Łażenie w deszczu w okolicach karczmy, w której spotkał się Ortzowen i jego kat miało mizerne skutki. Ulewa zmyła doszczętnie wszelkie ślady, więc przeszukiwanie zaułków, bram i uliczek nie przyniosło rezultatów. Również na ulewę można było zwalić winę, za to że wszyscy żebracy, będący najlepiej poinformowanymi osobami na dzielnicy, gdzieś przepadli. Lało i efekt tego był taki, że wszyscy byli przemoczeni do suchej nitki. Ruszyli do siedziby Straży.
***
Mürdow, jak zwykle żuł słomkę. Jego gabinet wyglądał niemal tak samo jak wcześniej. Z tą różnicą, że pod oknem widniała spora kałuża. Konstabl siedział za biurkiem, opierając nogi na blacie. –
Eh – westchnął. –
Parszywa pogoda, powiadam. Co do tego Pelpsa, czy Felpsa to nic za bardzo nie mamy. Niby wiadomo, że zatrzymał się gdzieś w Westerdistrickt, ale na tym nasze wiadomości się urywają. Mogłem oddelegować do poszukiwań tylko dwóch funkcjonariuszy, a i to, powiadam, nie na pełny etat. Sami więc rozumiecie, że to musi potrwać.
-
Świątynia wyłączona jest spod jurysdykcji miejskiej, więc nie mamy prawa się wtrącać w ich sprawy – wyjaśnił, gdy poinformowali go o swoich podejrzeniach dotyczących Selzmunda Tolzena vel brata Gevarsiusa. –
Jeśli macie jakieś podejrzenia, musicie działać oficjalną drogą. Zgłosić się do opata, przeora czy jak go tam zwą i nakreślić problem. Albo zaryzykować, powiadam, spotkanie z Inkwizycją. No ale wtedy musielibyście mieć niepodważalne dowody, inaczej biada Wam...