Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 21-02-2016, 20:59   #14
Turin Turambar
 
Turin Turambar's Avatar
 
Reputacja: 1 Turin Turambar ma wspaniałą reputacjęTurin Turambar ma wspaniałą reputacjęTurin Turambar ma wspaniałą reputacjęTurin Turambar ma wspaniałą reputacjęTurin Turambar ma wspaniałą reputacjęTurin Turambar ma wspaniałą reputacjęTurin Turambar ma wspaniałą reputacjęTurin Turambar ma wspaniałą reputacjęTurin Turambar ma wspaniałą reputacjęTurin Turambar ma wspaniałą reputacjęTurin Turambar ma wspaniałą reputację
Ilum, opuszczona baza wywiadu Republiki „Horn”
Temperatura na zewnątrz nie różniła się zbytnio od tej w środku kompleksu, ale odczuwalność była znacznie niższa. Wszystko przez silny wiatr, który chłostał ich bezlitośnie. Karellen nie był w stanie chodzić. Kaylara rozwaliła mu staw doszczętnie. Jego noga wlokła się za nim, trzymając się na kilku ścięgnach. Przez to kobieta musiała podać mu ramię i go po prostu przenieść.
Na szczęście wylądowali całkiem blisko od wyjścia z kompleksu. Po kilkudziesięciu metrach ich oczom ukazał się nieduży frachtowiec produkcji mon calamarskiej. Choć po prawdzie, to bliżej mu było do dużego myśliwca niż szybkiej jednostki transportowej.
Komandos przetarła pulpit dostępu Brocka, który zdążył się już pokryć sporą warstwą szronu. Wbiła kod i rampa się otworzyła. Powoli wniosła tam rannego, któremu zaczynało się powoli robić ciemno przed oczami. Choć był przystosowany do przetrwania w wielu warunkach, to jego osłabione wieloletnią hibernacją ciało również miało swoje limity. Nie tracił krwi, bo rana była przypalona, ale ból przebił się w końcu przez jego mentalne blokady. Usiadł w jednym z czterech foteli w kokpicie, który oprócz niedużej toalety był jedynym pomieszczeniem na statku. Mocno wytarta skóra była bardzo wygodna i Hewitza zmogło zmęczenie. Powieki mu się zamknęły i zapadł w płytki sen.

Najniższy poziom kompleksu
Bolt uderzył w plecy. W miejsce gdzie pancerz musiał być bardziej elastyczny i tracił przez to na wytrzymałości. Ciałem szarpnęło i zapadła ciemność.
Monotonne popiskiwanie urządzenia przypominało o opuszczeniu pokrywy. Był to cichy dźwięk sprzężony z pikaniem maleńkiej pomarańczowej diody.W przeszywającej ciszy panującej w kompleksie miał on teraz wymiar alarmu o sytuacji krytycznej.
Co nawet pasowało, bo właśnie w takiej był w tej chwili Sol. Kiedy się ocknął był już sam. Jego jedynymi towarzyszami były trupy zalegające w korytarzu. Ledwo poruszał skostniałymi palcami dłoni. Musiał poświęcić dłuższą chwilę na przypomnienie sobie, co też się wydarzyło. Bardziej odruchowo niż z premedytacją spróbował się podnieść i ból w plecach go przygniótł z powrotem do ziemi. Poruszenie kolanem wywołało kolejny spazm. I to była pierwsza z dobrych informacji. Nadal miał czucie w nogach, czyli z kręgosłupem było w miarę w porządku.
Miał unieruchomioną prawą rękę, wypalony prawy bok i zapewne podobne obrażenia na plecach. Do tego identyczną ranę na bardziej pełnosprawnej ze swoich nóg. Temperatura w pomieszczeniu wynosiła jakieś minus dwadzieścia stopni i nic nie wskazywało na szybie nadejście wiosny. Pancerz nie dawał sygnałów funkcjonowania, albo one do niego nie docierały. Tutaj jednak nie mógł powiedzieć ani jednego złego słowa. Gdyby nie ta inwestycja, to arkanianin już dawno wąchał kwiatki od spodu.
Zacisnął zęby ignorując ból i podniósł głowę. Upierdliwe pikanie komory hibernacyjnej nie dawało mu spokoju.
Było jego jedyną szansą.
Jeśli coś o Zhar-kanie można było z całą pewnością stwierdzić, to że bardzo mocno trzymał się swoje życia. Najwidoczniej i tym razem nie zamierzał łatwo się z nim pożegnać.
Podniósł lewą rękę, choć wiązało się to z uczuciem miliona igieł wbijanych w plecy i podciągnął się. Zaczął drżeć. Nie z zimna. Z bólu. Ponownie podniósł rękę i był bliżej komory o następne kilkanaście centymetrów. Jeszcze tylko pięć metrów…

Baroonda, Nazwa
Wyszykowana do wyjścia panna Hayes nie wyglądała na swoje 17 lat. Miała związane z tyłu głowy długie blond włosy sięgające jej do połowy pleców. Ubrana w kombinezon mechanika, z kurtką pilota narzuconą na plecy wyglądała na poważną kobietę, która zna się na swym fachu. Do tego fałszywe dokumenty, które miała przy sobie potwierdzały jej pełnoletność dzięki której w pełni praw mogła zarządzać swoimi czterema statkami kosmicznymi. Wszystko dzięki znajomościom jakie miała jej starsza siostra Laurienn.
Schodząc po rampie Nilusa w towarzystwie droida ciągle przeglądała swój datapad by upewnić się, że wszystko co chciała tu zakupić było na liście. Wciąż był jeszcze czas, żeby wrócić na pokład i sprawdzić by mieć pewność.
- Przypomnienie: Głównym celem wizyty jest znalezienie części zamiennych do modelu HK-50.
Emily uniosła spojrzenie znad datapadu na srebrnego HK.
- Nom, według aukcji dwie płyty główne powinny znajdować się u złomiarza imieniem... - spojrzała na swoje zapiski. - ...Wrzvydth.
Szli kładką przez kosmoport do terminalu.
- Weźmiemy ścigacz i załatwimy wszystko z listy.
Wkrótce dotarli do punktu poboru opłat lotniskowych, gdzie Emily zamówiła tankowanie Nilusa. Przyjmujący zlecenie majan okazał się bardzo natrętnym podrywaczem na co dziewczyna dosyć nerwowo reagowała. Nie lubiła kontaktów z "organikami" jak to mawiał jej droid. Czuła dyskomfort gdy ktoś tak napastliwie się do niej odnosił. Szczęśliwie miała od tego HK by natręci nie naruszali jej strefy komfortu, której to zasięg był przez niego dowolnie interpretowany. W takich chwilach jak ta żałowała że nie ma przy niej siostry, która zawsze na siebie brała kontakt ze światem zewnętrznym.
Wreszcie udało się im opuścić port lotniczy.
- Oh! Właśnie zaczął się drugi dzień Rajdu Ognistej Góry - ucieszyła się Hayes czytając informacje ściągnięte z tutejszej sieci.
- Przypomnienie: Głównym celem wizyty jest...
- Później - dziewczyna uciszyła droida machnięciem ręki ucieszona swoim odkryciem. Od razu zaczęła szukać na datapadzie, gdzie może kupić bilety.

Vorzyd V, slumsy sektoru 4G
Malutki droid uważnie skanował ulice i padawan szybko wyłapał interesującego źródło ciepła. Przemieszczało się ono przez jedną z bocznych ulic, by nagle skręcić w wąskie przejście. Dzięki temu uciekł sprzed nosa większej grupce gandów, ale wpadł prosto na dwa insekty po drugiej stronie.
Slevin kopnął z wyskoku stojącego mu na drodze kurduplowatego obcego. Padając na ziemię oddał strzał w kierunku drugiego, ale nie trafił. Dopiero poprawka wylądowała na jego małej klacie. Szybko się zerwał i nie tracąc czasu na dobijanie drugiego pobiegł dalej.
Przebijanie się przez okoliczne budynki nie miało sensu. Były one opuszczone i tam też gandowie mogli go szukać. Najwięcej szans miał na dostanie się do windy prowadzącej na wyższy poziom. Tam była knajpa w której właściciel co prawda niezbyt przepadał za gośćmi w rodzaju Slevina, ale jeszcze bardziej nienawidził nieludzkich obcych. Rasizm gościa mógł być teraz sprzymierzeńcem ściganego. W najgorszym wypadku da mu kilka chwil odpoczynku.
Do tego musiał jednak przebrnąć przez dwie przecznice. Tam będzie wystawiony na strzał. Jednak innego wyjścia nie miał. Pozwolił sobie na kilka sekund odpoczynku i ruszył w poprzek drogi.
Obraz ze zdalniaka jasno wskazywał, że ich cel się oddala. Nie znali okolicy, więc by mieć jakikolwiek wpływ na sytuacje musieli zejść na ulicę. Tam też od razu zostali zauważeni przez gandów, ale insektoidy nie przejęły się nimi. Wszystkie biegły teraz w kierunku północnym, czyli tam gdzie kierował się też poszukiwany Kelevra. Morlan i Martell mieli dłuższe nogi od konkurencji więc byli w stanie ich szybko przegonić. Żołnierz uruchomił swój egzoszkielet i teraz parł do przodu jak taran. Padawan nie mógł nadążyć. Tylko dobrze wiedział, że nie ma na co czekać. Poszukiwany zaraz zostanie otoczony.
Przekleństwo wyrwało się z ust tatoinczyka. Do windy zostało mu raptem czterdzieści metrów, ale była ona obsadzona przez czwórkę gandów. Oparł się za wrakiem droida sprzątającego. Podczas przebijania się przez drugą z przecznic oberwał w pośladek. Ledwo muśnięcie, ale piekło jak diabli. Grupa pościgowa była tuż za nim. Słyszał ich skrzeki. Musiał przesunąć się i teraz wystawił się na widok tych spod windy. Brali go w przysłowiowy krzyżowy ogień.
Tak samo sytuację ocenił Aaron. Decyzja była prosta i podjęta bardzo szybko. Było zbyt daleko by nawet on dorzucił granat. Zatrzymał się, uruchomił swoje działo szturmowe, wycelował i strzelił dwukrotnie. Oba pociski trafiły w cel. Pierwszy zmiótł nawet dwóch gondów za jednym razem, praktycznie rozbryzgując ich ciała po asfalcie. Drugi trafił kolejnego, a ostatni to chyba padł na zawał.
Kelevra był równie zaskoczony tą akcją co gandowie. Pośrodku ulicy, jakieś pięćdziesiąt metrów od niego stał bardzo ciężko opancerzony najemnik z olbrzymią spluwą, który właśnie wyczyścił mu drogę na wyższy poziom.
Rohen był kilkadziesiąt metrów z tyłu, ale też widział jak na dłoni akcję Martella. Był trochę zaskoczony tak gwałtowną reakcją, ale to już była przeszłość. Żołnierz zwrócił swoją uwagę wszystkich insektoidów na tej ulicy, a za chwilę nadciągną te, które do tej pory razem z padawanem wyprzedzili.

Kessel, Kessendra, kosmoport
Najlepszym momentem na akcję wydawała się chwila po rozpoczęciu pracy. Większość przybyłych zaczynała od porannej porcji energetyków i różnych używek pomagających przetrwać po suto zakrapianej nocy. Tą też wybrał Baelish.
Wszedł pewnie do biura przy magazynach koło lądowisk. Minął dwóch ochroniarzy budynku, którzy nawet nie zdążyli go sprawdzić. Wkroczył do pomieszczenia, w którym pracował Rea. Pyke siedział do niego plecami pochylony nad konsolą.
Jedi wyciągnął dłoń z charakterystycznym gestem by zacząć go dusić, ale w tym momencie spostrzegł popijającego gorący wywar ochroniarza. Ten parsknął na widok Jona parząc się cieczą, natomiast on sam się mocno zdekoncentrował i nie zdołał sięgnąć po wystarczające zasoby Mocy. Rea odwrócił się zły, że ktoś mu przeszkadza i rozszerzył źrenice z zaskoczenia.
Ochroniarz i Baelish sięgnęli po swoje bronie. Najemnik okazał się szybszy, ale broń Rycerza Jedi była zdecydowanie bardziej zabójcza. Jon odciął mu rękę trzymającą blaster i tym samym cięciem przepalił mu tchawicę. Pyke zdążył przeraźliwie krzyknąć ze strachu, zanim został dekapitowany.
Z cichej i sprawnej akcji wyszły nici. Za kilka chwil zleci się tutaj cała ochrona tego kompleksu, choć z drugiej strony mogli mieć tak samo wyjebane jak ci przy wejściu, których minął wcześniej Jon. Konsola koordynatora transportów przyprawy była włączona.

Maanan, Ahto City, hotel Blue Sky
Sala konferencyjna hotelu nie była specjalnie dużym pomieszczeniem. Prawie jedną trzecią wypełniał długi prostokątny stół. Oprócz niego i krzeseł nie było innych mebli. Znajdowało się tam już trzynaścioro osób. Spojrzenia dwunastki z nich zwróciły się w kierunku wchodzących. Część stała w dwóch niedużych grupkach, reszta siedziała przy stole.
Lana zauważyła, że nikt nie miał przy sobie broni, Shawn też swoją zostawił ochroniarzowi przed wejściem.
- Gdzie Sladek? – zapytała sporej postury twileczka, siedząca przy stole.
Żuła gumę oczekując odpowiedzi. Była zaprzeczeniem stereotypu o kobietach jej rasy. Mocna szczęka i szerokie bary z których wychodziły bicepsy o szerokości ud Lany. Od razu odechciewało się żartów o seksualnej rozwiązłości tancerek klubowych z lekku. Obok niej stał wysoki Twilek, który lekko się garbił.
- Nie będzie go. Ona jest w zastępstwie – odpowiedział Schurig swoim sztywnym głosem. – Lana Derei – był na tyle uprzejmy, że ją wszystkim przedstawił.
Nikt nie był jakoś specjalnie zaskoczony tą nowiną. Widać niechęć jej szefa od oficjalnych spotkań była powszechnie znana.
- Zaczynajmy wreszcie – mruknął siedzący naprzeciw twileczki trandoshanin.
Był nadzwyczaj wytwornie ubrany. Na tle prostych i bardziej praktycznych ciuchów reszty wyglądał pretensjonalnie, ale najwidoczniej w żaden sposób nie mu to nie przeszkadzało. Wydawał się wręcz delektować swoim bogactwem i elegancją. Trzeba było przyznać, że jego łuski wydawały się lśnić jak złoto.
Podobnie jak twileczka, tak i on miał swojego ochroniarza. Był nim wielki jak szafa Houk, który przestał patrzeć na Derei i powrócił do mierzenia się wzrokiem z siadającym do stołu mężczyzną rasy Keleesh.
Pionowe szparki jego oczu wyrażały zdecydowaną pewność siebie i poczucie wyższości na górą mięśni, którą był ochroniarz bogatego trandoshanina. Jego towarzyszem była niepozorna kobieta, która wyglądała raczej na niewolnika niż kogokolwiek innego.
Do stołu usiadła też dwójka rozmawiających do tej pory ze sobą obcych. Wysoka i szczupła togruta rozwaliła się na krześle zarzucając jedną ze swoich zgrabnych nóg na stół.
Była bardzo rozluźniona, jakby wpadła do spa na masaże. Jej niecodzienna uroda przyciągała spojrzenia. Na twarzy miała tatuaże, które według wiedzy Lany mogły świadczyć o niewolnictwie. Ta jednak zupełnie tego nie ukrywała. Towarzyszyła jej ubrana w garnitur ludzka kobieta. Krótko przycięte czarne włosy, stonowany makijaż, okulary na nosie i datapad w ręku kojarzyły się z przysłowiową sekretarką.
Rozmówcą togruty był devaronian w długim płaszczu.
Usiadł obok niej z podejrzeniem patrząc na Derei. Jako jedyny wydawał się niezbyt ufać ich wiadomości o braku Sladka. Zupełnie inaczej podchodził do tego mon calamari stojący za nim. Ten nawet się ciepło do niej uśmiechał, choć nie miała pojęcia jaki mógł być tego powód.
W międzyczasie Schurig również dosiadł się do stołu obok twileczki, zostawiając miejsce dla Lany pomiędzy nim, a tym tajemniczym kaleeshie. Shawn stanął za nią biorąc przykład z pozostałych ochroniarzy.
Pozostały jeszcze dwa miejsca. Jedno naprzeciw niej i drugie u szczytu stołu.
Na tym pierwszym usiadła drobna kobieta, która na pierwszy rzut oka wydawała się należeć do rasy nautolan.
Jej oczy były zbyt ludzkie, co sugerowało jakąś mutację, bądź nietypową krzyżówkę. Miała miłą aparycję i nawet mrugnęła przyjaźnie do Derei. Stało to w zupełnym przeciwieństwie do mimiki stojącego za nią Kadas'sa'Nikto. Ten wyglądał jakby miał ochotę wysadzić w powietrze wszystko i wszystkich wokoło, tylko zapomniał zabrać ze sobą swoich termodetonatorów.
- Witam wszystkich – odezwał się ostatni z obecnych. Stał do tej pory w cieniu jednej z kolumn, w najdalszym kącie sali. Podszedł teraz bliżej i stanął u szczytu stołu jak gospodarz spotkania.
Nie usiadł tak jak reszta. W przeciwieństwie do nich on nie miał ze sobą żadnego ochroniarza ani towarzysza. Lana poczuła dziwną pustkę patrząc na tą postać. Było to jednocześnie podobne i inne do pewnego uczucia z przeszłości, ale nie mogła teraz sobie skojarzyć o jakie chodzi.
- Przejdźmy od razu do rzeczy, wiemy że każdego z nas goni czas – kontynuował – Zavrysh, najpierw twoje pytanie? – zwrócił się do trandoshanina.
Ten najwidoczniej na to czekał, bo od razu rzucił tyradę.
- Mam tylko jedno. Dlaczego Wrahious tutaj z nami siedzi?! – wskazał palcem na mężczyznę rasy Keleesh. - Dlaczego nie szuka mordercy mojego syna?!
Wspomniany założył ręce na piersi i odpowiedział.
- Jeśli był na tyle słaby, że dał się zabić w swoim wieku młodzieńczym to może dobrze, że nie dożył dorosłości – odparł. – Zajmują się tym już łowcy nagród z gildii, czyż nie?
- Te patałachy nie znajdą tego pierdolonego tatoinczyka, nawet jeśli im go pod nos podam! Chcę tam ciebie!
Wrahious wzruszył ramionami.
- Jeśli padnie taka decyzja to mogę się tym zająć.
- Dawno powinna paść! Żądam tego! – wtrącił swoje Zavrysh.
- Rozumiem – powiedział mężczyzna stojący u szczytu stołu. – Poddajmy to pod głosowanie. Ja jestem przeciwny, gdyż uważam to za sprawę drugorzędną. Wrahiousie?
- Ja też jestem przeciw, mam ciekawsze cele do ściągnięcia.
Najwidoczniej każdy teraz miał się wypowiedzieć, bo głos zabierali wszyscy po kolei.
- Mam to w dupie, toż to zajmowanie się pierdołami. Jestem przeciw – wypowiedziała się togrutka.
- Jestem za, w końcu to zamach na jednego z naszych, nie możemy puścić tego płazem – rzekł jak zwykle sztywno Schurig.
- Dorwać sukinkota – wycedziła twileczka.
- O! Właśnie tak! – jeszcze raz potwierdził swoje zamiary trandoshanin.
- To jest kwestia naszego wizerunku, widowiskowa śmierć tego będzie oczywistą wiadomością dla wszystkich. Naszych agentów również – devaronianin miał dziwny akcent, ale mówił bardzo rzeczowo. – Pokaże to, że dbamy o każdego z działających dla nas.
- Zabicie dorastającego trandoshanina to nie lada wyczyn. Powinniśmy go raczej zwerbować ze względu na umiejętności. Jestem przeciwna posyłaniu Wrahiousa – głos siedzącej naprzeciw Lany nautolanki był bardzo uspokajający.
Teraz wszyscy skierowali swój wzrok na zastępczynię Sladka. Dotychczas były cztery głosy za posłaniem jak podejrzewała zabójcy za wspomnianym tatoinczykiem i cztery przeciw. Wrahious musiał posiadać niesamowite umiejętności i być bardzo ważnym zasobem Czerwonego Krayta. Decydujący w tej sprawie głos okazał się należeć do Lany.

Frachtowiec Brock
Tymczasem Quest musiała jeszcze wyjść na zewnątrz i poradzić sobie z odlodzeniem silników. Byłoby ok., gdyby nie to, że system pancerza wydał ostatni długi sygnał świetlny i baterie padły. Zmuszona była zrzucić to bezużyteczne teraz żelastwo i wyjść na zewnątrz polegając jedynie na dwóch warstwach termicznego ubrania.
Trzęsła się wchodząc na statek. Skostniałymi palcami wstukała kod i podniosła rampę odgradzając się od tego zimna z zewnątrz. Chwilę je masowała, zanim włączyła silniki. Minie kilka minut zanim się nagrzeją i dadzą ciepło do środka. Komandor Hien nie przykładał nigdy zbyt dużej wagi do wygody podróżowania i ten frachtowiec miał bardzo ubogie wyposażenie. Jej oddech nadal zamieniał się w parę.
Wreszcie systemy osiągnęły pełną sprawność. Uruchomiła napęd i powoli zaczęli się podnosić. Choć już nim kiedyś latała, to musiała dobrze pilnować wszystkich wskaźników. Po kilkunastu minutach byli już na orbicie Ilum.
Kerellen się obudził tuż po wyjściu z atmosfery. Miał przywiązane do fotela obie ręce. Komandos musiała to zrobić kiedy przysnął. Teraz zajmowała się wprowadzaniem danych do skoku w nadprzestrzeń. Po koordynatach, które odczytał z gwiezdnej mapy, łatwo poznał miejsce docelowe.
Coruscant.
Kaylara pociągnęła za dźwignię i okoliczne gwiazdy rozmyły się w podłużne smugi. Przed nimi było około dwustu godzin lotu.
 

Ostatnio edytowane przez Turin Turambar : 21-02-2016 o 23:09.
Turin Turambar jest offline