Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 30-01-2016, 12:28   #12
Dekline
Opiekun działu Warhammer
 
Dekline's Avatar
 
Reputacja: 1 Dekline ma wspaniałą reputacjęDekline ma wspaniałą reputacjęDekline ma wspaniałą reputacjęDekline ma wspaniałą reputacjęDekline ma wspaniałą reputacjęDekline ma wspaniałą reputacjęDekline ma wspaniałą reputacjęDekline ma wspaniałą reputacjęDekline ma wspaniałą reputacjęDekline ma wspaniałą reputacjęDekline ma wspaniałą reputację
Konrad użył dość ostrych słów. Czuł że przesadził i może faktycznie tak było. Krzyków było coraz to mniej, aż w końcu prawie wszyscy zamilkli. Chyba najbardziej uderzył w nich, jakby nie było, najlogiczniejszy z argumentów - jedzenie które załatwił uratowało ich życie. Stojąc tutaj w tłumie zarówno Konrad jak i Max doskonale widzieli w czym problem. A mianowicie ludzie zamieszkujący Armutsiedlung byli raczej prości, na codzien zajmowali się uprawą ziemi, niczym innym, nigdy nie wybierali się do lasu i nawet nigdy przez myśl nie przyszło by im opuścić wieś. Może to zasługa Philippa, któż to wie.. Ważniejsze było to że tacy ludzie raczej nie mają własnego zdania czy poglądów, a do tego są bardzo podatni na sugestie innych osób. Właśnie teraz doskonale widać było że ślepo podążyli za kilkoma prowodyrami. Prawdopodobnie sami nigdy nie rozpoczęliby dyskusji, nie mówiąc już o rzucaniu oskarżeniami. Łowcy znajdujący się w tłumie widzieli natychmiastową reakcje chłopów na słowa Konrada. Chociaż ten nieźle się naprodukował to właściwie wystarczyło by na nich nakrzyczeć, bez znaczenia jakie dokładnie byłoby to słowa. Wszakże sam Konrad nie powiedział nic czego by nie wiedzieli, bądź nie mogli domyśleć, były to dość oczywiste fakty, które jednak trzeba było jeszcze raz przedstawić, aby poruszyć ta hołote. Pozostała kwestia osób które z własnej woli zaczęły rzucać oskarżenia. Tłuszcza znalazła się pomiędzy młotem a kowadłem, z jednej strony logiczne argumenty zirytowanego Konrada a z drugiej ostro naciągane pół-prawdy kilku osób. Przynajmniej broń odłożyli...

Konsternacja nie trwała długo, gdyż tak o to głos zabrał główny zainteresowany. Jego słowa o własnej woli ochotników, porównaniu do Roswithy czy Lothara, który zawsze darzony był szacunkiem sprawiły że z ludzi zeszła cześć stresu. Chociaż wspomnienie o Lotharze wywołały mieszane uczucia to awanturnicy w zdecydowanej większości popierali jego działania - a to oni byli problemem. Dalej było już tylko lepiej. Dokładny opis wydarzeń przedstawiony przez Konrada i uszczegółowiony przez Felixa mógł być co prawda zmyślony - wcześniej przygotowany, lecz tak o to do podwyższenia przebiło sie dwóch chłopów: Joshua oraz Maik.

- Przepraszam Was - Joshua zwrócił się do ochotników - nie wiem czy pamiętacie, ale to my zatrzymaliśmy Was tamtego nieszczęsnego dnia. Za co gorąco przepraszamy, Ginter mówił o Was niestworzone rzeczy, mówił że ściągnięcie na nas jakieś zagrożenie i ... same złe rzeczy - chłop mowił bardzo prostym językiem, bardzo często brakowało mu słów - jeszcze raz przepraszamy.

Następnie zwrócili się do ludzi:
- Wszystko co mówi to dziecko to najszczersza prawda, pamiętam jak Felix wyciągnął kawałek rzemyka, zakręcił nim dwa kółka a później Olaf padł na ziemie. Gdy tylko to zobaczyliśmy od razu daliśmy nogę, ze strachu, naprawdę myśleliśmy że jest demonem. Ale przecież gdyby nim był to zabiłby nas na miejscu, nas, Gintera i Alafa, bez świadków, a tego nie zrobił.

Słowa naocznych świadków sprawiły całkowite rozluźnienie wśród tłumu. Kilkoro ludzi z zaciekawieniem podeszło bliżej, aby przyjrzeć się cóż to za narzędzie dzierży młody łowca. Nawet nieśmiało poprosili o mały pokaz. Oczywiście część ludzi dalej była nieufna, jednakże postać kapłanki nawet ich przekonała do prawdziwej wersji wydarzeń. Co prawda mało kto wiedział kim jest Shallyi (sic!), jednakże samo słowo "kapłanka", w połączeniu ze strojem zrobiły wrażenie na ludziach którzy odruchowo przeżegnali się jakby właśnie zauważyli świętego. Victoria nie powiedziała nic, tylko uśmiechnęła się, jak miała w zwyczaju i położyła rękę na ramieniu Felixa.

W międzyczasie Felix rozpoczął temat kolejnej wyprawy. Ludzie już nie mieli go za demona, jednakże rzeczy które mówił zdecydowanie odbiegały od tego co chcieli usłyszeć. Jego ostrzeżenie zabrzmiało bardziej jak bajka-przestroga aniżeli opis faktycznego zagrożenia. Dopiero słowa Waightstilla zostały odebrane tak jak chcieli tego ochotnicy. Poteżny chłop, gdy już dostał się na piedestał, górował nad wszystkimi, nie tylko wzrostem ale i ogólnymi rozmiarami. Jonas - również dość rosły, choć mniejszy od bartnika, wyglądał przy nim jak jakieś wychudzone dziecko. A co miał powiedzieć Felix? Odezwa Waightstilla wywołała dreszcz na skórze zgromadzonych ludzi. Głos jaki wydobył się z jego ciała przytłumił nawet odgłos iskrzącyc sie na ogniu się polan. Wiele można powiedzieć o tym człowieku, lecz napewno nie to że nie ma siły przebicia. Patetyczny ton i prosty przekaz trafił do chlopów, dla których najlepszy argumnent to argument siły. Wiadomość jaką ochotnicy mieli do przekazania nie była zbyt dobra, ba! nawet bardzo zła, jednakże siła emanująca z bartnika zmniejszyła jej negatywny wydźwięk.

Ostatnim głos zabrał Marwald który postanowił odejść od przepychanek słownych i szybko zakończyć całą sprawę. Jego mowa była spójna, logiczna i bardzo mądra - takie argumenty dochodziły do tej inteligentniejszej części wsi, co również było bardzo ważne. Wszakże w całej wsi było ich tylko kilku, lecz to oni mieli główny wpływ na podejmowane decyzje. Poza tym nawet najbardziej bezczelny podżegacz nie mógł równać się umiejętnościom oratorskim Marwalda - do końca spotkania raczej nikt nie rzucał już bezsensownych komentarzy, chociaż dyskusja było dość żywa. Kolekcjoner wpłynał również na tą mniej inteligentna grupę, wspomnienie boga i wypowiedz w formie kazania dały efekt podobny do wystąpienia Victorii - która jednakże nie musiała nic mówić. Marwald poruszył również kwestię osób potencjalnie zarażonych przez Felixa, jednakże w całej wsi nie znalazł się nikt taki. Znaczy się wszyscy odczuli małe poruszenie, ale nikt nie chciał się przyznać, lub była to sprawa niezwiązana bezpośrednio z Felixem.

Ingwar tylko uśmiechnął sie na słowa Marwalda i skierował swoje słowa do ludzi, patrząc katem oka na śmieciarza:

- Dziękuje ci Marwaldzie za Twe mądre słowa, a tak w ogóle to jeszcze raz Wam wszystkim dziękuje nasi dzielni bohaterowie. Wiele dla nas zrobiliście i bardzo to doceniamy. Konradzie, wiem że możesz być zdenerwowany, jednakże teraz już wszyscy wszystko wiedzą. Nie bądz na nich zły, dobrze? Wszyscy dużo przeżyliśmy, jedni mniej, drudzy więcej, ale nie ma co płakać nad rozlanym mlekiem. Co się stało to się nieodstanie, trzeba zrozumieć swoje błędy i iść dalej.

- Bo chyba teraz już wszystko rozumiecie, czyż nie? - rzucił do ludzi - a skoro tak to zajmijmy się innymi ważnymi rzeczami. Jak pewnie większość z Was zauważyla, mamy gości. Wcześniej przedstawiona Kapłanka Shallyi, wraz ze swoimi ludzi, oraz mieszkańcy Grillcunter. Nasza wieś postanowiła otworzyć się na świat także to tylko początek, za kilka do kilkunastu dni przybędą do nas ludzie z tej właśnie wsi. Bardzo pomogli nam gdy cierpieliśmy głód. Teraz my musimy pomóc im, udzielając schronienia. O jedzenie nie musimy się martwić, zapasy starczyłyby na wykarmienie kilku naszych wsi razem wziętych. Dodatkowi ludzie wzmocnią również naszą małą społeczność o wiedze i doświadczenie. Przygotujmy się zatem na ich przybycie. Wiem że każdemu jest ciężko, chyba każdy z nas kogoś stracił, każdy dobrze wie dlaczego. Na szczęście te czasy minęły.

- Wiem że temat Lothara w wielu z Was wzbudza niechęć, lecz jeszcze raz musimy go podjąć. Wszyscy doskonale wiecie czym kierował sie nasz dawny kapłan, jaką stosował politykę. Chyba nikt nie ma wątpliwości że postępował źle, hm?

Tłum zamilknął na chwilę, każdy słuchał z uwagą, nie wyglądało aby ktokolwiek sprzeciwiał się słowom Ingwara.

- Część z Was już zapewnie wie, a cześć tylko się domyśla. Spora grupa naszych uciekła z wsi przed prześladowaniami Lothara. Tak, nie przesłyszeliście się, uciekła. Nie zostali zabici - jak było powszechnie wiadomo. Teraz, gdy już go nie ma, myślę że dobrym pomysłem byłoby sprowadzić ich do nas, do domu.

Ludzie po raz kolejny zachowali się spokojnie, co mogło zadziwić ochotników. Czyżby Ingwar zasugerował że mutanci mają mieszkać wśród nienaznaczonych? Najwyraźniej.

- A, no tak - Igwar puknął się czoło spoglądając na zdziwionych ochotników - chyba nie zdajecie sobie sprawy ale nasza wieś ... my bardzo ... my mamy bardzo.. w sensie .... nie liczymy tego dokładnie ale orientacyjnie połowa naszych ludzi ma mniejszą lub większą, że tak powiem: modyfikację. I nie, nie bójcie się. Nie ma czego, to że ktoś się zmienił, nie oznacza od razu że jest zły. Gdy Was nie było zachorowania wzrosły, lecz nie wpłynęło to zbytnio na wzrost złych czynów we wsi. Wręcz przeciwnie, naznaczeni za wszelką cene starali się pokazać iż dalej są tymi samymi ludźmi których znamy. Starali się jak mogli, a nieraz bez nich nie poradzilibyśmy sobie w ogóle. Może dziwnie to zabrzmi, ale dla niektórych mutacja była czymś ...dobrym... co pomogło im w pracy.

- I nie patrzcie tak na mnie - spojrzał się na ochotników stojących najbliżej jego - przecież chyba głupcem byłby ten kto nie zauważyłby że nawet naszemu dzielnemu Waightstillowi urosło się nieco, hm? A czy przez to stał się mniej pomocny niż zwykle? To dalej nasz wspaniały bartnik, tylko teraz mógłby iśc z niedźwiedziem na pieści ..... i wygrać - rzucił żartem.

(Ciszej do bartnika:
- Przepraszam chłopcze, ale muszę ich jakoś przekonać.)

Po tym pytaniu Ingwar wyraźnie oczekiwał odpowiedzi od ochotników, lecz wpierw zakrzyknął w tłum:
- Kochani, myślę że możecie już wyjść z ukrycia.

Po tych słowach na plac zaczęli schodzić się kolejni "ludzie", część z nich wyglądała w miarę normalnie, tylko pewne małe szczegóły wskazywały na to że zaszła u nich jakaś zmiana. Bywali również bardziej naznaczeni, lecz było ich zdecydowanie mniej. Ludzie nie reagowali nerwowo na widok nowych, wręcz przeciwnie, zachowywali się normalnie, witali się z nimi, podawali sobie ręce i tym podobne.

- Jak widzicie, przez ostatnie dwa miesiące żyliśmy tutaj razem, wszyscy na kupie, koło siebie i jakoś nic się nie stało. Na początku również miałem wątpliwości jak każdy zresztą, lecz teraz się ich pozbyłem, i wy też musicie. Naznaczeni czy zdrowi ludzie, jesteśmy członkami jednej społeczności i jeśli chcemy przeżyć musimy trzymać się razem. Nie możemy się nawzajem bać, Lothar się bał i to przez niego wielu z nas zginęło.

Ludzie z Grillcunter zachowywali się jakoś nieswojo, jeden z nich podszedł do Ingwara i coś mu powiedział na co Ingwar od razu zareagował. Tylko trójka stojąca na piedestale usłyszała treść rozmowy. Szybka wymiana zdań dotyczyła podejścia ludzi z Armutsiedlunga oraz Grillcunter, do sprawy mutantów. Oczywistym było iż Victor jest przeciwny współbytowaniu ludzi i mutantów na jednym, nieodgrodzonym placu, lecz ta sprawa miała zostac obgadana już pomiędzy Ingwarem i Victorem.

Gdy krótka rozmowa się zakończyła Ingwar ponownie zwrócił się do ochotników:
- Mam nadzieje że rozumiecie w jakiej byliśmy sytuacji. Proszę, zaakceptujcie ją taką jaką jest. Aby przeżyć, musimy trzymać się razem. Czym więcej nas tym lepiej ... i wracając do tematu; Jeśli mamy zmierzyć sie z kolejną zimą potrzebujemy naszych towarzyszy którzy uciekli przed prześladowaniami Lothara. Biedacy pewnie mieszkają w jakichś naszykowanych na szybko szałasach i cierpią głód, podczas gdy tu czekają ich rodziny, przytulne chaty i ciepła strawa.

- Poza tym, jeśli to co mówicie o mieszkańcu góry jest prawdą, to powinniśmy trzymać się razem, czym więcej nas tym lepiej! W takim razie, czy mógłbym prosić Was o pomoc w odnalezieniu i sprowadzeniu z powrotem do nas naszych ludzi?

I tak o to sytuacja obróciła się o 180 stopni, To ochotnicy mieli przekonywać ludzi do swoich racji, a finalnie to oni musieli być przekonywani przez mieszkańców wsi.

Na sam koniec Ingwar zwrócił sie bezpośrednio do trójki ochotników stojących na piedestale:
- No, jakoś poszło. Mam nadzieje że rozumiecie sytuację. Nam naprawdę jest tutaj dobrze, nie ma co tego psuć. Co do czarnoksiężnika, góry i naszych uciekinierów. Jeśli zechcielibyście się wybrać również po tych ostatnich to z tego co mówiliście, macie raczej po drodze. Dla Was to małe zboczenie z trasy, a my mamy tutaj całą masę pracy, niedługo mają przybyć mieszkańcy Grillcunter, trzeba przygotować się na ich przybycie.

- A, jeszcze jedna sprawa - zwrócił się do Felixa, lecz na tyle głośno iż Marwald i Waighstill również słyszeli - ludzie zareagowali tak agresywnie na wieść o Twoim przybyciu, gdyż niestety ale było kilka incydentów, kilku mutantów okazało sie mieć złe zamiary. Oczywiście zwykli ludzie również nie są świeci, ale rozumiesz. Ludzie się boją i niektórzy na siłę szukają argumentów potwierdzających ich zdanie.

Naprzód wysunął sie Hubert który pozdrowił wszystkich i poprosił do wspólnej modlitwy w intencji pomyślności. Włodarze wsi nie chcieli pozwolić na to aby ochotnicy wykazali swój ewentualny sprzeciw, także gdy Ingwar ich zagadywał, akolita przygotowywał się właśnie do odmawiania modłów

- Marwaldzie - zwrócił się do Kolekcjonera Hubert - chciałbym prosić Cię abyś pomógł mi w dzisiejszym nabożeństwie, potrzebna nam odpowiednia pieść pochwalna, a wiem że Ty znasz ich więcej aniżeli ja.

Gdzieś w oddali, dobre kilkadziesiąt kroków za placem, oparty o chatkę stał Max. Nikt nie zauważył jego obecności, wszyscy skupieni byli na tym co dzieje się na podwyższeniu. Zazwyczaj taka sytuacja podobałaby się Bezuchemu, lecz tym razem ... czapa śniegu znajdująca się na dachu była już na tyle duża i ciężka że opadła pod naporem własnej masy wprost na głowę nieszczęśnika. Max upadł na ziemie i na chwilę stracił przytomność, a gdy ją odzyskał poczuł silny ból z tyłu głowy. Przez chwilę nie mógł utrzymać stojącej postawy, lecz po kilku chwilach wszystko wróciło do normy, tylko nabity guz będzie dawał o sobie znak przez najbliższe kilkanaście dni.
 
__________________
ORDNUNG MUSS SEIN
Odpowiadam w czasie: PW 24h, disco: 6h (Dekline#9103)
Dekline jest offline