Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 10-02-2016, 15:01   #8
Ehran
 
Ehran's Avatar
 
Reputacja: 1 Ehran ma wspaniałą reputacjęEhran ma wspaniałą reputacjęEhran ma wspaniałą reputacjęEhran ma wspaniałą reputacjęEhran ma wspaniałą reputacjęEhran ma wspaniałą reputacjęEhran ma wspaniałą reputacjęEhran ma wspaniałą reputacjęEhran ma wspaniałą reputacjęEhran ma wspaniałą reputacjęEhran ma wspaniałą reputację
Dwain przysłuchiwał się słowom ich gospodarza, rozglądając się dyskretnie po kanciapie i nie tylko po niej. Otaksował również pozostałych tu zgromadzonych.

Mężczyzna w przestrzelonej marynarce miał może 38 lat. niecałe 180cm wzrostu, Z lekkim brzuszkiem, jak na jego wiek przystało, ale mimo to wyglądał na dbającego o siebie mężczyznę, który czasem wita w siłowni, chodź raczej nie jest tam stałym bywalcem.
Miał na sobie czarne, dopasowane spodnie od garnituru i jasnoszarą koszulę z kilkoma odpiętymi guzikami na górze, oraz elegancką, lecz obecnie zrujnowaną marynarkę. Szykowne buty, designerski pasek oraz drogi zegarek na ręce.
Całość w typie niedbała elegancja. Pachniał jakimś korzennym aromatem egzotycznych perfum.
Dwain przejechał palcami po trzydniowym zaroście porastającym jego wydatną szczękę.. Był zirytowany, i tak to zazwyczaj okazywał. W przeciwieństwie do krótkich ciemno blond włosów, zarost był niemalże czarny.
spojrzenie błękitnych oczu, o głębokim jak studnia wyrazie, prześlizgnęło się po zgromadzonych.


- ...Teraz jesteś bezpieczny, podziękuj Cage’owi. Zaaplikował ci szczepionkę.

- Dziękuję Cage. - rzekł posłusznie przetykając palec przez dziurę w cholernie drogiej marynarce. - I jeszcze raz sory za tamto. Miał przyjemny, miękki, hipnotyczny wręcz głos.

***

Baltimore, Swann Park, kilka godzin wcześniej

Dwain słyszał czyjś głos, czuł czyjeś ręce na sobie. I nie, nie były to delikatne dłonie skąpo odzianej blondyny, to by przebolał. Ba, oddał by się tym pieszczotą całym sercem i no... całym... no teges... ciałem.
Lecz nie. Ktoś pośpiesznie i mało delikatnie grzebał mu po kieszeniach. Łeb dudnił, świat nadal się kręcił. Beton. Twardy i zimny pod głową. Powoli Dwain uświadamiał sobie swoje położenie.
Uchylił oczy, lecz świat zasnuty był nadal mgłą, która mimo ogromnego wysiłku woli, rozwiewała się bardzo powoli.
- Cage? - wymamrotał niewyraźnie rozpoznając pochylającego się nad nim graba.
Wtedy dotarły do niego jego słowa. - Dać go do telefonu? Przecież przed chwilą go miałem kropnąć -
- Pieprzony zdrajca! - warknął Dwain bełkotliwie, zupełnie zapominając, że przecież wyglądał aktualnie inaczej i Cage, mógł go najzwyczajniej nie poznać.
Cage najwidoczniej nic nie zrozumiał z bełkotu powalonego mężczyzny.
Kolejny głos. Tym razem w telefonie przytkniętym do ucha. Powoli wracało czucie, kontrola nad kończynami. Co ten pieprzył? Jaka rzeka? Nic nie miało sensu. Dudnienie w głowie utrudniało koncentrację.
Owo dudnienie w głowie , nasilało się szybko, wreszcie przeobraziło się w zagłuszający nawet myśli terkot. Nie... to był helikopter! Dwain zacisnął oczy, gdy świat eksplodował w jaskrawej poświacie, wywołanej ogarniającym ich snopem światła rzucanym przez zamontowany na helikopterze szperacz.
Byle jak najdalej! przemknęło przez myśl. Snop światła prześlizgnął się po postaciach, by zatrzymać się na pustym bruku. Mężczyzn już tam nie było. Szperacz skierował się w lewo i prawo, w poszukiwaniu swego celu, lecz niczego tu już nie było.

Z teleportami było tak, iż pasażer musiał ufać, iż trafi w miejsce, do którego pragnął się dostać. Dwain czując się zdradzony, podejrzewając swego kumpla o pracowanie dla owych "ich", wcale nie zamierzał pojawić się tam, gdzie głos w telefonie proponował.
Wpierw trzeba było to i owo wyjaśnić.
Przed mentalnym okiem Dwaina pojawiła się jaskinia, głęboko pod ziemią, cała zalana lawą i wypełniona trującymi oparami, jedynie mała półka skalna zapewniała jako takie oparcie dla nóg.
Taak to było dobre miejsce by pogadać.

***

~ Wydział Zagraniczny? {/i} ~Powtórzył Dwain w myślach słowa ich gospodarza, no tak, to tłumaczyło wiele.
~ Nanotechnologiczny marker? Ciekawe jak... ~ zastanawiał się Ezdhar. Zawsze był tak ostrożny. No... nie zawsze...

***

[b]Klub X2, kilka dni temu...


Dwain bywał w tym klubie dość często. Za często, patrząc z perspektywy czasu. Klub należał do niego, a on lubił o niego dbać. Takie małe hobby.
W założeniu było to miejsce raczej dla mężczyzn. Kobiet było tam niewiele, pomijając obsługę, której większość stanowiły skąpo i prowokacyjnie, lecz nie wulgarnie, ubrane hostessy, kelnerki i dziewczyny tańczące na rurach. No dobrze, te ostatnie obowiązywał nieco inny regulamin roboczego stroju niż dwie pierwsze wspomniane profesje.
Tutaj, w w oparach dymu, popijając alkohol, mężczyźni mogli zapomnieć o obowiązkach, o niezadowolonych żonach i narzeczonych, o stresie prowadzonych przez siebie biznesów. Tutaj mogli być panami swego życia. Mogli popatrzeć, napić się, oddać się hazardowi, trochę pomacać a czasem nawet więcej, chodź to już zależało od dziewcząt, klub zasadniczo nie prowadził tego typu działalności.
Lokal był elegancko wykończony, wszystko w ciemnym, niemal czarnym drewnie, efektownie podświetlone logo wiszące nad barem przedstawiało bardzo ponętną kocicę w skąpym stroju przytulającą się do ostro wystylizowanej litery X.
Tu i ówdzie były podświetlone podesty z klasyczną rurą. Po bokach kilka pokoików do gry w pokera, większa sala z ruletką i innymi grami. Ale też sale konferencyjne, by w zaciszu omówić sprawy biznesowe.
W piwnicy znajdowała się łaźnia, z basenem, jakuzzi, sauną i masażami.
Klubowa apteka również była zawsze dobrze wyposażona w różne substancje. Dziewczyny świeże i wesołe, a stoły do pokera i ruletki zawsze oblegane.
Wszystko, czego zestresowany mężczyzna potrzebował, by się zrelaksować.

Dwain siedział przy stoliku z kilkoma partnerami biznesowymi.
Dziewczyna na jego kolanach przytuliła głowę do jego ramienia. jej jedwabiste czarne włosy muskały jego twarz. Jej słodki zapach, tak niewinny i uroczy, uspokajał i pobudzał równocześnie. Sprawiał, że Dwain czuł się lepiej.
Była taka krucha, czuł, jak bije jej serduszko. Bała się. Niczym gołębica zastygła w bezruchu, gdy położył rękę na jej udzie. Nie pewna, co będzie dalej. To był jej pierwszy dzień w klubie.
Dla niej początek, dla niego, zwieńczenie trwającej od jakiegoś czasu małej intrygi.
Emilka, bo tak miała na imię czarnulka, miała ostatnio trochę pecha. na skutek pozornie niepowiązanych zdarzeń jej sytuacja uległa dramatycznemu pogorszeniu, a ów telefon i słowa jakie popłynęły z aparatu były jedyną, jak się wydawało szansą na odwrócenie losu:
- Słuchaj mała, mam dla ciebie robotę - powiedział jej znajomy. - Praca dla odważnych, dobrze płatna. W kulturalnych warunkach, ma się rozumieć - dodał szybko by ją uspokoić.

No i teraz była tutaj, na kolanach swojego nowego szefa. A on... Dwain uporczywie odpychał od siebie pewne myśli. Czuł... ta mała budziła w nim coś... czego dawno nie czuł. Krążył w cieniu tak długo dookoła niej, kierując jej kroki właśnie ku tej chwili... a teraz czuł się winny.Dlaczego? Bał się, że... cóż trzeba było to przyznać. Polubił ją. może nawet więcej... i bardzo mu się to nie podobało. Plan był inny, chciał ją skrzywdzić i czerpać z tego przyjemność. Lecz miast tego czuł się źle, że był takim draniem...
Może dlatego wzbraniał się, przed czytaniem jej myśli? Bał się, co w nich zobaczy. Odrazę i obrzydzenie? Całkiem możliwe... Na tym etapie zepsuło by to całą zabawę.
Kiedyś popełnił ten błąd, i wtargnął w umysł jednej ze striptizerek, którą kolokwialnie mówiąc akurat posuwał... Z poniżenia i ludzkiej krzywdy można czerpać przyjemność, lecz wtedy zdecydowanie nie tego szukał. A to co znalazł... to nie był dobry destylat, to była trująca dawka wyrachowania i pogardy skierowana w jego stronę.

Patrząc wstecz. to pewnie ona, Emilka podrzuciła mu pluskwę. Wszystkich innych sprawdzał, tylko ona jedyna... A na dodatek zniknęła po tamtej nocy. Chodź nie zrobił jej krzywdy.

***

Ezdhar wyrwał się z wspomnień.
- Co jest na dachu?- rzucił pytanie do wszystkich i do nikogo z osobna. Ich gospodarz tam na nich czekał? Dość, hmm, nietypowe, czyżby z mody wyszły drzwi frontowe?
Ezdhar zastanawiał się, czy ma tam na dachu zaparkowany jakiś super tajny odrzutowiec, czy może jednak zwykły helikopter? Kwestia prestiżu nowego szefa.

- Też nie znam Huzzara.- odparł Dwain na pytanie Cagea. - A czy ważniak, no widziałeś go, jasne że ważniak jak się patrzy. - zażartował, lecz jedynie odrobinę. Huzzar miał dość imponującą prezencję. Zbroja, szabelka, wzrost, wąsy?

Ezdhar uśmiechnął się ciepło, robiąc drobny gest, jakby o czymś ważnym zapomniał.
- Wybaczcie, ale ze mnie wzorzec kultury. Nazywam się Dwain Warp, powiedział bym miło was poznać, ale jeszcze nie jestem pewien, czy tak jest w rzeczywistości. - tak łatwo było zapomnieć o takich drobiazgach, jak przedstawianie się, gdy czytało się w innych jak w otwartej księdze, poznając ich i ich sekrety jak najlepszy przyjaciel.

- No, zdaje się, że nas nie polubił. Zupełnie nie wiem dlaczego. Zwykle jest ze mnie miły gość. - odparł Ezdhar na uwagę jaką poczynił James.
- A na dodatek, nie lubię czegoś nie wiedzieć. - dodał po chwili ciszej, mało zadowolony.
Spojrzał na Marę. - Podobają mi się twoje włosy, tak niezwykła barwa. - Pozornie niepowiązane, obie wypowiedzi łączył bardzo istotny dla Dwaina w tej chwili nurtujący fakt.

- No tak, decyzja...- podchwycił Dwain, przyglądając się jak jego kumpel rozpisuje sobie tabelkę.
- Wiesz Zcirw, zawsze możemy udać się na inną planetę... Tylko... tu są tak miłe oku widoki...- Dwain powstrzymał się siłą woli, przed otaksowaniem ciała Mary. - .. z których niechętnie bym zrezygnował. Ostatnim razem wylądowałem na jakiejś planecie, gdzie tubylcy przypominali humanoidalne, w szerszym rozumieniu, ślimaki bądź glizdy...- Dwain wzdrygnął się na to wspomnienie.
- Myślę, że możemy podjąć współpracę z tym Lordem. Może się to nawet opłaci? A tak w ogólę, to kontrakt wiążący?

Wzruszając ramionami, Dwain ruszył wspólnie z Zcirw 'em na górę. Po drodze rozglądając się po magazynie. Nie miało to chyba znaczenia, co tu przechowywali, ale z czystej ciekawości, Dwain na chwilę zatrzymał się przy jednej ze skrzyń i ją niedbale otworzył, taksując znudzonym wzrokiem wnętrze.

Na dachu Dwain rzucił jedynie niedbałe:
- No dobrze, szefie. - Dwain podchwycił formę grzecznościową, preferowaną przez ich nowego chlebodawcę. - Możesz mnie wstępnie dopisać do swej listy. - nadal za mało wiedział. Lecz postanowił na chwilę obecną grać w tę gierkę. Może nawet się to mu opłaci. Szefunio wyjawi szczegóły, to się zobaczy.

Gdy Zcirw skonfrontował Husara, Dwain się dołączył.
- Jeśli masz być naszym.. ehm ... jeśli masz dowodzić zespołem, to miło było by pozbyć się twoich uprzedzeń.
 
Ehran jest offline