Sytuacja była poważna.
Wprawdzie tego typu zejścia Mirosławowi przydarzały się w czasie jego poszukiwań prawdy absolutnej, to stan tego kalibru trafił się ostatnio gdy Obszczyfurtek zaczął eksperymentować z acetonem. Przez zgwałcony różnymi substancjami mózg przebiegła kulawo konkluzja iż stan tak długiego i poważnego zejścia z kontaktu może mieć wiele wspólnego z zapachem roznoszącym się w kuchni. A więc zapewne powrócił do eksperymentów, które wyrwały się spod kontroli.
To śmiałe, intensywne i ciężkie śledztwo rozgrywające się między jego uszami zmęczyło go nieco, lecz przynajmniej wszedł w posiadanie chybotliwych teorii co się zapewne działo. Skupił się zatem na obrazach. Przez chwile oglądał je przekręcając raz po raz o 90 stopni aby załapać gdzie góra, a gdzie dół, po czym doszedł do jasnych i wyrazistychwniosków, że ni chuja nie ma pojęcia co to jest. Mogły to być portrety Tyku, mogły też artystyczne dokumentacje Pawia Królewskiego powstałego w wyniku źle dobranych haustów. Zasadniczo te dwie wersje były najbardziej prawdopodobne.
Rzucił płótna w kąt, trzeba było zająć się sprawami o wyższym priorytecie.
Posprawdzał wszystkie puszki i butelki porozrzucane po mieszkaniu zbierając łącznie jeden niewielki łyk drinka autorskiego zwanego z latynoska "miechaldinho". Chwilowo to musiało wystarczyć. Pan Szczurogwałt wciąż spał na materacu, wyglądając jakby i on w pewnym momencie włączył się w melanż i teraz dogorywał . Ubrany był w opakowanie po czteropaku, choć tajemnica było czy sam w niego wlazł, czy ktoś mu go założył.
Za dużo tych tajemnic było dla Obszczyfurtka, a tu jeszcze ta kartka z numerem.
Przez chwilę zastanawiał się czy nie zajrzeć do Tyku (skoro już tu była nawet w połowie gotowa), oczywiście na wszelki wypadek nie zapalając światła. Alternatywą było pozbieranie jakichś sprzętów i ruszenie w plener by je spieniężyć w celu zakupów jedynie właściwych i słusznych substancji. W obu plusy były przesłaniane minusami. W postaci niebagatelnej urody obiektu chrapiącego w wannie, oraz w postaci potrzeby zapieprzania z worem fantów na skup złomu. Życie nie rozpieszczało.
Już prawie podjął decyzję gdy rozległ się upiorny terkot telefonu, który w jego stanie był tym czym dla Marcina Najmana pięści kogokolwiek na kogo wypchnięto go na matę. Apostołami bólu i cierpienia.
Drżącą ręką chwycił za słuchawkę i uniósł ją do ucha, druga dłonią ściskał sobie głowę.
- Czego do chuja! - spytał grzecznie.