Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 18-01-2016, 22:11   #1
Ravage
 
Ravage's Avatar
 
Reputacja: 1 Ravage jest godny podziwuRavage jest godny podziwuRavage jest godny podziwuRavage jest godny podziwuRavage jest godny podziwuRavage jest godny podziwuRavage jest godny podziwuRavage jest godny podziwuRavage jest godny podziwuRavage jest godny podziwuRavage jest godny podziwu
[Storytelling: Metro 2033] Szmaragdowy Gród - SESJA PRZERWANA

Rozdział 1.
Dobre złego początki.


Moskiewskie metro.
Wkopane głęboko w ziemię, oddane do użytku w 1935 roku. Posiada 12 linii, na których jest 195 stacji. Łączna długość wszystkich torów to 395 kilometrów. Średnio, korzysta z niego 6 milionów 800 tysięcy pasażerów, co czyni je jednym z najbardziej obciążonych systemów metra na świecie*.
Takie kiedyś było.

Nastał koniec.
W 2013 nad Moskwą została zdetonowana bomba atomowa. Części ludności udało się ukryć w metrze. Wybrańcy, szczęściarze, jedyni ocaleńcy.

Jest rok 2031. Ludzka cywilizacja nie istnieje.
Wszystko, co zbudowali ludzie, wszystko, co wymyślili, wszystkie zdobycze techniczne, kultura, muzyka, teorie filozoficzne i naukowe, wszystko to pochłonęły mroki przeszłości.
Ludzie znów zaczęli walczyć o przetrwanie. Trzeba było dostosować się do nowych, brutalnych warunków, przystosować metro do życia, zadomowić się.

Każda stacja powoli, z czasem przybrała formę miasta-państwa, ze swoim systemem umocnień, ze swoim oddziałem wojskowym. Nastąpił moment, w którym zaczęły tworzyć sojusze, porozumienia ale także konflikty.
Weźmy taką Hanzę.

„Hanza” była nazwą Związku Stacji Linii Okrężnej. Stacje te, znajdując się na przecięciu wszystkich pozostałych nitek, a więc również szlaków handlowych, połączone tunelami, prawie od samego początku były miejscami spotkań kupców ze wszystkich krańców metra. Bogaciły się z niewiarygodną szybkością i wkrótce, rozumiejąc, że ich bogactwo u zbyt wielu wywołuje zawiść, postanowiły się zjednoczyć. Oficjalna nazwa była zbyt długa i ludzie przezwali związek Hanzą – ktoś kiedyś trafnie porównał go ze związkiem miast handlowych w średniowiecznych Niemczech. Słówko było dźwięczne i tak już zostało. Hanza początkowo składała się tylko z części stacji, zjednoczenie odbywało się stopniowo. Był odcinek Linii Okrężnej od stacji Kijewskiej do Prospektu Mira, tak zwany Północny Łuk, i stowarzyszone z nim Kurska, Tagańska i Oktiabrska. Potem już Hanza wchłonęła Pawielecką i Dobrynińską i utworzył się drugi łuk – Południowy. Jednak główny problem i główna przeszkoda w zjednoczeniu Łuku Północnego z Południowym tkwiła w Linii Sokolniczeskiej.
Linia Sokolniczeska zawsze była osobno. Jak popatrzeć na plan, to zaraz zwraca się na nią uwagę. Po pierwsze, jest prosta jak strzała. Po drugie, na wszystkich planach jest jaskrawo czerwona. A i nazwy stacji pasują: Krasnosielska, Krasnyje Worota, Komsomolska, Biblioteka im. Lenina i znów Lenińskie, tym razem Gory. I czy to przez takie nazwy, czy to z jakiejś innej przyczyny, ciągnęli na tę linię wszyscy czujący nostalgię za chwalebną socjalistyczną przeszłością. Wyjątkowo dobrze przyjęły się na niej idee odrodzenia państwa sowieckiego. Najpierw jedna stacja oficjalnie wróciła do ideałów komunizmu i ustroju socjalistycznego, potem sąsiednia, potem ludzie z drugiej strony tunelu zarazili się od nich rewolucyjnym optymizmem, obalili swoją administrację i wtedy już poszło z górki. Pozostali przy życiu kombatanci, byli działacze Komsomołu i partyjni funkcjonariusze, niezmienny lumpenproletariat – wszyscy napływali na rewolucyjne stacje.

Utworzono komitet odpowiedzialny za rozpowszechnianie nowej rewolucji i idei komunistycznych po całym metrze, pod nieledwie leninowską nazwą: Międzystacjonówka. Szkolono tam grupy zawodowych rewolucjonistów i propagandystów i wysyłano ich coraz dalej w głąb wrogiego obozu. Wszystko szło w zasadzie bez większych zgrzytów, gdyż wygłodniali ludzie na bezpłodnej Linii Sokolniczeskiej pragnęli przywrócenia sprawiedliwości, która w ich rozumieniu mogła przyjąć tylko formę urawniłowki. Wkrótce szkarłatny płomień rewolucji, który zapłonął na jednym jej końcu, ogarnął całą nitkę. Dzięki cudem ocalałemu mostowi przez Jauzę, połączenie między stacją Sokolniki a Placem Prieobrażeńskim nadal istniało. Z początku krótki odcinek naziemny trzeba było pokonywać tylko nocami w jadących z pełną prędkością drezynach. Potem, siłami skazanych na śmierć, na moście postawiono ściany i dach. Stacjom przywracano stare sowieckie nazwy: Czystyje Prudy znów zostały Kirowską, Łubianka – Dzierżyńską, Ochotnyj Riad – Prospektem Marksa. Stacje o nazwach neutralnych zostały gorliwie przemianowane na coś bardziej oczywistego ideologicznie: Sportiwna – na Komunisticzeską, Sokolniki na Stalińską, a Plac Prieobrażeński, od którego wszystko się zaczęło, na Sztandar Rewolucji. I tak oto linia, niegdyś Sokolniczeska, choć przez masy nazywana „czerwoną” – w rozmowach moskwian przyjęło się wówczas nazywanie wszystkich nitek metra według kolorów, którymi były oznaczone na mapie – w pełni oficjalnie została Linią Czerwoną.

Do czasu, kiedy Linia Czerwona ostatecznie się ukształtowała i zaczęła wysuwać pretensje do stacji z innych nitek metra, wyczerpała się cierpliwość wszystkich pozostałych. Zbyt wielu ludzi pamiętało czym jest sowiecka władza. Zbyt wielu ludzi widziało w grupach agitacyjnych, rozsyłanych przez Międzystacjonówkę po całym metrze, przerzuty nowotworu grożącego unicestwieniem całego organizmu. I niezależnie jak długo agitatorzy i propagandyści z Międzystacjonówki obiecywali elektryfikację całej sieci kolejki, zapewniając, że w połączeniu z sowiecką władzą da to komunizm (to tak bezwstydnie nadużywane leninowskie hasło chyba nigdy nie było bardziej aktualne), ludzie spoza ich linii nie dawali posłuchu tym obietnicom. Międzystacjonalnych bajkopisarzy wyłapywano i wydalano z powrotem do państwa sowieckiego.
Wtedy przywódcy czerwonych postanowili, że pora działać bardziej zdecydowanie: jeśli pozostała część metra w żaden sposób nie zajmuje się wesołym ogniem rewolucji, trzeba ją podpalić. Sąsiednie stacje, zaniepokojone nasileniem komunistycznej propagandy i działalności wywrotowej, doszły do podobnego wniosku. Doświadczenie historii jasno dowodziło, że bakcyl komunizmu najlepiej przenosi się na bagnetach.

Koalicja antykomunistycznych stacji, prowadzona przez Hanzę, przeciętą Linią Czerwoną na pół i chcącą zamknąć koło, przyjęła wyzwanie. Czerwoni nie liczyli oczywiście na zorganizowany opór i przecenili swoje siły. Oczekiwane przez nich łatwe zwycięstwo trudno było wróżyć nawet w dalekiej przyszłości.
Wojna, która okazała się długa i krwawa, mocno uszczupliła i tak niezbyt liczną ludność metra. Zmagania trwały bez mała półtora roku i składały się w większości z walk pozycyjnych, ale były też konieczne wypady i działania dywersyjne partyzantów, zawały tuneli, rozstrzeliwanie jeńców, kilka przypadków bestialstwa z obu stron. Było tam wszystko: operacje wojskowe, manewry okrążające i przełamania, bohaterskie czyny, zwycięscy wodzowie, bohaterowie i zdrajcy. Lecz najbardziej charakterystyczne w tej wojnie było to, że żadnej z walczących stron nie udało się przesunąć linii frontu na jakąś znaczącą odległość. Czasem zdawało się, że komuś udało się zdobyć przewagę, zająć jakąś graniczną stację, lecz wróg sprężał się, mobilizował dodatkowe siły i szala przechylała się na drugą stronę.
A wojna pochłaniała zasoby. Wojna zabierała najlepszych ludzi. Wojna była wyniszczająca.

[...]
Politycy, coraz mniej popierani przez wojsko, musieli szybko szukać możliwości zakończenia wojny, zanim ich broń obróci się przeciwko nim. Wtedy, w warunkach ścisłej tajemnicy i, co konieczne w takich wypadkach, na neutralnej stacji, spotkali się przywódcy wrogich stron: towarzysz Moskwin ze strony sowieckiej, a z koalicji – prezydent Hanzy Łoginow i szef Konfederacji Arbackiej Kołpakow.
Traktat pokojowy został podpisany bardzo szybko. Strony wymieniły się stacjami. Linia Czerwona zyskała pełnię władzy nad na wpół zburzonym Placem Rewolucji, lecz oddawała Konfederacji Arbackiej Bibliotekę im. Lenina. Dla jednych i drugich był to niełatwy krok. Konfederacja traciła jednego ze swoich członków, a razem z nim tereny na północnym wschodzie. W Linii Czerwonej pojawiła się wyrwa, bo na samym jej środku znalazła się stacja od niej niezależna, która przecinała ją na pół. Mimo że obie strony miały zagwarantowany swobodny tranzyt przez swoje dawne terytoria, taka sytuacja nie mogła nie niepokoić czerwonych… Lecz to, co proponowała koalicja, było zbyt kuszące. I Linia Czerwona się nie oparła. Na traktacie pokojowym najwięcej zyskiwała oczywiście Hanza, która mogła teraz swobodnie zamknąć krąg stacji i pokonać ostatnie przeszkody na drodze do rozkwitu. Ustalono też zachowanie status quo i zakaz prowadzenia działalności agitacyjnej i wywrotowej na terenie dawnego nieprzyjaciela. Wszyscy byli zadowoleni.
[…]
Minęły lata od owego pamiętnego dnia, kiedy podpisano traktat pokojowy. Przestrzegały go obie strony: Hanza dojrzała w Linii Czerwonej wygodnego partnera ekonomicznego, a ta porzuciła swoje agresywne zamiary: towarzysz Moskwin, gensek Komunistycznej Partii Moskiewskiego Metra imienia W.I. Lenina dialektycznie dowiódł możliwości stworzenia komunizmu na jednej, izolowanej linii i podjął historyczną decyzję o zapoczątkowaniu owego tworzenia. Stare urazy zostały zapomniane.
**

Tunele metra na swój sposób ożyły. Na każdej stacji tętni marne, bo marne ale jednak życie.
Na powierzchnię wychodzą tylko najodważniejsi, ponieważ opuszczone, wymarłe miasto opanowały krwiożercze potwory – mutanty, które wyrosły pod wpływem radiacji.
Stacje zapełniły się niesamowitymi opowieściami o bohaterskich stalkerach przynoszących drogocenne łupy, o zgłodniałych przerośniętych szczurach zjadających całe stacje, o Czerwiu drążącym tunele, o satanistach próbujących dokopać się do samego Szatana i najbardziej niesamowite legendy o Szmaragdowym Grodzie.
Legendy żyły własnym życiem. Zawsze znajdował się ktoś, kto dosiadał się do ogniska i zaczynał snuć opowieści, które usłyszał od kogoś, kto je złowił uchem od kogoś, kto znał kogoś kto coś widział na oczy lub był czegoś świadkiem.
Gdy nadzieja na wyjście z metra i normalne życie na powierzchni umierała, zawsze zostawały jeszcze te legendy, które podtrzymywały ludzi na duchu. Że gdzieś, za ścianą, tuż obok, jest dostatniejsze, lepsze życie na dobrze oświetlonej, mlekiem i miodem płynącej stacji...

Od jakiegoś czasu historie o Szmaragdowym Grodzie przybrały na sile. To tu, to tam pojawiały się pogłoski, że jednak ktoś tam się przedostał. Niektórzy opowiadali, że był to bohaterski skok na stację Sportiwna inni zaś mówili, że komuś udało się przedostać górą, jakimś cudem przejść te prawie cztery kilometry, przekroczyć rzekę i dojść do metra. I wrócić!
Inni mówili o tym, że z nieznanych powodów Czerwoni wszystkie swoje siły włożyli w to, by zburzyć stację Worobjewy Gory i uniemożliwić reszcie metra dotarcie do owianej legendami stacji Uniwersytet. Wiadomo, Czerwoni byli jak pies ogrodnika- sami nie mogą to innym też nie pozwolą.
Część plotek dementowała te poprzednie, że Czerwoni dzięki zburzeniu stacji dzielącej uratowali resztę przed śmiertelnym zagrożeniem.
Była jeszcze cała góra innych, nie mniej ciekawych plotek.

Jedną z nich, wydawało się, że jak najbardziej prawdopodobną i prawdziwą opowiadał przy ognisku Andriej. Wszystkim poczerwieniały uszy. Najpierw siedziały przy Andrieju dwie osoby. Potem przyszły następne, słysząc że głos mężczyzny jest zdecydowany, pełen emocji. Opowiadał z zapałem, ze wszystkimi szczegółami. Tak, jakby tam był.
Wokół niego dosiadało się coraz więcej słuchaczy. Wśród nich stał Simon, licząc na to, że gdy już wszyscy się rozejdą do swoich zajęć on wydębi od gawędziarza coś na ząb, w ramach zasady „ty opowiadałeś, ja byłem najwytrwalszym słuchaczem, musimy to opić ale nie można pić bez podkładki”.
- Stary, ale chujnia!-W końcu odezwał się jakiś obszarpany świniopas. Niedawno dostarczył do Hanzy swój towar i miał chwilę by odpocząć. Jakiś czas temu przysiadł się do ogniska i od dłuższego czasu Andriej widział, że ten słucha ale coraz bardziej robi wzburzony.- Co ty za kit ludziom wciskasz, hę? Przecież wiadomo, że tam nic nie ma, stacje są zburzone a jeśli nawet, to dostępu bronią Czerwoni!
Tłum zamruczał niechętnie wytrącony z błogich marzeń o lepszym, dostatnim życiu na tej oazie wśród pustyni, jakim im przedstawił Szmaragdowy Gród Andriej.
Gorzka prawda smakowała obrzydliwie. Wzburzony krzyk Żory rozwiał delikatną mrzonkę. Nastrój uciekł, nie chciał łatwo wrócić.
Ale Andriej miał w sobie coś magicznego. Czy po prostu był dobrym bajarzem? Opowiadał to tak doskonale! Szczegółowo opowiadał każdą, najdrobniejszą rzecz, przed oczyma swoich słuchaczy wręcz wymalował obraz, który wyświetlał się jak film.
Między mężczyznami wywiązał się spór. Bajarz zapewnił, że też tam był. Tłum wciągnął powietrze i zamarł.
Świat zwolnił. Simon wyciągnął szyję. Nie stał w pierwszym rzędzie, ale na tyle blisko, że mógł głośno i wyraźnie go usłyszeć i jeśli znalazł lukę między głowami, to i twarz opowiadacza mógł ujrzeć.
Andriej zagrzebał w kieszeni. Atmosfera zrobiła się gęsta jak gulasz wieprzowy, który to można było opchnąć za bagatela, dziesięć naboi na stacjach Polis.
Andriej wyjął z kieszeni malutki przedmiot.
- Wiedziałem, że mi nie uwierzycie, ale mam przy sobie coś, co jest ostatecznym dowodem na to, że nie kłamię! Zresztą i was mogę tam zabrać, ale podróż do Grodu jest bardzo, bardzo niebezpieczna...-Wstał, nachylił się wstronę tłumu i wyciągnął przed siebie zawiniętą dłoń, w której trzymał ów wręcz magiczny artefakt.
Cały tłum wstrzymał oddech i skupił się nad dłonią stalkera. Palce rozchyliły się, ukazując wnętrze dłoni.
-To jest klucz do...
TRAATTATATARARATA


Czarna Właśnie czekała na Komsomolskiej na brata. Miał tu do załatwienia parę sprawunków i kazał jej czekać przy wejściu na stację.
Kosmomolska była dosyć zapuszczoną, brudną stacją. Kręciło się tu dosyć dużo żołnierzy Hanzy, a sytuacja wydawać się była odrobinę napięta. Coś wisiało w powietrzu.
Linię Okrężną przecinała tu Linia Czerwona. Niby Czerwoni z Hanzą byli na stopie pokojowej, ale nikt sobie nie ufał.
Ludzie na stacji byli przyszarzeni, jakby z lekka apatyczni. Na pierwszy rzut oka jednak tego się nie dostrzegało. Były tu kramiki i jakieś życie, ale chyba świadomość tego, że w każdej chwili mógłby wybuchnąć konflikt a stacja była z obu stron otoczona Linią Czerwoną nikogo chyba nie napawał optymizmem.
Jegorij miał tu parę spraw i niestety musiał iść sam, we własnej osobie, taki kawał drogi z ich stacji - Kitaj Gorod. Wziął siostrę wiedząc że jakby co, razem mieli większe szanse no i to, co chciał załatwić miało też jej dotyczyć. Tym razem był bardzo tajemniczy, kazał jej iść razem ze sobą ale na rozmowę z tajemniczym „przyjacielem” już nie pozwolił. Daj jej do zrozumienia, że ma czekać na suchej dupie tu, na peronie i czekać na sygnał. Czym on miał być, już nie powiedział.
Kobieta zaczęła się już nudzić. Ileż można czekać? Co do tego, że mogło mu się coś stać, nie miała obaw.
Popatrzyła z nudów w głąb tunelu. Jak zwykle ciemny, mokry i obrzydliwy. W jego odmętach mogło się dziać cokolwie.
TRAATtatatararata.... Usłyszała napływający z oddali i odbijający się echem huk karabinu.
Stojący najbliżej niej i rozmawiający z kolegami łysy wojak, pilnujący wejścia na stację splunął na tory.
Naboje marnują...debile...Chrypnął i odwrócił się z powrotem do kolegów.
Dwaj z nich stali na względnym luzie, trzymając swoje karabiny przewieszone swobodnie na ramieniu. Palili jakąś okropnie cuchnącą machorkę, dającą gęsty dym, który aż drapał w gardle.
Ty, słyszałeś może?Pchnął charczący łokciem jednego z nich. Słyszałem ostatnio niezłą historyjkę. Podobno jakiś stalkier znalazł wejście do Szmaragdowego Grodu...
O nie! Nie!Jęknął jego kolega.Znowu się zaczyna. Jurij, nie ma czegoś takiego jak Szmaragdowy Gród, ty tłumoku. To są plotki, by podtrzymać nasze morale, że jednak jest jakieś wyjście z tej parszywej sytuacji. Zrozum to wreszcie, że to jest ułuda, plota, taki żart!
Jurij zrobił krzywą minę.
I niby kto rozsiewa te plotki twoim zdaniem?Sapnął niezadowolony, że ktoś psuje mu świetną okazję na odpłynięcie w krainę marzeń zamiast skupić się na pilnowaniu porządku na stacji.
No jak to kto? Niewidzialni Obserwatorzy...!
Dyskusja zamieniła się w kłótnię. Ale Czarna miała podzielną uwagę. Chyba kogoś jednak tunel prowadził na stację.


-Dzień dobry wszystkim. Jestem Tekla Umiem kraść, idę z wami. - Uśmiechnęła się triumfująco, gdyż wydawało jej się, że był to świetny sposób na autoprezentację.
Mimo to ludzie rzucili tylko na nią okiem z góry i wrócili do rozmowy.
-I tak pójdę z wami, bo poradzę sobie w metrze! Nie boję się niczego! - Rzuciła w przestrzeń tym razem trochę głośniej i wcisnęła się między grupę ludzi z ramionami skrzyżowanymi na piersiach.
Dostojewska pomimo bliskiego sąsiedztwa Hanzy była bardzo pechową stacją. Powoli zaczynała się sypać, zawalać. Niewiele jej już zostało, ale mieszkańcy nie chcieli się pożegnać ze swoim nowym-ale-już starym-domem.
Udawało im się tu hodować bardzo smaczną odmianę jadalnych drożdży, które miały delikatny, aksamitny smak. Dawało im to przyzwoity napływ zasobów z Linii Okrężnej.
Szczęście jednak wisiało na włosku. Prawdopodobnie, odkąd zabrakło prądu, wody gruntowe zaczynały podmywać stację i ta powoli osiadała. Na ścianach widać było gdzieniegdzie pęknięcia.
Gdy wszyscy szli na spoczynek i na stacji robiło się cicho, od czasu do czasu słychać było pomruk osadzających się i osuwających fundamentów. Czasem również tynk sypał się na głowę.
Sąsiednie stacje, Marijna Roszcza i Trubna już się pozapadały. Bliski koniec towarzyszył również i Dostojewskiej.
Zaczepiony Wasilij nie bardzo wiedział, co odpowiedzieć brudnej dziewczynce, był za bardzo rozkojarzony i przejęty. Właśnie rozmawiał z miejscowymi obrońcami stacji. Podobno jego ojciec był tu widziany jakiś czas temu i wypytywał o niejakiego Andrieja, który się tu kręcił i opowiadał jakieś niestworzone historie na temat Szmaragdowego Grodu. Jednak Andriej-bajarz już zdążył się ulotnić, tuż przed przybyciem Piotra.
Tekla!Fuknął jeden z miejscowych. Łysawy i grubawy czterdziestolatek. Jego twarz była obła, dobrze wypełniona. Podbródek ledwo się odznaczał na tej nijakiej twarzy. Idź precz ty mały szatanie!Machnął na nią ręką.Widzisz chłopcze?Zwrócił się do Wasilija. Ta tu osierocona smarkula przez tego oszołoma non stop gada o tym cholernym Ogrodzie...czy tam Grodzie. Jeden pies. Wszystkim dzieciakom pokazywał jakiś taki dżinks, co to niby na tej stacji zdobył, jako dowód. Wyobrażasz to sobie?!Łypnął znowu na dziewczynkę. Miałaś iść do drożdży, dosypać im pożywki, a nie stać i gadać głupoty. Już!
TRAATtatatararata....
Wszyscy aż podskoczyli. Dostojewscy obrońcy odruchowo chwycili mocniej swoją broń.
Oho....Już dawno tego nie słyszałem...Odparł, zarośnięty jak nieboskie stworzenie, Czeczen.
Dudniący pogłos wystrzałów dochodził od strony Prospektu Mira.
O.Odezwał się obły. Przypomniało mi się. Ten maniak to chyba w tamtą stronę poszedł. Ale głowy sobie nie dam uciąć. I upił porządny łyk „herbatki” z emaliowanego, obtłuczonego kubka.



Dymitrij był już zmęczony. Długo szedł pustym tunelem do Prospektu Mira. Nie wiedział sam czemu, ale kazano mi się stawić jakiś kawałek od stacji. Tunel tutaj był jak na warunki moskiewskiego metra całkiem suchy. Tylko od czasu do czasu gdzieś było słychać kapanie wody.
Kiedyś, jeszcze przed wojną słyszał historie, że metro jest w niektórych miejscach nawiedzone. Że jest gdzieś tunel czasoprzestrzenny, albo że przyjeżdża stara kolejka, wraz ze staromodnie ubranym maszynistą i nie wolno do niej wsiadać, bo już nigdy się nie wróci do żywych...
Teraz też ludzie bajdurzyli kocopoły. O miejscach, które szepczą, o pojawiających się duchach, o jakimś robaku drążącym tunele. Brednie.
Dima był już zmęczony. Zgodził się na tą podróż tylko dlatego, że poprosił go o to stary maszynista, dowódca jednej z niezależnych stacji, Foma. Foma był również starym kumplem, z którym chodził na wódeczkę jeszcze za tych lepszych czasów. Stary cap miał tyle szczęścia, że akurat w robocie był, jak to się wszystko stało. Ten to zawsze miał fuksa.
Teraz go poprosił o naprawdę wielką rzecz. Oczywiście, będą mu zapłacone pieniądze.
Ale gdzieś na Marksistowskiej, mieszkał jakiś gościu, podobno bardzo dobry rusznikarz.
Też jakiś znajomy znajomego Fomy. Podobno gościu, czekajcie no...jak on się miał?
Dymitrij musiał się chwilę zastanowić. A! Tak!
Emil. Tenże Emil był całkiem znany w Hanzie z tego, że naprawiał całkiem nieźle ten badziew, co się ostał do strzelania w metrze.
Ale miał jeden problem; dorwał ostatnio jakąś starą, jeszcze przedwojenną sportową pukawkę a w niej, okazało się, był bardzo ciekawy mechanizm -elektroniczny spust. Super sprawa, jeśli ktoś chciał się bawić w snajpera. Foma mówił, że ten chce przerobić tę broń.
To po co mu był Dima?
Foma tłumaczył cierpliwie.
Ów gościu długo kombinował i różnych ludzi pytał. W końcu udało mu się zdobyć pendrive, na którym rzekomo miał pliki z budową broni. No ale po chuj komuś pendrive z danymi w metrze, skoro tu z komputerów porobiono przyciski do papieru, albo co najwyżej ekscentryczny mebel, podnóżek z braku wystarczającej ilości prądu?
No i tu się zaczyna jazda. Komputer też podobno ma. Ale popsuty. Nikt za chuja nie umie go tam, na tej dalekiej Marksistowskiej naprawić. Więc Foma, zapytany przez kolegę, którego to kolegę zapytał znajomy Emila, czy zna kogoś takiego co to naprawi, uznał, że zna. Dymitra.
Mieli więc umówioną miejscówkę za Prospektem Mira, tego i tego dnia.
Już był parę metrów za stacją, już dochodził do miejsca, gdy usłyszał ten ostry dźwięk, którego nie da się pomylić absolutnie z niczym innym.

TRAATTATATARARATA

Po kilku długich chwilach usłyszał krzyki i tupot uciekających. Wypłynęli z mroków tunelu, byli biali jak ściana, potrącali go, nie patrzyli na starego. Uciekali gdzie pieprz rośnie.


Emil już wyłaniał się z tunelu przy Komsomolskiej od strony Kurskiej. Podał znudzonym żołnierzom swoje dokumenty, na które żołdacy ledwo co rzucili okiem. Przeszedł spokojnie przez posterunek kierując się na spotkanie. Był już niedaleko. Jeszcze półtorej kilometra i spotka się z gościem poleconym przez jakiegoś znajomego Rusłana - jego stałego klienta.

Rusłan to był typowy stalker, samotny wilk, który przeszedł metro wtą i nazad i górą i dołem. Wiele widział i wiele doznał. Znał paru ważnych i umiał pomóc.
Kiedyś dorwał pendrive, na którym ostały się dokumenty z budową broni. Wymienili się z Emilem- ten mu coś naprawi a ten mu zapłaci gwizdkiem.
Jak do tego mogło dojść? Emil miał u siebie na warsztacie trochę niepotrzebnego szmelcu. Któryś z jego stałych klientów kiedyś przyniósł laptopa z góry. Jak zwykle, przyniósł a potem zapomniał wziąć. Emil miał wielkie szczęscie, bo komputer był działający na baterię, ta działała. Odpalił sprzęt i faktycznie- znalazł na nim pdfy z rozpisanym schematem.
Jednak szczęście rusznikarza nie było wystarczające. Komp się popsuł. Trudno było stwierdzić, czy to bateria czy coś innego. Trzeba było znaleźć kogoś, kto umiał coś takiego jeszcze naprawiać.

TRAattatatararata....

doszło jego uszom z tunelu, w który właśnie miał wejść. Zawahał się.
Co się tam mogło stać? Mógł omieść stację spojrzeniem. Tu panował spokój. Przy wyjściu do tunelu, stała grupka kłócących się o coś zaciekle wojskowych. Nie wyglądali na przejętych.
Trochę dalej, wpatrzona w tunel stała dziewczyna, a raczej młoda kobieta. Czekała na coś? A może na kogoś?
Może zastanawiała się, czy bezpiecznie jest wejść do tunelu?
A on? Emil? Wejdzie tam?
Miał dziwne wrażenie, że słyszy, jeszcze ledwo ledwo, stukot podbitych, wojskowych butów o podkłady szyn, dobiegających z dali...





* za wikipedią https://pl.wikipedia.org/wiki/Metro_w_Moskwie
** zacytowany fragment 1ego rozdziału „Koniec Świata”- Metro 2033, autor Dmitry Glukhovsky, fragmenty książki pochodzą z ogólnodostępnego tekstu na stronie: Rozdział 1. Koniec Świata.
 

Ostatnio edytowane przez Ravage : 19-01-2016 o 20:17.
Ravage jest offline