Chytry Kłykacz natychmiast wyczuł, co się święci. Jednocześnie wiedział, że żadne z trójki nie jest mu już potrzebne. Potrzebował tylko okazji do pozbycia się ich - oczywiście tak, żeby w razie niepowodzenia nie poszło na niego. A okazja sama pchała się w łapy. Do połowy zrzucone ciuszki, przypadkiem odpalone od pełgającego ogniska? Poślizg przy zbieraniu chrustu w pobliżu przepaści? Możliwości zaczęły roić się w głowie Kłykacza. Przytaknął Cwanemu i wyszedł z jaskini niby po chrust a w rzeczywistości zaczaił się zaraz za wielkim głazem i obserwował rozwój sytuacji.
Schiele również zwęszył okazję, by dać upust swoim żądzom.
- Jasne, Cwany, odpoczywaj, zasłużyłeś. Tylko niech może Skarbek pójdzie ze mną. Ma lepszy wzrok niż ja, prędzej wypatrzy suche badyle, albo dojrzy urwisko, zanim się w nie wturlam. A Kłykacz wyrwał do przodu, już go teraz nie znajdę.
- Skarbek. Nigdzie. Nie idzie - wycedził Cwany, wwiercając się ponurym wzrokiem w Schielego. "Czy ten bałwan naprawdę rozumie, o co chodzi, czy tylko udaje?" - zastanawiał się w myślach.
- Czemu? - modelowo rżnął głupa Schiele. - Może spytamy Skarbka, co o tym sądzi? - Schiele wypowiadając ostatnie słowa zwrócił się w kierunku rozanielonego obiektu pożądania obu mężczyzn.
- Och, chłopcy. Ja po prostu chcę być przydatna w tej wyprawie. Pójdę tam, gdzie będę najbardziej potrzebna - słodkim głosem ćwierkał Skarbek.
- Najbardziej potrzebna jesteś tutaj. Przez tą cholerną kostkę nie mogę nawet sięgnąć po mięso. Jeśli wpadną tu chłopy z miasta, żeby nas wykiwać, to nie będę w stanie obronić naszej zdobyczy - Cwany podniósł głos, w którym słychać było irytację.
- Dobrze, już dobrze, skoro tak, to nie nalegam - wycofał się Schiele i wyszedł z jaskini ze zwieszoną głową, złorzecząc pod wąsem.
Tymczasem mgła pożądania przesłoniła Cwanemu oczy a rozum całkiem odjęła. Kiedy tylko został sam na sam ze swoją - jak mniemał - połowicą, skoczył ku niej niczym ryś i zaczął obcałowywać, obłapiać, miętosić bez opamiętania.
- Skarbku, Skarbeczku, Skarbeńku... - dyszał przy tym chrapliwie.
Skarbek rumienił się, chichotał, ale przy tym stanowczo i wprawnie, choć delikatnie, odpychał "męża", nie pozwalając zedrzeć z siebie szat ani choćby sięgnąć ku najbardziej pożądanym miejscom. Po chwili szamotaniny Cwany pojął, że najwyraźniej nic z tego nie będzie. Pogodzony z losem popędził w głąb jaskiń do leża, gdzie spoczywał ubity smok. Z doświadczenia wiedział, że smoczy anus całkiem właściwościami podobny jest kobiecej piczy...