Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 07-01-2016, 03:01   #60
malahaj
 
malahaj's Avatar
 
Reputacja: 1 malahaj ma wspaniałą reputacjęmalahaj ma wspaniałą reputacjęmalahaj ma wspaniałą reputacjęmalahaj ma wspaniałą reputacjęmalahaj ma wspaniałą reputacjęmalahaj ma wspaniałą reputacjęmalahaj ma wspaniałą reputacjęmalahaj ma wspaniałą reputacjęmalahaj ma wspaniałą reputacjęmalahaj ma wspaniałą reputacjęmalahaj ma wspaniałą reputację
Faktoria Devren. Około północy, okolice szynku.

- Zobacz Werg, wygląda na to, że co może będzie dzisiaj. -

Adresat pytania, przygarbiony dziadyga, owinięty w brudne, śmierdzące łachmany, znany był w okolicy jaki Vergil Obsraniec. Pytającym był Śmierdzący Fo, jeden z jago kompanów, równie wiekowy, śmierdzący i brudny jak on.

- Ano zdało by się, bom dawno nie ruchał... - odrzekł rozmarzonym głosem Verg. Niceo niewyraźnie, bo zębów nie zostało mu zbyt wiele a i język już nie tak sprawny, co kiedyś Przynajmniej tak jego stara, Bezdenna Lu, mówiła.... - Mają tam ze trzy baby! I elfki nawet! -

- Cztery. -
Do rozmowy włączył się ostatni z trójki siedzącej pod ścianą wychodka, zwany powszechnie Parszywym Edem. Nie bez przyczyny, bo na jego - z braku lepszego słowa - twarzy trudno było znaleźć kawałek skóry bez parcha, liszaja, czy innej gnidy.
- Widziałem, jeszcze jedną z takim kucykiem fajnym... -
- To był chłop, parszywy debilu! -
- Chłop, nie chłop, myślą by kto, że Wy tacy wybrednie jesteście! -
- Ano, może i racja. -
Vergil Obsraniec podrapał się brudnym paluchem po dupie i z zaciekawianiem przyjrzał temu co tam znalazł.
- Hrabia się wkurwił, to pewnikiem coś będzie, ale oni wszyscy w środku siedzą. Jak my się mamy niby do nich dobrać? -
- Głupiś! A w dodatku obsraniec! Jak się hrabiowscy dobiorą do bab na żywca, to podupcą pospołu i wyrzucą na śmietnik, jak zawsze a wtedy to takiej będzie tak wszystko jedno, to może i taki Obsraniec się załapie. -
- Jak mu stanie! -
- Spierdalaj! Mój przynajmniej prosty i bez parchów! -
- Za to w gównie ujebany! -
- Dobra, już dobra. Nie nadymaj się tak, bo nie utrzymasz i znowu se portki ubrudzisz. Widziałeś te elfki? Jakie brzytwy przy sobie miały? Myślisz, że je hrabiowscy obwiesie żywcem wezmą? -
- Nie gadaj Śmierdziel, niektórzy to umieją żelazem robić niezgorzej a i kupa ich jest. -
- Tym bardziej ubiją wszystkich. A jak ubiją, to wywalą za palisadę a wtedy... -
- Wszyscy mamy randkę! -
- A jak! -

- TO JA TUTAJ RUCHAM. JA TU WYZNACZAM ZASADY - z karczmy dolatywały okrzyki Hrabiego. Przez trojkę meneli zostały przyjęte z aprobatą i zrozumieniem.
- Ot, Ja nie mam nic przeciwko, coby odstąpić pierwszeństwo w kolejce... -
Śmierdzący Fo, znany był z humanitaryzmu i chęci dzielenia się z bliźnimi. Głównie syfem, kiłą i innymi chorobami, ale zawsze. Cała trójka ucieszyła się co niemiara, bo wieczór zapowiadał się rozrywkowo. Tylko Parszywy Ed, po chwili się sfrasował.
- A kucyk? Fajny jest. Myślicie, że mam szanse? -
- No ba! Już się ciesze waszym szczęściem, Ed... -


*****


Trzech najstarszych mieszkańców Devren wesoło dokazywało obok wychodka, już układając w myślach plan wieczoru. W środku zaś właśnie trwała ostatnia wymiana zdań, między miejscowym folklorem a przyjezdnymi.

- Ależ panowie o co tyle hałasu? Przecież poznaliśmy się wczoraj, więc nie wiem skąd ta złość? -
- Spierdalaj kurwi synu! -

Krótka to była rozmowa, ale jakże treściwa. Jasper w każdym razie miał prawo być zadowolony. W końcu udało mu się uniknąć dwóch lecących zydli, trzech bełtów i mosiężnej spluwaczki, którą Hrabia zrabował z tego samo miejsca, co swą koronę. Szczególnie to ostatnie było szczęściem prawdziwym, wszak korzystało z niej wielu a nikt w Devren nie miał zwyczaju jej opróżniać... Wrócił więc do swoich krzątających się na korytarzu i izbie kompanów i dał znać, że zrobił co mógł.

Burdel panujący wokół izby bohaterów Legionu Sprawiedliwość był nie mały. Ktoś tam się ubierał, ktoś inny rozbierał (chyba), ktoś zastawiał szafą drzwi, gdy ktoś inny owa szafę ją odstawiać. Budowano barykady i szukano łózek, choć tych, nikt nie widział w tym przybytku, od czasu, kiedy Hrabia jakiś kasztel obrabował nawet z mebli a i tak poszły od razu na opał. Nic to, siennikiem zapchlonym, też rzucać było można. Do pełni poetyckiego obrazu brakował jeszcze pożaru i gołych, rozwrzeszczanych bab latających w około. Na jedno i drugie wszak była jeszcze nadzieja...

*****


Chłopaki Hrabiego, uderzyli na schody szybko, choć nieco chwiejnym krokiem. Za nimi słychać było okrzyki ich dowódcy. Coś o ruchaniu i elfkach. Więcej nie było trzeba wyposzczonym obwiesiom. Ruszyli na górę z rozbieganymi oczkami i żelazem w dłoniach. Przywitała ich szafa, zrzucona na pierwsze szeregi przez krasnoluda i Tyraliona. Dziewczynka został po opieką Izabel i Tristana, na co Revald wyraźnie nalegał, widząc, że zapalczywi kompani chcieli z nią w bój ruszyć.

Wysłużony mebel, choć stary, spróchniały i rozklekotany, swoją wagę miała. Schody "przeczyścił" elegancko, zmuszając chojraków Hrabiego do przyklejenia się do ściany lub skoków do wspólnej przez barierkę. Jeden najwolniejszy został przygnieciony do ściany na dole i teraz tylko śmiesznie machał rękoma zza mebla. Ten element planu sprawdziły się doskonale, choć na krótko. Wnet w ruch poszły topory, maczety i pały i z szafy zostały tylko drzazgi a rządna mordu nawałnica, znów ruszyła pod górę. Tu przywitały ich strzały Gasparda i Kaeasy a także ciskane przez resztę towarzyszy nad ich głowami zydle, sienniki i wszystko inne, co tylko do tego celu się nadawało. Jauffret z satysfakcją patrzył jak dwóch trafionych przez niego nieszczęśników przewaliło się przez barierkę. Elfka klęła tylko pod nosem, tak, że aż stojący przed nią krasnolud, nabrał do niej trochę więcej szacunku, zastanawiając się czy przez noc zapomniała jak się strzela z łuku, bo tylko zmarnowała strzały. Na szczęście miała też na podorędziu inne sztuczki.

Jeden z nacierających, tępy drab o fizjonomii trolla, zatrzymał się nagle ja wryty i spojrzał z ukosa na swego kompana, nie mniej zaskoczonego takim obrotem sprawy.

- Greg, Ty pomiocie elfki i kobolda, tyś ruchał moją starą! -
- Eeee... ale o ci chodzi, Fred? Przecież wszyscy ją tu ruchali, zanim Cie rzuciła i odeszła z tym elfem, jak mu tam było... -
- Zajebie! -

Fred, któremu nagle przypomniała się jego jedyna w życiu miłość, zdzielił Grega między oczy toporem i z pianą na ustach rzucił się na swych niedawnych kompanów. Ci nie zastanawiali się długo i zakłuli go nożami i zrzucili truchło ze schodów. Odkąd jego ruda baba odeszła, pozbawiając całej faktorii godziwej rozrywki i tak go tu nikt nie lubił. Jeszcze jeden powód by nie lubić długouchych, to też znów ruszyli do szturmu, który tym razem zatrzymał się dopiero na ścianie stali, którą stanowili znów walczący ramię w ramie Gnorri i Tyrialyon.

Walka była szybka, brutalna i krwawa. Inna wszak być nie mogła. Rycerz i Hammerhand rozdawali razy, mając przewagę wysokości, siły, wyszkolenia, stalowego pancerza i kompanów, którzy, szczególnie nad głową krasnoluda, mieli dość miejsca, aby wpakować komuś żelaziwo w oko. Ich przeciwnicy zaś mieli tylko za sobą ilość. Prawie dwudziestu chłopa na wąskich schodach, napierało na tych z przodu, za nic mając, że tamtych w pierwszym szeregu kroją mieczem, klują włóczniami czy rozbijają czaszki korbaczem. Sami wszak też nie przyszli z pustymi rękoma.

Pełna płyta krasnoluda, zdawała się nie do przebicia, ale gdy jakiś bydlak się do niego niemal przykleił to znalazł nożem szparę miedzy płytami i wraził brudne ostrze między żebra, grzebiąc w płucu brodatego wojownika. Nie na długo, po zaraz pozbawiony głowy zwalił się na deski, ale swoje zrobił. Gnorri i tak mógł się uważać za szczęściarza. Tyralyon stawał dzielnie, gromiąc wrogów i dwuch już co najmniej trupem położył. Wcześniej jednak jeden zdzielił go toporem przez udo a inny chlasną maczetą pod ramie. Kriskaven jękną tylko i bez przytomności upadł do tyłu. Na swoje szczęście, bo kompani widząc jego los, zaatakowali gniewnie, nie pozwalając dobić leżącego rycerza, nacierającej hołocie.

Tego było jednak już za wiele dla atakujących. Pierwszy szał minął i widząc rzeź jaką przyjezdni urządzili im na schodach, musieli odstąpić. Ich ofiary nie miały zamiaru się poddać a i odgryź się umiały. Świadczyło o tym pięć trupów na schodach i jęki ranny dobiegające z dolnej izby, pomieszane z coraz bardziej chrapliwymi okrzykami Hrabiego. Szał minął, teraz zastępowało go coś innego. Gniew, podsycany chęcią zemsty, za śmierć kompanów. Wszak udało im się usiec jednego z gości karczmy, to na innych też przyjdzie pora...

Hrabia widział już, schody to tylko pewna śmierć. Nie był jednak byle chłystkiem. Zdarzyło mu się już całe wsie zdobywać a nawet jeden zamek! Mały, bo mały, spalony, bo spalony i bez bramy, bo bez bramy, ale zawsze. Temu też, nie zatrzymał go jakaś tam pierdolona karczma!

- Kulas, bierz dwóch i idź po ładunek z kanciapy. -
- Co? Po te baryłki? -
- Tak kurwa, właśnie te! -
- Hrabia, co chcesz zrobić? Nie możesz... -
- Stul ryj, Lergun. Bury, idź na łódź do naszych. Powiesz im tak... -

*****


- Dycha jeszcze! -
- Już niedługo... -

Gnorri, mimo pancerza, dopadł do Tyraliona pierwszy i patrząc na jego rany, nie mógł się z tą oceną nie zgodzić. Darował sobie nawet zjebanie lekarza-amatora i jego diagnozy. Raz, że nawet nie zwrócił uwagi, który to, dwa, wolał nie tracić czasu. Z pomocą Tristana i kilku innych kompanów, zdołali jako tako zatamować rany Kriskavena.

- Nie wyżyje długo bez medyka, albo magii jakoweś. - zawyrokował Revald - A jeszcze sami musimy się stąd wydostać. -
- Spuściliśmy im niezły wpierdol. Może zwyczajnie odpuszczą? -
- Nie Hrabia. Znam go, to zawzięty kawał skurwysyna. Poza tym musi dbać o reputacje. Pobiliśmy go na jego własnym terenie. Jak teraz odpuści, to jego ludzie go zabiją. Musimy się przebić do koni, albo na lodź. -
- Po schodach nie przejdziemy. Wystrzelą nas. -
Jasper pomny swej niedawnej przygody, wciął się do planowania ich następnego posunięcia.
- Czekajcie, zaraz będzie inna droga! -

Na poczynania Roberta, który od jakiegoś czasu wytrwale zajmował się stolarką okienną, do tej pory nikt nie zwrócił uwagi. Tymczasem młody Tomuliz poszerzył już dosyć znacznie lufcik dachowy, robiący tu za okienko.

- Zróbcie nosze dla rannego. - zakomenderował Revald, wskazując na wyrwane z zawisów drzwi. - Trzeba poszerzyć okna, tak coby dało się go przez nie wynieść... -
- W tej puszcze, trochę waży... - stwierdziła cierpko Keasa, mimo, że akurat jej nikt nie uwzględniał jako noszowej.
- Co to było, do chuja? -
Gnorri zareagował pierwszy, na dziwny dźwięk, który nagle dobył się zza ściany. Po chwili jeszcze jeden i następny.
- Hej, zobaczcie! Oni coś kombinują! -
Ostrzeżeni pochodziło od Roberta, który wskazywał na podwórze przed karczmą. Revald dopadł do niego szybko i zaklął siarczyście.
- Strzelcy! Zabić ich! Tych przy koniach! -
Lairliel nie trzeba było dwa razy powtarzać. Wcześniej nie znalazła sobie miejsca do użycia swego łuku, teraz wychyliła się do strzału pierwsza, ogarniając wzrokiem podwórze, w poszukiwaniu wyznaczonych przez Krulla celów.

Na zewnątrz zobaczyła kilku ludzi, ciągnących za liny, zarzucane na skraj ściany budynku. Dwóch innych właśnie zarzucało kolejne dwie, z kotwicami na końcach poza krawędź dachu i ruszyło z nimi truchtem ku koniom. Pierwsze trzy już się napięły, gdy przywiązane do nie zwierzęta dostały po zadach. Zbita byle jak z desek ściana zaskrzypiała niebezpiecznie.

Hirayos nie namyślała się długo i wpakowała strzałę w grubasa przy jednym z koni. Widząc tłoczących się za plecami kolejnych "strzelców" nie cofała się już do środka, tylko zwinnie wyszła przez okno na dach budynku i dopiero tam, kucając nałożyła kolejną strzałę i dobiła swój czołgający się ziemi ze strzałą w tyłku cel. Z okna tym czasem strzeliła właśnie druga elfka i wzorem koleżanki, po efektownym salcie, też znalazła się na dachu. Na nim nałożyła kolejną strzałę...

*****


- Zobacz, zobacz, tam są! -
- Przecież widzę Verg. -
- Zamawiam tą z dużymi cyckami! -
- Eeeee.... Czyli którą Fo? -
- No... Ta czarną. -
[i]- Nosz kurwa, one obie czarne, Śmierdzielu! -[/io]
- No to, tą z łukiem! -
- Zaraz mu zajebie... -
- Uspokójcie się kurwa wasz mać, bo chyba kucyk wychodzi! -


*****


Gaspard dopchał się do okna tuż za elfkami. Zgrabny tyłek Kaeasy tylko mignął mu przed oczami, ale zdekoncentrował na tyle, że nie trafił. Na szczęście pchający się za nim Kaczor, ze swoją kuszą był niezawodny. Oprócz długouchych wojowniczek, nikt się nie zbierał się do akrobatycznych wyczynów, toteż strzelcy wali z okna na zmianę a i obiekty westchnień Vergila i Fo, musiały się chować poza krawędź dachu, bo koło szpiczastych uszu zaczynały im latać strzały i bełty. Mimo to padły kolejne dwa trupy a ludzie Hrabiego pochowali się za budynkami, pozostawiając na placu boju konie, przywiązane linami do górnej krawędzi budynku.

- Ha! Kurwie syny! I co teraz! -

Krasnolud, mimo że strzelcem nie był, do porządnie już rozwalanego okna, musiał się dopchać choćby na chwile. Nie musiał długo czekać na odpowiedz. Nagle ściana izby, przy której kończono pakować Tyraliona na prowizoryczne nosze eksplodowała do środka. Huk niszczonych desek był spory a całym budynkiem zatrzęsło na tyle mocno, że stające na dachu elfki upadły na kolana. Pokój wypełnił się kurzem i drewnianym pyłem.

- Co to jest, do chuja?! -

Jasper wskazał na strzałę wystającą z wewnętrznej ściany pomieszczenia. Ot strzała, jak strzała. Lotki, promień, grot. Nic specjalnego. Tyle, że w sumie miała ze dwa metry długości i grubość ręki uratowanej dziewczynki...
- Na bogów, oni mają balistę... - jęknął Tristan.
- No. I dostęp do niebezpiecznych substancji. -
Dodał Malcolm, widząc jak na schodach rozbijają się jakieś dzbany, by po chwili rzucona w nie pochodnia, utopiła schody w ogniu.

Przez chwilę zapanowała konsternacja, bo dobrego wyjścia z sytuacji nie było widać. Moment ten wykorzystali ludzie Hrabiego, widząc, że w końcu ich starania przynoszą efekt. Wypadli z ukrycia i dali koniom po zadach. Te zakwiczały tylko i szarpnęły linami z całych sił. Efekt mógł być tylko jeden. Naruszona już strzałą z balisty ściana, zaskrzypiała tylko i z jękiem łamanych desek "odkleiła się" od budynku zawalając sporą jego częścią na podwórze. Przy okazji zwalił się też częściowo dach, wraz ze swoimi pasażerkami. Wszystko to walnęło na ubitą ziemie przed budowlą, przy okazji rozwalając zgromadzone tam beczki, paki i inksze towary. Obrazu całości dopełniał ogień ogarniający niższe piętro karczmy, które też można było teraz podziwiać, przez częściowo zawaloną ścianę. Coby nie mówić o Hrabim i jego ekipie, działali nad wyraz efektownie.

*****


- Mają rozmach skurwysyny! -

*****


Część kompani poleciała razem ze ścianą i stropem na dół. Ci zaraz poczęli się wygrzebywać z pobojowiska. Część utrzymał się w otwartym teraz na świat pomieszczaniu. Ci szybko schodzili na dół, wiedząc, że stanowią teraz wręcz idealny cel dla strzelców a za sobą mają ogień. Revald i Tristan cały czas osłaniali Izabel, a uratowana dziewuszka, nie odstępowała umiejącego Tyralyona. Gnorri w przypływie prawdziwie krasnoludzkiej fantazji, staną nad rycerzem rozkrokiem i odepchnął się od ściany. Cała trójka zjechała na drzwiach po nachylonej kupie zgliszczy. Pozostali, poganiani przez Revalda, który mimo sytuacji nie stracił zimnej krwi, też podążyli za nimi. Nikomu nic się nie stało. Na tym jednak kończyły się dobre wiadomości.

- TERAZ KURWA!!! NA NICH!!! KUPĄ CHŁOPY, KUPĄ!!! -

Zaatakowali ze wszystkich stron. Pomimo strat, Hrabia nadal miał sporo siepaczy pod komendą. Mieli przewagę prawie trzy do jednego a pozostała jeszcze kwestia Izabel, którą chronił Tristan, ale jakoś nikt na niego nie liczył i umierający, ale jeszcze żyw, Tyralyon z nieodstępującą go dziewczynką. Oni na szczęście mogli liczyć na Gnorriego, ale ten przecież sam był ranny. Zapowiadała się jatka.

W istocie jatką byłą. Bez ładu i składu. Bandyci atakowali bez pomysłu, ale było ich wielu i na tym opierali swą przewagę. Gaspard dostał cięcie w ramie, na szczecie niegroźne. Zrewanżował się ciosem w twarz, po którym jego oponent poddał walkę. Na jego miejsce był kolejny. I następni.

Jasper radził sobie całkiem nieźle w tym burdelu. Nawet przy okazji próbował zlokalizować ich przewodnika. Niestety okazało się, że ten ma w sobie dwie elfie strzały, w tym jedną w zadku, więc raczej im już nie pomoże. Kaeasa, również dobrze odnalazła się w tej małej rzeźni. Elfka zręcznie unikała otwartej walki, krążąc między kompanami i okrutnie dobijając napoczętych przez nich wrogów. Druga elfka, miała już trochę gorzej. Amatorów wdzięków Lairliel było aż trzech i zanim się od nich odgniła z pomocą Jaspera i Gasparada, zaliczyła bolesne cięcie w udo. Na szczęście sprawca jej cierpienia wykrwawiał się teraz w błocie, próbując zatamować juchę buchającą z tętnicy.

Gnorri pluł krwią z przebitego płuca, ale nawet na chwile nie przestał machać korbaczem. Już dwie czaszki nim rozbił a widząc los kompanów, inni coraz mniej chętnie zbliżali się do stojącego nad Tyrialonem i dziewczynką, zakutego w stal małego demona.

Kaczor niestety nie mógł liczyć na takie wsparcie. Zagoniony w kozi róg, z trudem odpierał ataki dwójki bandytów i choć zatłukł jednego a drugiemu z zaskoczenia gardło poderżnęła Kaeasa, to zwiadowca sam dostała dwa razy mieczem i upadł na kolna. Było źle. Nie tak źle jak z Tyralyonem, ale niewiele lepiej. Choć i tak nie on skończył najgorzej.

Klan Tumulizów stawał dzielnie. Coby nie mówić, działali jak dobrze napędzany mechanizm, wzajemnie się osłaniając i koordynować ataki. Malcolm co i rusz pouczał swego młodszego krewniaka, posiłkując się doświadczaniem i wiedzą a ten starał się osłaniać jak mógł starszego krewniaka. Jak dotąd Malcolm zaliczył tylko niegroźne draśnięcie, przez własną nieuwagę zresztą. Zaważył ten jeden monet. Zawsze jest ten jeden moment. Taki, który człowiek potem rozpamiętuje po tysiąc razy i po tysiąc razy wyrzuca sobie, ze nie zrobił czego inaczej.

Wspólnie położyli już trupem trzema a dwóch innych wyłączyli z walki, kiedy wpadł miedzy nich wielki drab w samobójczej szarży. Robert dziobną go w przelocie ale stracił równowagę i upadł na w stertę połamanych desek. Malcolm uniknął dwóch pierwszych cisów wielkiego topora, ale wielkolud, w połowie co najmniej ork, zdzielił go pięścią w twarz. Starszy Tumuliz upadł na ziemie zamroczony, ale zobaczył nad sobą unoszącego topór bandziora. Cios jednak nie spał, bo pierś półorka przebiła włócznia Roberta, który nie dbając o własne bezpieczeństwo doskoczył do walczących. Zapłacił za to drogą cenę. Cięty mieczem przez plecy upadł na kolana, gdzie dostał jeszcze raz, pod żebra. Trzeci cioś nie spadł, bo Malcolm zdołał wstać i zrobił użytek z własnej włóczni. Złapał młodego, zanim ten rąbną w błoto, ale krew bratanka przeciekała mu przez palce a z każdą kroplą Robert był coraz bardziej po drugiej stronie.

Wszystkie te heroiczne wyczyny bledły jednak, przy tym, co wyprawiał na polu walki Revald. Jeśli wcześniej niektórzy znali go tylko z czarnej sławy a inni oceniali przez pryzmat starcia przed Wijącym Węgorzem, to teraz rycerz ujawnił swą prawdziwą naturę. Bandyci Hrabiego w naturalny sposób zidentyfikowali w nim przywódce. Sam Hrabia też z miejsca zaszarżował na niego. Pierwszych dwóch zarąbał rzeźnickim cięciem, zanim jeszcze na dobre zdążyli zacząć walczyć. Kolejnemu odrąbał brutalnie głowę a ostatniego nadział na miecz, jak kurczaka na rożen. I to wszytko w kilka uderzeń serca. Obserwujący go kątem oka Gnorri, wiedział, że tego człeka niczego nie byłby wstanie nauczyć. Przeciwnie, to tamten mógł uczyć jego i czasu mogło mu nie starczyć, aby przekaż całą swą wiedzę.

Revald starł się z Hrabią, a jakże, na środku panującego wokół chaosu. Herszt bandytów wymachiwał swoim wielki toporzyskiem, ale w porównaniu do szybkości, zakutego przecież w zbroje Krulla, był tylko niezdarnym, powolnym osiłkiem. Revlad szybko ciął raz, potem drugi i trzeci, aż Hrabia zachwiał się na nogach. Skończył by bydlaka, ale opadło go kolejnych trzech sługusów herszta. Za mało. Fakt, jeden ciachnął go w łydkę, zmuszając rycerza do klęknięcia, ale dało mu to tyle, że zdążył uciec. Drugiemu Krull otworzył brzuch, wylewając na zewnątrz parujące bebechy a ostatniemu wbił sztylet w oko.

Cisza. Na pobojowisku nastała cisza, przerywa tylko urywanymi oddechami, palącym eis coraz weselej budynkiem i oddalającymi się krokami uciekających z pola walki ocalałych ludzi Hrabiego. Samego herszta też nie było widać. Ktoś gdzieś tam rzęził, trzymając się za kikut odciętej ręki, drugi czołgał się przez błoto, byle dalej od tej jatki. Tymi jednak szybko zajęła się Kaeasa. Jasper, aż odwrócił głowę, mimo, że do wrażliwych nie należał. Izabel zwymiotowała i zemdlała, lądując w ramionach trzęsącego się Tristana. Przez całą walkę nikt się do nich nawet nie zbliżył. Nikt nie przeszedł obok Krulla.

- Pomóżcie! -

Na okrzyk Malcolma zareagował Jasper i Gaspard. Wspólnie próbowali zatamować ranny Roberta. Widać jednak było, że jego szanse są marne. Lairliel i Kaczor opatrywali się nawzajem, jak się dało. Czy ktoś w ogóle wziął bandaże? Trzeba było do tego porwać trochę ubrania a że Kaczor pocięty był solidnie, to i widok miał w miarę ładny. Jedyny plus w tym cierpieniu.

- Do łodzi!!! -

Krull warkną a że cały wyglądał jak umazany we krwi demon śmieci i zniszczenia, te słowa miały moc. Jednak...

- Panie mamy rannych... Nie przeżyją... -
- Tutaj im nie pomożemy, głupcy! Ten skurwiel pognał prosto na łódź, jak go pociąłem. Musi tam coś mieć. Mozę mikstury jakieś, może co innego. Ruszać się! -

Revald nie zważając na innych, powłócząc nogą ruszył na prowizoryczne nadbrzeże. Gnorri, do spółki z Tristanem, który zdołał jakoś dobudzić Izabel, ruszyli za nim, niosąc Tyralyona. Gaspard pomógł Malcolmowi, w podobny sposób zabrać konającego Roberta. Kaczor wsparł się na ramieniu Jaspera a elfki osłaniały cały pochód z łukami w dłoniach.

Devren to była mała faktoria, toteż do pomostu, na końcu którego zacumowany był stateczek Hrabiego, dotarli po ledwo kilkudziesięciu krokach.

- O rzesz kurwa... -

Na łodzi stał Hrabia. Przed nim zaś stała, przymocowana do pokładu machina.

Pomost miał może ze trzydzieści metrów w prostej linii. Szeroki na półtora. Hrabia ciężko opierał się o diabelskie ustrojstwo, ale strzał wzdłuż pomostu miał idealny. Ustrojstwo dawało mu też sporo osłony przed strzelcami. Tyle, że strzał miał tylko jeden...
- No dawajcie kurwie syny! Elfy w zad chędożone! No dalej! Krull kutasie, chodź do mnie! - Hrabia darł się na nich, jednoczenie popędzając wyraźnie przestraszona załogę.

- HEJ WY TAM W ŚRODKU! -
Zdawało się, że nic już ich dziś nie zaskoczy. A jednak. Głos dochodził spoza palisady.
- Jestem kapitan Haile i mam ze sobą pól setki żołnierzy! Otwórzcie bramy i poddajcie, się a daje oficerskie słowo honoru, że nikomu nic się nie stanie. Jeśli nie, sami je otworzymy i nie damy pardonu nikomu! -

- Ratikowi! W faktorii mówili, że mają się zjawić! Ale już? -

Na dźwięk imienia dowodzącego żołnierzami Revald skrzywił się nieładnie a na łodzi zapanowało większe jeszcze poruszanie. Słychać było jak Hrabia charcząc (Revald musiał go nieźle pochlastać) kazał ciąć liny i odpływać.

- Ludzie! -
Revald wyraźnie miał już swój plan.
- On ma tylko jeden strzał a to parę kroków. To diabelstwo jest ciężkie a on ranny. Jak kto będzie szybki, to nie wyceluje... Sam bym poszedł, ale dostałem w nogę a Tristana nie wyśle, bo pewnie już w portki robi... -
- Pojebało Cie. Tym czymś można człeka na wylot przebić! A nawet jak kto dobiegnie, to jeszcze jest Hrabia i załoga... -
- Załoga już sra pod siebie, po tej jatce. Jak orka ubijemy, to zrobią co im każemy! Kurwa, sam go usiekę, jak tylko łodzi dopadnę, byle tylko zająć go na chwile, sprowokować, coby strzelił. -
- A może się poddać ratikowym? Przecież to nasi, kurwa ich mać, sprzymierzeńcy. Pomogą nam. Może medyka mają? -
- Zatrzymają nas na przysłuchanie, opóźnią, nie zdążymy... Znam ja tego kapitana a i on mnie zna... On ze mną gadał nie będzie i pomóc nie zechce. Kurwa, niech się kto ruszy i zrobi co trzeba! Gdzie wasza odwaga! Strzelcy, będą osłaniać a ja sypnę groszem dodatkowo a i szepnę słowo komu będzie trzeba, po powrocie. A moje słowo, ciągle sporo może... -

- Wy tam, słyszycie! Poddajcie się i otwórzcie bramę. Nie będę jeszcze raz powtarzał! -

Haile darł się, Hrabia też, liny już były cięte, więc czasu na decyzje było mało. A wzrok Revalda zdawał się przewiercać każdego z nich z osobna.

*****



- Kurwie syny. Sodomici w rzyć przez trolle chędożeni! Takie babki zmarnować i dać uciec! O żeby wam kutasy uschły i poodpadały! -
- No. I kucyk też spierdolił... -
- Parszywe, obsrane, śmierdziele! -
- Ty Verg, jak oni są parszywe, obsrane, śmierdziele, to my kto jesteśmy? -
- My? My, kurwa, jesteśmy Trzej Królowie! -


----------------------------------

Jaśmin i pppp proszeni o niepostowanie. Info w komentarzach.
 

Ostatnio edytowane przez malahaj : 07-01-2016 o 03:08.
malahaj jest offline