Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 27-02-2016, 15:00   #90
Armiel
 
Armiel's Avatar
 
Reputacja: 1 Armiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputację
BRUCE

Bruce stanął przed bestią, zaledwie kilka kroków od bestii. Czuł ją! Czuł wyraźnie jej zapach! Dziwny. Metaliczny. Ledwie uchwytny. Odór. Krwi. Zepsutej krwi i gnijących resztek w zębach. Poczuł, jak żołądek podchodzi mu pod gardło. Teraz, w tej chwili, pomysł wydawał mu się … szalony. Ręka z amuletem zadrżała.

Ogień pochodni odbił się w ślepiach potwora. Bestia wydała z siebie przerażający skrzek i skoczyła!

FRANK

Frank czuł, jak krew wypływa z jego żył. Czuł, że las zaszumiał … podekscytowany tą niespodziewaną ofiarą… Gałęzie zadrżały z oczekiwania… Zapach krwi uniósł się w powietrze… Wabił… kusił… Drzewa wirowały… Zimno zakradało się do żył chłopaka… Zdradliwe i wścibskie…

ARON

Bruce krzyknął. Bestia skoczyła. Minęła chłopaka. Skróciła dystans.

Doskoczyła do Arona i uderzyła. Szybko. Brutalnie. Skutecznie.

Czterdziestolatek nie zdążył się zasłonić. Nie zdążył odskoczyć. Nie zdążył zrobić niczego.

Tylko krzyknąć z bólu, kiedy szpony ostre jak noże przecięły jego ciało tnąc mięso głęboko i pewnie.

JOHN

John nie zdążył zareagować, kiedy potwór zaatakował. Był, jak znikający w jednym punkcie i pojawiający w drugim kłąb dymu. Ciął i znów odskoczył nim ochroniarz zdołał pchnąć go włócznią w niemal odruchowo wyprowadzonym kontrataku.

Stwór powalił Arona i skoczył w krzaki, znikając pośród drzew.

ARON, JOHN, BRUCE

Aron padł. Pazury bestii rozerwały mu bok, zapewne złamały ze dwa żebra i rozcięły mięcho. John i Bruce – o dziwo – nie zostali zaatakowani. Jakaż taktyka kierowała rogatym bydlęciem? Czy za tym działaniem skrywało się jakiejś przemyślane posunięcie, czy tylko do głosu doszła przyrodzona mu żądza krwi?

Tak czy owak zostali we trzech. Wrzeszczący, półprzytomny z bólu, lecz żywy i krwawiący Aron oraz John i Bruce.

I wtedy ujrzeli pośród drzew światła latarek i usłyszeli nawołujących ich ludzi. Resztę feralnego spływu.

Wiatr wył i huczał. Przyginał drzewa. Zaganiał burzę nad puszczę.

FRANK

Potwór pojawił się w zasięgu jego widzenia pomiędzy jednym a drugim oddechem. Jak zjawa lub upiór. Jak demon zrodzony w otchłani. Możliwe, ze nawet nim był. Obserwując stwora Frank mógł teraz uwierzyć we wszystko.
Krew! Miał rację! Wabiła go krew.

Rogaty stwór zbliżył się. Kroczył wolno, czujnie, jak drapieżnik wypatrujący pułapki. Zatrzymał się kilka kroków od Franka. Rozbłysły czerwienią krwiste ślepia. Skierowały w stronę chłopaka.

W głowie Franka eksplodowały obrazy. Falujący strumień, wirujące gwiazdy, jakaś jaskinia w której na ścianach ktoś nabazgrolił zamazane rysunki, jakieś … szkielety, zmurszałe i pradawne, zakutane w całuny z pajęczyn i korzeni, zawinięte w suche łodygi jakiś powojów.

I wtedy Frank zobaczył twarz. Jakiegoś starca. Starca, który stał w wejściu do jaskini i szeptał coś. Szeptał imię Franka. Wołał go do siebie. Przyzywał. Obiecywał schronienie i pomoc.

A kiedy chaos w głowie chłopaka zakończył się, bestia znikła. Pozostawiła go pod drzewem. Krwawiącego i zdezorientowanego.

Nad jego głową wiatr szalał w najlepsze. Nadganiał burzę nad góry.

BOBBY, CONNOR, ANGELIQUE, ARISA, MIKOŁAJ

Nie rozdzielali się. Szukali nawołując, świecąc latarkami, przekrzykując okolicę.

Wiatr wiał coraz silniej. Chwiał drzewami. Łamał mniejsze gałęzie i konary. Zagłuszał ich krzyki i nawoływania. Nadciągała naprawdę potężna burza. Prawdziwy pokaz grozy, jakby manifestacja tego, co polowało na nich w puszczy było zbyt mało ekstremalnym przeżyciem.

Powiązani liną czuli się pewniej. Kontrolowali sytuację.

I wtedy usłyszeli krzyk. Wydawało im się, że coś cienistego przemknęło pomiędzy drzewami – szybkie jak grzeszna myśl. Ujrzeli płomień targanej wiatrem pochodni. Znalazły się zguby!

BOBBY

Prowadzący sznur ludzi Bobby ruszył w stronę kompanów i wtedy pod nogami zobaczył jakiś dziwny, nie pasujący do otoczenia przedmiot, zagrzebany pośród piasku. Zaciekawiony schylił się i zobaczył… nowoczesny, wodoodporny aparat z funkcją kamery. Turystyczną, profesjonalną wersję opakowaną w srebrzystą, wytrzymałą i wodoodporną obudowę. Skąd się tutaj wzięło to cacko, nie miał pojęcia.

Pochylił się, by podnieść znalezisko. Cała kolumna zatrzymała się razem z nim.

ANGELIQUE, ARISA

To nadpłynęło nagle. Obie dziewczyny poczuły się tak, jakby za chwilę miały stracić przytomność. Przed oczami zatańczyły im wiry ciemności. Zaszumiało w uszach.

Pośród drzew zawirowały cienie. Skaczące z konaru na konar kształty. Przyczajone, wężowate, zwinne i szybkie smugi czarnej materii. Ciągnące za sobą dymiące ogony, niczym cieniste komety.

Słyszały ich szepty. Słyszały … chichoty i … jęki….

I słyszały bębny. Gdzieś z głębi lasu. Wybijające rytm jakiejś ponurej, ciężkiej, powolnej melodii.

CONNOR, MIKOŁAJ

Kiedy Boby zatrzymał się, by coś podnieść z ziemi, Connor i Mikołaj poczuli, że … coś łazi po ich włosach… Coś drapie cieniutkimi nóżkami po ich karakach… Coś. Jakieś drobne robale…

To były … pająki!

Nieduże. Wielkości małego palca. Wędrujące im po włosach, po twarzach, po szyjach i barkach. Ale … co spostrzegli szybko… nie były to prawdziwe pająki. Nie posiadały ciał. To wyglądało raczej tak, jakby po ich ubraniach i ciałach spacerowały cienie pająków, a nie żywe istoty, mimo, że czuli je wyraźnie.

Robactwo rozłaziło się, próbowało wcisnąć pod ubranie, szukało … ciepła? Czegoś… czegoś najwyraźniej szukało…
 
Armiel jest offline