Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 03-02-2016, 22:36   #40
Armiel
 
Armiel's Avatar
 
Reputacja: 1 Armiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputację
Dupa, nie niedźwiedź!

To była pierwsza myśl, jaka pojawiła się w głowach tych osób, które miały okazję wyjść przed namiot i zobaczyć to, co czaiło się w ciemnościach.
Światło rzuconej pałeczki świetlnej oraz latarek ukazało COŚ. Jakieś zwierzę, nieznanego im gatunku, ze świecącymi jak piekielne latarnie ślepiami, z rogatą czaszką, nieco przypominającą czaszkę użytą, jako talizman. Poza tym nie miało pyska, lecz nagą kość, zakończoną szczęką z zębiskami, niczym dłuta. Stwór wyglądał jak przerośnięty człowiek w masce – półnagi, okryty jakimiś trudnymi do zidentyfikowania szmatami – ale w jego zachowaniu trudno było dopatrzyć się czegokolwiek ludzkiego. Pochylony nad śpiworem rozrywał go, rycząc dziko, na drobne kawałki. Łapskami, które kończyły długie, mordercze szpony.

COŚ.

Wszyscy wybiegli z namiotów. Ci którzy wybrali główne wyjścia – Connor, Mikołaj, Frank - mieli okazję zobaczyć stwora. Przyglądali mu się tylko przez ułamek sekundy – tej groteskowej pokrace rozdzierającej na kawałki śpiwór w dzikim zapamiętaniu. I to oni pierwsi zorientowali się, że potwór ma towarzysza. Gdzieś, pośród drzew, w ciemnościach nocy wrzeszczał z bólu Mount, a jego wrzaskom towarzyszyły ryki i przyprawiający o mdłości, wilgotny, śliski odgłos rozrywanego ciała i chlustającej krwi.

Światło latarki Franka zatrzymało się na rogatym stworze, który w tym momencie przerwał niszczenie śpiwora i uniósł kościaną czaszkę, wpatrując się gorejącymi ślepiami prosto w trzymającego latarkę człowieka.

I wtedy potężny blask – światło wystrzelonej racy – trafił rogatą kreaturę, a kiedy flara wystrzelona przez Bobby’ego rozbłysła niczym mała gwiazda – bestia wydała z siebie przeraźliwy wrzask i … rozwiała się, niczym … niczym dym. Bear mógł tylko stanąć z rozdziawioną buzią, ja zresztą inne osoby, które – chociaż niezbyt wyraźnie przez nagły rozbłysk flary – widziały to, co stało się z kreaturą.

Arisa i Angelique zamarły, zapomniały o tym, ze mają biec w ciemność, do kajaków. Zobaczyły Bruce’a, który stał z tyłu namiotu – najwyraźniej wyciął sobie w nim przejście – i wypatrywał ich rozglądając się dziko wokół. Szybko się znaleźli. Zwrócili uwagę krzykami.

Aaron i John wyszli ze swoich namiotów najpóźniej, ze wszystkich. Potężny John rozglądał się z pasem w jednej ręce i latarką w drugiej za zagrożeniem i nawet fakt, ze jest w samych bokserkach, nie odbierał mu waleczności. Tylko, nie miał przed kim się opędzać. Nie miał przed kim bronić. Nie miał z kim bić.

Z gęstwiny krzaków, w której znikł Mount rozległ się cichy, bolesny, przeciągły jęk. A potem nagłe ni to skowyt, ni to skrzek, ni to wrzask, który paraliżował wolę, studził zapał, by pobiec z pomocą, by poświecić latarką w mrok, pomiędzy drzewa.

I nagle wrzask ucichł. I pozostał tylko cichy jęk dochodzący do nich z krzaków. Jęk poranionego człowieka.

Księżyc przebił się przez ciężkie chmury i drzewa wypełniając przestrzeń czarnego lasu srebrzystą koroną światła.



Gdzieś, spomiędzy drzew znów usłyszeli dziwne poświstywania, szepty, klekotania. Jak wcześniej, gdy zasypiali w namiotach.

Wizgi. Szelesty. Szurania. Dochodzące z ciemności. Spomiędzy drzew.

Niepokojące. Złowrogie. Nienaturalne.

Szszszszsz….sssss….
Klek-klik-klak. Klik-klek-klak
Wiiii-wiiuuu-wiiiuuu
Trzask. Trzaaaask. Trach.

Ssą …. Tutaj…. Sssssmmmaczne…..

Nassszzeeeeee….

Sssssąąą…. Tuuuuuuu…..
Ostatni dźwięk blisko, jak dęcie w szyjkę butelki wydobywające się wprost z zawieszonego na pobliskiej gałęzi łapacza snów.
 
Armiel jest offline