Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 11-12-2015, 22:50   #115
Marrrt
 
Marrrt's Avatar
 
Reputacja: 1 Marrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputację
Sam nie wiedział skąd i jak znalazł na to siłę. Przyjazd Stevena. To że jego syn sam się oswobodził. Poradził sobie. Nadal napawało dumą. Ale teraz też przerażało. Przez swoją bierność i załamywanie rąk zostawiał te dzieciaki samym sobie. I mimo to radziły sobie. Same stawiały podniesione czoła Inuakiemu. Zadne dzieci nie powinny brać na swoje barki ciężaru takiej walki gdy rodzic stoi obok i użala się nad sobą. Ale tak to jest z użalaniem się nad sobą. Im bardziej je sobie uświadamiasz tym bardziej je karmisz. A jednak… Jednak zdołał się przemóc. Może ostatni raz. Może do najbliższego ciosu. Nie ważne. Nie zamierzał dłużej iść jak baran przez ten koszmar, a już napewno nie prowadzony na postronku przez tego czerwonoskórego sadystę. Nie liczył na wywiązanie się indianina z układu jaki zawarli. Już wtedy podczas rozmowy wiedział, że ten człowiek jest pożarty przez miotającą nim małostkową nienawiść, która dla niepoznaki wdziała tradycyjne indiańskie barwy honoru wojownika. Wiedział, że to co w nim drzemie nie uśnie. I że nawet ta chwilowa przychylność kogoś kto wysyła bezbronnych na walkę ze śmiertelnie niebezpiecznym demonem nie zagwarantuje im bezpieczeństwa.
Wiedział też jednak, że musieli się zgodzić na to wszystko. I wiedział też, że są zdolni do pokonania Inuakiego wbrew oczekiwaniom Geronimo. I Maddy i Steven to udowodnili.

***

Inność tego miejsca, kłuła w głowę w jakiś niezrozumiały sposób. Wszystkie zmysły… wzrok, węch, słuch, dotyk, nawet smak gdy w ustach wraz z mgłą czuł wędzony posmak dymu, wszystkie mówiły, że to miejsce jest tak samo prawdziwe jak farma Wolfholwa, na której przed sekundą byli. A jednak, czuł to. Gdy podnosił się z paproci, czuł, że to wszystko dookoła to coś jak cień. Jak odbicie w tafli jeziora Latonka, w którym po raz ostatni widział syna. A potem zobaczył jego…
Innuaki. Czekał. Krzyki i dym. Oczywiście. Krucza wioska Indian. Cóżby innego. Od początku się zastanawiali co ta dawna rzeź ma wspólnego z ich koszmarem. Nikt nie wpadł nawet na cień jakiegoś pomysłu. Nie wątpił, że teraz mieli się o tym przekonać.
Wiedział od czego zacząć. Pamiętał słowa Wolfhowla. Muszą być razem, żeby go pokonać.
Nie baczny na stwora popędził śladem niknących krzyków.
- Maddy! Steve! Megan! Nathan!

Krzyki utonęły pośród innych wrzasków - bólu, agonii, cierpienia. Straszne. Niemal nieludzkie, ale Daniel doskonale wiedział że wydobywają się z ludzkich gardeł. W panice. W gniewie. Pełne emocji.
Inuaki przyglądał się mu spokojnie. Stał nieporuszony, niczym przeklęty posąg na co Daniel już nie zwracał uwagi. Goniąc za źródłem dźwięków, które umilkły, ale które pamiętał skąd dochodziły. Mając na myśli tylko jedno. Odnaleźć i ściągnąć w jedno miejsce rodzinę i Westona.

Wrzaski dobiegały gdzieś z lasu. Spośród potężnych drzew i trzeszczących pni. Z ciemności rozświetlonej jedynie poświatą księżyca i .. pochodni. Widział łuczywa noszone przez ludzi w lesie. Słyszał, jak się nawołują szukając kogoś.

Wtedy usłyszał wrzask. Serce zabiło mu szybciej. Dużo szybciej.

Bladoskóry demon ruszył pomiędzy drzewa - w stronę krzyków, ale tych licznych, a nie tego jednego, w pobliżu, który przyciągnął przed chwilą uwagę Daniela. Demon zatrzymał się i spojrzał na Daniela, jakby zachęcał go do tego, by poszedł za nim.

To zdziwiło Cravena. Spodziewał się… wyścigu. W bardziej bezpośredniej formie. Oni, czy demon? Kto pierwszy? Inuaki jednak zdawał się oczekiwać czegoś bardzo konkretnego i nie do końca oczywistego. Nie atakował. Był raczej… obserwatorem. Ale w jakimś potwornym sensie. Sensie kogoś kto lubi obserwować krzywdę. Cierpienie. Krew. Śmierć. Kogoś kto się tym wszystkim karmi…
Jakkolwiek zagadka masakry indiańskiej wioski była nadal nieodgadniona, Daniel wiedział, że niczego nie osiągnie podążając za tym nienawistnym bytem. Dlatego po krótkiej chwili zdziwienia podążył pewnie za pojedynczym krzykiem.

Inuaki odprowadził go ruchem głowy i spojrzeniem czarnych studni pozbawionej oczu twarzy.
Daniel zagłębił się w las i ujrzał trzech mężczyzn, którzy szykowali się do gwałtu. Ofiarą miała być młoda Indianka. Dziewczyna zaledwie. Leżała bezbronna, być może nieżywa, z okrwawioną czaszką, a pierwszy z żołdaków siłował się właśnie ze swoimi spodniami gadając coś przy tym po francusku.

Nie! Nieeee! To miało być któreś z nich. Mads, albo Meg. Do diabła…
Daniel poczuł jak gorąc krwi uderza mu do skroni i rozlewa się po twarzy gdy przed oczami staje mu zupełnie niepożądany wybór. Gnać dalej przez las, by znaleźć zagubionych bliskich, czy wtrącić się?

To już się zdarzyło. To już było. Nie da się tego zmienić. Ta dziewczyna już została zgwałcona i zamordowana. To nie ich walka. On, Daniel, musi tylko znaleźć rodzinę i wspólnie z nią stawić czoła demonowi. To jego zadanie. Nie może znów zawieść.

Pobiegł dalej mijając zajście. Nie uszedł jednak nawet pięciu kroków. Do jego uszu nadal dochodziły francuskie głosy rozochoconych przeklętych. Odwrócił się do nich. Westchnął. Sam nie wiedział czemu, ale szybko wyszedł do nich szybko spomiędzy drzew.
- Harald Trentouvail! - zakrzyknął do trójki napastników wyraźnie, nawet nie będąc właściwie pewnym na co liczy.

Spojrzeli w jego stronę.

- Il est dans le village! - rzucił jeden z nich.

To nie był żaden z nich.... Co więcej niespecjalnie zwrócił na siebie ich uwagę, bo tylko mu odpowiedzieli i wrócili do zaprzątającej ich głowy dziewczyny. Za kogo go wzięli? Nie wiedział. Za to nadal mógł odejść…
Ten walczący ze spodniami wygrał swoją batalię. Klękał.
Oni… jego rodzina mogli być wszędzie. Mogli...
Trudno…

Schylił się wyczuwając zimną twardość pod podeszwą mokasyna. Kamień…
W kilku skokach znalazł się przy przeklętych, korzystając z ich nieuwagi. Wziął spory zamach i uderzył w głowę pierwszego z oczekujących.

Uderzony padł z jękiem. Dwaj pozostali zaskoczeni zaczęli się obracać w stronę niespodziewanego zagrożenia.

Czasy najlepszej kondycji fizycznej Daniel miał już niestety za sobą. A ci tutaj jeśli pamięć go nie myliła to był krąg przeklętych. Francuski oddział specjalny. Ze szkolenia jednak pamiętał to i owo, a i zaskoczeni byli w nieco trudnej sytuacji. Klęczącego krępowały spodnie opuszczone do nogawek, a poza tym szykując się do gwałtu wszyscy odłożyli broń i nader mocno waniało od nich wódą.
Chwycił szybko oparty o drzewo sztucer z zamiarem wycelowania i zaszachowania obu przeciwników.
 
__________________
"Beer is proof that God loves us and wants us to be happy"
Benjamin Franklin
Marrrt jest offline