Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 19-02-2016, 13:18   #11
corax
Krucza
 
corax's Avatar
 
Reputacja: 1 corax ma wspaniałą reputacjęcorax ma wspaniałą reputacjęcorax ma wspaniałą reputacjęcorax ma wspaniałą reputacjęcorax ma wspaniałą reputacjęcorax ma wspaniałą reputacjęcorax ma wspaniałą reputacjęcorax ma wspaniałą reputacjęcorax ma wspaniałą reputacjęcorax ma wspaniałą reputacjęcorax ma wspaniałą reputację
Sarnai jeno przyglądała się ze swego miejsca nowej fali gości. Wit Stwosz od zawsze sprawiał wrażenie paradnej małpki, jakie jej matka trzymała na swym dworze. Pociesznej, wywołującej sympatię, podskakującej i popiskującej by zwrócić na siebie uwagę. I...rzucającą w ludzi jedzeniem lub używające swych pazurków, gdy tej uwagi nie otrzymała dość.
Nie ruszyła się ze swego miejsca na powitanie, wiedząc, że pyszni nieumarli zwrócą na nią uwagę dopiero w chwili, gdy i ona i jej ludzie będą potrzebni. Nie wcześniej i nie później. A na chwilę obecną potrzebna nie była. Ventrue, chcący za wszelką cenę zrobić na innych wrażenie, miał już swą wizję na zaprowadzenie porządku na nowych ziemiach. Jej rada czy słowo nie przesączą się przez te obrazy. Miał też swe grono pochlebców zapatrzonych i spijających każde słowo z jego ust. Klecha… klecha zapewne zacznie za chwilę nawracać, jak wielu przed nim. Pod przykrywką zainteresowania jej kulturą czy krajem, będzie próbować wypytać o kwestie wyznania. Jedyną osobą jak przyciągała niejaką uwagę dzikuski był Francuz. Obserwowała go przez salę, chowając swe spojrzenie pod na wpół przymkniętymi powiekami.
Tremere wydawał się nieobecny i zamyślony i z wyraźną opieszałością acz grzecznie odpowiadał na kulturalne zaczepki Szafrańca i Małgorzaty. Zauważył jednak po chwili wpatrzone w siebie oczy Sarnai i sam zaczął przyglądać się młodej dziewczynie, przy okazji podpytując o nią zarówno Jana jak i Małgorzatę.
Sarnai widząc to leciutko skinęła głową na modę azjatycką, taką która była rozumiana przez Europejczyków. Nie podchodziła jednak do trójki wampirów, czekając na znak Szafrańca lub samego czarodzieja.
Małgorzata udała się po kielich “trunku” wykorzystując ten pozór na przyjrzenie się dobrze księdzu i rozmawiającemu z nim jednookiemu rycerzowi. A Szafraniec skinięciem palca przywołał Sarnai do siebie.
Dzikuska posłuchała po drodze ponownie chowając dłonie w rękawy. To już był odruch, mimo, że rękawy nie stanowiłyby większej przeszkody, gdy faktycznie chciała atakować. Miała wrażenie jednak, że ten gest działał na białe twarze uspokajająco.
Pokłoniła się lekko przed dwójką mężczyzn:
- Księżę… - zaczęła koślawiąc zgłoski.
- Pozwól że ci przedstawię drogi przyjacielu z Wiednia moją dobrą i wierną sojuszniczkę, Sarnai. - rzekł z uśmiechem Szafraniec, a Lecroix skłonił się mówiąc.- Miłfo mi possnchać tak blisskhą serhcu nassego gospodhasa ossobę.
Widać było, że Sarnai i Francuz mają ze sobą coś wspólnego. Oboje słabo radzili sobie z polską mową.
Sarnai skłoniła się znowu wyciągając przed siebie złożone ręce i pochylając głowę w przestrzeń między nimi a swym torsem.
- Niech Tengri prowasi twe krogi, pszyjaczelu. - wyprostowała się nie spuszczając spokojnego spojrzenia z gościa - Jaksze zapatruje siesz na wyprawy? - spytała powoli, ciekawa pierwszego wrażenie Francuza.
- Uwassam ze moja phomoc psydha sie psy maghii Tzimisce, pohnoc bojar jest pothesny.- stwierdził uprzejmie Marcel.
- Jego pomoc przyda się także w interesującej nas oboje kwestii.- rzekł enigmatycznie sam Szafraniec.
Dziewczyna skinęła głową nie naciskając jeszcze na szczegóły:
- Byłęś żesz jusz pan w tamtych stronach? - ponownie skierowała pytanie do Marcela.
- Nighdy… byłem Hisphanii.. okrhophne miejhce terhaz.- wydukał Tremere.- I na półhnoc od mhej ukohhanej Frhancji. Marhhiee… Brrhema, Inshbruckh… Wjedheń. Wszęchdzie czuć nadhrodzącą pożhrogę.
- Zatem wyprafa w dzicz bendzi pierwszo…
- raczej stwierdziła niż spytała Sarnai, nie zważając na to, że w jej ustach “dzicz” może brzmieć dziwnie dla Europejczyków. - Czysz potrószował jusz z tamtemi?
- S Wjedhnia do Krakhowa… budzhą twe zaintheressowanie pahni?
- zapytał Lecroix.
- Nje - stwierdziła prosto Sarnai - choczaż budzo u inszych. - nie zrobiła żadnego gestu ale wzrokiem lekko wskazała Ventrue i wdzięczącą się do niego młódkę i Martę, która próbowała zwrócić na siebie uwagę hałasując naczyniami. - A pana budzo?
- Jesthem ucionym. Nhe za bahrdzo politykha czy rheligia mnie intheresuuhe
.- wyjaśnił Lecroix, a potem jednak spojrzał na Martę. - A ona tho khto?
- Marta. Nieokrzesana rozbójniczka z natury, ale sprytna bestyjka i kto wie… może daleko zajść, jeśli przeżyje następne dziesięciolecie
.- wyjaśnił uprzejmie Szafraniec.- I otrząśnie się z niepotrzebnych nawyków i sentymentów.
- Jadziesz badacz frogów zatem?
- Sarnai wróciła do Marcela z pytaniami.
- Rhaczej osiedhlicz siem. Spokhojne miehsce na nowy żywhot z dahla od pokhusz fielkiego swiata.- wyjaśnił Marcel, a Sarnai musiały zdziwić te słowa. Pogranicze polsko-ruskie ciężko było uznać za spokojne miejsce. Więc jak źle musiało być tam skąd pochodził?
Kiwnęła głową zostawiając dalsze pytania na później. Była miło zaskoczona, że i Marcel nie pchał się z pytaniami do niej. To była nowość.
- Żatym musiemy znajszcz dobrę miejszcze dla cię pane… - skinęła głową - Uczenem naleszy się ucielne miejsce wszrót zamentu walki i buszy serc wojowników.
- S pewnoszczą bendzie to udhana wyphawa… tylu znakhomitych wojownikhuf
.- stwierdził Tremere rozglądając się dookoła.
- Waszonc slowa rysesa, jeszteszmy w gotnych renkach. - dodała Sarnai. Z jej tonu i mimiki ciężko odczytać było, czy kpi czy mówi poważnie.

Postała chwilę jeszcze obserwując dziwaczną scenkę między młódką, Ventrue i Martą i rozważając za i przeciw, głównie przeciw, dla których miałaby oddać siebie i swych ludzi pod dowodzenie tego “świecidełka”. Nagle oko jej błysnęło. Szepnęła do Jana w swej mowie:
- *Książę… ten… wypieszczony piękniś. Co o nim wiadomo? Faktycznie wart czegoś więcej niż podboju komnat i serc niewieścich? To prawda co o swych wyczynach opowiada? Czy też trzeba sprawdzić jego maskaradę?* - spytała przyglądając się to Ventrue to Marcelowi - *Wybacz me pytanie, czemu mam oddać pawiowi siebie i mój oddział pod komendę?* - spojrzała twardo na Szafrańca oczekując odpowiedzi z uporem, który książę znał nie od dziś.
* - Prawdą jest że walczył z Tzimisce, z różnym skutkiem… raz wygrywał, raz przegrywał. I nie tyle oddajesz się w jego ręce, co dołączasz do jego wolnej kompaniji. To nie wyprawa wojenna, by miał nad wami pełnię władzy, jednakoż… ma pod sobą czterdziestu jezdnych, ciężkozbrojnych w dodatku, więc… jego głos znaczącym będzie.*- wyłuszczył spokojnym głosem Tremere.
Sarnai spokojnie szacowała odpowiedź Szafrańca.
- *Ci jezdni… to nieumarli czy śmiertelni?* - przekładając liczby na możliwości i konsekwencje.
-* Śmiertelni… nadmiar Spokrewnionych sprawiłby problemu. To w końcu wschód Pogoni, nie ma tam tyle Trzody by dodatkowo wyżywić ponad czterdziestu Kainitów.*- wyjaśnił Szafraniec.- *Ale ponoć połowa z nich walczyła już z tworami Tzimisce. Mają jakieś doświadczenie.-**
Sarnai przyjęła wytłumaczenie. Jednak napędzana poczuciem odpowiedzialność za swoich ludzi, stwierdziła, że najlepiej będzie jeśli przekona się o wartości pawia sama.


Okazja nadażyła się już wkrótce. Próbująca niezdarnego uwodzenia i flirtu młoda wampirzyca została litościwie odciągnięta przez swą opiekunkę, która położyła kres rozgrywającej się farsie. Tatarka przeprosiwszy Szafrańca i Lacrois podsuneła się ku Koenitzowi, flankując Ventrue z dziką satysfakcją schowaną za posągową maską.
- Ilusz ludzi straciłś? - spytała zza jego ramienia bez prób przedstawiania się.
- Ludzi?- te słowa zbiły z tropu Ventrue zupełnie nie rozumiejąc ich znaczenia. Dla Ventrue ludzie nie mieli znaczenia. Były przedmiotami do zużycia i wyrzucenia.- Trochę ich zginęło. W bitwie zawsze są straty.
- Pod tobo, pod komendo Two. Ilu?
- wąskie, skośne oczy niewielkiej dziewuszki szacowały Wilhelma, świdrując na wylot. - I jakaszesz była twa najcinszsza poraszka?
- Czterdziestu ciężkozbrojnych, w tym połowa ma za sobą doświadczenia w takich bojach.-
wyjaśnił Koenitz przyglądając się badawczo.- Ty musisz być tą małą tatarką, co ją Janową Sokoliczką zwą? Wit opowiadał iże… doświadczona z ciebie osóbka w podjazdach.
- Nie odpowiesz zatem?
- uniosła głowę ledwo co, z nieruchomą twarzą ignorując pochlebstwa.
- Warna… Turki za podpuszczeniem Assamitów spuścili nam baty, paru książąt nagle zmieniło front i wystawiło zgromadzonych tam Spokrewnionych na żer niewie… wrogom.- wyjaśnił Wilhelm.
- Ludzi twych… pogaszesz? - dopytywała dalej.
- A ty swoich?- odpowiedział Koenitz.
Skinęła krótko głową:
- *Tiim ee* (tak) - mruknęła na potwierdzenie. - Kiety?
- Jutro w nocy… przed wyruszeniem. Jeśli ci się nie spodobają, ty i twoi zawrócicie… bez afrontu dla mnie czy naszego gospodarza… Wolę mieć pod sobą mniej, a zdeterminowanych, niż więcej a niepewnych. - zadecydował Koenitz.
Sarnai skinęła głową dodając:
- Ludzie warte tyle co ichnyj wóc… - ponownie wwiercając spojrzenie w Ventrue - Ty majesz pytanie?
- W czym twa siła, w czym słabość. Moi przełamią szyk wroga… i zetrą się z siłą jaką Tzimisce mogą na nas rzucić, ale w lesie… pomiędzy drzewami, ciężko będzie tej konnicy manewrować.-
wyjaśnił Wilhelm.
- My szypcy jak wiatr, wy...wyszymałe, niedusze - Sarnai patrzyła na Ventrue upewniając się, czy rozumie, co do niego mówi - taktycy i szczelnicy … - złożyła ręce pokazując napięcie łuku - zwiad i smylanie. To nasza moc. Słaboszcz nieduszo nasz i każden jeden czenniejszy niźli słoto.
- Zapamiętam…
- skinął głową Koenitz.
Skinęła krótko głową:
- Jutro. - i wróciła do Szafrańca i Lacroix by oczekiwać na chwilę sam na sam z księciem.
 
corax jest offline