Las odzywał się coraz bardziej złowieszczo, jakby poprzez natężenie szumu liści chciał im przekazać jakąś wiadomość. Momentami Connor odnosił wrażenie, że tak właśnie jest i że słyszy szepczące do niego drzewa. Próbował przekonać swój umysł, że to nie może być prawda, a jednak i tak czuł się nieswojo. W końcu martwi ludzie też nie ożywali, a stwory rodem z koszmarów nie istniały, nie? Szkoda, że właśnie przekonał się na własnej skórze, że jest inaczej. Sprawdził dla Arisy czaszkę Mounta i okazało się, że rozbito ją czymś ciężkim i ostrym. Ale... jak? Kiedy? Przecież wyraźnie widział, jak Mount płonie, a wcześniej nie miał aż takich obrażeń. Nie wiedzieć czemu, przez moment Mayfield pomyślał, że Wellex oberwał tomahawkiem. Pewnie te opowieści o Indianach zamieszkujących okolicę podsunęły mu ten dziwny i w sumie głupi pomysł.
- Po co ci to, Arisa? - Spojrzał na Japonkę, po czym skinął głową na ranę Johna. -
Jeśli wiesz coś więcej... podejrzewasz coś... powiedz nam o tym. W tym momencie wszystko może okazać się pomocne...
Chcąc, nie chcąc, odebrał łapacz snów od dziewczyny i przywiązał go do jednej z tylnych klamer plecaka. Ogarnęli sprzęt, pochodnie i w końcu wyruszyli w stronę Echo Base. Prosto w mrok. Strażak liczył, że opuszczenie tego przeklętego miejsca pomoże i przestaną być nękani przez bestie z lasu. Czy cokolwiek to było.
Brnęli przez tę ciemnicę, a Mayfield co rusz rozglądał się na boki i za siebie, pozostając czujnym na każdy najmniejszy ruch, czy inną anomalię. Bear szedł na szpicy, a Connor nie wcinał mu się w robotę, bo po pierwsze: Bobby wyglądał na takiego, co wiedział, co robi, a po drugie: Mayfield średnio orientował się w terenie nocą. Arisa co jakiś czas zostawiała swoje naklejki z taśmy na drzewach i póki co było spokojnie. W czasie marszu strażakowi przeleciało przez głowę sporo różnych myśli; przede wszystkim na temat Shelby i tego, co powiedzą o Wellexie, gdy już dotrą do bazy.
"Przepraszamy, ale John został zraniony przez stwora z lasu, potem zamienił się w zombie i musieliśmy go spalić". Takie tłumaczenie nie wchodziło w grę; od razu by ich zapuszkowali. Wymyślanie odpowiedzi na niewygodne pytania Connor mógł jednak zostawić na później, gdy Bear zakomunikował im, że... kręcą się w kółko. Jak to było w ogóle możliwe? Strażak przyświecił latarką na drzewo przed nimi i rzeczywiście - taśma zawieszona przez Japonkę zdradzała, że znów znaleźli się w tym samym miejscu.
W dodatku nie byli w komplecie. Brakowało trzech osób! Connor świecił po pogrążonych w mroku drzewach i wołał, ile miał sił w płucach i przeponie, ale odpowiadał mu jedynie złowieszczy szum lasu. Czyżby ta bestia jednak ruszyła w ich ślady? Zabiła ich towarzyszy? Wciągnęła w ciemność i bezszelestnie pozbawiła życia? Każda ewentualność była obecnie całkiem prawdopodobna. Najgorsze było to, że zniknęli zupelnie bezgłośnie, jakby rozpłynęli się w powietrzu...
- Jaki plan teraz? - Zapytał, rozglądając się wokół. -
Wracamy sprawdzić, co z pozostałymi? Chociaż nie wiem, czy słowo "wracamy" jest tutaj najodpowiedniejsze, skoro kręcimy się w kółko... To wszystko jest zdrowo popieprzone. Wygląda na to, jakby to miejsce nie chciało nas stąd wypuścić. Musimy za wszelką cenę trzymać się razem. - Spojrzał na towarzyszy.
Nie był tutaj żadnym samozwańczym dowódcą, dlatego miał zamiar poznać zdanie pozostałych, zwłaszcza, że Bear wyglądał na kogoś, kto w lasach spędził trochę życia i z pewnością jego ocena sytuacji oraz punkt widzenia będą przydatne.
- Niech każdy wyrazi swoją opinię, a potem wspólnie podejmiemy decyzję, co będzie dla nas najlepsze w tym momencie. - Zakomunikował spokojnie, starając się nie świecić nikomu po oczach swoją czołówką. Podejrzewał, że Angelique będzie chciała odszukać brata, tyle tylko, że tak naprawdę nawet nie wiedzieli, czy on i pozostali żyją. A jeśli już, to gdzie są. Wzrokiem wciąż wodził w okolicach linii drzew, jakby przeczuwał, że zaraz coś stamtąd na niego wyskoczy.