- Nie wydaje mi się Osbern - Reinmar wstał nonszalancko odstawiając kufel z piwem i położył rękę na rękojeści pałasza. Tłumiona wściekłość z powodu przerwanego posiłku była wyczuwalna w jego podobnym do warkotu wilka głosie. - Nie przypominam sobie, abym cokolwiek ostatnio do ciebie przegrał - rzezimieszek taksował spojrzeniem górnika i widocznych za jego plecami ochroniarzy. - Bądź więc łaskaw się oddalić, zanim będę zmuszony ukarać cię za twój kłamliwy bełkot.
Przy barze leniwie gaworzyła z kilkoma posługaczkami para wykidajłów - bliźniaków w brązowych spodniach, czarnych koszulach i skórzanych beretach; każdemu zwisał z ucha kolczyk, okrągły klejnot na złotym łańcuszku. Gdy tylko powietrze nabrzmiało od nerwowego oczekiwania, smukli jak węże zabijacy położyli dłonie na wiszących u pasów tötschlagerach.
- Na zęby Taala! Tylko zapaskudźcie nam podłogę, a dopilnuję, żebyście skończyli w tubie wąchając nawzajem swoje jaja - warknął jeden z braci. Który? To nieważne, przecież byli identyczni. Plotka głosiła, że podobno nawet żyli z tą samą kobietą.
Korzystając z nieuwagi wykidajłów, jakiś stary ramol złapał jedną ze służek za kuperek tak gwałtownie, że ta aż podskoczyła.
- Myślą, że są twardzi, Dieter - syknął jeden z bywalców karczmy, wskazując na awanturników. Posiadał pokryte bliznami oblicze pojedynkowicza - takiego, który walczy, by zdobywać nowe blizny i w ten sposób zwiększać swój prestiż. W tamtej chwili zbierał zakłady, których faworytami z pewnością nie byli bohaterowie tej opowieści.
Reinmar wolnym krokiem podszedł do Osberna na odległość wystarczającą do wyciągnięcia miecza. Ostrogi zabrzęczały o podłogę, kiedy stanął pewnie w postawie szermierczej, gotowy do walki. Rzezimieszek położył lewą dłoń na pochwie pałasza, jednocześnie kładąc kciuk pod jelec broni, gotując się do błyskawicznego jej dobycia w razie potrzeby. Zapowiadało się, że taka potrzeba wkrótce zajdzie bo Osbern sprawiał wrażenie, że nie zamierza rezygnować ze swojego łupu. Reinmar widział już w swoim życiu niejedną szumowinę aby wiedzieć, że okazanie słabości przed tym człowiekiem nie jest żadnym wyjściem. Pozostawało grać twardziela do końca albo od razu brać nogi za pas. Ucieczka z krasnoludami, i czeredą "inteligentów" bez koni w obcym mieście....to nie mogło się udać. Siekanina była ryzykiem, które mógłby podjąć mając za plecami sprawdzonych ludzi. Miał wielką nadzieję, że Rudi nie zardzewiał i w razie czego, będzie mógł liczyć na jego topór. Stanie w gotowości nic nie kosztowało rzezimieszka, który postanowił poczekać nieco dłużej na rozwój sytuacji