Mistrz Thyri zawsze podpatrywał rozwiązania, które się sprawdzały. Tym razem Malbornowe sztuczki przy podkradaniu. Ukrył kasztanową, rzucającą się w oczy czuprynę pod ogromnym liściem łopianu i dopiero w tejże niecodziennej jak dla krasnoluda ozdobie podczołgał się do leżących wśród traw towarzyszy. Szaroniebieskie oczy badające poszarpane ruiny rozbłysły jak kamienie, z których wprawny szlifierz wydobył całą ich urodę.
Już planował sobie ścieżkę po okolicy, którą, niewidziany przez czujne wroga, obejdzie dookoła twierdzę na skale. Może i wzniesioną przez ludzi... ale Thyri dałby głowę, że jakiś krasnolud rękę do budowy przyłożył także, bo w dawnych czasach, skromnym zdaniem mistrza z Esgaroth, nie pobudowano niczego znaczącego, czego plemię Durina nie dopieściłoby choćby spojrzeniem. Właśnie dlatego dawne czasy były takie dobre, a dawne zamki i pałace tak dobrze się trzymały.
- Ta brama to na pewno niejedyna droga do środka – oznajmił cicho spod łopianowego liścia. - Obadam, przyjrzę się... A po zmroku możemy próbować dostać się do wewnątrz.
Podciągnął się nieco bliżej krawędzi.
- Owe ślady, co za bandytami się ciągnęły... Czy też do twierdzy prowadzą, Malbornie?