Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 26-02-2016, 18:20   #15
liliel
 
liliel's Avatar
 
Reputacja: 1 liliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputację
Muzyka

Na dnie darowanego kielicha, gładka ciemna tafla odbijała parę oczu przepuszczających cały kalejdoskop odczuć, od pragnienia, przez strach, zamęt aż po przepastny wstręt. “Przyjmij ten dar” mówiła i czemuż nie miałby przyjąć? Takie to proste, zamoczyć usta, nie szarpać się, nie buntować. Zapach, miodowy, powabny, tak doskonale znajomy że się odzywał ślinotokiem ale nie języka a rozedrganego umysłu.

Bogowie jedni wiedzą ile go kosztował ten rzutki ruch dłoni. Przechylił, ot tak, puchar, powolutku, z triumfem, sycąc się jaką piękną kaskadą spływa na karczemną podłogę, rozlewa w bajoro, miesza z błotem wniesionym na podeszwach, wpełza w szczeliny w kamieniu.

- Pić mi się nie chce.- wysilił się na obojętny uśmiech a w duchu trzepał gorączkową litanię. “Nie patrz jej w oczy. Nie patrz i pierzchaj. Pierzchaj i nie patrz.”
- Idę się szykować, jutro rajza. Będzie mi ciebie brakowało.
- Wątpię mój syneczku - zagrodziła mu wyjście drobniutką sylwetką. - Wobec tego będę zmuszona cię zatrzymać przy sobie. Nie poślę na wyprawę kogoś kto się nie cieszy moim zaufaniem.
- A czy ja o to zabiegam? O jedno albo drugie? - zwęził ptasie oczy nawet nie maskując gniewu. - To, między nami, to się musi zmienić.
- To się może zmienić w różnym kierunku. Masz okazję do samodzielności, masz okazję wykazać się mój syneczku. - rzekła czule kobieta, szybko jednak jej ton zmienił się na lodowaty.- Ale widzę, żeś z pacholęctwa nie wyrósł. Dorosłość mój syneczku polega na trudnych wyborach, a nie kapryszeniu jak niewychowana pannica. Nie spełnisz mojej prośby, zostajesz w Krakowie… ku rozczarowaniu tej… - jej smukły paluszek zatoczył w powietrzu pętelkę. - Marty. Niewielka pociecha dla mnie, ale zawsze coś.

- Blefujesz - Zach nie zamierzał ustąpić. Nie teraz gdy jej krew chlupotała mu pod butami. - Koenitz potrzebuje wsparcia żeby ugrać sprawę dla Księcia. Pozbaw tą zbieraninę udziału mojego i moich raców a ich szanse na sukces się kurczą. Myślisz, że Szafraniec chce sam zaszkodzić swoim interesom? Pośle mnie tam, jeśli nie z twoim błogosławieństwem to bez niego.
- Och… skarbie mój umiłowany - Małgorzata klasnęła w dłonie i parsknęła śmiechem. - Czyżbyś mnie nie znał? Czyżbyś… zapomniał kim ja?- pogłaskała go okrwawioną dłonią, wyrozumiale, po matczynemu. - Sukces Księcia będzie mym sukcesem, ale i na jego porażce ugram swoje. Koenitz jak dla mnie może sczeznąć w szczerym polu, a racowie pojadą tyle, że nie ty im przewodzić będziesz. Szafrańca ułagodzić zdołam, a ty… mój skarbie, zapominasz żeś nie Księcia… a moją własnością.
- Nigdy mi nie dajesz zapomnieć - cofnął twarz poza zasięg jej ręki ale zawrócił wgłąb komnaty, zrzucił na stół pas z bronią.. - Masz rację, chcę jechać przez wzgląd na nią. Na Gangrelkę. Ma coś co mnie wabi.

Zajrzał w oczy Małgorzaty szukają irytacji i, a jakże, była tam. Kipiała na dnie krystalicznych źrenic.
- Ale jeśli ceną jest odnawianie tego szaleństwa, które ledwie ze mnie uleciało…- ciągnął hardo - to każ mi umościć barłóg w sandomierskich lochach. Nie wypiję.
- Nie dramatyzuj jak panna w zalotach - Małgorzata zatrzepotała kobiercami rzęs, podsunęła mu mlecznobiały kruchy nadgarstek. - Pij. By mieć siłę najdroższy. Jak chcesz się mierzyć z tą Wilczycą i jej oskarżeniami bez mojej asysty? A tak, będę przy tobie. No już, pij, by ugasić zamęt i szaleństwo co się za tobą ciągnie, a ona, diablica, je w całym majestacie uosabia.
- Ona uosabia zamęt? Ona? - warknął gniewnie i złapał za ofiarowany nadgarstek skręcając jak kawał wyrzymanej szmaty. - A ty co niby, fontanna miłości? Mam już dość tyranii, rozumiesz? Mogę ci wiele zaoferować ale musisz mi poluzować smycz albo się najem szaleju. Prze ciebie już tam nic nie ma - drugą ręką klepnął się z emfazą w pierś. - Zjadłaś mnie. A jakiem pusty chcesz napełnić sobą. Swoją esencją. Drugiej Małgorzaty chcesz? W sukienkę mnie jeszcze obtocz i karz się dupczyć dla beneficjów!
- Nie kuś… bo mogę to zrobić - odparła ale bez jadu. Twarz, jeszcze piękniejsza gdy zmartwieniem natarta, zniknęła w dłoniach. - Och jakże ci łatwo mnie sądzić. Życie ci zniszczyłam? Nie zapominaj, żeś to ty jak robak do mnie przypełzł, tyś o łaskę skomlił. Ot… męska niewdzięczność, szczęście masz, że cię kocham. Kocham a ty serce mi łamiesz! Jedno słowo! Tyle mi starczy by cię na kolana rzucić. Drugie byś zlizał wszystko coś tak lekko roztrwonił. Chcesz tego? Bo może ty lubisz jak ci nie zostawiam wyboru?

Husarz oczy wbił w plamę czerwieni rozlaną po kamieniu, w cienkie strużki stojące w rysach i kantach, potrząsnął w odpowiedzi posępnie głową aż osełedec zatańczył niby koński ogon.
- Pod jednym warunkiem - zelżył uścisk na jej nadgarstku, przywiódł go pod nos i wciągnął zapach. Nawet przez cienką skórę czuł jej krew, słyszał jej nęcący szum. - Jak mamy w tym gnoju tkwić to razem.
Nadstawił nadgarstek.
- Synuś… - zganiła go z wyrozumiałością, ucałowała zimną skroń. - Damy nie ucztują jak sługi.
Wplotła rączkę w osełedec i szarpnęła bez finezji odsłaniając szyję Węgra. Dreszcz oczekiwania przekuł się w euforię gdy zatopiła w nim kły i łykała łapczywie.
- Czarownica - mruknął, cały czas z pretensją, a gdy się nasyciła przygarnął ją do siebie, przeciągając ten moment, wodząc nosem po alabastrowej skórze, kosztując ust i policzków, badając linię żuchwy i łabędzią szyję.
- Nienawidzę cię - nie zabrzmiał wcale przekonująco.
Ostre jak ćwieki zęby wpił w wąziutki kark Małgorzaty. Przez tą jedną chwilę wybaczył jej wszystko.

***

Następnej nocy Milos Zach na punkt zborny stawił się o czasie. Podjechał z impetem i harmidrem tętentu kopyt i grzechoczącej w ruchu stali. Sam dosiadał zwinnej bułanej klaczy wysuwając się na czele swojego pocztu. Hałastra równie dobrze na wojaków co zbójów pasująca liczyła sobie dziesiątkę Serbów i Węgrów w siodła wrośniętych, o dzikich spojrzeniach i szorstkich, zaprawionych bojem licach. Wszyscy uzbrojeni w szable i lekkie kopie oraz tarcze w kształcie ściętego prostokąta.

Zach wyłoniwszy się na przód dał znać swoim by w szyku stanęli, sam zaś pocwałował do Koenitza. Husarz wyglądał nie mniej wyszukanie niż na Szafrańcowej uczcie, ubrany w ciemnozielony mentyk z szamerunkiem, swobodnie rozchełstany jakby dopiero co z alkowy wstał, głowę okrywał ciut przekrzywiony kołpak z rysia ze strojnym trzęsieniem i pękiem piór. Na kurtkę swobodnie zarzucona na kształt płaszcza wisiała fantazyjna lamparcia skóra zebrana na barku zdobną broszą. Przy siodle sterczała z jednej strony olstra z rusznicą na mechanizmie kołowego zamka, z drugiej osadzona była kopia. Przy pasie Węgra dyndał długi koncerz i krótsza karabela.
- Mości Koenitz, pozdrawiam – zgiął wedle etykiety kark, nie za nisko ani nie za płytko.
Był też dziś ewidentnie bardziej otwarty, aby nie rzec jowialny, niemniej raz czy dwa pod wypielęgnowanym wąsem błysnęła biel zębów. W tym jego niechlujstwie był jednakoż jakiś trudny do ogarnięcia szyk i królewska swoboda, nic nie tracił Węgier na swym szorstkim uroku przez niedopięte guzy czy niezgodę zebranych na nim barw, wzorów i ornamentów.
- Dziesiątka moich raców – objaśnił gwoli formalności dłubiąc starannie natłuszczony wąs.
- Widzę, żeś waść doświadczonych chwatów przywiódł. To się chwali… oby reszta naszych towarzyszy, równie dzielnych wojaków przywiodła… to się będziemy liczyli jako siła w Smoleńsku. - odparł wesołym tonem Ventrue.

No raczej, że będą. Dzisiaj to miał Zach wrażenie, że by sam jeden mógł Smoleńsk siłą z ruskiej ziemi wyrwać, okręcić wstążką i Małgośce do stóp rzucić. Ale gdzieś tam, głęboko pod warstwami błogości budził się znów sprzeciw, jeszcze w kokonie, jeszcze ospały, ale Zach odczuwał jego niejasny brak, jak fantom odjętej nagle kończyny.
 

Ostatnio edytowane przez liliel : 26-02-2016 o 18:35.
liliel jest offline