Gotfryd w najmniejszym nawet stopniu nie podzielał wiary ojca Valdreda w niewinność ex-oficera, a obecnie brata Gevarsiusa.
Łatwo można się było domyślić, że gdyby wspomniany braciszek założył kaptur na łeb i wyszedł, zamykając za sobą drzwi celi, to pies z kulawą nogą by się nim nie zainteresował - ani nikt by go nie rozpoznał, ani też nikt by nie wszedł do celi, w której Gevarsius przebywał i wypełniał swe śluby.
Okazywanie tych wątpliwości źle by się jednak mogło skończyć, więc Gotfryd jedynie w uprzejmych bardzo słowach podziękował opatowi i wyszedł, nim szlag go trafił ze złości.
- Odszukamy naszą magiczkę? - zwrócił się do kompanów. |