Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 05-12-2015, 07:55   #52
Campo Viejo
Northman
 
Campo Viejo's Avatar
 
Reputacja: 1 Campo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputację




[MEDIA]http://www.youtube.com/watch?v=zNclO-nCeDs[/MEDIA]

Mistrz Thyri, Panienka Hilly i Strażnik Malborn po trzech dniach od opuszczenia Ostatniego Przyjaznego Domu zjawili się w porzuconym obozie zbójców w Siedzibie Trolli. Po oględzinach wszyscy zgodnie stwierdzili, że prócz nocnego deszczu sprzed kilku dni, nic nie zmieniło się w otoczeniu. Lord Elrond na pytanie Hilly o Miasto Goblinów miał prostą odpowiedź, że tamto miejsce głęboko jest pod skałami Gór Mglistych, których jaskinie i tunele w niewykluczony sposób łączyć się podziemnym kompleksem Siedzib Trolli mogły, lecz jeśli tak było, nawet on nie znał drogi. Natomiast dźwięki, które słyszeli w grocie trolla Amosa, mogły być rozjuszonym plemieniem goblinów, które na pewno żyją w skalnych czeluściach rozpadlin pod lasem. Jednak w obozie nie znaleźli żadnego śladu choćby jednego orka, więc te istoty na pewno nie wyszły w tym miejscu spod ziemi.

Trop przemarszu większej grupy bandytów, mimo opadu wiosennego deszczu, wiódł wyraźnie na północ. Przez kolejne trzy dni wędrowcy przedzierali się przez ciemny, gęsty las. W ich ekwipunku znalazły się najpotrzebniejsze do podróży przedmioty, choć istota przydatności u każdego z nich mogła mieć inne znaczenie. Od Pana Elronda otrzymali prócz mapy, piękny flakon z eliksirem Lorda Erestora, który podobno pomagał na rany i wszelkie dolegliwości natury ciała i ducha. Kuc Mistrza z Esgaroth musiał zostać w stajni Rivendell razem z pięknymi i dostojnymi rumakami elfów. Nocą bractwo spało zawinięci w koce, a gdy zbierało się na deszcz, to rozstawiali namioty. Zachowywali ostrożność w przemarszu pod koronami wiekowych, ponurych i groźnie wygalających drzew. Oszczędnie korzystali z ognia, dzięki zapasowi prowiantu nie musieli polować, a wyraźny szlak ku Zimnym Górom ułatwiał przewodnikowi wybór trasy. Wielkie mokre liście, którymi usypane było leśne runo mogły niedoświadczonego wędrowca wyprowadzić w pole ustępując spod butów, co w najlepszym razie groziło rozcieraniem stłuczonego ciała, a w najgorszym opatrunkami, bo las porastał skały. Ostre kamienie skryte między liśćmi i krzewami zaraz obok rozpadlin, w które wpaść można było niczym w wilcze doły wypełnione martwym porożem przewróconych drzew lub rumowiskiem kamieni, to zagrożenia również niebezpieczne dla śmiałków w tym lesie, zaraz obok trolli i orków.




Siódmego dnia od podjęcia wyprawy, agenci Półelfa bez żalu zostawili ciemny, ponury las na sobą na południu. Ktoś patrząc z boku na ta kompanię, nigdy nie przypuszczałby ich roli w powierzonym zadaniu przez Gospodarza Imladris. Nie wyglądali na tajnych wysłanników, szpiegów elfów, lecz czyż między innymi, nie o to właśnie chodziło? Z ich grona, Hilly najbardziej odczuła trud dotychczasowej wyprawy. Miała najmniejsze doświadczenie w podróżowaniu w ogóle, a co dopiero w takich warunkach, pękatym plecakiem na ramionach i trudach życia bez dachu nad głową. Bez drugich śniadań, z tylko jednym obiadem… Bez podwieczorku, podkurka i przekąsek pomiędzy… Panna Brandybuck nie wymagała żadnych luksusów i spanie w skalnym lesie między korzeniami nieprzyjemnych drzew znosiła bez skargi. Ale w kościach czuła niewygody, oj czuła. Szczęściem w nieszczęściu zapas fajkowego ziela, ani się nie zamoczył, ani nie zagubił!

A Siedziba Trolli, to nie tylko ciemny, kamienisty las, lecz również nierówny teren poza nim. Skały ciągnęły się jak okiem sięgnąć porośnięte trawą, których nie skubały, ani kozice, ani owce. Tylko zwierzęta zbyt małe, aby mogły na nie polować trolle, radziły sobie w tej krainie - borsuki, jeże, króliki, lisy i myszy. Lecz również ona żyły tam ukradkiem, instynktownie obawiając się ciszy krainy. Ptaki były rzadsze od ścieżek, których tam żaden wędrowiec nie znajdzie, ani nawet starych, opuszczonych dróg, a ptasi śpiew zastygł na zawsze, nieobecny.

Skalne wąwozy i przepaści otwierały się niespodziewanie, jedne - naturalne rozstępy ziemi, inne – pozostałości po kopalniach ludzi, którzy z tych kamieni wznosili zamki, miasta i pałace. Malborn wiedział, gdzie owe ruiny się znajdują i wiedział jak omijać z daleka, bo takie miejsca, niemal na pewno zamieszkane były przez nowych i wiecznie głodnych gospodarzy. Znał historię tych ziem, jak również drogę do Legowiska Dunedainów, starej kryjówki w ruinach wieży, ku której droga wiodła przez wąski szlak na skalnej ścianie. Tylko dzięki lenistwu, owa siedziba wciąż była omijana przez trolle. Choć Strażnicy Północy naprawili wrota i dach warowni, to stare mury nie byłyby żadnym przeciwnikiem dla ataku olbrzymów. To sekretne miejsce było jednym z najdalej wysuniętych na północ kryjówek potomków mieszkańców dawnych królestw Arnoru i oferowało Dunedainom schronienie, gdy przemierzali niegościnną Siedzibę. Trop Kapitana i jego oddziału z daleka omijał to miejsce, co nie było wcale zaskoczeniem dla Malborna.

Strażnik pośród znaków przemarszu domniemanego ogra, konkretnych dwóch trolli i trudnej do dokładnego określenia liczby gromady ludzi, odnalazł również inny, nakładający się trop. Znikał i pojawiał to tu, to tam, lecz nie należał do bandy bandytów, bo podążał śladami tamtych. Nawet Mistrz Thyri skromnie chlubiący się w duchu znawcą rozeznania w szukaniu tego, co trudne do znalezienia, ciągnął za bródkę zachodząc w głowę skonfundowany, do kogóż mogły te ślady należeć…? Człowieka, elfa, goblina, czy może czworonożnej istoty?




Kraina zwana Zimnymi Górami rozpościerała się na północ od Siedziby Trolli i zachód od rzeki Hoarwell, której zakręcające koryto wypływało z Gór Mglistych okalając ten teren wciśnięty w górskie podnóże. Wiatr od śnieżnych stoków na wschodzie niósł zimne powietrze po tych górzystych, brązowo-zielono-szarych pustkowiach. W skalnych, zawilgoconych dolinach i przełęczach wisiała mgła. Po ostrych stokach skakały zwinne owce i szybkie kozice, zbyt nieuchwytne wilkom i warte zachodu tylko najgłodniejszym z trolli. Nieliczne gołębie gniazda w skalnych półkach kryły się przed sokołami. Zimne, wartkie potoki pluskały o skały drążąc mozolnie koryta. Wycie basiorów lub groźny ryk rozgniewanego trolla były najczęstszymi, jeśli nie jedynymi śmiałymi odgłosami mieszkańców tej nieprzystępnej, nagiej krainy.

Wolni Ludzie Północy nie mieli tutaj swych siedzib. Podobno nawet orki nie zapuszczały się w te tereny zostawiając w całości w trolowym panowaniu. A wśród nich prym wiodły niezliczone zastępy Wzgórzowych Trolli, gdyż Kamiennym trudno było o kryjówki przed słońcem na tak otwartych przestrzeniach, o czym dowiedzieli się od Lorda Elronda i Lindira. Krzewy i drzewa porastały wierzchołki wzniesień skąpo i sporadycznie. Trawą zarosłe ruiny po dawnych rhudaurczykach, pojawiające się samotnie na wzgórzach, zazwyczaj brane za kolejne kamienne formacje skalne. Forty, kurhany, wieże i domy, setkami lat obrócone przez przyrodę w ruinę, odchodziły z każdym rokiem w coraz głębsze zapomnienie.

Po kolejnych kilku dniach wędrówki, Malbron również czuł ciężar żelaznego kaftana na grzbiecie. Odkąd wyszli z Siedzib Trolli, to on wziął na siebie rolę myśliwego, a krasnolud został ich przewodnikiem mając baczenie na trop gromady bandytów, czy też raczej wojskowego oddziału, jak to zostało już zasugerowane. Wiosenne słońce blado grzało zbocza porośnięte nieśmiałymi dzikimi kwiatkami, dodającymi tak brakującego tym ziemiom koloru.

Dunedain owego popołudnia był na pierwszej wyprawie myśliwskiej od czasu opuszczenia Rivendell. Poszedł samotnie, gdyż szybko stwierdził, że choć panna Hilly potrafi cicho stąpać i znikać z niepożądanych oczu na życzenie, to na polowaniu znała się jak on na kamiennych fontannach elfów i krasnoludów i by mu tylko zawadzała potencjalnie płosząc zwierzynę. Skradał się właśnie ku grani przełęczy, gdzieś tam w dole paść się musiała zbłąkana owca wnioskując po żałosnym beczeniu.

Czy to łut szczęścia, czy przeznaczenie, grunt, że Malborn w porę dostrzegł głodnego wilka po drugiej stronie przełęczy. Basior wyglądał, mógłby strażnik przyrzec krwistymi oczami, choć z takiej odległości nie sposób byłoby ich dojrzeć dokładnie. Dunedain trwał zastygnięty w swej pozie, tak samo w węszący wilk. I tylko wiatr wiejący z gór chronił go przed spostrzeżeniem przez wilka. Mógł to być samotnik, choć wiedział, że tacy raczej nie dawali rady, by przetrwać warunki Zimnych Gór. Wilki żyły tu w stadach, a nie było niemal nic gorszego dla wędrowców gdziekolwiek w podróży, niż głodne stado na swym terenie łowieckim. W królestwie trolli, gorzej mogło być tylko paść ofiarą gospodarzy.




 
__________________
"Lust for Life" Iggy Pop
'S'all good, man Jimmy McGill

Ostatnio edytowane przez Campo Viejo : 05-12-2015 o 07:57.
Campo Viejo jest offline