John przypomniał sobie, że o Carlyle’u kiedyś wspominał John Thompson. Na pewno byłby zainteresowany nowymi informacjami o ekspedycji sprzed lat. Nim jednak dziennikarzowi udało się zebrać do wyjścia, jego sublokator zdążył się zbudzić nęcony zapachem kawy.
A skoro już wstał, to uparł się, że przygotuje śniadanie. Wprawdzie w mieszkaniu nie było składników, ale muzyk miał wręcz biblijny dar rozmnażania pokarmu. Żeby zrekompensować poranne opóźnienie, obiecał poprowadzić Johna do serca Manhattanu. Korzystając z komunikacji miejskiej i dokonując często nieintuicyjnych przesiadek raz dwa znaleźli się pod wieżowcem, w którym mieszkał Thompson.
Odźwierny normalnie robiłby problemy z wpuszczeniem ich do budynku, ale gospodarz, którego mieli odwiedzić znany był z dziwactw. Dostali się, więc do środka i na właściwe piętro bez przeszkód. Lokaj wpuścił ich do niezbyt dużego, ale bardzo eleganckiego mieszkania. W salonie badacz kryptyd właśnie gościł znanego Connorowi profesora Hansa Kinga.
Po przywitaniu się i zapoznaniu z powodem wizyty, John Thomas sięgnął na półkę po jeden ze swoich dzienników. Otworzył go na stronie z wycinkami prasowymi sprzed pięciu lat: