaki z tego samego powodu co ona. No i dzięki temu podsłuchała co nieco z ich rozmowy gdy najwyraźniej nie spodziewali się w krzakach nikogo innego co by robił to samo co oni.

- No mówię ci tak jakiś cwaniaczek. Widziałeś jak z nimi nawijał? Jakze swoimi. Mówię ci to jeden z nich nie można mu ufać. - zaczął jeden głos z krzaków obok.

- Ale w sumie chuj wie o czym gadali no nie? - odpowiedział mu drugi najwyraźniej wątpiący.

- Ale wyglądało, że zrobili jakiegoś deal no nie? - odpytał pierwszy.

- No tak. Dał im jakieś paczki. Pewnie prochy. - rzekł domyślnie ten drugi chwaląc się własna spostrzegawczością i domyślnością.

- No właśnie. Zrobili deal. O tym właśnie mówię. - podchwycił ten pierwszy.

- Może znalazł przy motorze? - drugi zdawał się nieco wątpiący.

- I chuj, że znalazł! A jak nie? Jak miał od początku? Nikt mu nie sprawdzał jego rzeczy no nie? - syknął ten pierwszy.

- No nie, nikt mu nie sprawdzał. Do czego zmierzasz? - spytał znowu ten wątpiący.

- No, że zrobili deal z nim! Z nim a nie z nami! A jak on pracuje dla nich? Jest ich wtyką? - zdenerwował się ten pierwszy tępotą swojego rozmówcy.

- No ale jak? Przecież Szczota go w barze shaltował. - ten drugi zdawał się nadal powątpiwewać w wątpliwości kolegi.

- A kto przyszedł do kogo w barze? On do Szczoty czy Szczota do niego? - spytał zirytowanym głosem ten pierwszy.

- No on przyszedł do Szczoty. - flegmatycznie zgodził się jego rozmówca.

- No właśnie! A wszyscy wiedzieli, gdzie i kiedy Szczota wyrusza. Podesłali go ci gangerzy by był ich wtyką i wsparciem. Ammo i spluwy chce mieć każdy no nie? I co jeśli oni dogadali się ze Szczotą? - sfrustrowany głos znów zalał rozmówcę szepczącym potokiem syknięć.

- No ale ejjj... Jak to dogadali się ze Szczotą? Szczota ma swoje humory i jazdy ale nigdy mnie nie wyrolował w biznesie. Dlatego z nim jeżdżę. - ten drugi zdawał się być jawnie niedowierzający w taką wersję zdarzeń.

- Tak, mnie też. Ale do czasu. Wcześniej jakos nie brał patafianów mających układy z ludźmi Schultz'a. A jak już to powinien z Guido się dogadać a tak wieść pójdzie do Det to znów będziemy mieć przejebane wszyscy. Jak sądzisz co zrobi ten popapraniec w Det jak się dowie o układach z Schultz'ami? Może coś tam zrobi na mieście u siebie ale kurwa bekniemy za to my wszyscy ze szczotą na czele. A ten patafian może tu być by mieć oko na wszystko. - ten pierwszy był wyraźnie poruszony taką wizją i widać było, że sąsiadowi zza karzaka zdecydowanie ona się nie podoba.

- Ten Guido jest pierdolniety. Z Custerem było lepiej. Ale go kurwa zaciukali. - mruknął niechętnie zakrzaczony rozmówca.

- No jest pierdolnięty i było lepiej a kto za to wszystko musiał zapłacić? - prawie czuć było po głosie jak właściciel potakująco kiwa głową.

- No my... - odpowiedział mu podobnie potakujący głos. - Ale jak się dogadał z gangerami Schultz'a i wziął tego typa to po co jedzie z nami? - spytał zaciekawiony głos.

- No do czarnej roboty. Sam wiesz jak tam jest. Najczęsciej jest w porządku no ale czasem jest chujowo. I nas pewnie bierze na takie chujowo. A potem mamy towar na wozach i zjawiają się ci gangerzy. Kto wie, może Szczota każe nas załatwić by świadków nie było i wróci do Cheb jakby nigdy nic sprzeda jakaś historyjkę o napadzie czy co. - odpowiedział rozeźlonym tonem ten pierwszy.

- A te dwie? One też nie są od nas. Nikt ich nie zna. Też mają deal z Schultz'ami? - spytał po dłuższej chwili milczenia ten drugi.

- Chuj wie. Bezpieczniej założyć, że też z nimi robią. To już byłaby trójka. Jakoś z nami nie gadają i nie trzymają się no nie? A ta z karabinem jest jakaś jebnięta. Słyszałeś co Tod opowiadał jak to było z tym koniem? Pogięta jakaś, chłopak chciał dobrze a ta mu pojechała chuj wie za co. idiotka jakaś. - pierwszy głos zdawał się być jawnie zdegustowany zachowaniem rangerki z początku patrolu. - Ale sam zobacz, polazły we dwie na patrol w dzień i nie ostzegły nas o tych gagerach no nie? - zagadnął kolegę ponownie.

- Może nie mogły? Wiesz byli za blisko czy co tam... - drugi zdawał się szukać innego rozwiązania.

- Chuja tam a nie nie mogły... Co za sens wysyłać kogoś na patrol jak cię nie ostrzega na czas? A nawet jeśli to i tak dziwna zbieżność no nie? Wysyłasz gangerowe laski na patrol i nie ostrzegają cię o nadciagających gangerowych kolegach no nie? - facet na koniec zakończył splunięciem które nieświadome dla niego trafiło rozkraczoną niedaleko Tinę.

- Nie wożą się jak gangerzy Schultz'a czy Guido. - zaoponował krótko ale niezbyt przekonanym głosem ten drugi.

- No to co? Ten patafian też nie jest ubrany jak tamci. w sumie chuj wie w co on jest ubrany swoją drogą. Ale nie znaczy, że dla nich nie robią no nie? - spytał dla odmiany ten pierwszy.

- No tak. - zgodził się ten drugi. Chwilę trwało zgodne milczenie po czym znów zapytał. - To co chcesz teraz zrobić? Nie możemy nic zrobić Szczocie. Tylko on wie jak tam wejść i wyjść. Bez niego nie damy rady. - rzekł w końcu ten drugi.

- Nie wiem kurwa... Trzeba pogadać z resztą. Wiesz, Szczota to swój chłop ale cwaniak. Chuj wie z kim się dogadał a często go nie ma prawie tak często jak Drzazgi. Jak nas chce wycwaniakować to niech wie, że się nie damy. I na tą trójkę też trzeba uważać. Nie zamierzam skończyć na poboczu drogi z gangerową kulką w potylicy. - rzekł ten pierwszy kończąc najwyraźniej swoje wieczorne załatwianie spraw. Sądząc po odgłosach ten drugi również.




Pustkowia; pd od Mac; las; Dzień 3 - wczesny wieczór; mzawka




Bosede "Baba" Kafu


Pościg znów ruszył gdy tylko gangerzy na drodze skończyli swoje sprawy i ruszyli w dalszą drogę. Baba zauważył ruch po drugiej stronie. Niewielkie poruszenie gałązki sprzeczne z tym co nadawał na zewnątrz wiatr i opadająca wokół mżawka. Aaron nie wykryty przez niczego nie podejrzewających gangerów ruszył się najwyraźniej z miejsca choć jego samego zwiadowca nie dostrzegł. Ruszył jego tropem przecinając pustą już drogę na której dostrzedł odbite w błocie slady motocyklowych opon i wciąż żazące się pety.

Trop zawiódł go w górę wzgórza. Już zbliżając się do jego korony ułyszał jakiś tumult i odgłosu silników chyba od motorów. Ze szczytu wzgórza odkrył jeszcze więcej. A mianowicie cały obóz. Widział kilkanaście motorów i pojazdów rozsypanych tu i tam wokół jakiś budynków. Większość wyglądała dość spokojnie i stacjonarnie i odgłos silników pochodził od trzech motocykli które właśnie wjeżdżały do obozu. Całkiem możliwe, że tych samych których Baba widział niedawno na drodze za sobą. Mogli objechać drogą te wzgórze jakoś dookoła i dotrzeć w zbliżonym czasie jak Schroniarz z buta ale na przełaj.

Usłyszał kroki. Niezbyt ostrożne jak na jego standard. Na pewno nie należące do takiego profesjonalisty od znikania jak choćby Aaron o sobie nie wspominając. Niemniej dla przeciętnego gamblożercy pewnie uchodziłyby za ciche skradanie. Było ich dwóch. Mieli nonszalancko przewieszone przez ramię automaty na ramionach a charakterystyczne, zimne kształty UZI czy MAC-ów ładnie odbijały się na ich cieplnych sygnaturach. W drugiej dłoni mieli żarzący się zółtawo pet który był najjaśniejszym i najbardziej widocznym elementem ich sylwetki. Kurtka nieco blokowała i wytłumiała emancje ciepła sugerując, że jest zrobiona z jakiegoś grubszego materiału na przykład skóry. Wsytające z niej tu i tam kolce, ćwieki czy łańcuszki też raczej pasowały do mody popularnych u różnorakich grup bikerów.

- No kurwa, myślisz, że się zgodzi? - spytał wątpiąco jeden ze strażników.

- Pojebany jest jakby się zgodził. Ja tam kurwa nie wracam. - odparł zdecydowanym głosem drugi strażnik.

- Mówił, że ich spławi a gadają i gadają... - rzekł ten pierwszy odwrcając głowę w kierunku obozu w budynkach.

- O czym tu kurwa gadać?! Załątwmy ich i spływajmy stąd. Widziałeś ich sprzet? No ja pierdolę... - odparł rozmówca i przy wzmiance o sprzęcie dała się słyszeć zazdrość i podziw.

- Noo... Przydałby nam się taki... Ale nie wyglądają na łatwych do załatwienia... - drugi strażnik zgodził się choć zdawał się wątpić w realność przedsięwzicięcia.

- A ta jebana dziura w ziemi wygąda ci na łatwą do załatwienia? Jak chcesz załatwić coś co ci odpierdala mięso od kości i wyrzugjesz wąłsne bebechy? A tamci kolesie od kulki i kosy na pewno umierają tak samo jak każdy. - gangerski strażnik zdawał się oceniać ryzyko i chyba wydawało mu się na akceptowalnympoziomie w stosunku do alternatywy o jakiej wspomniał. Odwrócili się i zaczęli powolny marsz powrotny najwyraźniej kończąc swoją amrszrutę w tym miejscu. Gdy się odwrócili plecami zaczajony w krzakach Bosede dostrzegł tak znany mu z czeluści pamięci wizerunek Stalowych Ćwieków wyćwiekowany na kurtkach. Jednak trop Aarona z serum prowadził kompletnie w inną stronę niż marszruta gangerskiego patrolu. Jeśliby snajper utrzymał ten kierunek obszedł by pewnie raczej nie wykryty przy takim poziomie umiejetnosci obóz. Chyba, żeby zdecydował się na coś zaskakującego jak na przykład wizytę w tym obozowisku.
 
__________________
MG pomaga chętniej tym Graczom którzy radzą sobie sami

Jeśli czytasz jakąś moją sesję i uważasz, że to coś dla Ciebie to daj znać na pw, zobaczymy co da się zrobić
Pipboy79 jest teraz online