Wróżka nie była sama tylko miała towarzystwo podobne sobie. Zupełnie jakby jedna nie wystarczyła okolicy do szczęścia. Dwie małe latawice zwiastowały dwa razy więcej kłopotów, nerwów i powodowały dwukrotnie silniejszą chęć, żeby opuścić pokój nie oglądając się za plecy. Zilal nie lubiła wróżek, nie ufała ich zmiennej naturze. Ale żeby zmienić lokal nie miała szans - nie z przerośniętym Kłaczkiem dyszącym jej w kark. Jego śmierdzący mięsem oddech co rusz podrywał ku górze pojedyncze pasma włosów rybji, przez co opadały na twarz i łaskotały skórę w okolicach bladoniebieskiego czoła i policzków.
To pierwsze rozpogadzało się w miarę jak reszta zebranych przedstawiała się powoli. Motywy mieli najróżniejsze, robili też za wyjątkowo barwną mieszankę, a widząc że nawet pod dach przyplątał się ghul, naburmuszona ryba w końcu się uśmiechnęła. Trąciła wilkołaka łokciem, wymownie wskazując brodą na zebrane towarzystwo.
- Verey M'gar. Łowca głów - przestawił się krótko wskazując łapą na beczkowatą pierś. Przez czarne, gęste futro na kostkach jego dłoni przebijały się rogowe i ostro zakończone wypustki podobne do cierni - Akurat nie mam zlecenia, a nie lubię się nudzić. - wyszczerzył pysk i nie wiadomo było czy się uśmiecha, czy jest wściekły z tego powodu. Szponiastą rękę przeniósł ze swojego torsu na ramię rybji. Potrząsnął niby po przyjacielsku, aż się zachwiała i zafurkotała wściekle skrzelami.
- To Zilal. Pracuje ze mną i nie mówi dużo.
__________________ A God Damn Rat Pack Mam złe wieści. Świat się nigdy nie skończy... |