Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 10-12-2015, 17:09   #112
liliel
 
liliel's Avatar
 
Reputacja: 1 liliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputację
Maddison zarżała z zimna. Była w środku narkotycznej indiańskiej wizji ale i tak dokładnie czuła chłód przemoczonych ubrań, wilgoć i muł bijący od jeziora. Od początku przeczuwała, że ono jest ważne. To tutaj utonął dziadek, ono pochłonęło pewnie też jej brata a wcześniej, na jego dnie skończyło swój żywot całe indiańskie plemię.
Cofnęła się na widok czarnych studni demonich oczu. Po tu się znaleźli, żeby go spotkać i stawić mu czoło ale nie sądziła, że będzie musiała zrobić to sama. Gdzie był tata? Gdzie Steven, pozostali?
Wystraszyła się, że stwór zaszarżuje w jej stronę, rzuci się na nią i rozszarpie ale on tylko odwrócił przeraźliwe oblicze w stronę źródła krzyku. Kto krzyczał?
Maddie ruszyła cicho za nim czując w kościach, że to się dobrze nie skończy. Powinna przed nim uciekać a nie go gonić. I zawołać tatę, może gdzieś tu jest, w tej samej wizji?
- Taaaaatooooo! - wydarła się na całe gardło przejęta trwogą czy zwróci tym samym uwagę demona. Ale musiała spróbować. No i bała się. Bała być sama pośród tej osnutej mrocznym oparem gęstwiny.

Krzyk rozbrzmiał obco w jej ustach. jakby krzyczała ona i zarazem nie ona. Jakby po jej krzyku pękła jakaś tama i wokół, wszędzie, rozbrzmiały krzyki i wrzaski. Poza szałasem. Kobiet, dzieci, mężczyzn. jedne pełne bólu i przerażenia, inne ociekające szałem i żądzą mordu.
Maddie nakryła dłonią usta jakby zrobiła coś niewłaściwego. Widząc oddalające się kontury demona ostrożnie ruszyła jego śladem.
Wyszła z szałasu wprost w krwawy chaos. Wszędzie biegali przerażeni Indianie. Plakały dzieci. Wrzeszały bezsilne kobiety. Z lasu nacierali napastnicy. Z szablami, pistoletami i karabinami w rękach. Sprawni zabojcy działający bez cienia litości. Mordujący bez skrupułów bez zważania na płeć i wiek.
To była rzeź. Metodyczna. Dobrze zaplanowana i realizowana z wprawą zdradzającą doświadczenie.
Kiedy tylko wyszła z szałasu ujrzeli ją.
Jakiś żolnierz wskazał ją palcem drugiemu. Drugi zarechotał.
Wiedziała, ze zwraca uwagę urodą - lśniącymi włosami, gibką ledwie dojrzałą dziewczęcą sylwetką. Zawsze podobała się mężczyznom. Teraz jednak to co było atutem mogło stać się przyczyną bardzo złych rzeczy. Mężczyźni ruszyli w jej stonę poprzez chaos walki. jeden z nich zastrzelił jakiegoś wojownika, który zaatakował z maczugą w ręce. Strzelił dzielnemu młodzieńcowi prosto w pierś posyłając na ziemię do już leżących ludzi - martwych lub konających.
- To się nie dzieje naprawdę - Maddie powtarzała sobie to jak mantrę oglądając rozciągającą się przed oczami makabrę. - Nic mi nie grozi, bo to nie jest prawda.
Ale mężczyźni zbliżali się do niej z ewidentnie złymi zamiarami. O co w tym chodziło? O jakiś rodzaj zadośćuczynienia? Zemsty? Miała przeżyć ból i upokorzenie, które zgotowano tamtym indiańskim kobietom?
- Nie ma kurwa mowy, nie zgadzam się! - warknęła przez zęby, nie tyle przerażona co wściekła na sytuację w jaką ją wrzucono. Odwróciła się na pięcie i rzuciła biegiem przed siebie, byle dalej od tych degeneratów.
- Taaaaaatooo! Steeeeve! - krzyknęła najgłośniej jak umiała. - Poooomocy!
Jednocześnie rozglądała się za jakąś bronią, którą mogłaby w biegu zgarnąć, czy to strzelbie czy indiańskiej samoróbce.
Pobiegła w las. To wydawał się być jedyny rozsądny kierunek. Pomiędzy drzewa. W ciemność. Na znane leśne ścieżki. Po drodze chwyciłaq siekierkę upuszczoną przez jakiegoś wojownika.
Wbiegła pomiędzy drzewa słysząc, że obaj żołdacy ją gonią. Byli zbyt pewni siebie. Zbyt "wyluzowani", jakby wiedzieli, że nie da rady im uciec.
Przyspieszyła nie bacząc na gałęzie boleśnie smagające ją po twarzy. Zacisnęła dłoń na trzonku tomahowku i biegła jakby gonił ją sam diabeł, i kto wie, może gonił. Po prostu za wszelką cenę nie dopuszczała do siebie myśli, że mogą ją złapać i skrzywdzić. Bo dopadło ją to przeświadczenie, ten lęk, że o ile przeżyła śmierć mamy, dziadka, brata… to tego nie przeżyje. Całą swą siłę woli włożyła w ucieczkę nie oglądając się za siebie. Musiała znaleźć jakiąś kryjówkę i się tam przyczaić.
Po przebyciu kilkudziesięciu kroków zorientowała się. że napastnicy działali skoordynowanie. Byli też przed nią, w lesie, zamykając okrążenie. Z łuczywami w ręku przeczesywali las w poszukiwaniu zbiegów takich jak ona. Musiała szybko się przyczaić lub zawrócić.

Znalazła doskonałą kryjowkę, w płytkiej jamie zasłonietej paprociami, pod wydrążonym przez czas pniem przewalonego drzewa. Wśliznęła się do niej, niczym zając nasłuchując odgłosów rzezi dolatujących ze wsi i pościgu. Trzaskanie gałązek, szelest poruszanych butami czy też może zwykłym wiatrem paproci i listowia. Uspakajała szaleńczo bijące serce. Dziko walące w piersi.
Byli blisko. Wyczuwała ich. Słyszała. Nawoływali się w ich języku. zaciskali pętlę, zapewne tropiąć slady. Było pewne, że jeśli zostanie tutaj dłużej w końcu ją odszukają, chociaż z drugiej strony może i nie. Moze nie byli aż tak dobrymi tropicielami.
Odgłosy masakry w niedalekiej osadzie cichły. Czasami tylko nocną ciszę przeszył jakiś rozedrgany okrzyk bólu, ochrypły zwierzęcy szept.
I wtedy, kiedy zasatnawaiała się co zrobić, zobaczyła, że ktoś stoi przy jej kryjówce.
To był ON! Demon, który ich prześladował!
Widziała jego blade nogi. Przez szpary między gałęziami przewalonego drzewa widziała jego pozbaiwoną oczu twarz.
Istota stała spokojnie. Nagle przecyliła głowę a z jej oczu zaczął wysypywać się pył lub piach, które demon chwytał w dłoń.
A potem, nagle ...
http://25.media.tumblr.com/ead9aec1f...xqpxo2_250.gif
Zakaszlała kiedy dmuchnął jej tym świństwem prosto w twarz. Na czworaka, łapiąc ze świstem powietrze wyczołgała się z drugiej strony zmurszałego pnia aby dalej uciekać. Naraz jednak wyprostowała się i zamarła w miejscu. Co powiedział tamten Indianin? Coś o nieuniknionej konfrontacji. Ucieczka to tylko odwlekanie w czasie tego po co tu przybyli. Maddison tak bardzo chciała mieć to już za sobą. Zakończyć ten koszmar, który spłynął na nią wraz z przeprowadzką do Plymouth.
- Zostaw nas wreszcie - na chwiejnych nogach, ocerając z pyłu twarz podeszła do stwora. - To nasz dom i masz się z niego wynosić.
Ciężko było wyczytać coś z twarzy tego ... stwora. Bez rysów, mimiki i oczu mógł być nieodgadnioną maską. I tyleż samo w nim było jakichkolwiek uczuć.
Patrzył na nią. Nieruchomy, niczym posąg. Niewzruszony, niczym kamień. Jakby oczkwiwał na coś, ale ona nie miała pojęcia na co może oczekiwać taka piekielna kreatura.
- To zupełne szalenstwo - Maddie zamachała dłonią przed gębą stwora jakby sprawdzała czy aby nie jest niewidomy. - Czego chcesz? Zaprowadzić mnie gdzieś? Mam cię zabić czy coś? Bo uciekać już nie zamierzam!
Cios w tył głowy powalił ją na ziemię. Zapomniała o nich. O tych przeklętych żołnierzach.
Upadła twarzą w zimne błoto, w zielone trawy i paprocie. Czaszkę rozsadził jej czerwony ogień bólu. Z wypchanych błotem ust wydobył się odgłos jękliwego protestu. Niemal zwierzęcy skowyt.
Spróbowała się podnieść na klęczki szybkim desperacki zrywem. Dłoń zaciśnięta na toporku wystrzeliła na oślep i z całą siłą w miejsce gdzie powinien stać napastnik.
Trafiła! Ostrze broni przebiło buta i zagłebiło się w ciele. Ktoś krzyknął wściekle. Potem poczuła kolejny cios, zadany z boku z taką siłą, że straciła przytomność.
 
liliel jest offline