Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 24-02-2016, 09:24   #13
liliel
 
liliel's Avatar
 
Reputacja: 1 liliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputację
WCZEŚNIEJ

Żylasty bark noc całą wbijał w ścianę jakby mu się uwidziało, że on mityczny Atlas, bohatyr jakiś, przestanie trzymać i świat w perzynę runie, a przynajmniej uniwersytecki gmach. Wspierał tedy mury, chłeptał zimną krew i milczał. Czwórka pludraków z zachodu przybyła w połowie uczty a i zgotowano im pełne fałszywego ciepła powitanie ale nawet ono nie było w stanie wywabić husarza z ciemnego kąta. Ślipiał stamtąd ptasimi oczami lecz takoż obojętnie jak trup na pogrzebie. Dwoje Ventrue, bracia we krwi, wywołali co prawda iskrę ciekawości i współzawodnictwa, lecz ta jeno się zatliła i obumarła.

Zimna jak lód rączka Małgorzaty owinęła się wokół husarskiego przedramienia, zwarła mięśnie w chciwym wężowym uścisku.
- Coś taki struty?
Ventrue zazwyczaj od balów nie stronią i wbrew pozorom Milos towarzyskością swoim współklanowcom dorównywał ale dziś był istotnie niezdały, powietrze piwniczne woniało mu wstrętnie, kisłym mlekiem, zepsutym mięsem i zawiedzionym zaufaniem.
- Przywitasz się – matka pociągnęła ich w stronę skupiska osobistości ale zaparł się i skręcił obcas by gładko zmienili kierunek ku wyjściu.
- Wracajmy – mało było prośby w tej prośbie. - Dość już cyrku.
- Mowy nie ma – wykorzystała ich impet i zgrabnie skręcając biodro powiodła na powrót w głąb sali. Niewytrawne oko nie upatrzyłoby się w tym zgrabnym tańcowaniu bitwy ale było nią w istocie, cichym, eleganckim starciem charakterów.

- Ach, mości Koenitz, zezwól, że ci przedstawię mojego potomka!
Austriak błyszczał jak złote jajco po polerce. Pokusił się o prezentację „mocy”, owszem, wielce przydatnej, ale w porównaniu z tym co Milos widywał i czym go karmiono użyłby raczej słowa „sztuczka”. Wilhelm jawił się zbłąkanym promieniem świecy, bladym i nijakim kiedy ci oczy łzawią od zbyt długiego patrzenia w słońce.

Myślisz, że mnie tym poruszysz? Że sobie kupisz przychylność bez wkładania wysiłku? Droga na skróty tutaj nie zadziała. Kto drogi prostuje ten w domu nie nocuje.
Postanowił nie zostawać mu dłużnym. Gdy oko Austriaka spoczęło na osobie husarza coś się zadziało. Zach zyskał postawę, zacięcie, animusz, jak paw rozkłada ogon tako Milos jakby urósł, a może to Koenitz stracił nagle na wzroście, zrównali się w swym blasku. Gdyby tą dwójkę zacnych amantów w rzędzie ustawić pod okienkiem dziewki, ta by prędzej sobie szubienicę wyrychtowała niż spośród onych wybrała.

Wyglądali więc sobie jak dwa koguty po raz pierwszy puszczone do wspólnej zagrody. Koenitz, jako anioł z nieba, Zach, raczej diabeł lecz nie mniej charmant. Dwie takoż różne aury zderzyły się z sobą, starły czyniąc powietrze cięższym aż prawie zgrzytnęło, sypnęło się skrami.
- Porucznik husarski Milos Zach - słowa trąciły metaliczną nutą skrzyżowanych ostrzy, martwotą pola bitwy po skończonym starciu. - Mówią, że mam pod tobą służyć na smoleńskim posłannictwie.
- Bardziej ze mną. To nie jest do końca wyprawa wojskowa. Raczej wolna kompa...nija?- ostatnie słowo świadczyło, że Wilhelm dalece od perfekcji operował polską mową.
- Ja, der Kompanie - Milos gładko przeszedł na niemiecki choć niski gardłowy akcent uczynił jego osobę jeszcze mniej przystępną. - Tym lepiej jeśli mogę zachować wolną rękę. Jaką siłą łącznie dysponujemy?
- Nie wiem... ponoć każdy ze Spokrewnionych przybędzie z co najmniej dziesięcioma ludźmi, co dokładając moich czterdziestu... daje około jedną setkę koni.
- A jakie hufce wroga? - ciągnął husarz na co Małgorzata ostentacyjnie ziewnęła i puściwszy jego ramię ruszyła w głąb sali. Milos zagapił się na kipiące brzegi jej sukni, dzięki którym sprawiała wrażenie zjawy unoszącej się nad podłogą.
- To już pytanie do naszego gospodarza.- stwierdził Wilhelm zerkając na Szafrańca.- Jednak tam gdzie są Diabły, tam są ich twory.
Milos niechętnie oderwał wzrok od wampirzycy i przeniósł go na Księcia by ten temat podjął.
- Nie wiem dokładnie. Nie mam aż tak dobrych szpiegów w Smoleńsku żeby mieć pełne rozeznanie. Najlepiej rozpytać się na miejscu. Zresztą... nie jest to wyprawa stricte wojenna, a wojenno dyplomatyczna.- wymigał się od odpowiedzi Tremere.
- Dobrze mniemam – Milos nawlókł na palec sumiastego wąsa, gest jemu typowy gdy intensywnie myślał. - że jedziemy tam po to by na ruskich ostępach krzewić prawa Camarilli? Pierw dyplomacją?
- Dyplomacją i siłą jeśli będzie trzeba. Możliwe że sami będziecie zbyt słabi, ale macie dość ludzi pod sobą by być języczkiem u wagi w konflikcie lokalnych władyków.- wyjaśnił Jan Szafraniec.
- Tzymisce nie są klanem Camarilli – zauważył, jakby odżyły Węgier. - Można się z nimi sprzymierzyć chwilowo ale to nie stanie się podwaliną pod trwały sojusz. Żaden władca nie spojrzy spokojnie jak narzuca mu się obce prawa i obyczaje. Nawet jeśli zaakceptuje je dla innych korzyści to nie przestanie szukać sposobności by się spod jarzma kontroli wyplątać. Gangrel to roztropny wybór. I inwestycja w przyszłość Camarilli na tamtej ziemi.
- To się okaże na miejscu.- stwierdził enigmatycznie Jan.
Dlaczego nie mógł pozbyć się wrażenia, że zrzucano im z pańskiego stołu ledwie okruchy informacji.
- Jeśli panie wiesz coś znaczącego, co może się nam zdać tam na miejscu, to odpowiednia chwila by się tym podzielić.
- To co wiem... nie dotyczy Wschodu, a Zachodu bardziej. Te całe... niepokoje religijne... mogą kiedyś przynieść Spokrewnionym zysk - wyjaśnił Jan spokojnie upijając krwi z kielicha.- Ale obecnie... złe sygnały docierając do nas z Czech i księstw Rzeszy Niemieckiej. Gwałty, przemoc, spory... narastają. Zbliża się konflikt, który rozleje się po Europie. Camarilli Tzimisce mogą się nie podobać, ale... Camarilla przez następne lata będzie miała ważniejsze sprawy na głowie, niż nasz sojusz z jednym aroganckim Diabłem. My zresztą też będziemy mieli kłopoty.
Milos skinął, nie dlatego że odpowiedź go zadowoliła, wręcz przeciwnie by w tym miejscu temat uciąć bo schodził na niepraktyczne niczemu nie służące dywagacje. Jako pragmatyk wolał nie wybiegać tak daleko w przyszłość, ani nawet w przeszłość. Liczyło się tu i teraz, to co wskazują mu oczy i jego własna intuicja. A oczy zawiesił na pucharze w rękach Koenitza z wyrytym nań emblematem cherubina. Ryty owe specjalnie dla Ventue były poczynione i raczej czytelne.
- Trudno ci będzie w dziczy zaspokoić wysublimowany gust.
- Zabieramy z Giacomo parę z nami... aniołków. - wyjaśnił Koenitz.
- Czarujący lord i zagubiony duszpasterz, miłujący dzieci, jako bóg nakazał – Jeśli to była drwina to nie łatwo dało się ją wyłowić spośród obojętności husarza. - Parę? Sugeruję rojny miejski bidul.
- Los potrafi zadziwić swą ironią... czasami.- przytaknął Wilhelm widocznie zdając sobie sprawę z sytuacji dwójki Ventrue.

* * *

- Pójdę się przewietrzyć – tak jej rzekł i już nie wrócił.
Skąpany w mroku podwórzec uniwersytecki kusił bardziej niż podziemia, zbyt ciasne dla powabnych kwiatów tam stłoczonych, gdy każdy pachnie zbyt intensywnie, otumania, w pomyślunku miesza. W mieszance zaś kilku naraz, gryzących się nut i bukietów, woń przeradza się w fetor. Układów, kłamstw, nadęcia.
Siedział na zydlu z pnia i się gapił w przestrzeń kiedy mu mignął rudawy warkoczyk. Jego młoda właścicielka, poznana tego wieczoru, zdążyła zmienić przyodziewek bo miast dziewczęcej sukienki nosiła sfatygowane portki i nie mniej sfatygowaną koszulinę. Przerzucony przez plecy łuk zdawał się tam znaleźć przez zabawną omyłkę. W tym zestawie wyglądała jeszcze bardziej naiwnie i niewinnie niż tam, pośród bestii.

Po co tu wróciła Milos się domyślał. Reisefieber do spółki z oczarowaniem mości Koenitzem ją tu przywiodły. Pamiętał jak się przed nim płoniła, jak wlepiała weń rozmiękłe galaretki oczu, jak pozwalała chudej piersi falować w urzeczeniu. Znał ten zły omen aż za dobrze. To ledwo przedsmak. Forpoczta. Ale gdy się nie zdusi jej zaraz, nie ukręci jej łba z rozpędu to po niej przyjdzie wojsko zaciężne, i konnica, i balisty. I czeka cię dziecko wojna długa i wyniszczająca a na jej końcu czeka tylko pole trupów i gorycz.

Obyś udawała naiwną – pożyczył im obojgu w duchu. Jej, bo jeśli tak łatwo ją kupić urodą i pochlebstwem to ją żywcem zeżrą, przeżują i z plwociną wycharkną jeśli nie wrogowie to sprzymierzeńca. A sobie, bo durny do cna, będzie ją chciał od zguby odwieść.

Dziewka nie zwracała na Kainitę uwagi, a jedynie patrzyła, co za siurpryza, tęsknie w stronę rezydencji Szafrańca. Milos podstąpił więc ku niej rzucając na bruk strzelisty cień, którego kraniec, gdy wyhamował, lizał czubki butów dziewczynki.
- Nie świergol za nim - głos miał twardy i niemiły, jak żołdak nawykły do wydawania poleceń. - Uroda gęby i serca nieczęsto chodzą w parze.
Zofia odsunęła się odruchowo, sprawiając wrażenie zaskoczonej. Wyglądała na zażenową własną nieuwagą.
– Ah, Pan Milos… Wiem, ale dzięki za radę. – odparła, spoglądając na mężczyznę trochę podejrzliwie - … I nie… „Świerglam” za Lordem Koenitzem, cokolwiek by to miało znaczyć. -
Husarz odetchnął, jego barki opadły w dół gubiąc napięcie.
- Miej się na baczności. Mości Koenitz lubi dzieci.
Dziewczyna zamrugała nie rozumiejąc, a Milos po grobowej pauzie dodał.
-Zjadać.
- Eeeeeeeeeeee-mph! – [/i] – zatkała sobie usta, bojąc się że obudzi całą ulicę. – Z pewnością Pan żartuje, Panie Milos! – dodała ciszej, wyraźnie nie dowierzając własnym uszom.
- Hmmm, sama zobaczysz - pochylił się nad nią. Ponury typ, posągowy lecz do szczętu pozbawiony pogody. - Ciągną swoją rzeźną dziatwę na Smoleńsk. Wyrafinowane podniebienia.
Wampirzyca zauważalnie podupadła na duchu, i przez dłuższą chwilę milczała. W końcu zapytała cicho.
– Panie Milos… Dlaczego mi Pan to mówi?
Właśnie, dlaczego mówił? Bo był durniem co się przez stulecia niczego nie nauczył.
- Klecha również. Oboje gustują w pacholętach. Może tylko na talerzu, a może sięga to głębiej. Lepiej byś się nie przekonała - nakrył ciężkimi szorstkimi dłońmi jej drobne ramionka a Zofia wzdrygnęła się zauważalnie -
– A-ah, dziękuje. – przytaknęła, wcale nie brzmiąc wdzięcznie. - … Może mnie Pan już puścić?
Puścić... A, tak. Cofnął dłonie błyskawicznie jakby dopiero teraz dojrzał, że je trzyma na gorących żarnach. Ostatni raz łypnął spod zmarszczonych brwi i mruknął bardziej do siebie.
- Istotnie, lepiej żebyś tylko udawała.
– Ahaha, haha. – wampirzyca zaśmiała się nerwowo, nie rozumiejąc, i czym prędzej wyminęła go płynnym ruchem. Po kilku krokach przystanęła jednak, i nie obracając się dodała cicho.
– Panie Milos… Nie znam się za bardzo na polityce… Tej ludzkiej i tej wampirzej… I nie wiem co jest między Panem a Lordem Koenitzem, ale proszę, niech Pan mnie nie angażuje w swoje gierki.

Gierki? Właśnie do niego dotarło, że z tej dziewuchy szturpak nielotny i będzie mu utrapieniem. Po kiego ją w ogóle pchają na wyprawę w dzicz, która skończy się bodaj jatką? To jakieś zesłanie? Komuś tu w Krakowie, a nawet całej Rzeczpospolitej wadzi i chcą się jej pozbyć względnie nie brudząc sobie palców? Albo i to pierepałka specjalnie na jego barki złożona, prezent od Małgorzaty co by mu życie utruć kiedy sama nie będzie mogła?
- Ostrzegłem cię. Zrób z tym co chcesz, albo nie rób nic.
Zostawił ją tam, by wzdychała dalej do księżyca zawieszonego nad zimnymi murami uniwersytetu. Wadzić jej musiała obecność Ventrue bo nań główkę nieufnie wykręcała a jak się okazało, że ten siedzi gdzie siedział niby pies przy budzie, ruszyła wartko ku miastu.
 

Ostatnio edytowane przez liliel : 24-02-2016 o 10:37.
liliel jest offline