Uzyskanie możliwości widzenia z bezpośrednim przełożonym brata Gevarsiusa zajęło kilka godzin. Przynajmniej spędzonych w suchych, mrocznych wnętrzach świątynnych budynków. W końcu jednak udało się stanąć przed surowym obliczem ojca Valdreda.
- Nie widzę powodu, dla którego miałbym wątpić w brata Gevarsiusa – powiedział z mocą. Słychać było, że należy do tego rodzaju kapłanów, którzy bardziej pasują do bitewnego pola niż ambony. W jego głosie słychać było złość i groźbę. – Jednak biorąc pod uwagę, że pracujecie dla służb miejskich i działacie w zbożnym celu, spełnię waszą prośbę...
- Bracie Tytusie! – wezwał jednego z usługujących mu diakonów, który czym prędzej stanął przed pryncypałem, z pochyloną głową i wzrokiem wbitym w podłogę. – Udaj się do celi brata Gevarsiusa i obacz czy znajduję się w środku. Tylko pamiętaj aby swoją obecnością nie naruszyć jego ślubów. Jeżeli tak się stanie, otrzymasz karę cielesną, którą wymierzę osobiście!
Brat Tytus skłonił się. Widać było, że cały drży. Opuścił w pośpiechu gabinet ojca Valdreda, który zupełnie ignorując petentów, pogrążył się w rozważaniach. Nie minął kwadrans, a brat Tytus był z powrotem.
- Posłusznie donoszę, że brat Gevarsius znajduje się w swojej celi. Nie widać też, aby ją opuszczał. Żaden z pytanych braci nie widział go na korytarzach lub w krużganku – referował diakon.
- Jak więc widzicie, wasze podejrzenia są bezzasadne – skwitował kapłan, z wyrazem tryumfu na twarzy. – Uprzedzając wasze pytania, dodam, że cela nie ma okien. A teraz opuśćcie to miejsce. Zalecałbym wam też poddanie się pokucie za rzucanie fałszywych oskarżeń!
Na zewnątrz jakby trochę mniej padało. Za to w mrocznych, zalanych zaułkach pojawiły się przemykające na granicy pola widzenia zakapturzone cienie. |