Jeśli jeszcze kwadrans temu Mara poważnie rozważała pomysł zorganizowania sobie czegoś do żarcia, to na widok kwadratury samca, maltretującej coś, co już chyba kiedyś przeszło przez czyjś układ trawienny, zrezygnowała z pierwotnych założeń. Ciemna brew podjechała do góry, wysuwając się ponad górną granicę aviatorów i tam pozostała, jakby ktos przykleił ją kobiecie po prawej stronie czoła, zaraz pod krótką, białą grzywką. Kasz… anka? To już w okolicy nie dało się upolować steku i browara? Przynajmniej by tak nie śmierdziały.
- Za jakie grzechy... - mruknęła cicho pod nosem, przyglądając się spode łba reszcie straceńców, zgromadzonych w starym magazynie. Sama znajdowała się mniej więcej w podobnym położeniu, co wspomniany wyrób garmażeryjny, oscylując gdzieś w okolicach okrężnicy zstępującej i to bez szans na dostanie się w bardziej przyjazny teren, nie w pojedynkę. Złudzenia już dawno schowała pod parą butów roboczych, woląc postawić na trzeźwy, racjonalny obraz swojej sytuacji.
Rev miał ją w garści, a przedstawiona propozycja współpracy należała do tych nie do odrzucenia. Mara nie miała wyjścia, jak każdy normalny organizm, potrafiący dodać w pamięci dwa do dwóch, chciała żyć. Dzięki uprzejmości jaśnie oświeconego lorda R. odpadła jej konieczność przedstawiania się, tyle dobrego.
Z kwaśnym uśmiechem założyła na grzbiet skórzaną kurtkę, do tej pory przewiązaną wokół pasa. Gwizdała na to, że przy panującej na zewnątrz temperaturze skorupa wygląda dość dziwnie, zwłaszcza w zestawieniu z krótkimi, wakacyjnymi szortami - każdy miał swoje odchyły. Milcząc minęła grupkę rozprawiających mężczyzn i ruszyła w ślad za tymi już zdecydowanymi. Doczłapawszy się do miejsca zbiórki jedynie kiwnęła mocodawcy głową. Warunki zostały krótko i jasno wyłożone, słowa więc były zbędne.