Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 24-02-2016, 22:56   #2
Mi Raaz
 
Mi Raaz's Avatar
 
Reputacja: 1 Mi Raaz ma wspaniałą reputacjęMi Raaz ma wspaniałą reputacjęMi Raaz ma wspaniałą reputacjęMi Raaz ma wspaniałą reputacjęMi Raaz ma wspaniałą reputacjęMi Raaz ma wspaniałą reputacjęMi Raaz ma wspaniałą reputacjęMi Raaz ma wspaniałą reputacjęMi Raaz ma wspaniałą reputacjęMi Raaz ma wspaniałą reputacjęMi Raaz ma wspaniałą reputację

Szpital Wolski, Wola, al. Solidarności, popołudnie.

Sykurski spakował dokumentację medyczną córki do teczki opisanej “Kleszcz” i wyszedł ze szpitala. Wystarczyło, że minął próg budynku i odruchowo sięgnął po papierosa. Od razu też pofatygował się na parking dla taksówek. Po drodze wyjął telefon komórkowy i zadzwonił do Kamińskiego. Swojego kumpla z policji.
- Cześć Tomek. Masz ochotę wyskoczyć na obiad? Mam dość ciekawy temat do ogarnięcia.
- Tak myślałem, że mój kochany kuzyn nie zapraszałby mnie na obiad bezinteresownie.
- No, jak ty mnie dobrze znasz. Podobno w waszym magazynie rzeczy znalezionych leży od kilku lat portfel niejakiego Wojciecha Kleszcza. Możesz go stamtąd wyciągnąć i przynieść na ten obiad?
- Ee, stary, ale że jak? Z magazynu dowodów?
- Tomek, słuchasz Ty mnie w ogóle? W magazynie rzeczy znalezionych, nie w magazynie dowodów.
- Aaa. Ale to i tak nie jest takie proste.
- To zróbmy tak, jeżeli nie będziesz mógł dla mnie załatwić tego portfela, to porób zdjęcia wszystkiego co tam znajdziesz. Choćby to był kupon na dziesiątą kawę gratis w McDonaldzie. O bardziej istotnych rzeczach jak dowód osobisty nawet nie wspominam, bo to oczywiste.
- Eh, Wojtuś, Wojtuś… A słyszał ty kiedy o ochronie danych osobowych?
- Tomek, proszę cię. Skończ pieprzyć. Choć raz ty możesz nagiąć prawo, żeby pomóc mi, a nie odwrotnie.
- Dobra, to gdzie chcesz iść na ten obiad?
- To zależy co uda Ci się dla mnie przynieść na ten obiad. Jak nic, to stawiam hot dogi na Orlenie.
- Dobra, jestem dziś na komendzie, więc wyrwę się na obiad do Po Prostu Art.
- Skoro nie proponujesz stacji benzynowej, to biorę za pewnik, że coś będziesz mieć.
- Zobaczymy. Narka.
Po skończonej rozmowie Sykurski zgasił papierosa i kupił nową paczkę w przyszpitalnym kiosku.

Bistro Po Prostu Art, Czerniaków, ul. Czerniowiecka, popołudnie.



Mimo potężnego natężenia korków Wojtek był na miejscu wcześniej niż jego kuzyn. Zajął wygodne miejsce w ogródku przed lokalem. Był tam jedynym gościem, bo było już ciemno i inni klienci woleli ciepło lokalu. Tymczasem jego obecność przy stoliku zdradzał jedynie tlący się płomień papierosa i białobłękitne światło wyświetlacza telefonicznego. Sprawdzał ostatnie aktywności swojej starszej córki na portalach społecznościowych. Szukał wśród znajomych osób potencjalnie powiązanych z narkotykami. Widział też, że przyszedł mail od pani Zach, ale ta sprawa musiała teraz poczekać.

Zdjęcia z ostatniej imprezki. Nadzwyczaj grzeczne jak na ten wiek. Wojciech pamiętał jak samemu w wieku czternastu lat napruł się wódką na dorzynkach i wrócił do domu. Ależ dostał baty od dziadka. Był wychowywany naprawdę silną męską ręką. Ale wódka, to wódka. Lekkie odwodnienie drugiego dnia przecież nie mogło go zabić. A dietyloamid kwasu lizergowego może spowodować nieodwracalne zmiany w mózgu jego córeczki. Wojtek zaczął przeszukiwać profile osób oznaczonych na zdjęciu. Okazało się, że wszyscy, łącznie z Tereską “lubią” projekt legalizacji marihuany.
- Cholera, my w PRLu to nawet nie wiedzieliśmy co to marihuana w tym wieku. Boże, co za czasy - pomrukiwał do siebie, między kolejnymi zaciągnięciami papierosem.
Wrzucił nazwiska znajomych córki, do Evernote. Programu na komórce, który pomagał mu organizować pracę.
W końcu postanowił ruszyć głębiej. Zaczął przeglądać rodziny znajomych jego córki. No bo kto łatwiej dotrze do narkotyków, niż starszy brat na studiach.
- Wojtek? Co tak siedzisz po ciemku? - Znajomy głos dochodził spod drzwi do lokalu.
Sykurski zgasił peta i wyrzucił go do kosza.
- Wiesz, mają tam zakaz palenia, więc pomyślałem, że poczekam na ciebie tutaj.
- Wiesz, zakaz palenia jest dość powszechny od kilku lat w restauracjach.
- Wreszcie mi przypomniałeś dlaczego zamawiam pizzę do domu.
Weszli do restauracji. Tomek wybrał drugie danie ze sporym kawałkiem mięsa. Wojtek nie specjalnie miał siłę myśleć o tym co wybrać, więc zamówił to samo co kolega.
- Bez zupy, bez przystawki. Mam dziwne wrażenie, że nie masz w kieszeni portfela Wojtka Kleszcza. Deseru też nie będzie?
- Co zrobić kuzynie. Zmieniła się ustawa. Biuro nie przetrzymuje już fantów dłużej niż dwa lata. Gdy ustawa wchodziła w życie to portfel leżał tam już ponad cztery lata. Ponieważ jak słusznie zauważyłeś jego adres zameldowania to w tej chwili zgliszcza, więc nie było opcji dostarczenia mu dokumentów.
- I co wtedy mówi ustawa? - zapytał zrezygnowany detektyw.
- Odsyła się fanty do znalazcy.
- Przecież w szpitalu tego nie przyjmą.
- Właśnie. Tak na pewno pomyślał ktoś z biura, bo paczka nigdy nie została nadana. Niestety kolego jestem dość zawalony robotą, bo się w światku narkotykowym nam przewrót szykuje. Wszyscy biegamy jak oparzeni i nikt nic nie wie. Będziesz musiał samemu popytać pracowników biura. Ktoś pewnie przygarnął portfel.
- No jasne… I pewnie wyrzucił dokumenty. - Wojtek uderzył otwartą dłonią w brzeg stołu. - Cholera. Takie info, to warte Big Maca najwyżej.
- Nie narzekaj. Pójdziesz tam jutro. Uśmiechniesz się do pani z recepcji i do czegoś dojdziesz.
Sykurski pokiwał głową w zaprzeczeniu. Czuł, że wbija się w ślepy zaułek. Liczył na rzeczy osobiste w portfelu bardziej niż na dokumenty. Ludzie wciskają tam różne badziewia. Kartę na myjnię, albo do osiedlowego sklepiku. Breloczek z ulubionego klubu.
Głowa Wojtka uniosła się, bo właśnie wpadł na ciekawy pomysł.
Za to do jego nozdrzy dotarł zapach średnio wysmażonego steka z polędwicy wołwej w sosie pieprzowym. Prawdą jest, że połową jedzenia jest wąchanie, a to jedzenie pachniało pysznie. Przez kilka kolejnych minut raczej się do siebie nie odzywali. Dopiero gdy Wojciech skończył jeść odłożył sztućce i kontynuował.
- Mówisz przewrót w branży narkotykowej. Ciekawe. Wiesz coś o dostawcach LSD?
- Wiesz… Mam taką pracę, że jeżeli wiem o jakichś, to ich zamykamy.
- No wiem. Widzisz dziś w szpitalu spotkałem moją córkę. Gdy zapytałem pielęgniarkę dlaczego tam trafiła, to dostałem jej wypis z adnotacją, że miała we krwi pozostałości LSD i kanabinolu. - Na twarzy detektywa nie było widać żadnej zmiany. Kamiński tylko dzięki kilkuletniej znajomości orientował się, że Wojtkowi z trudem przychodzi mówienie o tej sytuacji.
- Będę miał to na uwadze, jakbym się czegoś istotnego dowiedział. Ale pamiętaj, nie każdy kto raz weźmie jest od razu narkomanem.
- Z papierów wynika, że była bliska przedawkowania. - Powiedział tonem identycznym jakim wcześniej mówił o pysznym steku.
- Dobra, skończmy temat. Przerażasz mnie gdy gadasz w taki sposób. Dzięki za obiad. Wpadniesz w niedzielę do nas? Zjesz zwykłego schabowego.
- Dam znać, ale raczej nie nastawiaj żony na gościa. Mam sporo roboty, którą chciałbym zamknąć w tym tygodniu.
Tomek skinął głową, uścisnął dłoń Wojtka na pożegnanie i wyszedł.

Wojtek chciał w pierwszej chwili dalej pracować z telefonu, lokal w końcu wydawał się przyjemny. Jednak po kilku minutach zrezygnował. Zakaz palenia był czymś, co dezorganizowało jego plan pracy. Uregulował rachunek zostawiając kilkanaście złotych napiwku, po czym ruszył taksówką do domu.

Mieszkanie Sykurskiego, Praga południe, ul. Wiatraczna, wieczór.

Praca ekspresu jednoznacznie wskazywała na to, że detektyw szykuje się do śledztwa. W mniejszym pokoju szumnie nazwanym biurem najpierw skanował wszystkie materiały z teczki od Piaska. Wszystko digitalizował. Oficjalnie, żeby wszystkie dokumenty były bezpieczne na serwerach poza “biurem”. Mniej oficjalnie dlatego, że funkcja ctrl + f pozwalała mu rozrzucać nieuporządkowane dokumenty. I zawsze mógł je odnaleźć.

Do tablicy korkowej przyczepiał kolejne informacje. Karteczka z nazwiskiem poszukiwanego, jego PESELem, imionami rodziców, zameldowaniem. Niżej pod lekkim skosem zdjęcie będące wydrukiem z map googla. Jego adres zameldowania. Dziura w ziemi wypalona do cna. Po drugiej stronie adres Buły.
Niżej żółta karteczka z napisem: córka ambasadora USA + dziecko, a obok niej kolejna z napisem: córka atache Norwegii.
Dawno nie miał tak mało. Pora udowodnić sobie, że jest najlepszym.
Uruchomił komputer stacjonarny w biurze. W stacji dokującej umieścił telefon. Nieodebrany mail od Pani Zach. Krótki, ale treściwy.

Cytat:
Zgoda. Kiedy możemy się spotkać?
To lubił. Szybka sprawa. Tylko siedziba firmy daleko. Trudno, poprowadzi możliwie dużo tej sprawy zdalnie.

Cytat:
W takim razie do zobaczenia jutro około 13 w siedzibie Państwa firmy.
No i plan jutrzejszego dnia układał się sam. Będzie musiał wcześnie wstać, ale jakoś sobie poradzi. Tymczasem musiał wrócić do sprawy “Kleszcza”. Zaczął od wyszukiwania informacji o pożarach budynków w Kolonii Sieraków. Niestety, nikt zdawał się tym nie przejąć. Nawet archiwum lokalnego portalu informacyjnego nie wspominało o tym zdarzeniu. Widocznie nikogo to nie interesowało. Do zdjęcia mapy przyczepił karteczkę z napisem “Brak info o pożarze”. Po tym ruszył na fora ultrasów. Szukał miejsc w których spotykają się fani Polonii. Bycie ultrasem to nie jest hobby. To jest część życia. Tam na pewno go znajdzie. No i jeszcze Buła. Z nim też sobie pogada.
Już po chwili szukania w sieci trafił na stronę “Wielka Polonia” z ogólnodostępnym forum. Przynajmniej z początku wydawało się że ogólnodostępnym. Najbardziej interesujące działy jak “Piłka Nożna”, Kibice” czy “Hyde Park” były zablokowane do przeglądania przez niezarejestrowanych użytkowników, a w działach otwartych takich jak: “Historia”, “Juniorzy”, “Koszykówka”, czy “Liga Typerów” niewiele było ciekawego. Ciężko było też przewidzieć czy aktywacja konta jest automatyczna, czy za uaktywnieniem przez administratora, a jak to drugie to czy stosowany jest jakiś kontakt z jego strony w celu dodatkowej weryfikacji nowego usera czy to aby nie prowokator policyjny czy “kolegów” z Powiśla. Sykurski zarejestrował się jako Wojtas40 przy użyciu jednego z mail nastawionych na spam. Konto okazało się jednak nieaktywne, choć nie było prośby o kliknięcie w odnośnik wysłany na maila jak w niektórych serwisach. Aktywacja kont najwidoczniej odbywała się ręcznie przez administratora forum. Nie było innej możliwości jak czekać.

W końcu zaczął szukać rzeczy związanych z córką. Przeglądał jej Instagram, Facebooka i Twittera. Nie trwało to tak długo jak poprzednio. Tym razem otworzył Evernote i zaczął prześwietlać rodziny i znajomych, znajomych jego córki. Kto jej sprzedał kwas?
Nie zauważył jednak niczego niepokojącego. Z drugiej strony gimnazjaliści utrzymywali Facebooka głównie po to by dawać rozdzicom złudną iluzję kontroli pociech. Twór Zuckerberga coraz bardziej profilował się jako domena trzydziestolatków, młodzież bardziej otwarcie szalała gdzie indziej, na przykład na Ask’u (na którym Wojciech nie znał nazwy profilu córki). Tedy Wpisy na ‘fejsie’ do niczego specjalnie nie prowadziły co wydawać by się mogło jakimś sensownym tropem. Instagram też nie dał jakichś specjalnych punktów zaczepienia poza naprawdę godziwą kolekcją zdjeć selfie, wspólnych zdjęć butów, ujęć z koleżankami i kolegami z gimnazjum. Twitter? krótkie wpisy dotyczące nastroju, pseudofilozoficzne cytaty (nierzadko żywcem wydzierane z tekstów piosenek) follow’y wpisów obserwowanych ludzi, zespołów muzycznych itp. Przeglądanie profilów znajomych Teresy nie dawało wiele więcej. Choć tu Wojciech w końcu złapał jakiś trop. Kilku znajomych córki w wieku późnolicealnym, mocno idącym ku filozofii “legalizee” i przejawiających bardzo mocne zaangażowanie najpopularniejszym w Polsce sportem (nie, nie siatkówką), z dużym akcentem na to co dzieje się na trybunach, a nie na boisku. Wojciech spisał ich nazwiska do notatki w Evernote, po czym ruszył pod prysznic i do łóżka.


Konwój w drodze do Al Najaf, Irak, lato 2004, po południu.

Piękny dzień. Zero chmur. Sykurski siedział na dachu Humvee w stanowisku CKMu. Temperatura dochodziła do czterdziestu stopni. Tylko dzięki temu, że jechali ponad sto dwadzieścia na godzinę żołnierz czuł jakąkolwiek ochłodę. Standardowy patrol na tym odcinku. Trzy auta. Dziesięcioosobowa drużyna. Auto Wojtka jechało trzecie w konwoju. On sam tyłem do kierunku jazdy. Cały ten piach spod kół poprzedników utrudniał oddychanie. Rutyna. Jednak na wojnie nic nie było rutynowe. Nagle pierwszy samochód zmienił się w kulę ognia. Do Wojtka dotarł huk i gorący podmuch. Ich samochód zjechał z drogi. Wszyscy już wiedzieli co się stało. Mina. A to oznaczało jedno, grupa irackich żołnierzy już do nich biegnie, żeby unieszkodliwić pozostałe dwa pojazdy. Sykurski starł pył z okularów i chusty osłaniającej twarz. W wojsku każdy miał swoje miejsce. Na wszystko były procedury. On, jako operator CKMu musiał zapewnić osłonę. Po jednym żołnierzu z każdego samochodu musi iść sprawdzić co z pierwszym autem. Ruszyli. Szereg strzałów. Szkurski nadal nie widział celu. Do okoła było coraz więcej gęstego czarnego dymu.
Nagle są. Trzy cienie ubrane na czarno. Sykurski zaczął strzelać krótkimi seriami. Jeden z ludzi padł. Dwaj pozostali zaczęli strzelać w stronę Wojtka ze swoich AK. Jedna z kól odbiła się całkiem blisko o jedną z płyt zabezpieczajacych. Krótkie serie zmieniły się w ogień ciągły. Kolejni dwaj Irakijczycy padli bez życia. Ranni już zostali rozlokowani w dwóch sprawnych samochodach. Wtedy Sykurski zobaczył niską postać z wyrzutnią rakiet. Niewiele myśląc wypalił serię w tamtym kierunku.



Czas zdawał się zatrzymać. Nie było chmur. Ani wiatru. Nagle Sykurski bardzo wyraźnie widział w kogo wpakował serię z karabinu. Człowiek, który ładował wyrzutnię patrzył na Sykurskiego. Dzieliło ich może nawet sto metrów, ale polski żołnierz widział to spojrzenie bardzo wyraźnie. Spojrzenie młodych brązowych oczu. Chłopiec. Może pięć lat starszy od jego Tereski. Naćpany. Zagrzany do walki. Miał strzelić do stojących aut. Padł na piach, a stróżka krwi zaczęła spływać z ust. Sykurski widział tę twarz bardzo wyraźnie. Nagle martwy chłopak przemówił:
- Ona też tak skończy. Zabijesz ja.

Detektyw zerwał się z łóżka. Zegar wskazywał 6:30. Dobrze, że nie zarywał wczoraj nocy przy alkoholu.

Biuro rzeczy znalezionych miasta stołecznego Warszawy, Muranów, ul. Dzielna, rano.

Sykurski był zadowolony z siebie. Wraz z otwarciem biura był jego pierwszym interesantem. Kobieta w średnim wieku była zaskakująco miła jak na piastowane stanowisko.
- Dzień dobry W czym mogę pomóc?
- Dzień dobry. Nazywam się Sykurski. Podobno zalegał tutaj nieco czasu portfel mojego znajomego. W sumie od jakiegoś 2010 roku.
- Oh, to już został odesłany do znalazcy. Wie pan, w styczniu była zmiana ustawy.
- Tak, wiem, wiem. Wiem też, że nie odesłano tego portfela. W zasadzie, to sam portfel nie jest mi potrzebny, tylko to co było w środku. Dowód osobisty i inne rzeczy. Proszę, tutaj moja wizytówka. Płacę stówę za wszystko co było w portfelu Wojciecha Kleszcza. Nie interesuje mnie kto go zabrał, nie będę tego dociekał.
- Co pan insynuuje?
- Nic. Gdyby znalazł się dowód osobisty i inne dokumenty, to proszę o kontakt. W końcu ustawa zmieniła się w styczniu, a mamy listopad. Nie minął jeszcze rok.
Kobieta zabrała wizytówkę i z mniej przyjemną miną rzuciła:
- Czy to wszystko?
- Proszę zapisać na mojej wizytówce, że chodzi o Wojciecha Kleszcza. To wszystko, do widzenia.

Droga krajowa E77 (znana również jako ekspresowa S7), trasa Warszawa-Radom, przed południem.

Firma Pani Zach znajdowała się na pod Radomiem. Detektyw miał dobry czas, więc nie spieszył się. Jechał spokojnie za ciężarówką. Na kierownicy leżał tablet z otwartymi danymi Kleszcza. W uchu zestaw słuchawkowy, do przedniej szyby był przyklejony smartfon. Wojciech wybierał właśnie na nim numer OSP Sieraków.
- Dzień dobry. Tutaj Wojciech Kleszcz. Jestem zameldowany w Kolonii Sieraków. Kilka lat temu wyjechałem do Irlandii. Wczoraj wróciłem, a po moim domu nie ma śladów. Może mi ktoś powiedzieć co się stało z moim domem?
- Taaaaaaak? - odezwał się głos po bardzo długiej ciszy. - No spaliło się… Ale ja tam nie wiem, nie robiłem tu wtedy jeszcze.
- A jest szansa pogadać z kimś, kto wtedy już pracował? Albo może jakiś raport jest z wyjazdu jednostki?
- Ano jest, Miecio się przeprowadził na Wolę, za ochroniarza robi w Progresji. - Po dłuższym namyśle odpowiedział członek OSP Sieraków. - To klub koło cmentarza wolskiego.
- Cholera. Miałem dziś wracać do Irlandii. A nie macie tam jakiego raportu? Gdzieś chyba zapisujecie czy to piorun spalił chatę, czy instalacja elektryczna? Może coś bym z ubezpieczenia dostał, co?
- A ja tam panie nie wiem… gdzieś tam pewnie są, ja tu tylko pod telefonem siedzę.
- Eh, a jest szansa, żeby zadzwonił do mnie ktoś kto robi coś innego niż przyjmuje zgłoszenia alarmowe? Kogoś kto mógłby mi pomóc? Zostawię mój numer, tylko dajcie mi znać co się stało. Wychowałem się w tamtej chacie do cholery.
- A mówili, coś, ja pana tylko z dala widywał - Głos miał jakby lekko urażony? Może coś w tym stylu. Sykurski był lewy jeżeli idzie o wychwycanie uczuć. - Ale to wisz pan, że chłopakom się oddzwaniać może nie chcieć po tym coś pan tu odwalił, nie?
- A czemu mają do mnie jeszcze żal? Po tylu latach? - Postanowił strzelać w ciemno. Właśnie miał szanse chwycić jakiś trop.
- A to se pan z Mietkiem wyjaśnisz, albo tu, ale chłopaki wciąż cięte.
- Dobra. Dzięki za pomoc. Jakby się jednak komuś chciało zadzwonić, to zapisz proszę numer - podyktował numer swojego telefonu komórkowego.
Rozmówca burknął coś w stylu “fisaem” i rozłączył się.

Firma produkująca baseny, Cerekiewiska koło Radomia, chwilę po południu.

Pani Kamila czekała na niego. Konkretny uścisk dłoni. Przy zamkniętych drzwiach przez około 30 minut wyłuszczała w czym jest problem. Chodziło o konkretny problem z surowcami konkretnego dostawcy. Towar kilkukrotnie był reklamowany. Reklamacje zawsze odrzucane. Załączone raporty z badań laboratoryjnych. Lista pracowników. Teczki osobowe tychże pracowników. Dużo konkretów, ale nic co byłoby wskazówką w sprawie. Konsensus był prosty: surowce przyjeżdżają do firmy w dobrym stanie, a gdy zaczyna się produkcja to wszystko się pieprzy.

Filmy z monitoringu Sykurski dostał na pendrajwie. Szybkie przeskoki nie dawały wielkich nadziei, ale po trzech minutach pani Kamila powiedziała, że analizowali całe cztery tygodnie nagrań i nic nie znaleźli.
Później podpisali z Wojciechem umowę o współpracy. Detektyw jak zwykle zapewniał dyskrecję. Firma wynajmująca zapewniała pełen dostęp do informacji. Po skończonej rozmowie Wojtek przebrał się w lekko ubrudzone ciuchy robocze typu ogrodniczki. Zabrał ze sobą polakierowaną na czerwono skrzynkę z narzędziami i ruszył na hale produkcyjne.

- Dobry. Kto tu jest szefem? - Rzucił detektyw z akcentem sugerującym, że nigdy nie udało mu się przeczytać utworu dłuższego niż “Łysek z pokładu Idy”.
- Dobry. Szef jest w biurze. - Odpowiedział człowiek o fizjonomii drwala.
- No a tu kto kieruje ludźmi?
- Ja.
- Cześ, Wojtas jestem - Sykurski wyciągnął dłoń w geście powitania. Drwal ścisnął ją z siłą imadła.
- Zdzichu - przedstawił się i ruszył z kontrofensywą - Czego tu chcesz od nas?
- Jakieś nowe dyrektywy, czy coś. Środowiskowe badziewia, czy unijne może nawet. Pies ich wie. W każdym razie będą wam emisję badali. Może jak wyjdzie, że macie za wysoką, to będziecie mogli iść po podwyżkę - Wojtek otworzył metalową skrzynkę pokazując podłużne małe kamery. - To są specjalne czujniki, które mierzą widmo tego waszego smrodu. Mam je tu zamontować.
- To nas będzie nagrywać?
- Was nie.- skłamał bez wahania Sykurski - Chyba, że który po grochówce przyjdzie do roboty, to smugę taką pokaże, że bania mała. Generalnie to rejestruje to, no kurwa… wypadło mi z głowy. Ale ino gazy. Zero obrazu.
- A jak który będzie najebany? - dociekał Zdzichu
Sykurski wzruszył ramionami i sięgnął po paczkę fajek. Zdzichu nawet nie drgnął. Oznaczenia łatwopalności na beczkach jak widać nie robiły na nim wrażenia. A to znaczyło, że został kierownikiem nie za inteligencję, lecz za lojalność. Poczęstowany papierosem odmówił.
- Bo ja tam wiem? Jeszcze nikogo nie wyłapało, żeby nawalony był. Ale czy wykryje, to nie wiem. Skocze je teraz porozwieszać, bo muszą zbierać informacje przez kilka tygodni.
- Może tam? Koło kamery. Wszystko widać. - palec Zdzicha wskazywał na prostą kamerę przemysłową.
- Nie da rady. Kamery zakłócają działanie czujnika.
- Dobra Wojtek, to weź je rozwieszaj jak ci tam pasuje

Po trzydziestu minutach w halach było już rozwieszone 8 kamer. Kamer, co do których pracownicy nie wiedzieli, że to kamery. Kamer, które obserwowały miejsca zgoła inne niż kamery firmowe. Do tego w stołówce i szatni zostawił podsłuchy. Może akurat się czegoś dowie. Pożegnał się serdecznie z jak się okazało panną Zach i umówił spotkanie za około półtorej tygodnia. Na pobliskiej stacji benzynowej przebrał się w swoje ubrania i ruszył do stolicy.

Mieszkanie Nowakowskiego, Muranów, ul. Stawki, późne popołudnie.

Granatowy Ford Fokus w końcu znalazł miejsce do parkowania. Sykurski ze szczęścia postanowił zapalić. Stał chwilę na parkingu przeglądając ważne informacje na tablecie. Nadal nie było maila aktywacyjnego z forum Polonii. Nadal nie mógł też dobić się do profilu swojej córki na Ask’u. Zaczął krok po kroku analizować strukturę serwisu. Wyszukiwanie przez google było bardzo skuteczne w samym serwisie. Rzeczywiście średni wiek użytkowników był łatwy do zauważenia. Prawie nikt nie blokował indeksowania przez wyszukiwarki. Niestety wyników był ogrom. Odłożył iPada pod siedzenie. Nie było sensu kusić losu, a żeby wybić szybę i zwinąć tablet z siedzenia nie trzeba było się wykazać wielkim rozgarnięciem. Wojtek zgasił papierosa, zamknął auto i ruszył na spotkanie z Bułą.

Kilka minut później wciskał dzwonek do mieszkania Nowakowskiego. Wciskał raz, drugi trzeci jednak odpowiedzią była jedynie głucha cisza. Sykurski rozejrzał się po korytarzu. W końcu zapukał do najbliższego mieszkania.
Po kilku pukaniach otworzyła mu jakaś kobieta po pięćdziesiątce o zdecydowanie jędzowatej fizjonomii i niewiele gorszym wyrazie twarzy.
- A czego tam? - spytała przez uchylone drzwi jakie wciąż spinał łańcuch.
- Nowakowski nadal tutaj mieszka? - zapytał wskazując na milczące drzwi.
- Dałby Bóg aby nie, ale Pan nas doświadcza, a co?
- Czy może mu pani przekazać, że go szukałem? Tutaj jest moja wizytówka - podał jej biały bloczek papieru z numerem telefonu, mailem imieniem, nazwiskiem oraz dopiskiem Prywatny Detektyw.
- A ja go na oczy widzieć nie chcę hultaja! - kobieta przeżegnała się i trzasnęła drzwiami.
Sykurski wrzucił swoją wizytówkę do skrzynki pocztowej. Wcześniej dopisał na odwrocie ręczne: “Prosze o kontakt”. Wrócił na parking, gdzie spalił kolejnego papierosa. Ruszył do Progresji, w nadziei, że zastanie tam Miecia z OSP Sieraków.

Klub Progresja, Wola, Fort Wola, wczesny wieczór.

Zanim Wojciech przebił się przez zakorkowany ciąg ul. Solidarności swoje naklął. Dobrze, że przywykł do palenia w samochodzie. W końcu dojechał i zaparkował w niewielkim oddaleniu od klubu. Kolejki żadnej nie było, jeszcze za wcześnie na szturmy klubowiczów, szczególnie, że Progresja celowała raczej w koncerty, a nie imprezy klubowe. Przed wejściem stał jeden ochroniarz paląc szluga zupełnie nieprofesjonalnie, ale o tej porze jeszcze wszystko mogło uchodzić mu na sucho. Sykurski podszedł z papierosem i zapytał
- Sorry, masz ognia? - zaczął niezobowiązująco detektyw, po czym przeszedł do konkretu - Pracuje tu w ochronie jakiś Mietek? Były strażak z Sierakowa?
Typ spojrzał na niego tak jak zwykle spoglądają ochroniarze klubowi na nieznajomych jacy próbują wchodzić w jakieś gadki.
- Jest pracuje, a co? - spojrzał na niego jeszcze raz jakby zdziwiony, ognia jednak nie dał.
Sykurski schował papierosa. Zacisnął dłoń na paczce i włożył ręce do kieszeni.
- W Sierakowie mi powiedzieli, że Miecio od nich się wyniósł i tu pracuje. Podobno widział jak się chata mojego kumpla paliła. Chciałem pogadać, bo kumpel teraz chce o ubezpieczenie walczyć. - Sykurski uniósł brwi czekając na reakcję ochroniarza.
Ochroniarz ogarnął go wzrokiem od stóp do głowy jakby się nad czymś zastanawiając. W końcu machnął ręką.
- W kanciapie przed szatnią siedzi. Ale obserwuję, ja mi pójdziesz w kierunku sali to będzie nieciekawie. - Przepuścił Wojciecha.
- Dzięki - kiwnął głową bezimiennemu ochroniarzowi. Gdy stanął w drzwiach kanciapy zapukał o futrynę.
- Pan Miecio?
- Wlaz! - odpowiedziało mu ze środka. Tymczasem bramkarz wszedł do klubu stojąc za Sykurskim i faktycznie zerkając czy ten nie przyszedł wbić się na krzywy ryj.
- Dzień dobry - detektyw wyciągnął dłoń w geście powitania.
Poczuł tylko jak ktoś go wpycha do środka.
- Nie będzie dobry, ktoś warknął.
Pierwszego ciosu nawet nie zauważył.

 
__________________
Wszelkie podobieństwo do prawdziwych osób lub zdarzeń jest całkowicie przypadkowe.

”Ludzie nie chcą słyszeć twojej opinii. Oni chcą słyszeć swoją własną opinię wychodzącą z twoich ust” - zasłyszane od znajomej.

Ostatnio edytowane przez Mi Raaz : 24-02-2016 o 22:58.
Mi Raaz jest offline