Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 11-12-2015, 11:12   #113
Viviaen
 
Viviaen's Avatar
 
Reputacja: 1 Viviaen ma w sobie cośViviaen ma w sobie cośViviaen ma w sobie cośViviaen ma w sobie cośViviaen ma w sobie cośViviaen ma w sobie cośViviaen ma w sobie cośViviaen ma w sobie cośViviaen ma w sobie cośViviaen ma w sobie cośViviaen ma w sobie coś
Jezioro.
Mgła.
Smród mułu i przenikający aż do kości chłód.
Megan z chorobliwą fascynacją wpatrywała się w demona, który był człowiekiem, a jednak nim nie był. Nadszedł czas.
Czekała.
Potrzebowała znaku, wskazówki, czegokolwiek, co pokieruje ją w tej narkotycznej wizji i pozwoli raz na zawsze się uwolnić. Jej i jej rodzinie. I przyjaciołom, którzy zawinili tym, że próbowali pomóc.
Czekała.

Noc rozbrzmiała krzykiem.
Meg wstała i nie zważając na chłód i niewygodę, ruszyła w kierunku, z którego dobiegał.

Krzyk prowadził gdzieś przez pogrążony w ciemnościach las. teraz nie był już osamotnionym wrzaskiem. Nagle noc wokół niej eksplodowała okrzykami bólu, przerażenia, cierpienia. Huknęły strzały. Gdzieś tam, w ciemnosciach, rozpoczęła się jakaś walka.

Kobieta przyspieszyła, serce waliło jej tak mocno, że prawie zagłuszyło wszystkie inne dźwięki. Strach… uotnił się zupełnie. Przez chwilę jej los spoczywał w jej własych rękach. Wierzyła, że może odmienić zły los i tylko wiara pchała ją naprzód. Nie zapomniała jednak o istocie, która ich prześladowała. Innuaki, indiański demon z piekła rodem.
Musiała go pilnować.

Demon wszedł między drzewa i zamigotał, niczym cień. Znikł z jej oczu.

Megan zacisnęła pięści w bezsilnej złości i ruszyła do miejsca, w którym znikł. Oczywiście, nie było go tam. Był… czymś, co mogło pojawiać się i znikać, robiło co chciało, gdzie chciało i kiedy chciało. Ale też musiało być blisko ludzi i zdarzeń, bo karmiło się emocjami. A skoro tak…
Nie zastanawiając się ani chwili dłużej, kobieta zaczęła biec w stronę zamieszania. Nie wiedziała, co tam zastanie - chociaż intuicja podpowiadała jej, że walkę sprzed wieków, ani co zrobi potem. Decyzję podejmie już na miejscu…
Miała tylko nadzieję, że będzie tam też reszta “przeklętych”.
Razem na pewno sobie poradzą.

Biegła przez las bojąc się że potknie się o jakiś korzeń ukryty w ciemnościach. Biegła najszybciej, jak tylko dawała radę. I wtedy ich zobaczyła. Żołnierzy w lesie. Zamykali drogę ucieczki dla tych Indian, ktorzy wymknęliby się z pacyfikowanej osady. Głośno rozmawiając nawet nie ukrywali swojej obecności. śmiali się. Żartowali głośno popijając jakiś alkohol. Wyluzowani i pewni siebie. Aby dotrzeć do wsi musiała przebiec lub przemknąć się obok nich.

Nie miała ochoty na konfrontację. Bała się żołnierzy - to raz, Dwa - nie po to tu była. Chyba. Nawet jeśli ich zadaniem byłoby powstrzymanie ich, sama nie poradziłaby sobie nawet z jednym, nie mówiąc już o całej grupie. Dlatego też zwolniła i ostrożnie zaczęła się przekradać między hałasującymi mężczyznami mając nadzieję, że uda jej się przejść niepostrzeżenie.

Nie było to trudne bowiem mężczyźni większą uwagę poświęcali ludziom próbującym uciec z osady niż tym, którzy chcieli się do niej dostać. W końcu ujrzała swój cel. Kilka domostw już płonęło. W blasku pożarów trwała walka. Nie. Nie walka. Rzeź. Jatka. Mord i gwałt. Rozpasane żołdactwo zabijało tubylców bez cienia litości, jak zwierzęta. Co urodziwsze kobiety gwałcono nie zważając na wiek. Większość mężczyzn zabito. pomiędzy ciałami krązyli żołnierze i ściągali nożami skalpy z głów unosząc w górę jeszcze ociekajace krwią trofea. Niektórzy zamiast skalpów odcinali uszy.
Nieliczni Indianie jeszcze żyli. Kilku powieszono za ręce na konarach najbliższych drzew a żołnierze znęcali się nad jeńcami tnąc nożami, rabiąc tomahawkami lub kłując bagnetami. nie tak, żeby zabić, ale aby umęczyć, czego końcowym etapem i tak zapewne miała być smierć.

Pomiędzy nimi stał blady demon. Nie ruszał się. Po prostu stał obserwujac koszmarną scenę swoimi pustymi oczodołami.

Megan przez całą wieczność stała i gapiła się na tę scenę czując, jak obraz wypala się w jej pamięci. Mimo wszystko nie spodziewała się… rzezi. Walki, owszem. Ale nie rzezi. W głowie dźwięczało jej pytanie, po co właściwie tu przyszła, skoro nie ma tu odpowiedzi. Jest demon tak, jak się tego spodziewała. Ale co mogła z nim zrobić? Przez chwilę pomyślała o tym, by zakończyć cierpienia indian, ale jak miałaby to zrobić? Czym? Nigdy w życiu nie zabiła człowieka i nie sądziła, że byłaby do tego zdolna nawet w tej sytuacji. Zwłaszcza, że oznaczałoby to zwrócenie na siebie uwagi żołnierzy.
Nie, nie mogła się w to mieszać.
Musiała znaleźć resztę.
Musiała się wydostać z kręgu otaczającego wioskę i iść dalej, zataczając kręgi z nadzieją, że w końcu kogoś znajdzie.
 
__________________
Jeśli zabałaganione biurko jest znakiem zabałaganionego umysłu, znakiem czego jest puste biurko?
Albert Einstein
Viviaen jest offline