Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 13-02-2016, 21:32   #20
echidna
 
echidna's Avatar
 
Reputacja: 1 echidna to imię znane każdemuechidna to imię znane każdemuechidna to imię znane każdemuechidna to imię znane każdemuechidna to imię znane każdemuechidna to imię znane każdemuechidna to imię znane każdemuechidna to imię znane każdemuechidna to imię znane każdemuechidna to imię znane każdemuechidna to imię znane każdemu
Rodzinne śniadanka, były czymś, czego April doświadczała w życiu rzadko. Gdy była dzieckiem, ojciec wychodził do pracy nim zdążyła wstać. Stąd wspólne posiłki zdarzały się rzadko i zwykle w weekendowe wieczory.

Dodatkowo Aida nie należała do typowych amerykańskich kur domowych, które podsuwają swym dzieciom wszystko pod nos. Preferowała raczej surowy chów: nie wstaniesz kwadrans wcześniej, to nie zjesz śniadania, nie zrobisz sobie kanapek do szkoły, to nie będziesz ich jeść, nie uprasujesz sobie koszuli, to będziesz chodzić w pogniecionej, nie wrzucisz brudnych ubrań do kosza, to nie zostaną wyprane. Gdy April była dzieckiem, miała żal do Aidy, że nie jest “jak inne matki”. Z czasem doceniła fakt, że siłą rzeczy nauczyła się w domu gotować i nastawiać pralkę. Przydała jej się ta wiedza na studiach.

Dorosła April również nie zaznała luksusu leniwych niedzielnych śniadanek we troje. Nawet, gdy Dereck jeszcze żył. Oboje mieli wymagającą pracę, służba nie drużba. Rzadko zdarzało się, by obydwoje nie mieli służby. A potem jego już nie było. Pani Blackburn wpadła w wir pracy. Z jednej strony, by utrzymać siebie i małe dziecko, z drugiej, by zagłuszyć myśli i wspomnienia.

Dopiero powrót do Wiscasset pozwolił jej nacieszyć się bliskością rodziny przy posiłku. O ile matką Aida była raczej szorstką i wymagającą, o tyle jako babcia odkryła w sobie głęboko skrywane pokłady ciepła i potrzeby pielęgnacji domowego ogniska. Zdarzało jej się więc w sobotnie poranki smażyć stosy pancake’ów, a w tygodniu piec szarlotkę. Nie było to normą, nie rozpieszczała swych dziewczyn, ale sam fakt był z początku dla April zaskakujący.


Siedząc nad talerzem gofrów rozmawiały o rzeczach dużych i małych. Między innymi o zamówieniach dla Laury Beaks, która wyznaczony termin dostawy przyjęła ochoczo. Wolałaby szybciej, ale nie upierała się przy swoim, nie chciała spierać się z zawodowcami. Podejrzanie układna była jak na kogoś, kto nie wierzył w zabobony, choć ta ostatnią myślą April nie podzieliła się z rodziną.

Gdzieś między przygotowaniami do Festynu na zakończenie lata, w których z zapałem uczestniczyła Ava, a utyskiwaniem Aidy, na cieknący kran w kuchni, pani Blackburn podjęła temat Lupiscary. Odpowiedź matki niespecjalnie ją zdziwiła. Nie spodziewała się, by ta miała na ten temat zbyt duże pojęcie, była wtedy kilkuletnim dzieckiem. Ale zawsze warto było spróbować, nawet jeśli tym razem nie przyniosło to rewelacyjnych rezultatów.

Kolejną kwestią poruszoną przy stole była propozycja wspólnego pikniku złożona przez Seana Seniora. Aida nie odpowiedziała jednoznacznie, jedynie spoglądając na Avę. Na stare lata zrobiła się z matki cholerna oportunistka.

- A co będziemy tam robić? - zapytała Ava od razu, wyczuwając wakat na stanowisku decydenta i możliwość wykpienia się od “przykrego obowiązku”,
- Jeść pyszne burgery, grać w siatkówkę, dobrze się bawić - zaczęła wyliczać April w głębi duszy przeklinając swą latorośl. Czyż możliwość spędzenia czasu z rodziną nie była wystarczającą atrakcją?
- To może dołączą do nas państwo Richmond i Ross? Więcej osób, więcej zabawy - zaproponowała młoda.

Że niby wcale nie o to chodzi, by mogła plotkować z Emily i wypatrywać oczy za Edwardem. Po kim ta gówniara taka cwana była?

- Niestety, kochanie, zaproszenie dotyczyło tylko nas trzech - odparła pani Blackburn najsłodziej jak potrafiła.

Że niby naprawdę jej żal. W rzeczywistości cieszyła się z tego szczerze. Jakoś nie mogła sobie wyobrazić siebie na jednej imprezie z Edwardem i Seanem Jr. jednocześnie. Niezręcznie by się czuła. A jeszcze, gdyby do tego była przy niej Hannah, to gafa murowana.

Odpowiedź matki nie w smak była Avie. Widać to było po zmarszczkach w prawym kąciku ust. Panna Blackburn już od najmłodszych lat obdarzała tym grymasem świat, za każdym razem, gdy coś szło nie po jej myśli, tak jak teraz. Pani Blackburn dobrze znała swoją córkę, wiedziała, że ta pewnie zaraz wymyśli jakiś powód, dla którego “z wielkim żalem” nie będzie mogła uczestniczyć w rodzinnym pikniku.

- Chyba nie masz na weekend żadnych planów... - zaczęła April, dodając w myślach “...poza ślęczeniem przed komputerem/ telefonem/ telewizorem (niepotrzebne skreślić)”, jednocześnie gratulując sobie błyskawicznego posunięcia, które wytrąciło młodej z dłoni wszelkie argumenty przeciw. Jak wiadomo, najlepszą obroną jest atak. - ..., więc chyba uczynisz starej matce tę przyjemność… - kontynuowała kobieta uderzając w melancholijny ton, burząc tym samym wszelkie siły oporu Avy. Zawieszenie głosu na koniec miało złagodzić gorycz porażki sugerując, że dziewczyna wciąż ma wybór.

W rzeczywistości nie miała i chyba dobrze o tym wiedziała, bowiem z miną cierpiętnicy odparła:
- Dobrze, mamo - ilość jadu, jaki wlała w ostatnie słowo, mogłaby zabić. Mogłaby, gdyby nie to, że stare żmije są odporne na truciznę młodych i niedoświadczonych żmijek.
- No i wspaniale, zatem jesteśmy umówieni. Dam znać Watsonom - rzuciła radośnie April ignorując nieudolne próby matkobójstwa poprzez ciskanie z oczu gromów.

Gdy spojrzała na własną matkę, dostrzegła w jej oczach dezaprobatę, spod której kiełkowały jednak wesołe ogniki. Pani Blackburn dobrze wiedziała, że nie raz sama padła ofiarą matczynych działań socjotechnicznych. Niedaleko pada jabłko od jabłoni. No cóż, niech się młoda uczy.


Archiwum gazet w miejskiej bibliotece było wyborem oczywistym. Nikt nie powiedział jednak, że wybory oczywiste są łatwe, miłe i przyjemne. Susan Watson jak zwykle okazała się nieoceniona i tylko dzięki niej April szybko odnalazła interesujące roczniki. Niestety duch cyfryzacji nie dotarł jeszcze do Wiscasset więc zamiast cyfrowych dokumentów, zmuszona była przeglądać tradycyjne, papierowe wydania miejscowego dziennika. Gdyby miejscowa biblioteka pokusiła się o cyfryzację swych zbiorów, wystarczyłoby kilka sekund by wyszukiwarka znalazła interesujące fragmenty. Gdyby… Niestety powiew XXI wieku nie prędko miał dotrzeć do hrabstwa Lincoln.


Również miejscowe gazety niewiele wspominały o Lupiscerze. Ot, krótka notka w jednym z wydań na temat jej śmierci w pożarze. No i jeszcze o procesie o zniesławienie Victorii Constantine oraz Helene Franklin i oskarżeniu Marii o próbę zniszczenia pomnika przyrody. Brak jednak było szczegółów, nie licząc wzmianki, że to nie pierwszy proces, jaki Stredze wytoczono.

Po powrocie Susan z magistratu, kobiety rozmawiały jeszcze przez chwilę. Pani Watson narzekała na opieszałość miejskich urzędników. Pojechała do ratusza w sprawie dofinansowanie biblioteki przez miasto i sprawozdania miesięcznego. Wydawać by się mogło, że to czysta formalność, a jednak wizyta w urzędzie zajęła jej prawie trzy godziny.

Pani Blackburn z kolei subtelnie wypytała o Henry’ego Coppera, policjanta, który prowadził śledztwo ws. pożaru domu Lupiscerów. Bibliotekarka nie potrafiła wiele powiedzieć o oficerze sprzed lat. Podejrzewała, że to dziadek lub pradziadek obecnego zastępcy szeryfa. Przez moment była nawet pewna, że gdzieś w kronikach filmowych ma materiał z 1968 roku z jego udziałem, nakręcony podczas obchodów 300-nej rocznicy założenia miasta. Zaraz jednak doszła do wniosku, że Henry zmarł wcześniej, więc to jakiś inny Coppers musiał być na tym filmie.

Harry Coppers nie był pierwszy policjantem w rodzinie. Jak mówiła Susan, cała rodzina była zasłużona dla miasta. Nie jako jedyna zresztą. Rossowie od kilku pokoleń należeli do służb mundurowych różnej maści. Sean Watson Jr. kontynuował tradycję zapoczątkowaną przez swego ojca i jego śladami wstąpił do straży leśnej. Pewnie namawiałby do tego swoich synów, gdyby nie to, że mieszkali z matką prawie 300 mil stąd, w Montrealu. Również Henry Franklin widział swoją pociechę idącą jego śladami. Niestety latorośl ani myślała spełniać ojcowskich marzeń i została policjantem w dalekiej stolicy.

April nie chciała wracać do Wiscasset, ale życie ją do tego zmusiło. Nie brała jednak pod uwagę powrotu na służbę i zasilenia szeregów miejscowych mundurowych. To by oznaczało, że godzi się z obecnym faktem rzeczy, że wróciła już na dobre, a na to chyba nie była jeszcze gotowa. Nie była pewna, czy kiedykolwiek będzie.


Małe miasteczka miały swój urok, miały też swoje wady. Fakt, że każdy każdego znał, mógł denerwować (zwłaszcza, gdy miało się wścibskich sąsiadów), ale sprawiał też, że relacje międzyludzkie wydawały się bardziej… trwałe? rzeczywiste? namacalne? Po prostu Bardziej. W małych mieścinach przyjaźń była głębsza, nienawiść bardziej żarliwa, a zwykła ludzka życzliwość bardziej szczera. W kawiarniach nie pytano o imię, by podpisać nim kubek sojowego latte, w sklepach nie przyczepiano sobie plakietek z życzeniami “miłego dnia”, a obcy ludzie nie zwracali się do siebie imieniem, by stworzyć imitację zażyłej relacji. Nikogo też nie dziwił fakt, że czasem znajomy sklepikarz podrzucał zakupy zabieganemu klientowi, nikt tego też nadmiernie nie wykorzystywał.

Kiedy więc Emily Smithsson poprosiła o przysługę, April zgodziła się bez specjalnego namawiania. Niewiele ją to kosztowało wysiłku, więc czemuż by nie? Ot, zwykła sąsiedzka przysługa.

Gdy zmierzały do Poetic Corner, uwagę Hannah przykuł nietutejszy elegant w dobrze skrojonym, czarnym garniturze. Biznesmen, jak określiła go Richmond. Nawet nie wiedziała, jak bardzo się myliła. Na pierwszy rzut oka widać w nim było tajniaka. Fakt, że zmierzał do hotelu, świadczył, iż zostanie na dłużej. Zapewne zatem Federalni zamierzali, jeśli nie przejąć, to przynajmniej otoczyć szczególną troską śledztwo w sprawie śmierci turystów. To się miejscowej policji na pewno nie spodoba.

Wchodząc do kawiarki, pani Blackburn od razu zauważyła znajome twarze. Przystojny strażak i piękna przyjezdna, wymarzona para. Zastanawiać tylko mogło, dlaczego dzielny ratownik ma taką nietęgą minę. Czyżby była szwagierka Watsona była aż tak namolną kobietą, że onieśmielała małego, biednego Eddiego? No cóż, Ross nie był już taki mały, a w liście służbowych obowiązków April nie było ratowania szczeniaczków z płonących budynków. Skoro Edward był w stanie sam się wpakować w randkę z Andreą, był też w stanie sam się z niej wykaraskać. Tak więc reakcja kobiety ograniczyła się do kiwnięcia głową, by zwrócić uwagę Hannah.

- Witaj Emily - przywitała się April ze stojącą za kontuarem panią Smithsson. - Oto i Twoje zamówienie - dodała wyjmując z torebki papierowy pakunek.
- Dziękuję… ratujecie moje życie.- zaśmiała się Emily, rozliczywszy się z April za zakupy i dowóz. Chowając portfel pod ladę westchnęła smutnie.- Jeszcze jakbyście miały cudowny spray na brak talentu, albo coś podobnego. Bo niewiele jest perełek tu w Poetic Corner.
- Nie każdy może być wielkim poetą - odparła sentencjonalnie April, po czym spojrzawszy na panią Richmond zagadnęła - To co, bierzemy kawę na miejscu, czy na wynos?
- To zależy… czy chcemy oglądać cierpienia młodego Rossa? Chyba biedaczyna wybrał sobie kiepskie miejsce na randkę- zaśmiała się cicho Hannah zerkając w ich kierunku. -A kto mu towarzyszy?
- Andrea… krewna byłej żony Seana. Bardzo miła dziewczyna i utalentowana- wyjaśniła Emily.
-Poetka?- zapytała Richmonde.
-Bynajmniej. Malarka… ale poezję lubi i często odwiedza wieczorki poetyckie w naszej kawiarence- rzekła z uśmiechem Emily.-Gdy przyjeżdża w odwiedziny, bywa moją stałą klientką.
- No to zostańmy - zawyrokowała pani Blackburn. - Mam tylko nadzieję, że nasz dzielny strażak nie postanowi, wzorem Wertera, strzelić sobie w łeb. A jeśli już, że będzie miał lepszego cela i szybko skona.

Promienny uśmiech jakoś dziwnie kontrastował z czarnym humorem, jaki zaserwowała swym towarzyszkom. Hannah z pewnością była już do tego przyzwyczajona, znały się przecież nie od wczoraj. A Emily…, no cóż… najwyżej uzna ją za nieco ekscentryczną.


- Dla mnie będzie duża kawa z mlekiem i... - była policjantka zawiesiła głos zerkając w stronę przeszkolonej lady, zza której uśmiechały się do niej zbożowe ciasteczka, bezglutenowe ciasta i kolorowe babeczki domowego wypieku. Te ostatnie wyglądały wyjątkowo kusząco. - ...może babeczkę - zamyśliła się na sekundę przygryzając wargę. - Albo dwie, co będziesz dwa razy chodzić
- Robi się.- rzekła Emily z uśmiechem, a zanim zdążyła przyszykować zamówienie, ciekawska Hannah zapytała.- A często ona wpada tutaj, bo dotąd jakoś jej nie zauważyłam?
-Bo raczej wpadała, na krótko… dzień, dwa, trzy i wyciągała Seana na różne takie imprezy, co by go pocieszyć po rozwodzie. Trochę to dziwne… bo powinna chyba pocieszać siostrę. Ale co ja tam wiem… w końcu Sean rozstał się ze ślubną dość polubownie.

Gdy Emily podawała babeczki, April zerknęła kątem oka na Rossa, który to starał się z całych sił wiarygodnie udawać, że bawi go słuchanie pretensjonalnej poezji.

- Podobno, w przeciwieństwie do Evelyn, Andrea zakochała się w Wiscasset - dorzuciła swoje trzy grosze Blackburn uznając swobodne ploteczki na ten temat za doskonały kamuflaż dla swych niejednoznacznych odczuć. - W sumie wydawała się całkiem miła - kontynuowała wywód kobieta skubiąc babeczkę widelcem bez wyraźnego celu.
- Milsza od Evelyn, o ile dobrze pamiętam.-potwierdziła Emily biorąc się za robienie kawy.- Trudno powiedzieć… Bywa tu często, przyznaję, ale nie wiem, co jej się w Wiscasset podoba. To urocze miasteczko, ale bez przesady…
- Cóż… ja miałabym kilka teorii. - stwierdziła z uśmiechem Hannah zerkając na Eddiego Rossa. Włożyła sobie do ust pierwszy kęs, a przełknąwszy zwróciła się do Emily.-Jest pyszna… to borówki?
- Dzikie borówki... wprost z lasu. Tylko nie mów o tym nikomu.To nie jest chyba do końca legalne.
- I będą cię ścigać, za parę dzikich borówek?- zaśmiała się Hannah.
- Oczywiście że nie, no chyba że zacznę się chwalić swoją przestępczą działalnością .- rzekła pani Smithsson stawiając przed nimi gotowe kawy.- Jestem też gotowa wymienić przepis na babeczki w zamian za lokalne specjały. To jest ich przepisy. Macie takie swoje specjalności?
- Miejscowe specjały... - April uśmiechnęła się po szelmowsku zawieszając głos, po czym upiła łyk i dodała konspiracyjnie. - Jest taki jeden, pamiętam go ze szczeniackich czasów. I ty, Hannah, też w sumie powinnaś - wymierzyła oskarżycielsko palca w przyjaciółkę. - Chociaż nie wiem, czy kawiarnia to właściwe miejsce na jego serwowanie.
- No to rozbudziłaś moją ciekawość… pozwól że ja ocenię.- mruknęła poufałym głosem Emily, podczas gdy Richmonde próbowała przypomnieć sobie ów przepis, o którym mówiła April.
- Nazywaliśmy to koktaljem hu-hu. - April kontynuowała swój wywód z sentymentem w głosie - Głównym składnikiem był bimber pędzony przez czyjegoś dziadka. Do tego jakieś soczki, brandy, wino i tym podobne. Któregoś razu chyba nawet dorzuciliśmy anyżówkę, którą podwędziłam matce. - odkopywanie tych wspomnień sprawiało jej wyjątkową przyjemność. - I jak oceniasz, Emily? Miejscowy koktajl cieszyłby się popularnością u twojej klienteli?
- Kto wie… może bardziej niż absynt. Poeci muszą mieć swoje muzy.- stwierdziła Emily zerkając na swego męża siedzącego gdzieś z boku i z zapałem przysłuchującego się kolejnym wierszom.
-Hu-hu było dobre, ale coś bardziej tradycyjnego musiałabym wygrzebać z szuflady mej matki, bo sama wolę nie brać się za pieczenie czegokolwiek, co jest ciastem.- stwierdziła Hannah i zaśmiała się cicho.- Wiesz April, aż dziw, że żaden z tych koktajli nie zakończył się płukaniem żołądka. Miałyśmy więcej szczęścia, niż rozumu.
- Młody, silny organizm wiele zniesie
-To prawda.- zaśmiała się Hannah i nagle zamyśliła nad czymś.-Chyba jeszcze mam mały baniaczek bimbru w garażu. Ciekawe czy nadal jest tak mocny jak pamiętam.
-Lepiej nie sprawdzać takich rzeczy. A co się stało z bimbrownikiem, który zrobił tą księżycówkę?- zainteresowała się Emily.
- Jak mówiłam, to był czyjś dziadek, więc z przykrością muszę stwierdzić, że pewnie nie żyje - odparła April. - Mnie by bardziej ciekawiło, co z jego aparaturą. - dodała z szelmowskim uśmiechem.
-Pewnie pozostała w lesie… gdzieś. Takie trunki najlepiej chyba robić na łonie natury? Może Sean Jr. będzie wiedział?- oceniła Hannah sprawę fachowym tonem, typowym dla amatora wypowiadającego się o sprawach, o których nie ma pojęcia, a który chce brzmieć jak autorytet.
- No nie wiem… - rzuciła z powątpiewaniem Blackburn przewracając oczami dla podkreślenia swego sceptycyzmu.
- Szkoda szkoda.- Emily i Hannah zgodziły się ze sobą. Richmonde spytała gospodynię.- A ty lubisz to… te poetyckie… spotkania?
- Mąż lubi… więc mu ustępuję. Czasami jest czego posłuchać, ale większość prezentowanej poezji ma tak niski poziom…- westchnęła Emily smętnie i oceniła sytuację.- Obawiam się, że dzisiejsi poeci rzadko mają dystans do siebie i własnej sztuki. I wychodzą na nudnych napuszonych bufonów.
- Ale przynajmniej piją dużo kawy - zażartowała April, a Emily skwitowała to jedynie bladym uśmiechem.
- A ona - spytała Richmond skinieniem wskazując na Andreę, po czym upiła łyk kawy - Pisze coś? Czy zawsze przychodzi z Eddiem tylko posłuchać?
Nim Emily zdążyła cokolwiek odpowiedzieć, wtrąciła się pani Blackburn:
- A coś ty się nimi tak zainteresowała? Jesteś zazdrosna o Eda?
- Nie… ale może będzie okazja wkręcić się jako druhna na ślub.- odparła ze śmiechem Richmonde i zerknęła znów.- Poza tym jak mam ignorować tego biedaka. Siedzi kilka metrów od nas.
-Nie pisze. Nie przychodzi też z Eddiem zazwyczaj. Zwykle wyciąga Seana, ale gdy obowiązki Watsona nie pozwalają mu pójść… znajduje zastępstwo dla niej. To nie jest randka.- wyjaśniła Emily zerkając na tamtą parkę.- Ross oddaje Seanowi przysługę.
- No widzisz, Richmonde, ślubu nie będzie - zaśmiała się April.
-Z awsze zostaje mi nadzieja, że ty w końcu… wybierzesz sobie kogoś. Pamiętaj, byłabym uroczą druhną i wyprawiła najlepszy wieczór panieński w Wiscasset.- zasugerowała Hannah trzepocząc rzęsami.
- Jeden ślub już wzięłam, drugiego nie zamierzam i dobrze o tym wiesz. Życie na kocią łapę jest dużo bardziej ekscytujące, podobno.
- To moja kariera druhny… jest skończona.- załamała się teatralnie Hannah, po czym zwróciła w kierunku Emily.- A może ty coś wiesz ciekawego? Może ktoś się potajemnie spotyka?
- Laura Beaks spotyka się… chyba z kimś. Wyjeżdża często wieczorem w kierunku lasu.- mruknęła Emily.-Wiem bo mija mój dom, swoim czarnym mercedesem. No i… Daisy Ling ostatnio spotyka się z Danny’m Foresightem, architektem z sąsiedniego miasta. Miły mężczyzna i przystojny.
- Idę o zakład, że w przypadku Laury to nie jest kwestia romansu - oponowała pani detektyw dla zabawy kreśląc kciukiem zawijasy na brzegach swojego kubka. - Tak na zdrowy, chłopski rozum. Gdybyście chciały ukryć romans, czy jeździłybyście nocą zawsze w to samo miejsce, by wzbudzić podejrzliwość sąsiadów i zrodzić plotki?
- To może jakiś szantażysta… albo zakopuje pieniądze w tajnej schowku?- Hannah wysuwała coraz bardziej szalone teorie, a Emily dodała z uśmiechem.- Albo zakopuje męża na noc.Biedak jest tak blady, że mógłby robić za wystrój trumny na wystawie.
- Albo wcale nie chce ukryć romansu - April ochoczo przyłączyła się do snucia absurdalnych teorii, co stanowiło wyrwę w linii obrony Laury , jaką wcześniej zbudowała. - To by w sumie było do niej podobne - dodała po namyśle tonem, jak by właśnie ją olśniło. - Takie… ostentacyjne łamanie wszelkich zasad.
Hannah skinęła głową zgadzając się z April i mruknęła.- Jeszcze może zacząć pojawiać się z nim w mieście.
- Nie rozumiem.- rzekła skołowana właścicielka kawiarni, a Hannah zaczęła jej wyjaśniać, jak to z Laurą było w szkole. - Ale nie wiem czemu miałaby to robić, całkiem przystojnego ma męża.
- Prawda, choć tak bladego że mógłby robić za wystrój trumny.- oceniła Richmonde i stwierdziła.-Niemniej takie wybryki są w stylu Laury.

April skinieniem głowy potwierdziła jej słowa, po czym spojrzała w kierunku stolika, przy którym Andrea i Ed rozmawiali. Głównie to Andrea mówiła, ku uldze Eddiego, który najwyraźniej nie podzielał jej miłości do występów poetyckich. Niemniej obecność uśmiechniętej Andrei nieco mu osładzała te tortury. Nieco… Bowiem co chwila peszył się pod jej słowami, jak uczniak składający wypracowanie przed młodą i seksowną nauczycielką. Tymczasem Emily i Hannah pogrążyły się plotkach i pokpiwaniu z niedobranych ich zdań par małżeńskich.

Dziwny stwór zagnieździł się gdzieś w okolicach żołądka i nie dawał jej spokoju. Bestia, której nie potrafiła nazwać, a która przypominała o swoim istnieniu za każdym razem, gdy wzrok April spoczywał na rozanielonej Andrei. Przy kolejnym ugryzieniu wrednego potworka, sięgnęła do telefon, by wysłać krótką wiadomość do cierpiącego katusze strażaka.

Cytat:
”Czyżby randka? Powinnam być zazdrosna?”
W jednej chwili kobieta uśmiechała się triumfalnie naciskając zieloną słuchawkę, w następnej nieomal znienawidziła się za bycie psem ogrodnika. Kolejny łyk kawy i kęs słodkiej babeczki zagłuszyły wyrzuty sumienia.

- A ten hispaniolo burmistrz… aaach…- tymczasem obie kobiety przy ladzie wydały westchnienia pełne zachwytu.
- Ale on chyba jest z Ameryki Południowej? - zapytała Hannah przypominając sobie tą drażniącą kwestię.
- No co ty… taki kawał zwierzaka musi być z Europy - stwierdziła autorytarnie Emily.

April była raczej mimowolnym słuchaczem, aniżeli pełnoprawnym uczestnikiem tej dyskusji. Prawdę powiedziawszy wywodów obu kobiet słuchała piąte przez dziesiąte. Bardziej interesowało ją, dlaczego wiadomość, którą wysłała tak długo pozostawała bez odpowiedzi. Zauważyła jak Eddie odbiera telefon i szybko czyta wiadomość, po czym przepraszając Andreę wychodzi w kierunku drzwi. I dopiero wtedy… komórka April zadzwoniła. Chwila wahania, szybkie spojrzenie na zajęte plotkami koleżanki i palec naciskający guzik.


- Haloooo - rzuciła do słuchawki figlarnie przeciągając ostatnią sylabę.
- Byłoby miło, gdybyś była zazdrosna. Może wtedy byś znalazła okazję ,by wpaść do mnie na wino, albo na pizzę.- zabrzmiał głos Eddiego. Nieco nerwowo , ale w żartobliwym tonie.
- Może powinnam. Mam jednak nadzieję, że w niczym ważnym nie przeszkodziłam. - odparła April nie chcąc poruszać tej kwestii w obecności niepowołanych uszu w osobie Emily i Hannah. Na jej szczęście obie kobiety zatonęły w ploteczkach małomiasteczkowego życia i nie zwracały uwagi na April.
- To zależy… jeśli byłabyś zazdrosna, to powiedziałbym, że to bardzo udana randka- Eddie zgrywał luzaka, niezbyt dobrze.- Jeśli nie, to… Andrea jest miła i fajnie się z nią gada. Cóż… gdy nie rozmawia o poezji, na której się w ogóle nie znam. Ale to nie jest randka. Nie ja ją zaprosiłem tutaj.
- Jak nie ty, to kto? - zdziwiła się kobieta zastanawiając się, czy aby przypadkiem ta uwaga nie była dowodem męskiego szowinizmu Edwarda. Że niby jeśli to kobieta proponuje spotkanie, to nie jest to prawdziwa randka.
- No… Andrea lubi poezję, ale nie lubi samotnie jej przeżywać, a Sean nie mógł. Więc poprosił mnie. Gdybym ja miał zabrać kogoś na randkę, to nie na wieczorek poetycki… Może mała wycieczka wozem strażackim, albo kolacja w remizie byłaby w guście tej osoby?- zapytał ostrożnie Eddie.
-Nie wiem, może. Zapytaj ją, to się dowiesz - rzuciła krótko nie chcąc wzbudzić podejrzeń, gdyby jej towarzyszki akurat postanowiły podsłuchiwać..
- No to… jakbyś miała wolny wieczór jakiś, to może… masz ochotę na kolację w remizie?- zapytał powoli Eddie jakby czekając kiedy parsknie śmiechem.
- Może… - rzuciła kobieta pełnym niezdecydowania głosem nieco się z nim drocząc. - A dlaczego właśnie tam?
- Żeby ci zaimponować? Nigdy nie byłaś w remizie? Siadłabyś za kierownicą wozu..- zaczął kusić Eddie.- Wiem, że to bardziej dla małych dzieci atrakcja, ale… nie wiem, gdzie ty byś chciała.
- Hmm.. - zamyśliła się wstając od kontuaru. Zaciekawione spojrzenie Hannah skwitowała gestem, który miał dać do zrozumienia, że idzie porozmawiać na osobności. Gdy znalazła się wystarczająco daleko, by uniemożliwić przyjaciółce podsłuchiwanie, kontynuowała - Duże dziewczynki widzą w wozie strażackim inne atrakcje - oznajmiła April nieco figlarnym tonem.
-To będziesz miała okazję się im przyjrzeć z bliska… atrakcjom.- odparł ze śmiechem Ross.- Kiedy miałabyś ochotę?
-Nie wiem, może pojutrze. Dam ci czas do uknucia wszystkiego.
- Zgoda… muszę kończyć, bo nie mogę zostawić Andrei samej
- Czuję się trochę jak kochanka, do której dzwonisz, gdy żona nie widzi - zaśmiała się pani Blackburn, po czym nie czekając na jego reakcję pożegnała się szybko i rozłączyła.
Podchodząc do Emily i Hannah, zauważyła Rossa wracającego do kawiarni. Puściła mu oczko, po czym usiadła, by dokończyć kawę, babeczkę i plotki.

 
__________________
W każdej kobiecie drzemie wiedźma, trzeba ją tylko w sobie odkryć.

Ostatnio edytowane przez echidna : 04-11-2016 o 22:05.
echidna jest offline