- A co, brakuje wyobraźni na coś więcej ponad blachy, lateks, gag-ball’e i gacie ze strapem? Łapię, za mało mam sprawności wyszytych na rękawku, żeby przybijać sobie z tobą żółwiki. - Mara wzruszyła ramionami, więcej uwagi poświęcając podarunkowi, niż darczyńcy. Niby literki normalne, ale język w jakim je spisano już nie. Chwilę przyglądała się podejrzliwie puszce, próbując wydedukować zawartość alkoholu, jaką zamknięto w środku. Obrazek z tańczącą parą w dziwnych wdziankach przykuwał uwagę, jednak podejrzliwa natura Cody węszyła podstęp również tym, wydawać się mogło, niewinnym podarunku. Może w środku była oranżada, albo mleko… albo inny, niskoprocentowy szajs? Diabli wiedzieli, a sposób aby się przekonać pozostawał jeden. W kuchni rozległo się drugie “psssst!”, zakończone cichym kliknięciem. Dwa łyki i kobieta rozluźniła się wyraźnie, siadając na blacie szafki, z nogą założoną na nogę.
- Stary… otworzyłeś ją już jakiś czas temu, praktycznie na samym początku naszej znajomości. - uśmiech Cody stał się nagle wyjątkowo promienny, głos obniżył o dwa tony. Pochyliła głowę, rzucając rozbawione spojrzenie znad okularów i niby przypadkiem podrapała się palcem wskazującym pod nosem, tam gdzie u rozmówcy rosły bujne wąsiska. - Cały czas ją otwierasz. Nawet nie musiałeś się odzywać, mogliśmy iść z zamkniętymi oczami, kierując się tylko zapachem śledzia, a i tak trafilibyśmy bezbłędnie aż tutaj. Ktoś ci mówił że hodowanie łoniaków takiej długości jest niehigieniczne? - zakończyła, wlepiając wymowny wzrok w szczotę Huzzara, poruszającą się przy każdym jego słowie.