Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 03-02-2016, 21:35   #26
merill
 
merill's Avatar
 
Reputacja: 1 merill ma wspaniałą reputacjęmerill ma wspaniałą reputacjęmerill ma wspaniałą reputacjęmerill ma wspaniałą reputacjęmerill ma wspaniałą reputacjęmerill ma wspaniałą reputacjęmerill ma wspaniałą reputacjęmerill ma wspaniałą reputacjęmerill ma wspaniałą reputacjęmerill ma wspaniałą reputacjęmerill ma wspaniałą reputację
William spróbował napiąć maksymalnie mięśnie na rękach, kiedy zatrzaskiwano mu na nich kajdanki. Próbował też sprawić, by w momencie zatrzaskiwania przesunęły się nieco w górę, tak by później mieć jakiś luz w nadgarstkach. Przy odrobinie szczęścia mógłby się jakoś z nich wydostać. Nie miał jednak czasu na sprawdzenie swoich wysiłków, najemnicy bez ceregieli zmusili całą ich trójkę do drogi na wyższą kondygnację. Weszli po schodach na górę, a oczom zabójcy maszyn ukazały się jaśniejsze wnętrza, głównie z powodu działającego oświetlenia, ale także malowania ścian. Wyglądało to wszystko jak jakiś oddział szpitalny albo przychodnia medyczna, teraz wszędzie walało się szkło, które starał się omijać bosymi stopami i łuski po karabinowych pociskach. Wyrwane panele elektrycznych zamków i przestrzeliny w tychże, świadczyły o determinacji oddziału najemników.

Zastanawiał się, gdzie też podział się Sanders, kiedy na mieniących się w świetle jarzeniówek odłamkach szkła, zauważył ślady krwi. “To może być albo Sanders, co oznacza, że jest ranny, albo jakaś czyhająca na nich w tych pomieszczeniach bestia”. Nie zamierzał się tą wiedzą podzielić ze zbrojnymi, być może uda mu się to wykorzystać jako przewagę taktyczną. Skupił wzrok na plecach idącej przed nim Abigail, przykutej do szefa oddziału. Rozumiał jej decyzję o tym, by nie dzielić się z nimi całym kodem dostępu, choć akurat oni znali się już trochę. Niemniej Ryan, czy William, nie mógł powiedzieć tego samego o Czarcie czy Sandersie. Póki co pozostawał skupiony i czujny, w razie gdyby najemnikom przyszła do głowy kwestia “ostatecznego rozwiązania” problemu ich obecności, obiecał sobie, że zabierze ze sobą co najmniej jednego.

Korytarz, schody, kolejny korytarz. Ten przynajmniej był czystszy, a chodzenie po nim na bosaka nie groziło rozwaleniem sobie stopy o walające się w mroku ostre przedmioty. Mieli progres, w to Abigail chciała teraz wierzyć. Nic innego już nie pozostawało, prócz nadziei że los nie wywali jej otrzeźwiającego plaskacza, ładując w gówno gorsze niż amnezja, niewola albo wizja gangbangu okraszonego własnym, rozbryzganym na ścianie mózgiem.

Na razie tragedii nie było - ciągle żyli. Znalazł się też ktoś, kto bronił im pleców. Chwilowo, lecz zawsze to lepsze niż szereg czerwonych dziur w plecach. Te Burris mógł załatwić jej i Willowi jednym rozkazem. Idąc pod ramię z być może swoim przyszłym oprawcą, miała okazję żeby mu się przyjrzeć. W odróżnieniu od reszty nie zakrywał łba żadną szmatą lub kapturem.

Głupim fartem dopasowała nazwisko do tej zarośniętej gęby, w przeciwieństwie do Lennoxa nawet nie kojarzyła skąd gość jest. Dla niej był najzwyklejszym trepem, jakich setki przewinęło się przez jej ręce podczas praktyki medycznej i potem. Przejawiał jednak dość inteligencji żeby dowodzić grupą ludzi, bujał się kiedyś na Posterunku i chyba bardzo potrzebował kogoś, kto wie co się dzieje pod ziemią… no to trafił chujowo, bo Ryan ciągle niewiele pamiętała. Najwyraźniej, tak jak ona, liczył na powracające wspomnienia, dzięki którym wydostanie siebie i swoich ludzi na powierzchnię. Czy znalezieni w lodówkach ludzi też się tam znajdą? Tego musiała dopilnować i doprowadzić zaczęte sprawy do końca.
- Dlaczego nie możemy wyjść? - przerwała przedłużające się milczenie, zezując do góry, tam gdzie najemnik miał swoją pochmurną gębę. - Mówiliście coś o zamknięciu, możesz wyjaśnić?

W odpowiedzi facet szarpnął jej ramieniem, przyciągając jeszcze bliżej siebie. Nie było w tym geście żadnej delikatności, raczej mizerna próba wyładowania się na kimś kto obronić się nie mógł… lecz z racji pokręconej sytuacji spuszczenie mu porządnego łomotu ku ogólnej, psychicznej zdrowotności najbliższej okolicy, odpadało z przyczyn oczywistych. Wyczuwała to w nim - napięte do granic możliwości mięśnie, drgającą szczękę i jawną niechęć bijącą z ciężkiego spojrzenia, którym ją obdarzył.

- Ty mi powiedz. Weszliśmy kulturalnie głównym wejściem, pokręciliśmy się po najwyższym piętrze i nagle taki chuj... - prychnął, spluwając na mijaną ścianę. Przycisnął też Ryan do swojego boku, kładąc rękę na okrytym raptem bawełnianą podkoszulką, wątłym ramieniu. - Wszystko się zjebało. Światło padło, zawyły syreny, a twój skurwielski kumpel który tu chyba cieciował, zamknął się w stróżówce i ni chuja nie idzie go stamtąd wyciągnąć. Jebany ma ostro nasrane pod deklem, nawija jak jakiś nawiedzony klecha, zresztą sama zaraz zobaczysz. Może cię pozna, albo ty poznasz jego… i przemówisz do rozumu, bo coś pierdoli o karze za grzechy i tym, że tu wszyscy zdechniemy. Na razie odciął nas od powiesz… - zamknął z trzaskiem szczęki, jednocześnie odpychając blondynkę tak, że wylądowała na podłodze za jego plecami. Sam sięgnął błyskawicznie po karabin.

Reszta zbrojnych widząc to zareagowała identycznie. Lennox poczuł ostry ból w tylnej części łydki, gdy obuta wojskowym butem stopa Roger’a kopnęła go pod kolano. Strażnik ciągle sapał mu w kark, prośbę podpierając dźgnięciem lufy między jego łopatki.
- Bez głupot. - syknął. Gdzieś po lewo Rusek bez ceregieli zrzucił z ramienia nieprzytomną kobietę jakby była workiem ziemniaków. Szczęknęła odbezpieczana broń, ktoś zaklął szpetnie. Prócz ludzi skupionych na pilnowaniu jeńców, pozostali jak jeden maż gapili się po lufach wgłąb korytarza którym zmierzali. Gdzieś z głębi kompleksu, zza rozbitych, szklanych drzwi, odgradzajacych sekcję laboratoryjną od ich pozycji, sączyła się cicha muzyka.

- Kurwa! - Murzyn zewrał sie do przodu, ale podniesiona ręka dowódcy usadziła go w miejscu.

- Ja pierdolę… - zawtórowała jedyna kobieta w oddziale, automatycznie odwracając się za plecy. Z suchym trzaskiem przeładowała obrzyna, lustrując uważnym spojrzeniem teren za grupą.

Abigail i William dopiero po chwili zauważyli co spowodowało nagłą nerwowość ich gospodarzy. Między przewróconymi biurkami, na stosie papierzysk i rozbitych retort leżał trup w identycznym mundurze jakie widzieli na ludziach dookoła.

Lennox poczuł w kolanach bolesne uderzenie o posadzkę. Coś ich musiało wystraszyć, skoro tak szybko się zatrzymali i przyjęli pozycję do obrony. Wychylił się lekko na bok, starając się dojrzeć to co przed nimi. A przed nimi, kilkanaście metrów przed nimi, na wyłożonej płytkami posadzce leżał trup. Mężczyzna, biały, sporej postury ciała musiał być. William dał by sobie rękę uciąć, że jeszcze kilkanaście minut temu ten gość miał się dobrze. Kałuża krwi pod ciałem nie była skrzepnięta, a gdyby dotknąć skóry denata, ta zapewne byłaby jeszcze ciepła.

“Cokolwiek go tak urządziło musiało być kurewsko silne” - konkludował widząc rozbitą czaszkę i przekręconą pod niemożliwym kątem szyję. Z rozbitej głowy wypływała szara masa, która za nim spotkała się z czymś ciężkim, była mózgiem nieszczęśnika. Brakowało mu też lewej ręki, która urwana była w okolicy łokcia. To co zabiło tego najemnika, musiało być niemożliwie sprawne i silne, jak bestia, której ślady widzieli na dole. Zresztą to były tylko poszlaki i wyobrażenia, jednak efekt w postaci leżącego przed nimi ciała działał na wyobraźnię. Mężczyzna wyraźnie czołgał się w kierunku w którym zmierzali i oni, powiedziała mu to krwawa smuga, ciągnąca się na kafelkach. To coś mogło być bardzo blisko.

Najemnicy stali się nerwowi, stojący za nim Roger wbijał mu lufę karabinu między łopatki, William czuł jego niepewność. Chciał się odezwać, ale postanowił nie kusić losu, by z powodu owej nerwowości nie zarobić kulki. Potencjalne spotkanie z bestią mogło by rozproszyć uwagę najemników na tyle, że być może udałoby się któregoś obezwładnić, albo zdobyć chociaż jakąś broń. Postanowił cierpliwie poczekać.

“To jednak mają mózgi” - pomyślała średnio mądrze blondynka, nie mogąc oderwać wzroku od zwłok. Tak jak one leżała płasko na podłodze, nieruchoma i spięta… z tym że jeszcze żyła. To się mogło szybko zmienić, jeżeli któremuś z najemników przyjdzie do łba bardziej doraźne zabezpieczenie terenu i usunięcie jeńców aby nie wywinęli im niepożądanego numeru w najmniej odpowiednim momencie. Takim jak ten… mieli przejebane, ona chyba bardziej niż Will. Sama przyznała się do wcześniejszej współpracy z tym pokręconym ośrodkiem, więc powinna wiedzieć co się tu u licha ciężkiego dzieje. No, ale nie wiedziała. Nie pamiętała nad czym tu pracowano, ani dlaczego sama znalazła się w lodówce pocięta jak leniwa dziwka przez zniecierpliwionego alfonsa. Tylko jak to wyjaśnić Burris’owi?
- Nie możemy zostać tutaj, na korytarzu. - wymamrotała do niego aby przerwać ciszę. - Nie tylko my wyszliśmy z lodówek. Twoi ludzie sprawdzali niższe piętro, widzieli rozbite komory hibernacyjne i poszarpane resztki na podłodze. Nie mam pojęcia co konkretnie zabiło tego człowieka. Pracowano tu nad wieloma projektami, nie do wszystkich miałam dostęp.

Jeżeli facet ją usłyszał, to nie dał po sobie tego poznać. Opuścił rękę i warknął nawet nie oglądając się za ramię:
- Musiało się spierdolić, po prostu musiało… Sony, sprawdź co z nim. Dimitri zostaw tą kurwę i ubezpieczaj. - dopiero teraz obrócił się ku jeńcom, ale poświęcił im raptem chwilową uwagę, prześlizgując po nich nieprzychylnym wzrokiem. Ruszyli we trójkę, spięci i w razie konieczności gotowi do ataku lub obrony.

- Fortuna. - czarnoskóry z obrzydzeniem odkleił z twarzy trupa pokrwawiony szalik i wzdrygnął się, zaraz wycierając rękę o spodnie. Nie wyglądał na zadowolonego, że to właśnie jemu przypada w udziale identyfikacja, połączona z macaniem nieboszczyka. - Nie żyje.

- No co ty, kurwa, nie powiesz. - dowódca aż sapnął, słysząc podobnie oczywistą uwagę. Ciężko w końcu byłoby żyć bez połowy mózgu, z dziurą w czaszce wielkości dwóch pięści. Zasępił się, zgrzytnął zębami i kiwnął głową jakby sprawdziło się coś, co podejrzewał wcześniej. - Mówiłem Gomez’owi, że maja się nie rozdzielać. Jebany za to beknie.

- Albo już beknął. - Rusek wyraził na głos obawy reszty, na co jego przełożony spiął się i błyskawicznie doskoczył do niego, zaciskając dłoń. Pięść zatoczyła krótki łuk i przy akompaniamencie obrzydliwego plasku, zderzyła się z zarośniętą dwudniowym zarostem szczęką.

- Sklej pizdę jak nie masz nic sensownego do powiedzenia. - wysyczał zimno, prostując plecy. Zaraz się uspokoił, uśmiechając krzywo. Rozejrzał się po swoich ludziach i wzruszył ramionami- Jeśli beknął, to ma szczęście. Są niedaleko, zaraz się przekonamy, no nie? W razie czego zostanie więcej do podziału. Pula się nie zmniejsza. Zgarniemy co trzeba, a suczka pogada ze swoim koleżką żeby otworzył nam drzwi. Ach… no właśnie. Sorry mała, że cię tak zlewam. - zwrócił się bezpośrednio do Ryan, wyjątkowo miłym tonem. Z tym samym wyrazem gęby podszedł do niej i chwytając za fraki, podniósł do pozycji stojącej. Otrzepał niewidzialne pyłki z jej ramion, może trochę zbyt mocno jak na przyjacielski gest.
- W końcu jedziemy na tym samym wózku… - naraz pchnął mocno i kobieta z uderzyła plecami o ścianę. - Więc kurwa bądź tak w chuj miła i rusz łepetynką. Co mogło mi zajebać człowieka?

William czuł jak gotuje się w nim adrenalina. Gdyby nie zależało mu na życiu Rayan, to rzuciłby się na któregoś z nich i próbował obezwładnić. Rozglądał się naokoło podobnie jak najemnicy, kiedy drobny ruch przykuł jego uwagę. Drobne poruszenie u góry, tam gdzie sufit i plątanina kabli oraz rur wentylacyjnych, tuż za granicą blasku dawanego przez porozmieszczane na ścianach żarówki. Prawie niezauważalne. Wziąłby je za majak zestresowanego mózgu, gdyby nie refleks światła, odbijającego się od wyraźnie ruchomej, skradającej się i ciemniejszej od tła, sporej plamy. Zauważywszy jedną, zaraz dostrzegł drugą, trzecią... piątą. Siedziały na całym suficie. Były zróżnicowane jeśli chodziło o wielkość, od przypominających małego psa, po kształty dorównywujący wielkością człowiekowi. Starając się nie wykonywać gwałtownych ruchów, cicho powiedział do Burrisa, kiedy ten akurat pchnął na ścianę Abigail: - Gdybyś zamiast na wyżywaniu się na tej kobiecie zwracał uwagę na otoczenie, zauważyłbyś te stwory, które czekają nad nami na suficie. Nie oglądajcie się i nie wykonujcie gwałtownych ruchów - wtrącił jakby próbując ich ostrzec.- Nie chcemy ich sprowokować, bo skończymy jak twój znajomy. - Lennox szacował odległość do najbliższych drzwi i próbował ocenić, czy gdyby paskudy zaatakowały, zdołałby się tam wydostać, przy okazji zabierając też Abigail.
 
__________________
Czekamy ciebie, ty odwieczny wrogu, morderco krwawy tłumu naszych braci, Czekamy ciebie, nie żeby zapłacić, lecz chlebem witać na rodzinnym progu. Żebyś ty wiedział nienawistny zbawco, jakiej ci śmierci życzymy w podzięce i jak bezsilnie zaciskamy ręce pomocy prosząc, podstępny oprawco. GG:11844451
merill jest offline