Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 17-02-2016, 20:56   #22
Ravage
 
Ravage's Avatar
 
Reputacja: 1 Ravage jest godny podziwuRavage jest godny podziwuRavage jest godny podziwuRavage jest godny podziwuRavage jest godny podziwuRavage jest godny podziwuRavage jest godny podziwuRavage jest godny podziwuRavage jest godny podziwuRavage jest godny podziwuRavage jest godny podziwu
Rodział 2
Z deszczu pod rynnę

[Prospiekt Mira]

Żołnierz, który się kręcił przy tunelu i obserwował przelewający się tłum odwrócił się zaskoczony.
Nie spodziewał się, że jakieś rozedrgane dziecko będzie go ciągać za mundur i użalać się na los.
Co?Mruknął zaskoczony facet. Był chyba nieprzyzwyczajony do dzieci i nie bardzo wiedział, co z Teklą ma zrobić.
-No już...dziecinko.-Spróbował delikatnie odlepić dziewczynkę od siebie.
Mimo jej zachowania, przyglądał jej się uważnie. Czasami takie małe smarki bardzo lubiły mimochodem gmerać w kieszeniach w poszukiwaniu nabojów. Małe zdradzieckie szujki.
-Uspokój się. Zgubiłaś mamę? Tatę, tak? A gdzie twój braciszek, chyba z braciszkiem przyszłaś?- Widocznie nie słuchał jej zbyt uważnie. Jakże typowe to było dla dorosłych.

Mapą, którą z wielkim nabożeństwem oglądał Simon, okazał się dawny plan metra, jeden z tych, które kiedyś wisiały w gablotkach. Dokument był cały zachlapany i poplamiony, nie większy niż arkusz A3. Andriej był po prostu abnegatem i najwidoczniej żadna jego rzecz nie mogła być w dobrym stanie i w miarę czysta. Zresztą, sam wyglądał jak typowy żul obdrapaniec.
Na mapie było zaznaczone czerwoną kredką parę punktów i obok nich niewyraźnie nabazgrane opisy. Wszystko wydawało się być takie realne! Wejścia do nieznanych tuneli, sekretne przejścia!
No i skrytki. Andrieja i Stiopy. Może zostawili tam jakieś skarby? Więcej prowiantu? Byłoby fantastycznie!
Ale co się stało ze Stiopą? Gdzie się podział? Czemu Andriej tak niewiele o nim mówił?
Mnóstwo było niewiadomych, ale również mnóstwo nowych możliwości.
Życie na stacji powoli spowalniało. Powolutku straganiarze zamykali swoje kramiki, a ludzie powoli rozchodzili się do swoich namiotów.
Simon mógł zobaczyć jak jakaś zrozpaczona dziewczynka ciągnie za ubranie jednego z posterunkowych, a ten nie bardzo radzi sobie z jej uspokajaniem.

Pogodny wielkolud, dziwna baba i szczurowaty jegomość wrócili do swojej wciągającej rozmowy, o jakiś tylko sobie znanych rzeczach. Któreś z nich opowiedziało bardzo zabawną anegdotkę i babsko roześmiało się głośno. Trójka znajomych powoli ruszyła w stronę miejscowego baru, zostawiając chłopaka samego.
Wasilij Zaczął się rozglądać po okolicy. Robiło się późno. Na stacyjnych zegarach wskazówki pokazywały godzinę dwudziestą pierwszą z minutami. Wszyscy dosyć powoli zaczęli się rozchodzić, przyszła nowa zmiana na wartę. Jakiś starszy jegomość, który jeszcze przed chwilą popijał bimber i wietrzył skarpetki, siedząc na skraju stacji właśnie wstał i podszedł do jakiegoś mężczyzny, który przed chwilą wszedł na stację.
Nowoprzybyły jegomość wyglądał na mało zadowolonego i spiętego. Zaczęli rozmawiać cicho między sobą, czego Wasil z tego odległości usłyszeć nie mógł. Obok dwójki oddalających się mężczyzn kręcił się piękny, duży pies. Był to widok co najmniej niecodzienny. Facet musiał być dziany, że stać go było na utrzymanie takiego zwierzaka.
Wasilij rozglądał się dalej. Wzrok skierował bezwiednie na jedną z nisz pod ścianą, w której jakiś obszarpaniec miał swój kącik. Właśnie oglądał jakąś mapę...

Już zaczął się zastanawiać, gdzie to się podziała mała siusiumajtka, gdy usłyszał jej zawodzenie.
Ze szklistymi oczyma i buzią wygiętą w podkówkę szarpała za rękaw jednego z żołdaków, który był zupełnie bezradny w swoich próbach uspokojenia małej. Chyba to był czas, żeby już wkroczyć do akcji i odciągnąć Teklę. Jeśli nabroiła i będą z tego powodu kłopoty, to kto wie, pewnie wyrzucą ich oboje na kopach.

[Oktiabrska -->Park Kultury]
Czas zleciał szybko. Rozmowa z Feliksem była bardzo sympatyczna a chłopak opowiadał mnóstwo ciekawych historyjek, które zebrał podczas swojej pracy stalkera. Niektóre z nich przyprawiały o ciarki, inne były po prostu niesamowite.
Do ich stolika w pewnym momencie zaczęli się dosiadać mężczyźni. Witali się i z Lily i z Feliksem. W sumie przyszło ich pięciu, przyszykowani na wyprawę. Byli w różnym wieku, ale wszyscy wesoło żartowali i wyglądało na to, że są bardzo zgraną paczką. Lily poznała ich wszystkie imiona i ksywki: Łysy, Awija, Mały Wicia, Jewgienij oraz Kasztelan.
Feliks spojrzał na zegarek, który miał na ręce. Był stary i plastikowy, ale chyba jeszcze działał.
-No, zaraz ruszamy ekipa.-Uciął wesołe rozmowy.-Na górze już się ściemniło, jeśli wszystko pójdzie zgodnie z planem, nie zajmie nam to więcej niż pięć godzin. Powinniśmy wyrobić się przed świtem.-Poinformował wstając od stolika.
Cała zgraja z hurgotem krzeseł wstała i zebrała się do wyjścia ze stacji.
Stacja powoli kładła się spać. Ludzie pochowali się w swoich namiotach a i tak nikłe stacyjne światła zostały przygaszone.
Ekipa została odprowadzona wzrokiem przez posterunkowych i ciemność tunelu ich pochłonęła.
Lily szła w środku obok Małego Wici, Feliks z Łysym na przedzie a Kasztelan z Jewgienijem i Awiją z tyłu.
Tunel był cichy i ponury. Wszyscy w dłoniach trzymali po broni i latarce, ale światło nie przedzierało się dalej, niż na parę metrów do przodu. W korytarzu unosiła się typowa metrzana mgła. Chodnik między Oktiabrską a Parkiem Kultury był dłuższy niż odcinek między tą pierwszą a Dobrynińską. Czekała ich więc całkiem długa droga, a co się mogło czaić w ciemnościach? Tego nie wiedział nikt.
Chłopaki zamilkli. Wszyscy szli skupieni, nasłuchując odgłosów metra.
Mijając zardzewiałą drabinkę techniczną zatrzymali się. Lily usłyszała szczęk broni i zanim się zorientowała sześciu facetów mierzyło w nią z różnorakiej broni, a Mały Wicia szybkim ruchem zdarł z niej plecak i odsunął się na bezpieczną odległość.
- Bez sztuczek maleńka-Z triumfem w głosie odezwał się Feliks.- Chyba pamiętasz, co ci powiedziałem o tym facecie, z dziurkami po nożu, nie?-
Awija zarechotał ucieszony.
-Zrobiliśmy mu otworki, żeby trochę go uspokoić, młuehiehie- Zachichotał w obleśny sposób Jewgienij.
-Tyyyy, Fela, ile ona tu skarbów ma! I kawę! Ty to kumasz?! Kawę! Ty dziwko, skąd masz ten rarytas, to kosztuje chyba z 500 naboi!-Podniecił się Wicia, przegrzebując zdobyczny plecak.
-Cśśś!-Zasyczał herszt. Zaświecił latarką w oczy dziewczynie.
-Czyli postawienie obiadu jednak się zwróci. I to z nawiązką. -Popatrzył się w jej zmrużone oczy, uśmiechając się szeroko.
-Fela, a jakby tak... no wiesz...Ładna jest, c'nie?-Oblizał usta Kasztelan. Reszta zgrai zarechotała cicho ze zgodnym pomrukiem pełnym nadziei na figlowanie.
-Zawiąż sobie supeł na chuju.-Warknął zapytany.- Po skończonej akcji możesz się wybrać na Cwietoj, ale teraz nie mamy czasu na wygibusy w sześciu chłopa.-Machnął karabinem na dziewczynę.-Co tam jeszcze masz w tej torebeczce?-
-Skafander, szefie, maska i zestaw pierdół-
- Bardzo dobrze.-Zwrócił się do Małego, i odezwał w stronę dziewczyny- Dupa cicho albo dostaniesz kulkę w łeb i tyle będzie z tej twojej ładnej buźki. Rozbieraj się.-
Chłopaki zagwizdali z aprobatą.
-Mordy w kubeł, szympansy niemyte.
Lalka, darujemy ci życie, bo skowyrna świnia z ciebie jest i nie lubię wiecznie chlapać się w jusze. Potrzebujemy po prostu trochę twoich naboi i widzę, że masz trochę fajnych fantów, ale skafanderek i maskę łaskawie ci zostawię. Wyjdziesz sobie na spacerek na świeże powietrze po tej drabince. A co, gest mam. No, kto bogatemu zabroni?-
W świetle latarek jego uśmiech wyglądał upiornie przerażająco.


[Prospiekt Mira]
Emil i Dymitrij bawili się setnie. Nie dość, że doszli do jako takiego porozumienia, to wszystko skończyło się pijackimi śpiewami. Mimo, że obaj mieli bardzo mocne głowy, cała impreza nie skończyła się najlepiej. Jednak nieopatrznym było zagryzienie glistą. Chyba była na wypasie i czymś doprawiona, bo obaj odlecieli w świat dziwnych marzeń.
Emil zaciął się na oglądaniu niezwykłego skarbu jakim była mała i niepozorna broszka. Wyjął ją z kieszeni i oglądał bardzo dokładnie. Nagle, sylwetka budynku wygrawerowana na środku przypinki zalśniła tajemniczym blaskiem. Emilowi wydawało się, że zobaczył drobniutkie okienka, które zaczęły zapalać się i gasnąć. Najpierw chaotycznie, a potem w jakiś dziwny, przemyślny sposób.
Czyżby przedmiot próbował coś przekazać? Co to mogło być? Pewnie jakiś kod. Tak! To był kod Morse'a! A wiadomość... S.O.S.... Naprawdę!? S.O.S?! Czemu? Co tam się działo?
Emil zamrugał ciężkimi powiekami. Chciało mu się spać. Spojrzał jeszcze raz na broszkę, ale dziwnie mrugające światełka znikły. Ułożył się na niewygodnej pryczy i wpatrzył się w drobiażdżek. Tym razem, pojawiło się tylko jedno okienko, mniejsze niż ziarenko piasku. Zaświeciło się nikłym, jakby nieśmiałym światełkiem. Rusznikarz zapatrzył się w nie. Było to dziwne uczucie, jakby to światło go przyzywało i wciągało jednocześnie.
Wydawało się być malutkim, wręcz miniaturowym filmem, ale nie wiedzieć czemu Emil miał wrażenie, jakby go oglądał z całkiem bliska. Obraz się wyostrzył, zbliżył i mężczyzna mógł zobaczyć wszystko z drobnymi szczegółami.
Okno zrobiło się większe, a delikatne światełko okazało się być nocną lampką na biurku, które stało przy otwartym oknie. Przy biurku siedziała kobieta w średnim wieku i coś pisała, co dziwne, nie na komputerze ale odręcznie, piórem na kartce. Twarz miała spiętą, jakby się spieszyła.
Wiatr poruszył brzydką, białą firanką i owiał jej napięte oblicze. Oderwała się od listu i wyjrzała przez okno. Otworzyła usta, powiedziała coś, ale Emil zupełnie nie miał pojęcia, co mogła powiedzieć. Poderwała się jak oparzona z krzesła, które zachybotało się i upadło na ziemię. Teraz Emil mógł zobaczyć, że ubrana jest w szpitalny fartuch. Uciekła w głąb pokoju. Emil widział, jak wybiega z pokoju na złamanie karku, zostawiając otwarte drzwi na korytarz. Za nią biegli inni ludzie, a nikt z nich nie wyglądał jak typowy obszarpaniec z metra. Schludni, czyści, jedni w fartuchach, inni w garniturach lub przylegających sweterkach i kostiumach. Dobrze odżywieni, z misternymi fryzurami, teraz wyglądali karykaturalnie. W ich oczach widać było popłoch, twarze były białe, spocone. Dokąd uciekali? Przed czym?
Obraz zaczął się oddalać, jakby rusznikarz wylatywał z pokoju. Zahaczył jeszcze tylko okiem na list.
”...dlatego już musisz zrozumieć, czemu zostawiłam cię u babci, tak daleko od domu, może tego teraz nie zrozumiesz, ukochany Saszeńko, ale źli ludzie na świecie...”

Tylko tyle był w stanie uchwycić spojrzeniem, kiedy go wyssało z pomieszczenia. Było to dziwne uczucie, wracania do rzeczywistości. Zamrugał, oczy go szczypały od wgapiania się.
Znów powieki zrobiły się ciężkie, takie ciężkie...
Zachrapał.

Dymitrij w tym samym czasie leżał rozwalony na swoim łóżku. Śpiewał jakąś starą piosenkę, próbując wylizać z pustej butelki ostatnie kropelki bimbru. Smakował doskonale!
Był w wyśmienitym humorze. Muzyka sama mu się włączyła w głowie. To był jeden z tych utworów, które kiedyś, jeszcze przed wojną słychać było w radiu – typowa, durna popowa pioseneczka. Niestety, tylko tą teraz był w stanie wykrzykiwać w pijackim zamroczeniu.
Poły namiotu poruszyły się.
Dima najpierw pomyślał, że to wiatr, ale uprzytomnił sobie, że jednak nie, bo skąd wiatr w metrze?
Przetoczył się po łóżku, by niezgrabnie dźwignąć się z barłogu i usiąść. Zamruczał jęcząco swoją pieśń i rozejrzał się po namiocie.
Emil leżał zwinięty w kłębek na swojej pryczy i obficie śliniąc się wpatrywał się w srebrną, okrągłą broszkę.
Dimie niełatwo było skupić wzrok. Oczy latały mu w każdą stronę, kręciło mu się w głowie. Coś poruszyło się w kącie ich „pokoju”. A nie, spokojnie. To pies. Popiskiwał cicho, wpatrując się w swojego pana.
Wzrok popłynął mu w stronę wyjścia. Poły z grubego materiały falowały lekko. Skupił wzrok.
Ktoś stał za kotarą. Namiotowa zasłonka zadrżała i odchyliła się powoli.
Przed oczyma mężczyzny ukazała się dziwna, egzotyczna maska zamiast głowy.

-cziki cziki bam
cziki cziki tam
pieskowi również dam-

Kreatura zaśpiewała chrypiąco, ale całkiem wesoło.
Mandarynka zawarczała głucho i cała się najeżyła. Jej wcale nie było do śmiechu. Ale może to były dwie Mandarynki? Albo trzy? Jakoś tak zrobiło się ich nagle więcej. A nie, teraz znów była jedna.
Dima musiał potrząsnąć głową, by mu się chociaż na chwilę wzrok wyostrzył.
Dziwna postać wyciągnęła rękę do psa. W dłoni coś było, ale światło było słabe.
Pies rzucił się na wyciągniętą kończynę i z warkotem zaczął szarpać. Dobre psisko! Nie dość, że zapasowe świeże żarcie na czarną godzinę to i jeszcze obroni.
-Użyszty! Aj! Ajajaj!-Zakwękała z bólu i szoku postać, próbując wyszarpać rękę z psiej paszczy.
-Uh! Jeść nie chce, to masz takij podaroczek- Wyciągnął drugą rękę z jakąś szmatą i przytknął do psiego nosa.
Mandarynka jeszcze szarpała się chwilę, ale niedługo potem potykając się i chwiejąc położyła się na podłodze.
To był chloroform!
Dima nie mógł uwierzyć. To musiało być jakieś dziwne przewidzenie. Dziwne, groteskowe mordy z włątłym i przyodzianym w śmiecie i szmaty ciałem nie mogły istnieć naprawdę.
Zjawa rozejrzała się po wnętrzu.
Zbliżyła się do pijanego w sztok Dimy.
Oj oj oj, biednyj, śnij śnij...Zagęgała i mu przykładając szmarkę do twarzy.
Nastała ciemność.

Pierwszy obudził się Emil.
Wszystko go bolało od niewygodnej pryczy. Głowa, jak nigdy bolała jeszcze bardziej od pleców. Oczy miał zaropiałe, aż trudno mu było je otworzyć a usta nabrzmiałe, jakby miał jakąś alergię. To nie był kac. A przynajmniej nie sam w sobie. Kac nie daje takich objawów.
Podnisół się na łokciu i opuścił nogi na ziemię. Mandarynka natychmiast wskoczyła swojemu panu przednimi łapami na kolana i zaczęła oblizywać mu nerwowo twarz. Nigdy tak nie robiła.
Mężczyzna rozejrzał się nerwowo po namiocie. Wszystko niby było w porządku. Dima leżał dziwacznie na swojej leżance i chrapał głośno.
Emilowi ścisnął się ze strachu żołądek i serce na chwilę zamarło. Nie...nie!
Na małym stoliku były różne rzeczy, typowy poimprezowy burdel z butelkami po wódce. Ale na części stolika panował wydzielony, prostokątny porządek. Puste miejsce. Laptopa ukradli!
Zerwał się na nogi. Miotał się chwilę po namiocie, sięgnął pod łóżko, gdzie prewencyjnie zostawił broń i...
Karabin też dostał nóg i uciekł. To będzie ciężki dzień...


[Siemionowska, sojusz baumański]
Na Siemionowskiej budził się nowy dzień. Ludzie powoli wstawali, dzieci zaczynały dokazywać.
Ten, kto pracował w nocy właśnie schodził ze stanowiska i szedł zasłużenie spać.
Oksana mogła jedynie pozazdrościć tym, którzy mieszkali w suchych, zadbanych namiotach i byli częścią tej niewielkiej, ale zgranej społeczności.
Ale ona albo nie chciała albo nie mogła stać się jedną z nich. Ze swojej własnej nieprzymuszonej woli. Ale nikt jej nie wyganiał, była u siebie, ale z dystansem do innych. Lubiana też nie była.
Była wioskowym dziwakiem i nawet oswoiła się ze swoją rolą w nowym świecie.
Zajmowała niewielką przestrzeń w opuszczonej części tunelu w stronę Elektrozawodskiej.
Obudziło ją kapanie wody z sufitu. Woda miarowo skapywała na jej brodę i spływała po krzywiźnie policzka w dół, na ziemię.
Co się jej śniło nie pamiętała. Wyszła ze swojego kokonu, w którym spała głową w dół i musiała chwilę posiedzieć, i poczekać, aż cała krew, która jej spłynęła do głowy wróci do reszty ciała.
Zaburczało jej w brzuchu. To był już czas, żeby coś zjeść. Przyszykować jakieś śniadanie i zająć się swoimi sprawkami.
Coś ją tknęło. Który to był dzień? W sercu ją zakłuło niespodziewanie ze stresu.
Jedyną osobą, która do niej przychodziła na krótkie pogawędki był Andriej. Opowiadał jej różne historyjki i anegdotki. Te krótkie rozmowy pozwalały jej na chwilę relaksu, normalności. Tylko on traktował ją poważnie.
A teraz znikł. Za długo już go nie było. Obiecał, że przyniesie jej z uniwersytetu upominek. Obiecał. Czemu nie było go już tak długo? Czyżby coś się stało?
Westchnęła. Rozejrzała się po tunelu. Był taki jak zwykle. Dookoła mnóstwo śmieci, jakieś resztki mechanizmów. Ten kawałek tunelu dziesięć metrów dalej był zawalony i nieużywany. Świetnie nadawał się na schronienie. Ze ścian już dawno znikły kable i wszelkie urządzenia, które można było rozebrać i użyć do czegoś innego.
Wspomnienia wróciły. Andriej jej mówił, że zamierza odkryć bezpieczną drogę do uniwersytetu, a jak to zrobi, to po nią wróci. Nie była pewna, czy to był dobry pomysł.
Może mu się nie udało?
To ewidentnie była wina Stiopy. Oksana nigdy go nie lubiła, było w nim coś odpychającego, czego zupełnie Andriej nie widział albo widzieć nie chciał. To była jego wina. Gdy Andriej poszedł szukać Grodu to ten się rozpłynął w powietrzu. On też już tu nie zaglądał. Łgarz jeden.
Trzeba będzie coś z tym zrobić. Odnaleźć Andrieja, albo Stiopę i dowiedzieć się co zaszło. Bo raczej nic dobrego.
 
Ravage jest offline