Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 31-12-2015, 18:36   #6
Lechu
 
Lechu's Avatar
 
Reputacja: 1 Lechu ma wspaniałą reputacjęLechu ma wspaniałą reputacjęLechu ma wspaniałą reputacjęLechu ma wspaniałą reputacjęLechu ma wspaniałą reputacjęLechu ma wspaniałą reputacjęLechu ma wspaniałą reputacjęLechu ma wspaniałą reputacjęLechu ma wspaniałą reputacjęLechu ma wspaniałą reputacjęLechu ma wspaniałą reputację
Post Witam wszystkich na pokładzie!

Mężczyźni pochodzący z wielkiego zagłębia Talabheim od zawsze byli niesłychanie twardzi. Zupełnie jak ojciec Rudigera, który był wysoce postawionym oficerem w tamtejszym garnizonie. Wielkim, potężnym, niezdobytym. Wolfgang Schwartz był wysoki, przystojny, charyzmatyczny. Uwielbiał pić i biesiadować z kumplami z armii. Kochał wojaczkę.

Nie był jednak wolnym od wad. Kiedy tylko wypił uwielbiał bić swojego jedynego synka, który miał tylko niego, bo matka zginęła tak wcześnie, że Rudiger nawet nie pamiętał jak wyglądała. Wolfgang był tak zajęty obroną miasta, piciem i laniem dziecka, że zapomniał go wychować. Nie był dla niego zbyt dobrym przykładem, z którego chłopak czerpał tyle samo co z zasyfionych rynsztoków. Młodzik znając jedynie agresję i przemoc od malucha bił i był bitym. Nie był to jedynie przymus, bo chłopaczyna miał do tego talent. Ojciec wyrzucił go z domu kiedy pewnego dnia chłopak nie dał się już bić i w końcu się postawił.

Od tamtego czasu Rudiger dbał jedynie o swoją reputację zabijaki. Zwykle pracował sam, ale bywało, że komuś udało się zdobyć jego zaufanie. Był on wtedy do końca oddanym towarzyszem potrafiącym dla cudzej sprawy łamać ręce, nogi, a nawet czaszki. Młody oprych zwiedził szmat Imperium szukając złota, sławy i towarzyszy, którym mógłby zaufać. Spotykał takich, ale Ci nieliczni nie żyli na tyle długo aby zdołał się z nimi prawdziwie zżyć.

Pewnego dnia spotkał na swojej drodze wieszcza, który po pijaku wyznał mu, że jego ojciec, Wolfgang Schwartz, nie opłakiwał swojej żony, bo sam ją zabił. Jasnowidz dokładnie opisał jak potężny żołnierz w gniewie masakrował niewinną kobietę. Rudiger nie mógł w to uwierzyć, ale wiedziony instynktem wrócił do Talabheim, znalazł ojca i ubił jak psa. Umierający oficer wyznał Rudigerowi, że wieszcz miał rację, a on nigdy nie żałował zabicia żony. Był skurwysynem, który był obojętny wszystkim poza kumplami z garnizonu. Mimo śmierci swego oprawcy Rudiger nie poczuł ulgi. Czuł ciężki do powstrzymania gniew, a jego głód drogocennego kruszcu był nie mniejszy niż dobre tuzin lat temu. Znowu wyruszył. Tym razem w stronę Księstw Granicznych.


Ekipa, w którą wpasował się Rudiger była - lekko rzekłszy - niecodzienna. Zabijace najbliżej było do Reinmara, którego poznał lata temu w Altdorfie. Zajmowali się podobnymi sprawami, obracali się w tym samym środowisku, a nawet ich kręgosłup moralny był ukształtowany całkiem podobnie. Tacy jak oni rozumieli się niemal bez słów. Wiedzieli, że nikt tak jak oni nie potrafił utrzymać języka za zębami i gówna głęboko w jelitach.

W ekipie był też Samuel Krost, który wychowywał się w rynsztokach Talabheim, a co za tym idzie Rudiger i Kocur znali się od dziecka. Tamte czasy ukształtowały między nimi silną więź, którą rozumiał każdy kto siedział raz czy dwa w podobnym bagnie zwanym bardziej powabnie "życiem na ulicy".

W ekipie nie mogło zabraknąć Dippelta Wollera, z którym Schwartz dobre kilka lat temu ochraniał jeden nieciekawy bar. Mało co tak brata dwóch facetów jak mordobicie po tej samej stronie. Jako wykidajło czasem zapomina się o codziennej rutynie na rzecz pracy, a po niej picia i dupczenia. Dziesiątki karczemnych bijatyk ukształtowały między Dippeltem a Rudigerem więź taktyczną, zgodnie z którą żaden z nich nie musi się upewniać, że "właśnie teraz" przestają gadać i zabierają się za lanie po mordach.

Bardzo ciekawym bohaterem w grupie był Wiadro. Wygolony krasnolud używający grubego, blaszanego wiadra jak hełmu. Mimo iż większości ludzi Khazad wyglądał na debila bez piątej klepki Rudiger polubił go jeszcze za czasów wspólnych odwiedzin w licznych zamczyskach i katakumbach, w których Schwartz polował na kolejne cele, a Wiadro... jak zawsze szukał "troll". Rudiger nawet nie zdziwił się kiedy okazało się, że cała reszta znała krasnoluda nie słabiej niż on. Można nie znać tileańskiego, można nie potrafić czytać lub pisać, można też nie kojarzyć obecnego Imperatora, ale nie znać Wiadra?

Można byłoby uznać, że ekipa kompanów Rudigera była już dość barwna, ale to nie byli wszyscy. Był tam mądry Ulrich Schuhknecht, był niemniej inteligentny krasnolud Snorri Thandol i był niemal legendarny strzelec Roland. Każdy z nich poznał Schwartza w innym okolicznościach. Jakich? O tym już wkrótce...


Festyn Łakomstwa w Thessos nie był pierwszą tego typu imprezą w jakiej Rudiger brał udział. Nie był też zapewne ostatnią. Był jednak na tyle odmienny, że Schwartz zapamięta go pewnie na długie lata. Zaraz po upewnieniu się przez strażników przy bramie do wspomnianej miejscowości, że wojownik nie jest mutantem ten ubrał na głowę głęboki kaptur. Pogoda nie była najlepszą, bo było dość wilgotnie i mglisto, ale Rudiger zdawał się nie zwracać na to uwagi. Ba. To nawet mu sprzyjało. Dlaczego? Musiał się ukryć. Rozpłynąć w powietrzu. Działać z ukrycia.

Otóż w Księstwach Granicznych istniał byt podobny do imperialnych strażników dróg. Posiadali oni własną hierarchię i ścisłe zasady, których musieli się trzymać. Jeden z ich kapitanów, Felix Braun, jakieś dwa lata wcześniej zupełnie przypadkowo został przez Rudigera nakryty na konszachtach z lokalnymi bandytami. Facet celowo omijał patrolowanie pewnych traktów w zamian za udział w łupach. Felix - na nieszczęście Rudigera - zauważył obserwatora i chciał nie tylko go znaleźć, ale i zabić. Rudiger do niedawna nie wiedział czy ma do czynienia ze zwykłym strażnikiem, mytnikiem czy też samozwańczym opiekunem bandy wieśniaków. Musiał działać ostrożnie, ponieważ jego słowo było mało warte bez dostatecznych dowodów. Rzezimieszek normalnie by się w to nie mieszał, ale Felix nie miał pojęcia kim on był. Czemu skorumpowani skurwiele zawsze muszą myśleć, że nie może ich przejrzeć nikt inny jak praworządni wysłańcy Imperatora?

Na domiar złego Rudiger na własną rękę prowadził śledztwo odnośnie śmierci jednego z jego dawnych towarzyszy broni - Oswalda Drinke. Mężczyzna zaginął w dość tajemniczych okolicznościach po tym jak rozstali się w okolicy Gór Szarych aby załatwić kilka prywatnych spraw. Wojownik nie wiedział co się stało, ale po dłuższym grzebaniu okazało się, że jego kumpel zmutował się w jednej karczmie i został zadźgany przez jej bywalców. Śledztwo Schwartza stanęło w miejscu na etapie znalezienia aptekarza, który opiekował się jego kumplem. Póki co Rudiger dowiedział się, że mężczyznę nazywali Elias.

Schwartz planował się ukryć, najeść, wyspać i doprowadzić do najlepszego porządku swój zarost. Pierwszy raz nie mógł chodzić i cieszyć się widokiem pięknych - i chętnych - młodych dziewek tylko dlatego, że szukał go stary grubas z sumiastym wąsem. Rudiger musiał załatwić sprawę szybko i sprawnie. Kto wiedział jak długo zajmie reszcie wpakowanie ich w jeszcze większe bagno...


Gospoda pod Zieloną Latarnią może nie należała do najlepszych w okolicy - prędzej do gorszych w całym księstwie - ale była na tyle szarobura, że Rudiger miał nadzieję nie rzucać się w oczy. Mógł zjeść, napić się i zrealizować wszystko co zaplanował - wliczając chwilę ćwiczeń, golenie się i kąpiel. Szkoda tylko, że Wiadro zdołał w tym czasie sprzedać ich za kolosalną sumę jakiemuś obwiesiowi, który następnie odsprzedał ich górnikom. Tym samym górnikom z Kasos, z którymi nie tak dawno pili i śmiali się. Zanim ktokolwiek się odezwał Rudiger wiedział ilu jest zbrojnych i jak są uzbrojeni. Niemal automatycznie zwracał na to uwagę - tako samo jak na ewentualne wyjścia takie jak okna, klapy i drzwi. Wiedział, że Reinmar, Dippelt i Ulrich również byli gotowi na ewentualne starcie, którego - mając na uwadze niedawne gawiedzi z górnikami - Rudiger wolałby uniknąć. Czy było to jednak możliwe?

Rudiger Schwartz nie należał do ludzi małomównych, ale w tamtej sytuacji słów było aż nadto. Osbern miał się nad czym zastanawiać lawirując między rozsądnym ostrzeżeniem Reinmara i próbą dyplomatycznego rozwiązania sytuacji przez Ulricha. Nie ważne co było awanturnikom pisane Rudi stał chwilę po tym jak Kessel podniósł się z krzesła. Stał spokojnie będąc jednak gotowym na błyskawiczne dobycie swej świetnie wykonanej broni. Żaden z górników chyba nie wątpił, że rzezimieszek posługiwał się swoim toporem cholernie sprawnie. Jednak poza tym Schwartz był też znanym z rozsądku. Dlatego też zajął głos.

- Osbern wyglądasz na rozsądnego człowieka. - stwierdził wojownik spoglądając na swojego byłego pracodawcę. - Wiesz zatem, że jeżeli dojdzie tu i teraz do siekaniny to wielu Twoich polegnie. Może lepiej zapomnieć o całej sprawie i skorzystać z naszej oferty, która brzmi następująco: Zostawiacie nas w wieczystym spokoju, a my pomagamy wam odzyskać złoto. - Rudiger poczekał aż jego słowa dotrą do każdego z górników. - To jak? Wybieramy rozsądek i życie czy zażynamy się bezmyślnie niczym zwierzoludzie?

- Komu szczupaka, dobrzy ludzie? Tylko siedem pensów, taniej przed festynem nie znajdziecie! - przedzierając się przez ludzi Osberna do karczmy wszedł łysawy handlarz ryb, i, najwyraźniej nie zwracając uwagi na napiętą atmosferę, zaczął sprzedawać ludziom towar ze swojego kosza.

- Jeśli chcemy się bić, to nie na ostre. - Ulrich syknął ostrzegawczo do kompanów, wykorzystując chwilę zamieszania, jaką zapewnił im podstarzały handlarz.

- Jeśli się tak boicie, że coś wam się popsuje w kościach od tej roboty to niech krasnoludy spłacą za was dług. Potrzeba swojego rodzaju odwagi, żeby przyznać się do tchórzostwa, Herren. - powiedział Osbern. - Albo wystawcie jednego z was do konkursu obżarstwa.

Nagle wszyscy usłyszeli dźwięk upadającego krzesła. Dippelt wstał na równe nogi, odsuwając przy okazji stół, przy którym siedział. Wskazał palcem na nowoprzybyłych i wydarł się na całą pierś.

Osbern karczemna kurwo! Zjem twoją matkę,
wygram ten konkurs, ciebie zjem na dokładkę!
Spłacę nasz dług, a za resztę złotych błysków
pozbawię cię wszystkich plugawych zębisków.
Wczoraj piliśmy wino z jednej czary.
Dzisiaj wbijasz sztylet między kości szpary.
Uwierz mi, przed wielkim Sigmarem przysięgam,
dodatkowy odbyt mieczem ci wydziergam.

Paskudny ryj wojownika pokrył się nieznacznie śliną, która wydzielała się pomiędzy rymami, a wprawny obserwator zauważyłby, że blizna na głowie Wollera pulsuje razem z każdym wściekłym oddechem. Jeden z wydobywców soli spojrzał wokół, gdy słuchacze skwitowali słowa Dippelta wybuchem szyderczego śmiechu. Zmieszany i dotknięty młodzian umknął chyłkiem z karczmy.
 
Lechu jest offline