Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 21-02-2016, 00:07   #84
Pipboy79
Majster Cziter
 
Pipboy79's Avatar
 
Reputacja: 1 Pipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputację
Frank Jackson - małomówny optymista



Przełknął nerwowo ślinę. Znowu. Czuł, jak slina na przemian napływa mu do ust albo jakoś dziwnie znika powodując uczucie suchości. Na początku nie był pewny i sądził, że to przypadkowe uczucie albo mu się zdawało. Ale jakoś jak tak pakowali się i opuszczali zdemolowany obóz, jak tak szli przez ten ciemny las, jak w końcu zorientowali się, że jakimś cudem pobłądzili a jeszcze zginęła im trójka ludzi gdzie ani oni ani tamci nie zdążyli nawet pisnąć to docierało do niego co raz wyraźniej.

Przestał tokować i szedł. Popijał wodę z manierki jeszcze łudząc się, że może to jakaś dość zwyczajna dolegliwość związana ze stresem i przemęczeniem. W końcu był dość wytrwałym na trudy ale jednak w skali mieszczuchowej. Może po prostu nie nadawał się na takie spływy i marsze? Co prawda zazwyczaj radził sobie jakoś na nich średnio chociaż no ale nigdy nie miał do czynienia z czymś takim jak teraz. Może to właśnie jestjego limit tego co może znieść?

Właściwie prawie w to uwierzył. Chciał w to uwierzyć, że to właśnie to. Pewnie samo łaknienie i jakiś szum w uszach czy co to by właśnie położyłkarb na to. No ale przecież to nie było wszystko. Czuł zapach innych ludzi. Tak silnie, jakby stał tuż przy nich, nachlił się i jeszcze sztachnął. A przecież byli o parę kroków od siebie. Jak się ktoś nie spryskał czymś szczególnie mocnym to przecież ludzie nie mieli tak silnego zmysłu powonienia. A on właśnie miał. Zastanawiał się czy to nie jakaś sugestia czy inne podprogowe gówno. Choć nie miał pojęcia skąd by miało się wziąć. No i te skojarzenia co wywoływał ten zapach...

To było... Coś obcego. Nigdy wcześniej nie miał takich skojarzeń. Żeby kojarzyć ludzi z jedzeniem?! Nieee... To było coś obcego... Coś innego... Przez tą ranę. Był tego pewien. Ten stwór go jednak dopadł. Coś mu wstrzyknął czy zaraził w tej ranie. Coś tam zostawił w tej nodze i teraz to jakoś wpływało na poczytalność chłopaka z Baltimore. Był tego przerażająco świadomy. I te uczucie...

We własnej nodze, we własnym ciele! Coś tam było! Coś obcego co parło do góry! Gdzie? Do serca? Trzewi? Mózgu? Jak kurwa tak było z pare kwadransów po zarażeniu gdy to coś było jeszcze słabe i w nodze to jak będzie wygladać gdy znajdzie się bliżej wewnętrznych, bardziej witalnych ogranów? Gdy urośnie w siłę i namnoży się w jego organizmie? To się stało z Mount'em? Dlatego się rzucił na jego towarzyszy w obozie? Tez go stwór poharatał. Choć bardziej niż Frank'a. ~ Niee... To się nie może tak skończyć... ~ pokręcił głową. Ale wychodziły mu bardzo kiepskie wyniki tego liczenia. Miał bardzo słabe szanse rokowania by wyjść z tego cało jako Frank Jackson jaki wszedł do tego lasu. Trucizna zaczynała przejmować nad nim kontrolę. Ile jeszcze wytrzyma? 5 minut? 5 kwadransów? 5 godzin?

Może pomogłoby... W sumie nie wiedział co by mogło mu pomóc. Szpital? Daliby radę wyciągnąć taką toksynę? Ale jak się dostać do szpitala z tego zadupia? Łączność nie działała. Zresztą to co widział... Jakiś bojowy mutas z teleportem? Chuj wie co miał w środku. Nawet na każdy gatunek węży była inna antytoksyna to by skumali w szpitalu co go użarło? I właściwie co miałby im powiedzieć? Że co go użarło? Widział to, zwiewał przed tym czymś i miał kłopot by to opisać. Zresztą... Jak to coś było... Magiczne? No chujowo brzmi... Może więc powiedzmy z innego świata czy wymiaru... Tak, tak brzmiało dużo lepiej. Piperzony zmutasiały alien zlewający prawa fizyki tego swiata lub mający taki level by przenikać między nimi. W sumie jeden chuj... Dla nich jak byli związani z tym ziemskim padołem to i tak praktykologicznie wyglądało tak samo.

I jeszcze się zgubili. Szli po prostej jak w morde strzelił i jeszcze się zgubili. Nie złapał Bear'a by popełnił jakiś błąd choć nawet wówczasnie był pewny czy by to wyłapał ale znajome drzewo i najkleja Japonki dość jasno wskazywały, że już tu byli. No magia kurwa. Magia mrocznego, przeklętego najebanego indiańskim chujostwem lasu! I chuj... Po ptokach... To miejsce ich nie wypuści. Ten stwór ma w zarządzie to miejsce i ich nie wypuści. Inni może się jakoś z tego wyślizgają ale dla niego zbraknie czasu. Nie zdąży ani do szpitala ani lekarza ani księdza czy kto tam miałby mu pomóc. To coś co w nim rosło wykończy go nim się wydostaną. Zostawało tylko wziąć sprawy w swoje ręce.

- No właśnie azjatycka ślicznotko. Sama widzisz w jakim syfie jesteśmy. Jak cos rozkminiłaś czy zauważyłaś to nawijaj. W takiej sytuacji nikt się chyba nie będzie robił polewki a nieładnie kitrać spostrzeżenia dla siebie. - odezwał się w końcu popierając słowa Connora. Kto wie, może ta skośnooka do czegoś dokumała się co przeoczyła reszta.

- A póki co powiem wam co ja myślę. - mówił szybkim tonem jakby się śpieszył bo ma coś do zrobienia. - Kiedyś obrabialiśmy reportaż w firmie. Taki Indianiec, zadźgał u siebie w rezerwacie i zeżarł kawałki ciał swojej laski i brata. Sprawa była dość mętna. Sami Inidańce, rezerwat, zmowa milczenia, sprawa w większości poszlakowa. Ciał nie znaleziono więc nie było niezbitych dowodów ale znaleziono u niego w chacie kawałki ludzkich ciał. W grę wchodziły eksperckie jazdy psychologów, psychiatrów i takich tam. No to żeśmy trochę siedzieli nad tą sprawą. - pokiwał głową przypominając sobie tamten materiał. Jeszcze surowy, masa filmów i zdjęć z rezerwatu, ludzi tam mieszkających, tego kolesia w kajdankach, komisariatu, gliniarzy, sędziów no było tego trochę. Wtedy wydawało mu się to dziwne, że ludzie mogą być zdolni do takich rzeczy. Między sobą gadali w ekipie, że prawie na pewno zadźgał tamtych dwoje a w rezerwacie miał mnóstwo czasu by pozbyć się ciał.

- Ogólnie chodziło o wendigo. Taka indiańska legenda. Taki stwór albo duch. Pojawia się gdy zginie ktoś zakochany czy odrzucony czy jakieś tam romantycznie brednie. Na niektórych wyobrażeniach jest z rogami jak nasz leśny kumpel. To by się zgadzało. Jeśli wierzyć w tę wersję, ze to duch to też by pasowało do tych jego teleportów. Powinien też bać się ognia i ciepła. Więc też pasuje. Ale to chyba legendy bardziej Indian ze Wschodniego Wybrzeża a nie z Colorado. I raczej powinien pojawiać się w zimie i głodzie a jest lato i głodu w okolicy jakoś nie ma. Powinien też zbierać ludzkie serca bo sam nie ma swojego tylko bryłe lodu. Dlatego właśnie boi się ognia. I powinien być częściowo chociaż z lodu a ja byłem blisko niego i może spanikowałem ale jakoś nie czułem zimna jak od śniegu czy w zimie. Więc nie do końca się zgadza. Ale nic innego nie przychodzi mi do głowy. - wzruszył obojętnie ramionami na szybkiego podsumowując spamiętane z tamtej spawy fakty. Mieliby neta to by sprawdzili od ręki a tak to mógł polegać tylko na własnej pamięci. Wówczas przecież nie uczył się tego na pamięć i nie sądził by to mu było kiedyś tak bardzo potrzebne. Sprawa może nie jak każda inna ale gdzieś tak akurat pomiędzy pościgiem policyjnym a napadem na jubilera.

- Są jeszcze te znaki. Tełapacze. Jakieś tam jako ducha powinny go powstrzymywać czy osłabiać. Ci tutejsi Indianie coś musieli rozkminić jeśli nawieszali tyle tego gówna od zeszłego roku. Nie wiem, może przebudziło się cholerstwo w zimie i nie poszło spać czy co... - zamilkł ponownie zirytowany wzruszył ramionami. Wciąż mówił szybko, chciał im tyle powiedzieć a czas mu się przecież kończył. Nie miał pojęcia ile jeszcze zdoła trzeźwo mówić, myśleć i działać.

- I ten... No cóż... Wedle tej legendy gdy ktoś zostanie zraniony przez wendigo sam się w końcu nim staje. No wiecie... Jak z tymi wilkołakami czy wampirami... - dodał po chwili wahania lekko przygryzając wargę i klepiąc się po udzie gdzie poniżej kolana miał pod postrzępioną nogawką opatrunek założony przez Connora. - Podobno kiedyś takich ukąszonych leczyli szamani ale jak to się ma do reala to nic nie wiadomo. Zresztą i tak nie ma z nami żadnego szamana... - machnął zrezygnowany ręką. Chwilę wpatrywał się w ciemną, zimną i mokrą ściółkę pod butami łapiąc chwile zawiechy.

- Czuje to. Czuję jak się zmieniam. To coś dostało się przez ranę. Przestaję być sobą. Mam postrzeganie którego jako człowiek nie powinienem mieć. Zmieniam się tak jak w tej legendzie. Nie wiem ile czasu mi zostało nim mnie to pochłonie. Ale myślę, że będzie lepiej jak się teraz i tutaj rozstaniemy. - pokiwał głową jakby zgadzając się sam ze sobą z tym wnioskiem. W sumie nie mieli innego wyjścia. Wątpił by ktoś miał przy sobie antywendigowski antybiotyk czy coś w ten deseń.

- Więc ten, no... Zróbcie mi przysługę i weźcie to ode mnie. Może kiedyś chociaż fajne fotki będą. - wyjał z plecaka swoja ekstradrogą lustrzankę i po chwili wahania cyknął całej grupce ostatnia błyskawiczną serię trzech fotek. No i była szansa, że zaginieni dostrzegą rozbłysk flesza. - Ma opcję robienia zdjęc nocnych. Czyli od biedy można użyć jak ubogiej wersji noktowizora. - dodał podając im swój aparat.

- Dobra i chyba z mojej strony tyle w temacie. Nie będę wam pomagał szukać tej trójki bo z nimi pewnie miałbym ten sam problem co i z wami. A ja... Zobaczę... Spróbuję dźgnąć tego sukinsyna... No i powodzenia. - uśmiechnął się półgębkiem na koniec po czym zszedł ze ścieżki i ruszył w las. Oddalał się co raz bardziej od oświetlonego kręku pochodni i promieni latarek. Wątpił by znalazł to coś. Ale był prawie pewny, że to coś jak chce znajdzie jego. Jak ten filomwy Predator. Tylko on nie był Arnie'm i nie miał superspluwy. Chyba, żeby nie przyszedł. To by było całkiem chujowo. Bo by oznaczało, że sprawa jest przesądzona. A jak nie zdąży? W walce miał choć szansę dźgnąć to coś. Wcześniej skupiał się na ucieczce i unikach nawet nie próbował walczyć. Teraz by spróbował. Chciał do cholery zrobić coś, cokolwiek a nie być bierną ofiarą! I nie, na pewno nie zmieni się w takie coś co tu sobie hasa po lesie! Tylko musiał się upewnić.

Przysiadł na jakimś kamieniu i wyjął z kieszeni multitool. Wydobył ostrze. Bał się tego co musi zrobić. Bał się bólu i konsekwencji. Wiedział, że już nie będzie odwrotu. Ale w sumie... Miał jakiś odwrót? Od opuszczenia obozu tabelkował jak mógł i nie widział realnego rozwiązania które by go wyratowało. Niee... Nie było odwrotu. Podwinał rękaw. Potem jeszcze stęknął i zamarł na moment gdy poczuł jeszcze dość delikatne ukłucie stali na rozgrzanej skórze. Ale znów uderzył go ten zwierzęcy już zapach potu, krwi i mięsa w stężeniu jakim chyba żaden człowiek nie powinien odczuwać. - O nie kurwa, nie dorwiesz mnie! Zrobimy to po mojemu! - syknął przez zaciśnięte zęby. Potem poszło szybciej nie znaczy, że łatwiej. Czuł mordęgę gdy stal weszła w gorące, żywe, krwawiące ciało. Czół ból i opór własnej woli przezd rżnięciem ostrzem własnej ręki ale zniósł to i uparcie piłował dalej. Gdy skończył był cały mokry z wysiłku. Ręka bolała go niesamowicie. Czuł jak ścieka po niej nieprzerwanym strumieniem coś ciepłego i płynnego. Odetchnął wreszcie z ulgą. To już długo nie potrwa. Skończy się czy tak czy siak. Ale na razie miał nóż i latarkę. Jak ten rogaty łeb tu przyjdzie to spróbuje go dźgnąć. Czuł intensywny zapach wypływającej krwi. Siedział po ciemku bez ochrony talizmanów i ognia. Miał chyba spore szanse, że przyjdzie po niego.
 
__________________
MG pomaga chętniej tym Graczom którzy radzą sobie sami

Jeśli czytasz jakąś moją sesję i uważasz, że to coś dla Ciebie to daj znać na pw, zobaczymy co da się zrobić
Pipboy79 jest offline