Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 08-02-2016, 20:15   #27
Zombianna
Elitarystyczny Nowotwór
 
Zombianna's Avatar
 
Reputacja: 1 Zombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputację


“I usłyszałem inny głos z nieba mówiący: «Ludu mój, wyjdźcie z niej, byście nie mieli udziału w jej grzechach i żadnej z jej plag nie ponieśli: bo grzechy jej narosły - aż do nieba i wspomniał Bóg na jej zbrodnie. Odpłaćcie jej tak, jak ona odpłacała i za jej czyny oddajcie podwójnie: w kielichu, w którym przyrządzała wino, podwójny dział dla niej przyrządźcie! ”
AP 18. 4-5






SANDERS


Został niańką... taką pełnoetatową opieką do dzieci w jakimś pokurwiałym lochu masochistów. Nie wiedział, czy śmiać się, czy zacząć walić głową w ścianę, lecz po prawdzie na jedno i drugie zaczynało mu brakować siły. Szedł więc ciągle do przodu, zataczając się na boki, a wczepiony w nogawkę ortalionowych spodni smark dreptał grzecznie tuż obok. Gdyby nie przyspieszony, świszczący oddech Sanders w ogóle by go nie zauważał. Przynajmniej w razie problemów nie narobi hałasu, tyle dobrego. Mógł też posłużyć za mięso armatnie, odwracając uwagę od tropiciela gdy zrobi się gorąco. Co prawda nie zajmie uwagi gadzinowatych bestii na długo, ale zawsze lepsze pół minuty, niż śmierć, ewentualnie kolejne rany. Każdą rolę wypadało obsadzić, a życie własne było niepomiernie większym skarbem, niż cudze.

Światło latarki wydobywało z mroku kolejne zamknięte drzwi, rozstawione po obu stronach przeklętego korytarza bez końca. Czy mu się wydawało, czy mimo poruszania stopami ciągle pozostawał w miejscu? Odległości nie zmieniały się... a może było to raptem wrażenie skołowanej, trawionej gorączką głowy? Czuł ją, czuł infekcję powoli trawiącą ciało od środka na podobieństwo pożaru. Rozchodziła się w krwioobiegu z każdym uderzeniem serca, oddechem. Rozprzestrzeniała się z minuty na minutę, sięgając coraz dalej i dalej. Już nie piekła go sama ręka, teraz płonął cały. Grube, rzęsiste krople potu rosiły bladą skórę, tocząc się po czole, szyi , plecach oraz udach. Ubranie przylepiło się do niego, drażniąc nadwrażliwą na wszelki dotyk powierzchnię. Oddychał coraz ciężej, zmęczony koniecznością parcia do przodu w oczekiwaniu na cud, dzięki któremu znajdzie się na powierzchni, najlepiej gdzieś bardzo daleko stąd. Texas? Podobno miejsce miało w sobie dużo uroku - czyste powietrze, dobre żarcie, laski bez gratisowego syfa... albo Vegas. Miasto neonów też byłoby całkiem w pytę.

Potrząsnął głową, próbując wrócić do rzeczywistości. Myśli złośliwie uciekały gdzieś w dal, wyszukując w zakamarkach pamięci strzępki nikomu niepotrzebnych informacji. Nie pozwalały skupić się na zadaniu, opatrzonym kryptonimem: znaleźć wyjście. Tylko to się teraz liczyło. Noga za nogą ciągnął wyznaczoną trasą, a snop światła skakał chaotycznie od ściany do ściany, zahaczając momentami o sufit. Nie zauważył kiedy zaczął opierać się o towarzyszącego mu dzieciaka, a ten bez żadnego oporu wspierał go, nie pozwalając obijać się o ściany.

W tej konstelacji dotarli do stróżówki, wieńczącej tą część korytarza, wedle zdobytej mapy. Na razie się sprawdzała, rzucając światło na labirynt ciemnych, dusznych arterii... choć niepokoił jakikolwiek brak ruchu oraz innych form życia, prócz smarka. Ale może to i dobrze? Sanders nie wiedział czy da radę wykaraskać się z kolejnej potyczki, nie w stanie w jakim się aktualnie znajdował. Potrzebował antybiotyków, lub czegoś co pozwoli zbić gorączkę, przywróci sprawność zmysłom z tym najważniejszym na czele - percepcją. Już miał się uśmiechnąć i zabrać za szaber kolejnego gamblonośnego pomieszczenia, gdy jego uszu doleciało suche echo wystrzału. Wpierw jedno, potem drugie - odległe i zniekształcone przez dzielącą je od tropiciela odległość.

Mężczyzna zachwiał się, cofnął o krok. Chciał zrobić drugi, skryć się i zobaczyć czy hałas nie jest preludium kolejnej większej rozróby, lecz ziemia zadrżała i nim się zorientował, umknęła mu spod nóg przy akompaniamencie metalicznego zgrzytu.

Posadzka błyskawicznie znalazła się na poziomie jego oczu, mgnienie oka później została ledwie wspomnieniem majaczącym wysoko nad ciemnowłosym czerepem. Pęd powietrza na krótki moment wycisnął mu dech z płuc, grawitacja ściągała bezlitośnie w dół. Otworzył usta, próbował zakląć. Przekleństwo zmieniło się w krzyk bólu z jakim wylądował cztery metry niżej na czymś twardym, śliskim i cuchnącym rozkładającym się w najlepsze trupem.




ABIGAIL

WILLIAM

Jeśli przed chwila atmosfera wydawała sie napięta, teraz dało się ją kroić nożem. Zapadła cisza, ludzie zamarli, a każdy odruchowo spojrzał ku górze. Część zmrużyła oczy, doszukując się wspomnianego przez posterunkowca niebezpieczeństwa, inni automatycznie pobledli, kierując lufy na sufit. Zaskoczenie nie trwało jednak długo.

- Pod wrota. - odzyskawszy panowanie nad sobą, Burris wydał krótki rozkaz i machina ruszyła. Nie zwalniając uścisku, rzucił Lennox'owi pogardliwie spojrzenie.

Sekundę później przed oczami więźnia wybuchły dwa białe słońca, potylica zderzyła się z czymś twardym, zmuszając ciało do przygięcia się do ziemi. Ból oszałamiał, miał wrażenie że zaraz pęknie mu czaszka. Jak przez mgłę doszło do niego, że pada na posadzkę, a tuż obok niego przebiega para wojskowych butów i jeszcze jedna, doszło do niego echo wystrzałów - odległych i przytłumionych, jakby rozlegały się gdzieś z niższego pietra. Przeczyła temu pojedyncza pusta pestka, która opadła na podłogę tuż przed jego oczami, kręcąc się wokół własnej osi i rozsiewając nikłe stróżki dymu. Porządny nabój, od strzelby. Dobra broń na krótki dystans...

Ktoś krzyczał... jakaś kobieta. Może Abigail? Albo ta druga, nie mógł stwierdzić. Nim zapadła ciemność wyłapał jeszcze poruszenie z lewej strony, żywą i piekielnie szybka smugę cienia, poruszającą się w ślad za butami.

Tymczasem Ryan pochłonął chaos. Jeszcze przed momentem ledwo łapała oddech, teraz najemnik praktycznie niósł ją pod pachą, szarpaniem zmuszając do szybkiego biegu. Za każdym razem, gdy próbowała się odwrócić, choć zerknąć co się dzieje za plecami, dostawała słowną wiązankę, a wielka łapa obejmująca ją w pół zaciskała boleśnie palce na żebrach. Stopami ledwo dotykała ziemi, co miało swoje plusy - inaczej pewno nie byłaby w stanie za nim nadążyć. Forsowne marsze i sprinty nigdy nie należały do jej ulubionych form spędzania wolnego czasu. Kulała na kondycji bardziej, niżby chciała przyznać. Próbowała coś powiedzieć, ale nim otworzyła usta, osadziło ją gniewne warknięcie.

- Nie teraz, kurwa!

Biegła więc, a raczej była ciągnięta, niesiona i poganiana kolejnymi nerwowymi sykami oraz szarpnięciami. Za plecami słyszała strzały, poblask ognia odbijał się na jasnych płytkach, ktoś zaskowyczał i zabulgotał, dusząc się własną krwią. Ktoś, pewnie Rusek, klął szpetnie po słowiańsku, dysząc przy tym i sapiąc ze zmęczenia. Zaraz tuż obok wyrósł kapturnik, Roger o ile się orientowała. tupiąc ciężkimi buciorami wyprzedził ją i z karabinem w łapach wysunął na prowadzenie.

Strzały nie ustawały, kolejne metry korytarza uciekały pod nogami, zlewając się kobiecie w jedną, jasną smugę bez konkretnych detali, oddech zaczął się rwać. To definitywnie nie powinno się dziać, nie tak szybko, groźnie. Strach mobilizował resztki świadomości, nakazując skupienie na najprostszych, potrzebnych teraz czynnościach. Biegnij... po prostu biegnij, jeśli chcesz żyć.

- Do środka, już! Ruchy! - ręce Burris'a mało delikatnie wepchnęły blondynkę przez próg do słabo oświetlonego pokoju. Upadła na ziemię, a zdzierana skóra na łokciach i kolanach momentalnie zapiekła. Wciąż docierały do niej karabinowe salwy, ludzkie krzyki przerywane głośnym sapaniem i przekleństwami. Do owej kakofonii dołączył metaliczny zgrzyt, po chwili zakończony chrobotem.

Obróciła się i po szybkim rozeznaniu resztki kolorów zeszły z jej twarzy. Ciężkie drzwi odgradzały oddział od niebezpiecznej strefy, część żołnierzy krwawiła... ale nie było z nimi Will'a.
Został za bramą.




 
__________________
Jeśli w sesji strony tematu sesji przybywają w postępie arytmetycznym a strony komentarzy w postępie geometrycznym, prawdopodobieństwo że sesja spadnie z rowerka wynosi ponad 99% - I prawo PBFowania Leminkainena
Zombianna jest offline