Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 12-12-2015, 22:50   #18
echidna
 
echidna's Avatar
 
Reputacja: 1 echidna to imię znane każdemuechidna to imię znane każdemuechidna to imię znane każdemuechidna to imię znane każdemuechidna to imię znane każdemuechidna to imię znane każdemuechidna to imię znane każdemuechidna to imię znane każdemuechidna to imię znane każdemuechidna to imię znane każdemuechidna to imię znane każdemu
Gdyby April była postacią z kreskówki, w chwili gdy wychodziła z gabinetu burmistrz, z jej głowy buchałaby para. Gdyby była żeńskim wcieleniem Zeusa, albo chociaż Storm z popularnej serii komiksów, Diana zakończyłaby swój marny żywot jako skwarka porażona gromem jej gniewu. Niestety pani Blackburn była tylko zwykłą, szarą, bezrobotną ex-detektyw więc środki wyrazu swej furii miała mocno ograniczonej. No dobrze, nie do końca była taka zwykła i szara, wszak zdarzało jej się widywać niezwykłe rzeczy, to jednak niewiele zmieniało w tej materii. Tak więc jedynymi sposobami uzewnętrznienia swego gniewu, z jakich mogła w tej chwili skorzystać, były mord w oczach i zaciśnięte mięśnie żuchwy.

Wszystko zmieniło się jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki, gdy w sekretariacie burmistrz Spencer, minęła się z jej gachem. Ciało spięło się jeszcze bardziej, ale w ten dziwny, przyjemny sposób na chwilę przed spełnieniem.

To było dziwne, cholernie dziwne. Nie był przystojny, a jednak robił piorunujące wrażenie nie tylko na April, ale również na pannie Becky, a za pewne także na większości żeńskiej społeczności Wiscasset. Nie był facetem, z którym chciałoby się być, ale bez wątpienia był takim, którego chciało się zdobyć, a właściwie, żeby to on zdobył ciebie, chociaż raz. Coś podpowiadało April, że nie do końca było to zasługą łaskawości Matki Natury. Szóstym zmysłem wyczuwała w tym coś więcej, być może jakieś ziółka od Aidy, a może jeszcze coś innego. Nie było to jednak na tyle interesujące, by zgłębiać temat, przynajmniej na razie.


Od kiedy April pamiętała, Watsonowie i Franklinowie spędzali razem dużo czasu. Wspólne wyjścia do kina, czy wesołego miasteczka, gdy akurat zawitały w okolicę. Wspólne sobotnie imprezy barbecue, wspólne wakacje i wspólne świąteczne kolacje. Watson Senior i Henry Franklin byli najlepszymi przyjaciółmi, partnerami przez blisko 20 lat służby. Aida i Susan również były sobie bliskie, o ile w przypadku tej pierwszej w ogóle można mówić o bliskich relacjach z kimkolwiek. Po śmierci Henry’ego to Watsonowie podtrzymywali wdowę na duchu, zwłaszcza, że wyrodna córka - April znaczy się - ani myślała wracać do domu pocieszać pogrążoną w żałobie matkę. Oczywiście tak to wyglądało z perspektywy Aidy. Ze strony April sprawa wyglądała nieco inaczej. Po pierwsze miała małe dziecko, którego nie mogła ani zostawić, ani rozłączyć z tatą, po drugie miała też pracę. Po pogrzebie ojca została więc w Wiscasset tyle, ile mogła - tydzień - a potem najzwyczajniej w świecie musiała wracać do swojego życia.

Nie zdziwiło ją, że zastała Watsona Seniora w garażu, grzebiącego w ukochanym aucie. Od dziecka takim go pamiętała, w roboczym ubraniu, z kluczem nasadowym w ręku i nierzadko twarzą umazaną smarem. Za jej młodzieńczych lat gospodarz zwykł grzebać w ich ówczesnym samochodzie, starym poczciwym Eagel Wagon, który był niemym świadkiem niejednego namiętnego pocałunku, jakim obdarzył ją Sean Jr. W końcu rodzinna furgonetka dokonała żywota, a domorosły mechanik przechodząc na emeryturę zastąpił ją Feniksem. I chociaż nie wolno mu było pędzić nim po szosach, smykałka do brudnej roboty pozostała.

Stary Watson przywitał ją jak zwykle z uśmiechem na ustach i jak zwykle zaproponował spotkanie w “rodzinnym” gronie.
- Nie mogę decydować za Avę, ani tym bardziej za moją matkę, ale jeśli o mnie chodzi, to bardzo chętnie. Co prawda wtedy z grą może być ciężko. - Odparła z uśmiechem April. - Przychodzę w konkretnej sprawie, ale widzę, że jesteś zajęty. Może znajdziesz dla mnie czas później?
- Zajęty? Czym?- zdziwił się Sean. Po chwili zerknął za siebie przypominając sobie o otwartej masce wozu.-Nie aż tak bardzo… bym nie mógł zrobić tego później, ewentualnie. A właściwie w jakiej to sprawie przychodzisz?

April weszła wgłąb garażu naruszając tym samym granice męskiego królestwa. A królestwo to mogło i robiło wrażenie. Mimo dość częstego użytkowania, zazwyczaj panował tu nieskazitelny porządek. Nieliczne niechlubne wyjątki nie były jednak winą gospodarza, lecz jego nieokrzesanego syna. Nastoletnia panna Franklin nie raz była świadkiem związanych z tym ojcowskich reprymend. Rzędy półek i tak popularnych w całym kraju metalowych szaf narzędziowych trzymały w ryzach narzędziowy chaos.


- Chodzi o mamę, martwię się o nią. - wyznała April rozejrzawszy się po pomieszczeniu z pewnym rozrzewnieniem.
Sean zamarł na moment zaskoczony i nieco przerażony.-Stało się coś? Zawał? Udar? Wypadek? Potrzebujecie pomocy?
Chyba źle zrozumiał intencje April.
- Spokojnie, pod tym względem wszystko w porządku. Złego diabli nie biorą - pokusiła się o żart dla rozładowania napięcia. Watson Senior wyglądał na nie lada przejętego.
- Nieźle mnie nastraszyłaś.- zaśmiał się mężczyzna i potarł kark, przywodząc tym na myśl swego syna. Następnie dodał.-Swoją drogą nie pamiętam, żeby Aida złapała nawet katar, nie mówiąc o poważniejszych schorzeniach. Ciężko by mi było wyobrazić ją sobie w roli pacjentki.
- Jak widać jej nie dotyczy powiedzenie, że szewc bez butów chodzi - April uśmiechnęła się blado. - Czy możemy porozmawiać gdzieś w spokoju? Wolałabym nie załatwiać tego tutaj.
- Owszem. Nie ma sprawy, ale czemu nie tutaj? Mogę zamknąć drzwi do garażu.- odparł Sean. Ruszył jednak do kubełka ze szmatami, by otrzeć swoje dłonie z brudów.- To coś poważnego? Jakieś długi macie?
- No dobrze, może przesadzam z tym garażem - kobieta westchnęła. - Nie, nie mamy długów, to znaczy chyba nie mamy. W każdym razie ja nic o nich nie wiem. Z matką wiesz, jak jest, znasz ją. Nawet jeśli miałaby jakieś problemy, i tak by mi nic nie powiedziała.
- Tak. To prawda. Ale ty potrafisz wyniuchać takie rzeczy.- zaśmiał się cicho Sean senior i podszedł do drzwi garażu zamykając je.-To w czym problem?
- Przejdę może od razu do rzeczy. Co wiesz o przyjaźni mojej matki i Diany Spencer? - April wreszcie wyrzuciła z siebie to palące pytanie i poczuła ulgę mimo iż jeszcze nie uzyskała na nie odpowiedzi. Twarz starego mężczyzny stężała, co dało jej do zrozumienia, że zanim usłyszy to, co chce usłyszeć, musi pewne rzeczy wyjaśnić. - Nie dalej jak wczoraj byłam świadkiem kłótni matki z panią burmistrz, telefonicznej kłótni - zaczęła wyjaśniać pani detektyw ostrożnie dobierając słowa.
- Aha… cóż. No nie wiem, czy zdołam ci pomóc je zrozumieć.- zamyślił się gospodarz opuszczając maskę wozu i siadając na niej.-Wiem, że się dobrze znały, ale to było za czasów Wiliama Spencera. I szczerze powiedziawszy, wtedy znałem jego znacznie lepiej niż ją. Wiliam… był… jakby to ująć dyplomatycznie.- podrapał się po brodzie.-Rodzinnym despotą. Trzymał żonę krótko i chyba dzieci też. Nie mogę go oskarżyć o przemoc domową, ale miał twarde zasady i Diana truchlała przy nim. Była naprawdę cichą myszką, wiecznie w cieniu męża i potakującą mu na każdym kroku. Wiele się zmieniło po jego śmierci, wtedy... Aida i Diana rozeszły się. Przedtem były dość… blisko, tak mi się wydaje. Wcześniej często rozmawiały ze sobą, spotykały się na tych wielkich piknikach miejskich z okazji święta dziękczynienia. “Przyjaciółki” to może za duże słowo w ich przypadku, ale ”koleżanki z dzieciństwa” pasuje na pewno. Miały swoje sekrety, do których ani ja, ani Wiliam, ani moja żona nie mieliśmy dostępu. Zresztą sama rozumiesz małomiasteczkową mentalność.- na moment zamilkł nad czymś się zastanawiając.- To urwało się tydzień… tak.. chyba tydzień po śmierci Wiliama. Bez kłótni czy czegoś podobnego. Po prostu zaczęły się unikać.

April westchnęła. Nie spodziewała się po tej rozmowie wiele, ale jednak liczyła, że coś się wyjaśni. Tymczasem zamiast odpowiedzi, zdobyła jedynie kolejne pytania.

- Rozumiałabym, gdyby się rozeszły po głośniej awanturze.. - mruknęła z żalem w głosie.- Rozumiałabym nawet gdyby Wiliam był kobieciarzem i pokłóciły się o niego. A tak nie rozumiem ni w ząb. Nie można zakończyć znajomości od tak, po cichu, z dnia na dzień.
- Obawiam się że to niemożliwe… William nie był okazem urody. Już prędzej spodziewałbym się, że pokłóciłyby się o mnie.- zażartował Sean i dodał cicho.-Nie jestem stąd, ale słyszałem plotki, że młode dziewczyny i mężatki jeździły raz na miesiąc gdzieś głęboko w las na… nie wiem na co. Chyba na spotkania i ploty przy ognisku. Taka tradycja miejscowa… która zanikała, gdy się sprowadzaliśmy tutaj z Susan. Może tam się pokłóciły?
- Może… - odparła kobieta z powątpiewaniem. - A Susan załapała się jeszcze na takie spotkania?
-Nie. Tylko miejscowi. To bardzo tajemnicze miasteczko. Ma to swój urok, acz… przybysze nie są dopuszczani do pewnych sekretów.- stwierdził Sean senior wzruszając ramionami.
- Brzmisz, jakby tu działała jakaś cholerna sekta.
- Sekta? Rzeczywiście tak brzmię.- zaśmiał się mężczyzna i podrapał po głowie.-Czy ja wiem… Może to tak wyglądać z boku, ale wiesz… ludzie muszą się do ciebie wpierw przyzwyczaić, zanim dopuszczą bliżej siebie. Ja i Susan byliśmy tu nowymi przybyszami. A w tamtych czasach ludzie jeszcze nie zmieniali tak często miejsca zamieszkania. Wiscasset też było wtedy mniejsze i większość rodzin żyła tu od czasów pionierów.

April dość szybko zrozumiała, że przegrała. Watson Senior wiedział niewiele, właściwie nic, w temacie, który naprawdę ją interesował. Chociaż ta kwestia miejscowej sekty miała w cobie coś intrygującego. Kobieta złapała się jednak na tym, że po raz kolejny zadaje sobie pytanie, czy aby przypadkiem nie szuka sensacji i tajemnicy za wszelką cenę, tam gdzie ich nie ma, byleby tylko mieć za czym gonić. W ciągu ostatnich dni już drugi raz złapała się na tych wątpliwościach, więc może to coś znaczyło? Może powinna pogodzić się z tym jak jest i nie uczepiać się za wszelką cenę resztek dawnego życia? Może...

Emerytowany leśnik nie był człowiekiem, z którym dało się zamienić dosłownie dwa słowa. Zawsze znalazł pretekst, by przedłużyć rozmowę. A co najgorsze, przeważnie pretekst ten był dobry, a rozmowa niezwykle przyjemna i ani się człowiek obejrzał, zamiast pięciu minut, mijały dwie godziny. Tym razem mężczyzna miał w ręku jeszcze jedną broń ciężkiego kalibru, kruszonkę domowej roboty. April naprawdę lubiła pogaduszki z nim, więc bez większych oporów po rozmowie w garażu, zamiast wrócić do swoich spraw, dała się namówić na kawę, ciasto i luźne rozmowy w kuchni.


Gdy matka wróciła po południu do domu, April uznała, że jest to dobry moment, by poruszyć kwestię amuletu dla Laury. Obiecała wszak, że się tym zajmie i da znać. Wyłuszczywszy sprawę, pani Blackburn odczekała chwilę dając matce czas do namysłu.
-Tydzień to minimum…- zawyrokowała Aida i zamilkła przymykając oczy.- Nie podoba mi się to… W ogóle nie podoba. Mówi, że coś straszy w jej kostnicy? Myślisz że mówi prawdę?
-Nie wiem, i mało mnie to obchodzi. Płaci za amulet, dostanie amulet i na tym się kończy moje zainteresowanie jej kostnicą. - odparła młodsza z kobiet szorstko.

Może zbyt szorstko? Ale w sumie dlaczego miałaby nie być szorstka? Była wkurzona na matkę, a przez to także na siebie i Dianę. Szorstkość była dobrą formą wyładowania frustracji.

- Wyczuwam oschłość. Jakiś konkretny jest jej powód?- spytała ironicznie stara zielarka zapalając papierosa i dodając poważniej.-Taki amulet to środek tymczasowy. Jeśli rzeczywiście coś siedzi w kostnicy, to trzeba tego cosia wyprosić.
- Moja oschłość to nie są sprawy dotyczące ciebie, mamo. - rzuciła April przypominając sobie wczorajszą rozmowę. - Jak to było? Ach, tak! Mam do tego prawo i nic tobie do tego. A Laura nie chce egzorcyzmów. Chce amulet i amulet dostanie. Nie pomoże… pewnie przyjdzie po więcej. Nie zamierzam się narzucać, ale przekażę jej Twoje sugestie.
Aida uśmiechnęła się kwaśno w odpowiedzi na ten przytyk.-Nie chodziło mi wcale o egzorcyzmy, ale… możesz jej o nich powiedzieć, nie zaszkodzą.

Wysłuchawszy jeszcze przez chwilę ględzenia matki, kobieta dobyła telefon i wybrała numer z ofiarowanej wizytówki. Jakie by nie były jej prywatne uczucia względem Laury, pani Beaks była klientką i należało dotrzymać obietnicy.




Widok Matta wysiadającego z taksówki na jej ulicy nieco zdziwił April. W pierwszej chwili pomyślała, że to ona jest celem. Ot zwykła kobieca próżność. Szybko jednak została wyprowadzona z błędu, bowiem zamiast w stronę domu Franklinów, Constantine skierował swe kroki ku opuszczonej działce na końcu ulicy i lasu roztaczającego się za nią. Ciekawe, czego mógł tam szukać…

Przyjazd Matta to był zbieg okoliczności, dobry zbieg okoliczności. Akurat go potrzebowała. Kto bowiem mógł wiedzieć więcej o miejscowej sekcie, jak roboczo nazywała wspomniane przez Seana tajemnicze spędy miejscowych? Oczywiście April mogłaby po prostu pójść, zaczepić domorosłego okultystę, zapytać o to, co ją interesowało i tyle. Mogłaby. Ale to ujawniłoby jej zainteresowanie wiedzą tajemną, a przecież do tej pory zawsze zgrywała twardo stąpającą po ziemi, nie wdawała się z dyrektorem muzeum w dyskusje, by nie wzbudzać w nim podejrzeń, że wie za dużo.

Nie mogła przejść do sprawy bez owijania w bawełnę. Mogła za to poudawać zatroskaną obywatelkę. Była noc, a ktoś podejrzany kręcił się po okolicy, niedługo po ataku niedźwiedzia. Oficjalnie nie musiała rozpoznać Matta. Oficjalnie mogła, jako zatroskana obywatelka, uzbroić się w psa i strzelbę, i ruszyć jego śladem, by sprawdzić, co za jeden i czego tu szuka.

Rita ucieszona dodatkowym spacerem wprost rwała się na tą przygodę. April ledwo mogła utrzymać smycz. Co prawda suka miała już swoje lata, ale nocna wyprawa obudziła w niej dawną ciekawość, co wyrażała merdającym ogonem i węszeniem dookoła.

Matt był tak zaaferowany poszukiwaniami, że nie zwracał uwagi na nic innego. Jedynie od czasu do czasu zatrzymywał się badając ziemię. A choć z początku zmierzał w kierunku starej posiadłości, to wkrótce zaczął odbijać nieco w prawo od niej. W rejony, z których wyszedł niedźwiedź… i do których powrócił.

April podążyła śladem mężczyzny dzierżąc mocno w rękach broń. Rita swoim zwyczajem, zwolniona z uwięzi, krążyła wokół obwąchując każdy krzaczek i każdą trawkę. Ani kobieta, ani jej zwierz nie zachowywali się przesadnie cicho. Prawdę powiedziawszy buszująca po chaszczach suka bywała chwilami całkiem głośno, a jednak Matt pogrążony w swoich poszukiwaniach w dalszym ciągu nie dostrzegł ich obecności. Pani Blackburn była ciekawa, cóż mogło go tak pochłonąć.

Constantine w końcu dotarł do swego celu, niedużej polanki w lesie. Tu kucnął, zdejmując plecak i wyjął z niego jakąś książkę, którą zaczął wertować. Po chwili, zapewne upewniwszy się o czymś, odłożył ją na leżący na ziemi plecak i zaczął oczyszczać z liści niewielki skrawek ziemi.

Coś musiało być w tym miejscu, coś niebezpiecznego wisiało w powietrzu. April to czuła szóstym zmysłem, podobnie jak Rita, która cicho skomląc ukryła się za swoją panią. To nie była zwykła polanka. I to nie była zwykła noc.
- Niebezpiecznie tak się włóczyć po nocy samemu po lesie - rzuciła pani Blackburn głośno, zdradzając swą obecność. Nie miała ochoty być niemym świadkiem wariactw dyrektora muzeum. - Mogłabym cię zastrzelić wziąwszy za niedźwiedzia i każdy sąd by mnie uniewinnił.

Matt zaskoczony wstał i spojrzał za siebie speszony przyłapaniem.
- April!...Cześć…
Zaśmiał się głośno dodając.-No nie jestem pewien, czy ci uwierzą. Choć chciałbym mieć posturę niedźwiedzia to… raczej daleko mi do tych drwali, co się siłują na rękę.

Sięgnął po paczkę papierosów, wyciągnął jednego… po czym zapalił od zapalniczki tak małej, że nie zauważyła jej w dłoni Constantine.- Poza tym mógłbym spytać o to samo. Nie za daleko się wypuszczasz w głuszę podczas tych nocnych spacerów?
- Nawet białe bywa czarne w odpowiednim świetle, a noc jest ciemna i pełna strachów. - odparła enigmatycznie kobieta. - Na twoje szczęście tym razem nie wzięłam cię za niedźwiedzia. Cóż to za małe mroczne sekreciki przywiały cię tu tym razem? - zagadnęła skinieniem wskazując na jego plecak i książkę.
- Historyczne… oczywiście. Pamiętasz te krótkie nudne wykłady na temat historii Wiscasset?- zapytał zaciągając się dymem Matt.- Tak naprawdę to było lizanie lizaka przez szybkę. Historia może być… bardzo… pouczająca. Wiesz, gdzie jesteśmy?
- W lesie - odparła kobieta z szelmowskim uśmiechem rozejrzawszy się uważnie.
-Tyle, że to nie zawsze był las. W latach pięćdziesiątych… stał tu domek pewnej włoskiej rodziny. Rodzina nazywała się Lupiscera, a matkę rodziny przezywano “Strega.”- gdy to mówił powiał ostry wiatr i zrobiło się chłodniej.-Po włosku znaczy to czarownica. A żeby było zabawniej, właśnie o czary oskarżała kilka ważnych rodzin Wiscasset… między innymi. Strega Lupiscera, czy też jak naprawdę się nazywała, Maria Lupiscera, lubiła ciągać po sądach sąsiadów i ogólnie… nie była lubiana w mieście.- wokół Constantine’a kłębiły się opary mgły, których on jednak nie dostrzegał. Ale ona tak… i popiskująca cicho Rita też. Głos Matta był spokojny i dość dudniący… zapewne dlatego, że w jego mniemaniu opowiadał tylko straszną historię. Ale to opowieść przyciągała coś do tego miejsca.
- I jak się ta historia skończyła? - zapytała kobieta ignorując chwilowo nadnaturalne wyładowania, jednocześnie głaszcząc Ritę po karku dla uspokojenia i jej i siebie.
- Cóż… jak wszystkie wiedźmy, Maria spłonęła.- odparł Matt zaciągając się dymem otaczany przez mgliste widmowe kształty.- W pożarze domu, wraz ze swym mężem i dwójką dzieci. Przyczyną tragedii ponoć było zwarcie w instalacji elektrycznej.

-”nieeee… to… była… zeeemstaaaa… i straaach”. - jedna z mglistych sylwetek uformowała twarz i ciało kobiety w wieku czterdziestu paru lat, oblicze wykrzywione bólem i wściekłością.


Matt nie słyszał jej słów, ale April wyraźnie.-”wiedziały… że… się… nie ...pod…”
Niedopałek spadł na ziemię i został zgaszony obcasem buta Constantne. Mgielne sylwetki zmarłych rozmyły się błyskawicznie i opar się powoli się rozwiewał.

- Ponoć ich duchy nawiedzają te miejsce.- Matt spojrzał w górę na księżyc.- Właśnie w takie noce, ale… jesteśmy poważnymi ludźmi i nie wierzy w bajki, prawda?- zapytał retorycznie i uśmiechając się łobuzersko.
- Tak… - odparła niepewnie starając nie dać po sobie poznać, że coś widziała. . - Ale w takim razie nie rozumiem, co tutaj robisz.
- Takie nocne poszukiwania są bardziej klimatyczne, prawda?- rzekł z uśmiechem mężczyzna przechodząc się po zarośniętych już całkiem ruinach.- Mrok, duchy, zbrodnia… nadają takim nocnym poszukiwaniom dreszczyku. Poza tym, to lepsze niż sprawdzanie informacji w letnim upale, bez tego dreszczyku ekscytacji. Ale chyba sama mnie rozumiesz. Bo co innego cię podkusiło, by skradać się za mną z psem i strzelbą.
- Może ciekawość, a może troska o ciebie.. - zawiesiła głos, jak by sama nie była pewna odpowiedzi. - A może połknęłam bakcyla i też będę ganiać po krzakach z latarką po nocy. - Uśmiechnęła się słodko maskując nieco sączoną w słowach kpinę. - Ale spokojnie, nie będziemy sobie wchodzić w drogę, mrocznych sekrecików w naszej zapyziałej, małej ojczyźnie spokojnie starczy dla dwóch poszukiwaczy przygód.
- W to nie wątpię. Chciałabyś pogadać o tych mrocznych sekretach przy kolacji?- zapytał Matt kucając, po czym wyciągając z plecaka mapę i nawigację GPS, by zaznaczyć obecne miejsce na owej mapie flamastrem.

Przez chwilę April gryzła się z myślami, czy zdradzenie nadmiernego zainteresowania miejscową sektą nie będzie strzałem w kolano i nie ściągnie na nią niepotrzebnej uwagi domorosłego łowcy czarownic, czyli Constantine’a właśnie, no ale nie miała innego wyjścia. On był jedyną znaną jej osobą, poza matką i panią burmistrz oczywiście, która mogła na ten temat wiedzieć coś więcej.

- W sumie czemu nie - zgodziła się. Co prawda od Matta chciała przede wszystkim informacji, nie zaś randki, ale jeśli to miało pomóc… - Właściwie to chciałam z Tobą właśnie o tym porozmawiać, a kolacja to dobry pretekst.
- Jutro wieczorem zatem? Wpadnę po ciebie o siódmej, ósmej?- Trzeba to było przyznać Mattowi, nie tracił czasu. Szybko też składał swój sprzęt do plecaka.
- Niech będzie jutro - przytaknęła.

Gdy mężczyzna sprzątnął swoje manatki, ruszyli w drogę powrotną. Cały dystans dzielący ich od osiedla, spędzili na rozmowie. Właściwie to Matt spędził go na rozmowie, a ściślej na gadaniu, głównie o swoich studiach na stanowych uniwersytecie w Chicago i studenckich żartach, gdy należał do Alpha Phi Omega. Pani Blackburn udawała życzliwe zainteresowanie tą kwestią, co jakiś czas wypuszczała z siebie pełne zaangażowania “aha” lub “mhm”, w rzeczywistości jednak jej myśli skupione były nie na rozmówcy, lecz na zjawach, które tej nocy postanowiły zamanifestować swoją obecność.

Los rodziny Lupiscera był jej nieznany i prawdę powiedziawszy obojętny. Nie zamierzała bawić się w serialową Melindę Gordon i pomagać komukolwiek w załatwianiu niedokończonych spraw, zaznawaniu spokoju i przechodzeniu na drugą stronę. Ale jednak było coś niepokojącego w tej historii, w zainteresowaniu, jakie wzbudzała w dyrektorze muzeum i w tym, jak mogła się łączyć z Lalkarzem, Strachem na wróble i nią samą.
 
__________________
W każdej kobiecie drzemie wiedźma, trzeba ją tylko w sobie odkryć.

Ostatnio edytowane przez echidna : 04-11-2016 o 22:04.
echidna jest offline