- Na smoczy anus, co tu się odchędaża!? - ryknął Cwany zjawiwszy się w wylocie tunelu prowadzącego w głąb jaskiń.
Nie spodziewając się reakcji od razu chwycił za stojące pod ścianą groty wiadro ze źródlaną, lodowato zimną wodą i chlusnął wprost na skaczących sobie do oczu Schielego i Kłykacza.
- Nie czas na waśnie, sprawa wszak nasza jeszcze nie zakończona. Trzeba sprowadzić skarb i trofea do miasteczka, bacząc by ich nikt nam nie podwędził i wytrząsnąć z tych miejscowych kozodupców nagrodę. Jak to zrobimy, będziecie mogli iść w cholerę, prać się po gębach, czy co tam chcecie. A teraz spokój.
Dopiero po tym Cwany się zorientował, że Skarbek leży nieprzytomny. Przyskoczył do niego chyżo z resztką wody w wiadrze.
- Skarbku, Skarbeczku, Skarbeńku... - mamrotał znowu, tym razem w szlachetnych celach, próbując ocucić domniemaną ukochaną. Przejmujący chłód wody zrobił swoje i Skarbek po chwili zabiegów otworzył oczy.