Grigor, Janella, Markus
Poszukiwania śladów nie przyniosły żadnych efektów. Zabójca nie zostawił po sobie nic co mogłoby wpaść Grigorowi w oczy. Być może gdyby natrafili na zwłoki jakiś czas temu, łowca potrafiłby odnaleźć coś więcej po za znikomymi śladami butów w grząskiej ziemi przed wejściem do jamy. Koniec końców trójka poszukiwaczy małej dziewczynki opuściła miejsce zbrodni i skierowała się na zachód, nadal mając mury Marsember po lewej stronie. Trup nigdzie im nie ucieknie a ślady dziewczynki były znacznie ważniejsze. Grigor kroczył ostrożnie i zapobiegawczo, dokładnie się rozglądając i wodząc wzrokiem za czymkolwiek co mogłoby nie pasować do okolicznej przyrody jak choćby pozostawiona w popłochu zabawka, czy zgubiony but. Niestety kolejne dwie godziny poszukiwań poszły na marne, albowiem kompani dotarli do zachodniej bramy, jedynej w miarę bezpiecznej drogi do Suzail. Gdy troje poszukiwaczy tylko się zbliżyło, na przeciw wyszła im dwójka uzbrojonych w odbezpieczone kusze strażników miejskich.
-
Kim jesteście i po cóż kręcicie się pod murami?- spytał bez pardonu jeden z nich, wysoki i postawny niemal jak Grigor szeregowy strażnik.
-
Uspokój się młody.- burknął towarzyszący mu człek, znacznie niższy i zdecydowanie bardziej herlawy -
Ten tutaj ma symbol Oghmy.- dostrzegł rozpoznając w mężczyźnie "dobry charakter".
-
Daruj panie.- skruszył się błyskawicznie wysoki strażnik -
Ciężkie to czasy dla straży. Jedni pracują za dwóch a inni...- machnął tylko ręką -
Niestety musicie odpowiedzieć na moje pytania. To tylko rutynowa kontrola, ale takie mamy rozkazy.- wyjaśnił osobnik.
Posiadłość Benitezów
Shen wraz z Kazrakiem udali się do domostwa Benitezów, które znajdowało się niedaleko posiadłości Courtez. Była to znacznie mniejsza posesja, nie tak piękna i nie tak zadbana. Być może dlatego iż o tutejszy ogród nie miał kto tak dbać jak o ogród Courtezów. Ricko Benitez był starym znajomym Vincenta, lecz ich zawodowe wpływy znacznie się różniły. Ricko był niegdyś wspaniałym kuśnierzem, lecz po śmierci syna wpadł w szpony walających się po podłodze salonu flaszek wina, brandy czy grogu. Od coraz mniej wypłacalnego człeka zaczęli odchodzić łowcy zwierzyny a futro samo przecie nie przyjdzie do warsztatu. Tak też interes Beniteza podupadał, z resztą podobnie jak i jego właściciel. Gdy u drzwi mężczyzny pojawił się krasnoludzki wojownik i człeczy wykidajło, do środka wpuściła ich żona Beniteza. Gruba i wielka baba, która mogłaby próbować swych sił na pięści z Shenem. Rosa, bo tak ponoć się zwała, według wiedzy Kazraka była kobietą z wyższych sfer za sprawą majątku ojca, które po jego śmierci odziedziczyła i... przehulała.
Gdy Kazrak wyjaśnił powody ich wizyty, kobieta zaprowadziła dwójkę gości do gabinetu jej męża by pokazać, pijaną i nieprzytomną szmatę z dwutygodniowym zarostem śpiącą w swoich wymiocinach na biurku. Być może Benitez nawet nie był świadomy zniknięcia drugiego dziecka. Rosa jednak przeżywała to mocno. Takie przynajmniej sprawiała wrażenie. Prędko podała dokładny rysopis dziecka, lecz żadna z tych informacji nie mogła pomóc w wypatrzeniu dziewczynki w tłumie, ot zwykłe i przeciętne dziecko w zwykłym ubraniu. Często wychodziła do Courtezów, często zostawała tam na noc, lecz zawsze pytała o zgodę. Mimo problemów w domu sama problematyczna nie była. Shen skrupulatnie zanotował wszystkie podane przez Benitezową informacje po czym wraz z Kazrakiem opuścili posiadłość by wrócić do domu Courtezów. Wciąż nie mieli nic, lecz odnalezienie dziecka w wielkim mieście nie było prostą rzeczą, a Shen głęboko wierzył, że to sprawa, która nie może go przerosnąć, wszak znajdywał tak ukryte menty, że dziecko nie powinno być dla problemem.
John czekał już na miejscu. Był uczesany a z szafy wyciągnął najlepszą koszulę i spodnie. Choć wciąż śmierdział psim gównem i rynsztokiem, miał zamiar zrobić dobre wrażenie. Jego towarzyszem był mały sięgający do połowy ludzkiego piszczela pies o białym futrze z czarną łatką na pyszczku. Bynajmniej nie był to słodki kundelek, który prosiłby się o drapanie za uchem. To był mały skurwiel, który błyskawicznie puścił się w stronę Kazraka próbując ugryźć go w kostkę.
-
Ej! Zostaw! Chodź tu jełopie!- krzyczał kuternoga, lecz pies kompletnie nie dbał o rozkazy swego pana i w zaparte atakował krasnoluda.
-
Jestem jak chciałeś.- burknął do Shena -
Dawaj ubranie i ruszajmy!-
Nidrim, Thazar, Athea
Trójka kompanów przekroczyła wschodnią bramę, odprowadzona gniewnym wzrokiem dowódcy zmiany, któremu ewidentnie coś się nie podobało. Athea czuła ten gniew, Thazar z resztą również doskonale wyczuł dziwne zachowanie strażnika. Towarzysze maszerowali szybko, nie tracąc ani chwili. Pogoda im sprzyjała a wiatr tego dnia był wyjątkowo spokojny. Skupieni na rozglądaniu się zbytnio nie rozmawiali.
Droga traktem dłużyła się, lecz w zaparte maszerowali dalej. Po dwóch godzinach drogi Nidrim zaczął mieć wątpliwości, czy dziewczynki mogły się zapuścić tak daleko od miasta. Trakt prowadził wiele mil za wschód a w grupie nie było nikogo kto mógłby się znać lepiej niż przeciętny człowiek na podejmowaniu tropów. Athea wciąż miała w głowie pomysł najęcia psów do poszukiwań i myśl ta coraz głośniej dobijała się w jej głowie do zdrowego rozsądku.