Kiedy tylko semenowa kobyła o niejasnościach rychle zwiastujących kłopoty usłyszała, prychnęła głośno i podreptała w miejscu kopytami. Jeśli jakkolwiek była podobna do Semena Jemeljanowycza to właśnie przez łeb gorący i chęć niepohamowaną do tumultu odnajdywania.
Na pęd pana Błudnickiego Kozak uśmiechnął się szelmowsko i rzucił spojrzenie reszcie kompaniji, z jaką podróżował. Widząc niepewność na twarzach mości Wardaszki i Santpierieja, sam bez chwili zwłoki ostrogami dał znak swej kobyle, która lekko urażona jakby, ruszyła w ocemgnieniu w ślad za panem Andrzejem.
- Podjadę ja z tobą, waszmość – rzekł Kozak z cieniem uśmiechu na licach, kiedy już się zrównali. – Samemu w sak się wpraszać nierozważnie, a druhowie nasi radzą niepotrzebnie. Jam do radzenia nie nawykły.
Rzekłszy to, pospiesznie sprawdził rynsztunek swój – szablicę wschodnią, zakrzywioną, sztylet niewielki w pochewce przy pasie umieszczony i rusznicę, którą nie wiedzieć czemu, szczególną darzył miłością. |