Chodzenie po nabożeństwach było ostatnią rzeczą na liście zajęć, jakie sobie był w stanie przygotować Max. Głowa go bolała, nabił sobie guza - w tej chwili najchętniej posiedziałby w izbie, albo i się położył. Gdyby jednak powiedział to na głos, to Marwald by nie dał mu spokoju. Wypytywałby o wszystko, a nawet o jeszcze więcej, dorobiłby do odrobiny śniegu długą legendę, a potem rozwodziłby się na temat tego, co Max powinien zrobić i dlaczego.
- Pójdę, oczywiście, Marwaldzie - powiedział. - Ogarnę się trochę, otrzepię ze śniegu, potem przyjdę - obiecał. |